Cisza trwała już
całe cztery dni. To niemal typowy, biurowy tydzień. Trudno było nam wszystkim
pojąć co się stało i powoli zaczęliśmy obstawiać zakłady, że Ruda zachorowała,
albo ją zwolnili za wybujałą i zbyt żywą (w dosłownym tego słowa brzmieniu)
wyobraźnię. Każdy nadstawiał ucha i wręcz dopominał się jej kroków na
korytarzu, żeby w uspokajającym rytmie serduszka zmierzającego ku zawałowi
wystrzeliło staccato kroków zmierzających TAM i z powrotem. Co odważniejsi
symulowali nawet chorobę dróg moczowych, żeby zwiększyć szansę na to, by
„przypadkiem” TAM spotkać Rudą i podzielić się ze współpracownikami tak
pożądaną informacją.
Tymczasem słuch o
Rudej zaginął i westchnienia żalu gęstniały, aż szef nie wytrzymał i walnął
pięścią w biurko, któremu do dębowej solidności wiele brakowało. Walnął z
wdziękiem i gdybym był płci przeciwnej pewnie rozkochałby mnie w sobie tym
atakiem agresji skierowanej w stronę przyrody nieożywionej. Jako samiec
musiałem jednak przyznać, że wolałem rozkołysane kroki Rudej tętniące życiem i
pobudzające krew do tańca w rytmie jej kroków.
- Dość! – szef bezkompromisowo uciął
wszelkie dywagacje i zawiesił strategiczne działanie na czubku wypielęgnowanego
palca wskazującego lewej dłoni. A potem wskazał nim panią Kasię, choć
galanterią codzienną zarażony był niemal chorobliwie i dokończył – Pani pójdzie
zapytać. Ruda kompletnie dezorganizuje życie biurowe, a jak widzę niektórym
zamiast zestawień przychodzi już do głowy zmiana wykonywanego zawodu i zajmują
się szkicowaniem aktów, na których pomimo skromności środków wyrazu
prozaicznego ołówka i tak dostrzec można rude sprężynki znajomej wszystkim
fryzury. Więc pójdzie pani i zapyta. Jeżeli się pani obawia, to kolega
Stanisław będzie pełnił pani straż tylną, boczną, a patrząc na jego rozpasanie
kubaturowe być może i przednią jednocześnie. To powinno powstrzymać atak
klonów, grzybów, UFO i psa Baskervillów również. Gdyby się jednak okazało, że
nie dzieje się nic pani autentyczny wdzięk pozwoli się wam wycofać do biura bez
szkody na honorze, czy co tam nosicie pod serduszkami.
Pani Kasia nie
była istotą pokorną i całe szczęście, gdyż misja wydawała się niemal
samobójcza. Nikt z nas dobrowolnie nie zbliżał się do żadnych drzwi
laboratoriów noszących na drzwiach logotyp stylizowanej dżdżownicy w kolorze
błękitnym i dwóch eliptycznych kleksów zgnilizny moralnej. To chyba pani Kasia
jako pierwsza te łzy nazwała flegmą gruźliczą, a błękitnego zawijasa glistą.
Panią Kasię szanowaliśmy bez wyjątku za porównania dobitne i obrazowe, a potrafiła
się posunąć w nich tak daleko, że nawet żulom purpurowiały uszy, gdy wyrażała
swoją nie podlegającą negocjacjom opinię w ich obecności.
Stanisław wydobył
skrywany w szufladzie n czarną godzinę biały szalik i zawiązał go poniżej linii
włosów ozdabiając na przedzie kleksem czerwonego tuszu, co zdaje się miało
symbolizować kraj kwitnącej wiśni, która na Stanisławie wyglądała jakoś tak
beznadziejnie i ubogo. Jednak duch samurajów, nindżów, czy kogo tam diabli
ponieśli do walki ze złem tego świata ukorzeniał się w Stanisławie, a nawet
przeniósł na otoczenie. Pani Kasia osobiście umoczyła czubek naprawdę małego
paluszka i ozdobiła sobie przestrzeń pomiędzy wydepilowanymi na ostro brwiami
dyskretną plamką o znaczeniu bliżej nieznanym, acz wywołującym skojarzenia z
Hindukuszem. Pewnie chcieli oszołomić własną unitarną i elitarną przynależnością
wszystko, co spotkają na krótkim szlaku bojowym.
Tymczasem szef z
pozorowaną lekkością trzymając nogę założoną na drugą powiewał półbutem męskim
rozmiar czterdzieści trzy ze skóry czegoś dawno nieżyjącego, przetworzonego
przez włoskich rzemieślników na dzieło sztuki użytkowej. Nie ponaglał, ani
nawet wzrokiem nie wypychał oddziału zwiadowczego ufając, że religia nie
zabroni im wyjść zwycięsko z tej potyczki, choć jako aspirujący gentelman gotów
był podążyć z odsieczą na pierwszy, spłoszony okrzyk pani Kasi. Szef dysponował
wyobraźnią niedostępną personelowi i nawet nie udawałem, że jestem w stanie
podążać jego ścieżkami chociaż minutę. Szef najwyraźniej dotarł do momentu
dramatycznej nierównowagi batalistycznej, bo dłonie zwarł w pięści aż
zachrzęściło. Nie chciałbym być w skórze tego, na kogo spadną ciosy tak
szczelnie zasklepionych kości szefa! Ufałem mu i chyba gotów byłem swą steraną
cnotę oddać mu na usługi, żeby ode złego nas wybawił osobiście.
