niedziela, 30 czerwca 2019

W twórczym szale.


Wymyśliłem sobie beztrosko, że zostanę twórcą i stworzę dzieło, które rzuci na kolana męską część ludzkości, a żeńskiej zedrze bieliznę i otworzę second hand, kiedy tylko skończę prać te stosy majteczek od rozmiaru minus S do rozmiaru plus XXXX z zastąpieniem ostatniego L kolejnym iksem, żeby nie przegapić żadnej z ewentualnych fanek bez względu na rozmiar… hmmm... egzaltacji? W końcu wydatne zaplecze choć nazwę ma niezbyt szlachetną, to jednak stanowi dolne partie pleców tak pożądanych w promowaniu i lokowaniu produktu.

Produktem zaś w tym przypadku miałem zostać ja - osobiście, a nie przez posły. Standardowo trzeba było przeanalizować status quo i zdecydować co i czym uwypuklić, a co zatuszować. Niejaki Presley uwypuklał „dozwolone od lat osiemnastu” i „nie dla grzecznych dziewczynek”, ale ja nie chciałem go naśladować, więc co? Poza tym chłop umarł w minionej epoce, a hit miał być na czasie. Nie historyczny chorał, ale całkiem współczesne łupu-cupu z sekcją rytmiczną elektronicznie wysterowaną i wyskalowaną w nanosekundach dopuszczalnej arytmii. Gdybym płci był piękniejszej, to mógłbym uwypuklić to i owo, trafiając w gusta, jakie akurat są na topie. W sumie, gdybym się znieczulił, to nawet sobie mógłbym wszczepić gumową kaczuszkę na klacie. Tylko drugiej nie mam, bo pies jedną już pożarł. No i nie wiem, czy odda mi tę drugą. Znieczulić się mimo wszystko? Jedno solennie sobie obiecałem – ograniczę bieliznę do absolutnego minimum, dzięki czemu zaoszczędzę na kosztach bikini, które zazwyczaj zbyt szybko wychodzi z mody, a rzucone w stronę publiczności nigdy nie wraca – chyba, że rozmienione na drobne w postaci ławicy koronek plecionych misternie przez całą zimę przy kominkach gdzieś w przysiółku o nazwie trudnej do wymówienia. Żeby przywyknąć i zaaklimatyzować się do trudnych warunków wyciągnąłem z szafki sznurówki nie od pary – żeby było kolorowo i asymetrycznie i usiłowałem się w nie ubrać. Kiedy się w końcu udało miałem łzy w oczach i czułem się erotycznie wykorzystany. Trudno – sztuka wymaga cierpienia. Błogosławiłem sobie, że zrezygnowałem z biustonosza – niech się sam nosi i zachowuje jak należy.

Może w tym dojrzewającym negliżu wypadałoby chociaż sierść wyskubać, co jest zabiegiem, którego nawet w horrorach puszczanych grubo po północy nikt nie ma odwagi pokazywać publice z obawy o eksodus ludzkości na najbliższe telewizorów SOR-y. Szczęściem widziałem demonstrację w zamierzchłej przeszłości, kiedy kury jeszcze biegały po klepisku i wydłubywały to, co z psa spadło. Taką kurę po ukręceniu łba, patroszeniu i wydarciu pierza opalało się nad płomieniem, by pozbyć się resztek. Pierza nie miałem, więc darcie mogłem pominąć zarówno w rozważaniach, jak i działaniu. Za to resztek na mnie co niemiara. Popatrzyłem na uśmiechniętą złośliwie mordę psa i doszedłem do wniosku, że zbierał tego, co z niego spadło nie będę na pewno. Poprzestanę na opalaniu. Lut-lampa stała zapomniana gdzieś w garażu, więc mogłem pomysł wprowadzić w czyn z zaskoczenia i świecić nagością, jak przykładem. Trochę odstręczał mnie spodziewany smród płonącej sierści, gdyż i to (niestety) zapamiętałem z operacji Kurczak 1977. Za to potem… Mógłbym założyć kabaretki bez obaw, że dziurki będą przypominały eksperymentalną plantację kukurydzy modyfikowanej nie tylko genetycznie.

Zaskwierczało, zaśmierdziało, aż się pies ożywił czując pieczyste, a ja musiałem ochłonąć przechodząc szybki kurs nurkowania w oczku wodnym. Wynurzyłem się niczym Wodnik Szuwarek z bajki dla dorosłych inaczej i poczłapałem do lustra. Okazało się że byłem ortodoksyjny i poszedłem na całość. Odkłaczyłem się totalnie i dookólnie. Nawet dziurki w nosie uwolnione od Lasów Deszczowych były w stanie zaciągnąć dawkę powietrza wystarczającą do napompowania balonu wyczynowego na trasie Paryż-Dakkar. Używałem nosa eksperymentalnie, bojąc się, że zaciągnę nozdrzami zapas herbaty lipowej na całe stulecie, więc na wszelki wypadek wraziłem w nos filtry urwane z papierosów wałęsających się na dnie barku. Mówiłem trochę przez nos, ale TWÓRCOM wybacza się głos odbiegający od przeciętnej. Czasami wręcz takowego się spodziewa po nim. I po niej również, żeby oddać sprawiedliwość płciom większościowo prześladującym świat.

