Wyglądała
pięknie na tle ośnieżonych gór. Długie, gęste włosy w kolorze świeżej miedzi musiały
być naturalne. Nawet brwi miała tej samej barwy, a resztki naturalnej farby
rozprysnęły się mgiełką piegów po całej twarzy. Byłem pewien, że pod szarym,
grubaśnym swetrem zniekształcającym dokładnie jej sylwetkę również znalazłbym
drobne kleksy tej samej farby. Była naznaczona miedzią i blada cera tylko podkreślała jej
urodę. Tu, w górach, gdzie nawet drzewa sposępniały zimowym snem, otulona w
dwie mile popielatego szala stanowiła jedyny element życia.
Wszystko
wokół spało i trwało w bezruchu czekając wiosny, która wciąż odległa. Patrzyła
na mnie zielonym wzrokiem, a ja nie wiem czemu pomyślałem, że zielone oczy
pasują czarownicom. Ta była młoda i zachwycająca, co pogarszało chyba moje
położenie. Bladych policzków nie rozświetlił mróz, który tylko na wargach
potrafił namalować odrobinę czerwieni, jednak trudno było się skupić na ustach,
kiedy oczy zdawały się mnie przewiercać na wylot. Nikt nie patrzył na mnie z
taką intensywnością. Drobna kobieta patrzyła na mnie z taką mocą, aż zaczęły
się pode mną uginać kolana. Śnieg zachrzęścił moją porażkę. Klęczałem w śniegu,
a ona nadal patrzyła.
Pod
wpływem zielonego płomienia wzroku rozpinałem zamek kurtki. Pospiesznie, jakby
od tego zależało moje życie. A ona patrzyła na mnie i czekała w bezruchu. Wiatr
podkulił ogon i zwiał gdzieś między nagość buków. Zrzuciłem w końcu okrycie odpychając
je w śnieg. Patrzyła dalej. Najwyraźniej kurtka, to mało. Rozpinałem flanelową
koszulę drżącymi dłońmi. Ostatnie dwa guziki i klęczałem półnagi w śniegu przed
nieznaną dziewczyną.
Podeszła
i chwyciła moją głowę dwiema rękami. Uniosła, żebym patrzył jej prosto w oczy.
Chyba było zimno, bo fioletowiała mi skóra, ale w jej oczach nie mogłem
zamarznąć. Patrzyłem i zachwyt z lękiem mieszały się w mojej głowie. Była
piękna. Piękna i groźna. Nie wiem skąd wiedziałem, ale byłem pewien, że jest
groźna. A ona patrzyła w milczeniu i przez oczy sięgnęła do wnętrza. Czułem,
jak myszkuje we mnie, jak pospiesznie stawia drobne kroczki i przebiega po
nitkach zakończeń nerwowych i rozpościera mi duszę, jak obrus przed praniem,
żeby znaleźć plamę, którą koniecznie trzeba zaprać, żeby śnieżnobiała połać
mogła ponownie oblec stół.
Nie
wiem, jak długo patrzyła we mnie, ale kiedy zawyła słońce krwawiąc staczało się
po zboczach poszarpanych szczytów. Ono do rana się zagoi, a ja pod wpływem
dźwięku zmatowiałem, zmarmurzyłem się w biel niemal dorównującą polom śniegu
dzielącym mnie od śpiącego lasu, od szczytu mieniącego się jeszcze słońcem, czy
od wioski, do której już dawno powinienem wrócić. Gospodarze uprzedzali, żeby
nie szwendać się po zmroku. Że to kiepski pomysł. A ja? Klęczałem półnagi, a
miedzianowłosa niewiasta wykradała moją historię wprost ze mnie i choćbym
chciał nie mogłem jej okłamać, ani uciec.
Kiedy
zawyła ponownie echo zwróciło inne wycie – od gór. I trzecie, ze śpiącego lasu.