Pani Kasia i
Stanisław ukradkiem sforsowali drzwi biura i tyle ich widzieliśmy. Ktoś
pstrykał długopisem, co zmuszało nasze płuca do pospiesznego chwytania
powietrza i niedługo w pomieszczeniu powinno zabraknąć tlenu, gdyż spożycie
wzrosło skokowo do stanu przekraczającego dawki brzegowe. Klimatyzator zajęczał
i odprowadził wodę lodową obecnie już gazowaną, pełną dwutlenku węgla. Czas schował
się gdzieś za wieszakiem na parasole, a może nawet wlazł pod biurko korzystając
z tymczasowej nieobecności pani Kasi, gdy spoza drzwi wychyliła się pojedyncza,
męska dłoń. Raczej blada i nie tak piękna jak dłoń szefa, który w ogóle był
najpiękniejszy i tylko pani Kasia i Ruda mogły próbować polemizować z podobnym aksjomatem.
Pomimo drżącej żałośnie odwagi wychynęliśmy za tą ręką na korytarz delektując
się miękkością nie uwierającą w stopy.
- Ciii! – wyszeptał krzykiem Stanisław –
Ruda żyje, a nie słyszymy jej, z powodu tego!
Wskazał butem na
podłogę. Podłogi, niegdyś kamienne dzisiaj zaroiły się czymś miękkim, stalowo
szarym, dość ciemnym, ale bezzapachowym i nad wyraz miłym w dotyku. Owe
pomieszane barwy wypełniały caluteńki korytarz, a gdzieniegdzie ów dywan
zaczynał wspinać się na ściany, jakby miał kaprys upluszowić nasze spacery do
cna.
- Ruda wyhodowała mech! – pani Kasia
bezobcesowo przeszła do meritum – wyhodowała, ale nie upilnowała i się jej
wymknął. A teraz zmutowany mech grasuje wszędzie tam, gdzie poczuje wilgoć i
biada nam jak dojdzie do łazienek, bo takiej ikebany to w życiu nie obejrzycie
nawet na starożytnych, japońskich akwafortach!
Te rude to jednak działają na facetów, a ja taka myszowata, ehhhh ;)))
OdpowiedzUsuńfarbuj śmiało! chyba, że szukasz spokoju.
UsuńCzyli z myszowatymi marne szanse......
Usuńczemu? są tacy, co szare myszki uwielbiają - niestety, czasami z musztardą.
Usuńale prawda jest też taka, że czerwienią po oczach przywalić, to i ślepy się obejrzy.
I jeszcze pewnie zielone oczy do tego?
OdpowiedzUsuńtak odważnych, to jeszcze nie było, żeby Rudej ktoś w oczy popatrzył.
UsuńCo za niespodziewany zwrot akcji, no i poczułam się prawie jak wywołana do tablicy /brrr/. Jak dobrze, że to mech- jest szansa, że odkrycie Rudej pozwoli na rozwinięcie z czasem niebiurowego biznesu.
OdpowiedzUsuńkasta
a Ty co hodujesz?
UsuńSiebie- staram się jak mogę, ale penicyliny chyba ze mnie nie będzie.
Usuńkasta
teraz moda na humus. ludzie podobno zamawiają usługę przetworzenia ciał na nawozy i rozsiewanie pod drzewami.
UsuńHumus wolałabym zrobić sobie sama z innych składników, a co do ciała- to w zasadzie nie mam jakiś specjalnych wymagań prócz jakiegoś leśnego runa. Miło byłoby spocząć w cieniu iglaka.
Usuńkasta
każdy ma jakieś pomysły na dożywocie - jedni spalają się na proszek, inni gniją pod ziemią, a jeszcze inni przetwarzają ciała na nawozy, lub mumifikują. byli i tacy, których wkładano do garnka, żeby nie marnować mięsa
UsuńWłaściwe zagospodarowanie nieużytków i nieruchomości- to ważna rzecz.
Usuńmięso jest drogie i nie dla każdego wystarcza.
UsuńNie wiem jak Ty, ale mnie nikt nie mówił, że życie to bajka. Nie śledzę cen mięsa i zapotrzebowania. Zawsze są jakieś środki zastępcze.
Usuńoczywiście, że są. choć erzatze często są jednak koniecznością, a nie przyjemnością.
UsuńI to i to jest potrzebne.To-jakby nie patrzeć- kwestia indywidualnego podejścia.
UsuńStanowczo odpowiada mi brak pokory i inwencja twórcza pani Kasi. Rude rudymi, ale Katarzyny to wyższy poziom ewolucji.
OdpowiedzUsuńmoże to Ruda zmodyfikowała je genetycznie?
UsuńWątpię!
Usuń