piątek, 7 czerwca 2019

Delegacja.


Szef miał zaplanowaną, niespodziewaną wizytę kierownictwa szczebla tak wysokiego, że mieli nadlecieć, a biurowa plotka głosiła, że zgoła wylądują na spadochronach na dachu pośród pustułek i zamordowanych wróbli kruszejących na potrzeby małoletnich drapieżników oswajających dzioby z jadalnym pierzem ofiar. Od kilku dni kręcił się, gdyby szef mógł (umiał) się kręcić. Oficjalnie prowadził dogłębne analizy i kontrolował zawartość blatów biurek podwładnych celem wykrycia kontrabandy albo pleśniejącej mortadeli. Oczywiście nikt nie podejrzewał szefa, że kontroli podlega również zawartość szuflad, jednak na wszelki wypadek Stanisław wyniósł do domu hodowaną tam jaszczurkę bez jednej nogi, a pani Kasia ograniczyła ilość niezbędnych do pracy falkonów perfum do trzech.

Szef zacietrzewił się w tym kontrolowaniu, czy też pracy koncepcyjnej, więc ukradkiem usuwaliśmy mu spod nóg co groźniejsze elementy wyposażenia, jak kable, fotele na kółkach, torby, podstępnie stojące pudła z papierem o znormalizowanych formatach, zdradzieckie wieszaki i całą masę innych przeszkadzających rozwijać się marsowi na czole drobiazgów zbyt pospolitych, by wyrafinowany umysł szefa miał się nimi rozkojarzyć nadaremnie. Osobiście po godzinach wymyłem dna szuflad i półek z kurzu, żeby nie kaleczyły wzroku szefa. Po dwóch dniach nieprzerwanej, totalnej i dogłębnej kontroli poczuliśmy się przenicowani na wylot i każdy z nas gotów był już na spowiedź ostateczną i pokutę nawet przed wyrokiem, gdy szef wyróżnił mnie zauważeniem.

- Pozwólcie no kolego do mnie – zagaił łaskawie i w niczym nie sugerując nawet, żebym szykował się na egzekucję – wiecie oczywiście, że spodziewamy się gości z Centrali?

Szef potrafił powiedzieć „z Centrali” przez tak duże C, że niemal zaczepiało o rury wentylacyjne, co mnie lekko zakłopotało, bo przypomniałem sobie, że gdzieś tam czai się pies Baskervillów, na pewno wściekle głodny. W gardle straciłem smak i wilgoć, więc mogłem tylko pokiwać znacząco szefowi, że owszem wiem, ale zapewne nie doceniam stopnia komplikacji, albo nie ogarniam wszelkich koincydencji wynikających z faktu. A fakt bił mnie po oczach marsem na czole wodza, który na krótką chwilę miał przekazać pałeczkę Centrali (starałem się powiedzieć to z równie dużej litery, jednak strach i brak umiejętności skarlił i upokorzył ową literkę, aż mi było wstyd, że usiłowałem naśladować majestat). Pałeczkę władzy absolutnej i nieposkromionej.

- No więc kolego – kontynuował inwokację – postanowiłem obarczyć was moim zaufaniem i zlecić panu misję. Jak się pan zapewne domyśla Centrala (jak on to mówił, to byłem gotów zakochać się i w nim i w centrali, chyba, że on byłby zazdrosny – wtedy skupiłbym się na monogamicznym uczuciu do szefa oczywiście) nie życzy sobie ekscesów i insynuacji…

Rozpoczął tajemniczo i dość przewrotnie spętał mnie szponami ciekawości i lojalności. Teraz nie byłbym mu w stanie odmówić nawet własnej nerki upośledzonej chorobą w wieku młodzieńczym - niech zeżre ze smakiem, lub odrazą, tylko niech ją przyjmie ode mnie w dowód tego, co uzna za stosowne dla uczczenia bieżącej chwili.

- Tymczasem… - szef zawiesił głos i uniósł brew lewą w sposób kojarzący się z przygotowaniem oka do kontaktu z lunetą marki Karl-Zeiss z niegdysiejszego enerdowa – Tymczasem kolego mamy tuż obok ciało nieprzewidywalne i ekscentryczne niemal jak ciało Richarda Bransona, jeśli wiecie co mam na myśli.

Nie śmiałem wiedzieć, co szef ma na myśli, bo szefom w myśli się nie zagląda, tak jak pani Kasi nie zagląda się w dekolt, choćby przyniosła ów dekolt wprost do biurka i gryząc paluszki, czy rodzynki wiodła na pokuszenie po godzinach pracy. Pani Kasia w godzinach pracy NIGDY BY NIE KUSIŁA. Chyba, że szefa, który łaskawie opierał wzrok o jej biodra, czy kolana, żeby wyzwolić myśli z jednotorowego spojrzenia na przyszłość, a pani Kasia była znakomitym kontrapunktem, barierą, poza którą nawet wiatrom potrafiło się zakręcić w głowie. Pogrążyłem się w dywagacjach na temat ciała, lecz moje małe myśli podrzucały mi przed oczy nagie Odaliski, nimfy tańczące nad brzegiem ruczaju i inne okazy mocno roznegliżowane, żeby nie powiedzieć golusieńkie. A przecież szef nie sugerowałby nawet żebym w godzinach pracy kontemplował malarstwo Rubensa, a tym bardziej zabiedzone modelki w wersji „live”. Szef na pewno miał na myśli inne ciało, którego nagość była starannie zakryta przed moim ledwie skrywanym pożądaniem.