Chlania zresztą też się spodziewa po jednostkach wybitnych, więc korzystając z nieprzypadkowej obecności w objęciach barku wyciągnąłem z jego trzewi jakieś niedopite od trzech lat sto pięćdziesiąt gram przeźroczystości i usiłowałem je chlać, jednak albo pochłaniacz mam za duży, albo opakowanie było za małe, gdyż zanim zacząłem, to już skończyłem. Popiłem wodą z kranu, bo nic innego w płynie nie miałem poza ukiszoną i spleśniałą wodą wciąż pamiętającą moczące się w niej ogórki, ale tę zostawiłem na poranek, który mógł, choć nie musiał nadejść już jutro koło południa. Kokainy oczywiście również nie miałem, więc musiałem narkotyzować się cukrem pudrem, co było nawet zabawne, gdyż po degustacji przypominałem pączka, tylko pachniałem mniej efektownie, za to zdecydowanie bardziej wytrawnie. Wypadałoby jakoś ekskluzywnie zakąsić, jednak w lodówce mieszkał lód i nie miał ochoty wypluć spomiędzy zębów niczego, co do niego przywarło. Znając niecne intencje darczyńców na kwiaty stojące na parapetach nawet nie zwróciłem uwagi. Strychnina i szalej jadowity, to najmniejszy wymiar kary… Znaczy intencji.

Przysiadłem skromnie w nieskromnym odzieniu na brzeżku fotela pamiętającego poprzedni ustrój i pielęgnującym te wspomnienia do amoku – nawet pluskwy były czerwone jak pomidory. Nie jak rzodkiewka. Przycupnąłem, bo pod wpływem cierpień rosła we mnie moc twórcza i pragnienie, żeby zew powołać do życia i wycia i we wspólnym śpiewie z milionem serc gorących zapalić zapalniczkę, która miałaby być zbiorową świecą rozsypaną na okruchy niezmierzonego gwiazdozbioru. Podobno pod wpływem i z nieszczęścia rodzą się wielkie treści i epopeje. Nie było czasu na szaleństwo twórcze. Mógłbym postarzeć się nadaremnie, albo przegapić chwilę. Potrzebna była natychmiast pieśń, która porwie tłum, tylko uwspółcześniona, żeby ziomale płci obojga dali radę strawić, nucić i broń Boże dowolnej rasy - uczyć się słów. Słowa musieli już znać i to od dawna, zanim bunt przyszedł im do głowy po raz pierwszy.

Do „wlaskotka” jakoś nie miałem przekonania, „autobiografię” przerobiono już chyba na wszystko, Bob Dylan raz już obrodził milionem i trudno było go podejrzewać o recydywę. A mi się zachciało folkloru i tubylczej swojskości. I jeszcze, żeby znali… Dramat twórczy godny dzieła wielkiego. I to bez wsparcia. Chciałem psa wysłać po zapas gorzałki, jakby był psem świętego Bernarda, ale wykpił się łachudra, że niepełnoletni i nie podadzą, a tak w ogóle to żebym go nie deprawował i mogę go ewentualnie pocałować w nos, lub zeżreć to, co się z niego wysypało na dywan. Warunki skrajnie niekorzystne twórczo, a czas mijał ku memu utrapieniu. Tragedia w trzech aktach prozą. Szczęściem pies kolaborował, gdyż zdawał sobie sprawę, że powodzenie artystyczne zdecydowanie wzbogaci jego dietę, tudzież horyzont rozrywek, że nie wspomnę o perwersjach i beztroskiej kopulacji wielorasowej. Wiedziony niezbyt czystymi intencjami pies nadepnął pilota wałęsającego się gdzieś na podłodze, by telewizor zamrugał powiekami, a następnie huknął na mnie mazurkiem. Tym, którego zna każdy ziomal występujący pod sztandarami…

- O Bogowie! – wrzasnąłem – Tego było mi trzeba. Tylko odmłodzić, lifting przeprowadzić, scyfryzować dodać sznytu. Miałem swoją pieśń! Znaną wszystkim, więc swojską i prostą. Murowany hit. Choć sznurówki wraziły się tak głęboko, że będę je usuwał jak sznurki z szynki wędzonej, tradycyjnie na święta kupowanej, to przecież już maszerowałem dziarsko i chwacko, a obok mnie pies i tylko zerkał, czy dywidendą będę się z nim dzielił i czy nie porzucę pomysłodawcy gdzie pod drzewem wakacyjnym. Ech! Głupi! Gdzie ja takiego drugiego mądralę znajdę!

2 komentarze:

  1. "Pieśni ma, tyś jest gwiazdą za granicą świata!
    I wzrok ziemski, do ciebie wysłany za gońca,
    Choć szklanne weźmie skrzydła, ciebie nie dolata,
    Tylko o twoję mleczną drogę się uderzy;
    Domyśla się, że to słońca,
    Lecz ich nie zliczy, nie zmierzy.
    Wam, pieśni, ludzkie oczy, uszy niepotrzebne; -
    Płyńcie w duszy mej wnętrznościach,
    Świećcie na jej wysokościach,
    Jak strumienie podziemne, jak gwiazdy nadniebne.
    Ty Boże, ty naturo! dajcie posłuchanie. -
    Godna to was muzyka i godne śpiewanie. -
    Ja mistrz!
    Ja mistrz wyciągam dłonie!
    Wyciągam aż w niebiosa i kładę me dłonie
    Na gwiazdach jak na szklannych harmoniki kręgach.
    To nagłym, to wolnym ruchem,
    Kręcę gwiazdy moim duchem.
    Milijon tonów płynie; w tonów milijonie
    Każdy ton ja dobyłem, wiem o każdym tonie;
    Zgadzam je, dzielę i łączę,
    I w tęcze, i w akordy, i we strofy plączę,
    Rozlewam je we dźwiękach i w błyskawic wstęgach."

    ***


    Tak mi się skojarzyło...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. najpierw Lena z nieposkromioną pamięcią, a teraz Ty - same zdolne do wszystkiego niewiasty. gdzie mi się mierzyć. skojarzenie z górnej półki, kiedy ja żarcik i psotę zaledwie chciałem.

      Usuń