Mrok dojrzewał. Gęstniał i chłodniał. Tylko śnieg zdawał się być światłem
niosącym poczworzące się cienie daleko w świat. Mój cień klęczał sięgając głową
ściany lasu, a kobiety cień mógł nań popatrzeć z góry. Ciemność potrafiąca
zwrócić wycie i zwielokrotnić je była tak okropna, że pobladłem jeszcze
bardziej. Teraz, to i ja mogłem stać się zarzewiem światła. Błędnym ognikiem
zagubionym pośród pól. Rudowłosa trzymała mnie wciąż w swoich dłoniach, a ja
nie miałem sił nawet zapłakać ze strachu.
Mrok
chrzęścił. Czyżby miało być jeszcze gorzej? Wycie zwielokrotnione i niegasnące
zdawało się dobiegać z różnych stron, aż wykrystalizowało wokół mnie kolejnymi
młodymi dziewczętami. Każda była inna, lecz wszytki młode i silniejsze od mojej
woli. Miedzianowłosa puściła mnie i jej miejsce zajęło dziewczę o włosach
czarniejszych od nocy w nowiu, potem następna i kolejna, a każda przez oczy
potrafiła wbiec we mnie i nie zabłądzić, lecz przebiec wszystkie ścieżki we
mnie i wrócić. Ostatnia z nich włosy miała białe, ale nie bielą śniegu, a bielą
popiołu. Zupełnie, jakby w jedną noc osiwiała tak, jak siwieje spalone do szczętu
drewno.
Stanęły
w kręgu. Chyba były niemowami, bo żadna ust nie otworzyła, a przecież
widziałem, że rozmawiają. Oczywiście o mnie. A potem cztery chwyciły mnie za
ręce i nogi i unieruchomiły leżącego na śniegu. Nie sądziłem, że młode kobiety
potrafiła być tak silne. Ta, która zwiedzała mnie ostatnia wsunęła mi dłonie w
głąb ciała i wyjęła żołądek. Zawartość wysypała na śnieg i oglądała powłokę.
Najwyraźniej coś się jej nie podobało, bo chwytała zębami i coś wyszarpywała
plując w śnieg z odrazą. Kiedy skończyła oddała dziurawy worek drugiej, która
urwała własny włos koloru trzciny wyschniętej na wietrze i nawlekła go na igłę.
Szyła mrucząc coś. Miedzianowłosa patrzyła w tym czasie na księżyc, który
szarpał się i chciał podglądać, ale trzymała go mocno i nie pozwalała mu oderwać
się od ziemi.
Przestałem
się szarpać. Skoro księżyc nie dał rady jednej, cóż mogłem ja wobec siedmiu.
Czarnowłosa popatrzyła na mnie i na pozostałe. Z wrażenia nie zauważyłem, że
przestały mnie trzymać i mogę się ruszać. Czułem głód. Wielki. Jakbym w życiu
nic nie jadł. Zerknąłem na wyrzucony w śnieg, na wpół przetrawiony obiad i
poczułem, że byłbym gotów zjeść go raz jeszcze, żeby tylko dać żołądkowi coś na
żer. Czarnowłosa opadła na ręce i zaczęła się przeobrażać w wilka. Te, które wcześniej
mnie trzymały machały już kitami ogonów i powarkiwały do siebie przyjaźnie.
Nawet Miedzianowłosa puściła księżyc, który wyskoczył na niebo jak skacze piłka
siłą pod wodę zanurzona, gdy tylko jej pozwolić.
Ułożyły
się wszystkie wokół mnie. Czułem ich ciepło. Zapach dzikości nieokiełznanej,
wiatru i ziemi. Zmęczenie wzięło górę nad strachem. Nie wiem sam która, ale
jedna z ich położyła się tak, żebym sięgnął sutka. Pociągnąłem mocno.