- Otóż! – szef najwyraźniej dzielił informacje na części składowe wystarczająco małe, żebym mógł nadążyć za jego niebanalnym umysłem, co czyniłem z lekkim wysiłkiem i ku radości pozostałych pracowników, których nie obdarzył zaufaniem – Panie kolego. Liczę na pańskie zaangażowanie i inicjatywę, choć nie ukrywam, że w większym stopniu na zaangażowanie. Z powodu wizyty (tu przymierzał się właśnie żeby powiedzieć Centrali, a ja rzuciłem się wzrokiem na jego usta, żeby spić to słowo wprost z matecznika słów wielkich i nieposkromionych) napisałem list, a pan go dostarczy! Czy rozumie pan powagę sytuacji?

Oczywiście, że nie rozumiałem, ale gotów byłem wystartować z tym listem choćby na księżyc i to natychmiast. Stanisław poczuł się lekko urażony, że to nie jemu przypadła w udziale chwalebna misja i boczył się trochę – oczywiście na mnie, bo na szefa nikt i nigdy boczyć się nie miał powodu.

- Żeby pan wiedział panie kolego, to ów list napisałem w domu zdjęty troską o naszych szanownych gości z obawy, że ktoś zakłóci wizytację czymś egzotycznym, wściekłym, lub budzącym odrazę.

W głowie miałem mętlik. Nie śmiałem nawet marzyć, żeby szef napisał list do mnie, a co dopiero list, który napisałby w czasie wolnym od pracy. Zazdrościłem adresatowi jawnie i z pasją. List zapakowany był w kopertę, której elegancja dorównywała szykowi z jakim szef był uprzejmy się nosić nieustająco. Wiecznym piórem i zamaszystym, lekko ozdobnym pismem szef wypisał nazwisko osoby wyróżnionej tak niezwykle. Przez kopertę czułem, że papier skropił wodą kolońską wartą z pięć stów u złodzieja handlującego towarem w okolicach galerii handlowej. Szef, jak należało domniemywać nie zniżał się do kupowania podróbek, czy wspierania czarnorynkowej gospodarki i nabył zapewne oryginał wprost w Paryżu, Szanghaju nie zaszczycając nawet zjadliwym uśmiechem. Szef nie był małostkowy. Nie przyszłoby mu do głowy szydzić z czegokolwiek. Był ponad niskie uczucia. A teraz wręczał mi kopertę, jakby udzielał mi sakramentu i błogosławił mnie na drogę.

- No! Kolego! – mentalnie poklepał mnie po plecach – Liczę na was, że dacie radę. Zaniesiecie list z prośbą o dwa dni urlopu na czas wizytacji, w zamian za wsparcie w późniejszych badaniach pańską osobą. Postanowiłem oddać pana do dyspozycji nauki na cały następny tydzień w rewanżu za dwa bezczynne dni, w trakcie których podejmiemy Centralę z należnym jej szacunkiem. Mam nadzieję, że kolega zrozumiał, jakim wyróżnieniem będzie dla kolegi funkcja asystenta w zaawansowanych projektach badawczych i będzie pan współpracował z entuzjazmem i oddaniem równym prezentowanemu w naszym biurze. Ruszcie się kolego. Cierpliwie czekam w gabinecie na odpowiedź.

Rzuciłem okiem na nazwisko… Ruda!

12 komentarzy:

  1. Uff… coś takiego robić - cały tekst się niepokoiłam, że Rudej brak...
    Całe szczęście - jednak jest!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no jak brak? usiłowałem tylko pobudzić niepokoje. żeby uniknąć oczywistości, ale przecież bez Rudej opowiadanie byłoby ubożuchne, jak stajenka Pana.

      Usuń
  2. Matkoboska i Jezusiemaryjo!
    "Nie śmiałem nawet marzyć, żeby szef napisał list do mnie, a co dopiero list, który napisałby w czasie wolnym od pracy."
    Gdyby moja szefowa napisała do mnie, niechybnie zeszłabym na zawał, udar, marskość podrobów i wylew mózgu uszami!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no widzisz. najwyraźniej nie zasłużyłaś na szefa. mam nadzieję, ze przynajmniej dobrze się bawiłaś i masz teraz o czym marzyć.

      Usuń
    2. Yyy... bawiłam się kiedy?

      Usuń
    3. nie wszystkie teksty są rozrywkowe. ale Ruda wprawia mnie w znakomity nastrój.

      Usuń
  3. Ale urlop dla kogo, dla szefa czy podwładnego?
    Moja szefowa nie pisze - wrzeszczy, nawet przez ściany. To ja jej piszę listy, podania i inne takie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. urlop dla Rudej!
      żeby nie zakłóciła uroczystości.
      Twoja szefowa powinna dorosnąć. dzieci się drą z obawy, że ich nikt nie chce słuchać. autorytet nie musi, bo jest słuchany nawet, gdy szeptem mówi.

      Usuń
  4. Odpowiedzi
    1. no tak... chłop w niewolę na zatracenie, to dobre...

      Usuń