Pani w
lustrzanych okularach poprawiała w marszu biust, a materiału miała sporo, więc ekspozycja
prężyła się ku słońcu i nie tylko. Może spoza weneckiej szyby sprawdzała w
moich oczach doskonałość formy, a może tylko ubolewała nad schnącymi w upale
truskawkami. W parku nieśmiało snuje się aromat lipowego kwiecia. Na razie
ubogi, łatwy do stłumienia kurzem podniesionym kołami rowerów, bądź miliardem
drobnych stóp niekończących się wycieczek przemieszczających się pośród siedmiu
cudów tubylczego świata. Gaz ulatnia się z butelek i puszek chłodząc zawartość
spożywaną tam, gdzie dopadnie pragnienie. Rzeką, po śladzie mieszanej wioślarskiej
ósemki ze sternikiem, płyną barki i rowery wodne. Zielone perły niedojrzałych,
drobnych kasztanów rozsypują się w alejkach jak szarpnięty zbyt mocno
naszyjnik. Groszki wtulają się w rulony topolowej waty utoczone przez wiatr i
znikają bez wieści.
Topolowa wata... Kochane topole! Takie piękne budzą wspomnienia, a jak na złość poznikały mi z krajobrazu.
OdpowiedzUsuńkoło mnie urodzaj. albo wręcz nadpodaż.
UsuńChętnie bym to jakoś znormalizowała, bo u mnie z kolei podaż zerowa, a popyt to i owszem.
Usuńnie przepadam za topolami i robiniami. wolę inne gatunki.
UsuńAch! Jedna taka nieduża robinia akacjowa rosła koło domu...
Usuńpiękne są dwa tygodnie gdy kwitną, ale jakoś nie pałam do nich pozytywnymi emocjami. bardzo zaborcza roślina i niegościnna - rozrasta się jak chwast i wypiera inne formy życia.
UsuńA ona była tylko jedna, jedyna i to niewielka... Żadnego rozrastania się ani wypierania nie odnotowałam.
Usuń