Zachłannie. Choć nie znoszę mleka, to przecież instynkt kazał mi jeść. Ssałem
leżąc niczym wilcze szczenię. A Miedzianowłosa wyskoczyła z gniazda w ciemność
i wróciła z młodym szarakiem w paszczy. Podsuwała mi nosem kęsy wyszarpane z
wciąż tętniącego życiem ciała. Przełykałem ciepłe, krwiste ochłapy, a potem
wtuliłem się we wszystkie ogony naraz i zasnąłem.
Rano
nie było śladu po wilczycach. Leżałem skulony pod jakimś rozłożystym drzewem między
polami nakryty koszulą i kurtką. Wstając zobaczyłem zajęczy ogon, który
machinalnie schowałem do kieszeni. Zanim odszedłem zerknąłem na wydeptany nieopodal
krąg. Jakiś lis pożerał właśnie to, co wilczyce wytrzepały z mojego żołądka.
Łykał chciwie i w jeden moment nie został nawet ślad po moim wczorajszym
obiedzie. Byłem syty. Nigdy wcześniej nie czułem się tak zdrowy i silny. Gdzieś
spod gór dobiegło mnie wycie. Słońce właśnie się na nie wspinało i choć to
pewnie mrzonka ujrzałem, jak głaszcze miedzianą grzywę. Gdybym miał ogon nie
powstrzymałbym się od merdania. Odruchowo sprawdziłem – nie miałem.
Popatrzyłem
na Miedzianowłosą i zdając się na instynkt zawyłem. Umiałem wyć! Zawyłem i z
dziką uciechą patrzyłem, jak lis umyka kuląc ogon pod siebie. Wsunąłem ręce w
kieszeń spodni i pomaszerowałem do wioski. Ale wrócę. Wrócę, kiedy tylko
Miedzianowłosa krzyknie wezwanie.
Wiesz, Oko... Już dawno chciałem to napisać... Źle się czyta Twoje teksty na monitorze. Szkoda, że nie ma ich na papierze... Zrób coś z tym!
OdpowiedzUsuńmam je wydrukować i wysłać Tobie? nie znam adresu, a i paczka będzie obfita. moim zdaniem napisałem jakieś 700 opowiadań. nie mam głowy do promocji, a płacić za wydanie? to kłóci się z moim rozumieniem pisania - wolę, żeby każdy za darmo czytał tu, niż miałbym wydać grosz, żeby coś leżało zapomniane w księgarni.
UsuńWymigujesz się...
Usuńa gdzie tam. daleki jestem od migania - Braille'em, to trzeba umieć kolego.
UsuńMoże powstanie dzięki temu nowy Rzym? https://pl.wikipedia.org/wiki/Romulus_i_Remus
OdpowiedzUsuńA może bohatera dosiądzie kiedyś Walkiria z racji zmiany statusu?
nie wiem. niech się martwią przyszłe pokolenia.
UsuńA może będzie jeszcze jakiś Twój ciąg dalszy?
Usuńnie sądzę. nie wszystko musi mieć ciąg dalszy.
Usuńsłuchałem muzyki patrząc na dołączony obrazek:
https://www.youtube.com/watch?v=SlEH5LK1OYA
wystarczyło na raz. i nie musi nic więcej.
A dzięki,Ruda rzeczywiście może być inspirująca.
Usuńsłucham pisząc, a czasami patrzę na to, czego słucham. no i tu akurat obrazek popłynął słowami, to i napisałem.
Usuńwięc to już jest ciąg dalszy, gdy piosenka była ciągiem bliższym. wystarczy. nie wolno przesadzać z tym rozpędzaniem się.
Gość jest po prostu wilkołakiem - to przecież dość pospolite stworzenia. Musiała być pełnia. ;)
OdpowiedzUsuńnie znam się. chyba jestem nietutejszy.
UsuńTo uważaj, bo wilkołaki bywają krwiożercze, rozszarpią cię na strzępy jak ten twój żołądek - jak tylko ZEW da znać o sobie.
Usuńpewnie da. po kimś, kto potrafi skłonić do posłuchu i spania na śniegu można spodziewać się nawet więcej.
Usuń