środa, 12 czerwca 2019

Nietykalna.


Pustym korytarzem przemknął niewidzialny jęk. Przemknął? On się ciągnął, jak guma do żucia pod butem w upalny dzień. Jeszcze nie tak dawno pomyślałbym, że to niewinny przeciąg grasujący bezczelnie w rurach wentylacyjnych, jednak obecnie wizja psa Baskervillów całkowicie opanowała mój umysł i byłem święcie przekonany, że zza zakrętu korytarza wyłoni się bestia czarniejsza od nocy w nowiu i wściekła jak sam szatan. Rzuciłem okiem za siebie i na wszelki wypadek szedłem przy ścianie, żeby choć jedną flankę zabezpieczyć przed domniemanym atakiem czarnej bestii. Kiedy w końcu zamknąłem drzwi biura ocalony w cudowny sposób otarłem pot z czoła.

Pani Kasia popatrzyła na mnie z milczącym współczuciem i wyżałośniałem jeszcze bardziej, licząc po cichu, że może przytuli mnie do piersi i pogłaszcze po policzku. Jednak pani Kasia uczucia bliższe kierowała wyłącznie do szefa i moje niecne myśli zostały błyskawicznie wyplewione wzrokiem krystalizującej się właśnie pogardy. Zdecydowanie pani Kasia wolała mężczyzn z charakterem. Mocnych, władczych i zdeterminowanych do działań. Do sukcesów i podbojów. Krótko mówiąc – nie mnie. Trochę ją rozumiałem, gdyż również zerkałem na szefa z uczuciem. Faktem jest, że ambiwalentnym, gdyż zazdrość toczyła mnie jak szrotowiec kasztanowcowiaczek dojrzałe drzewo. Nie ulegało jednak wątpliwości, że podziwiałem go również i czasami brakowało mi tchu, gdy popatrzył na mnie męskim, stalowym wzrokiem, odzierając moją duszę z jedwabiu westchnień. Czułem jak miękną kolana – moje i pani Kasi, która nie ukrywała nawet w rozmowach kuluarowych, że uczuciem pała beznadziejnym i platonicznym, deklarując gotowość przeobrażenia tego daremnego uczucia w spełnienie pełne motyli i westchnień z rajów dla dwojga.

Zagrzechotała woda lodowa w klimatyzatorze, żeby przetoczyć się drżeniem po kręgosłupie, aż musiałem zapracować zwieraczem, żeby nie poddać się niespodziewanej panice. Stanisław właśnie gdzieś wychodził i odsunął mnie delikatnie jak na niego. Trochę przypominało to przestawienie szachowego gońca na zapomnianą flankę, by bronił przyczółka nieistotnego. Drzwi kłapnęły za Stanisławem, ale przecież pies zdążył wymruczeć kolejną głodną rapsodię. Odzyskałem sprawność kończyn i bez zwłoki (dosłownie) zameldowałem się przy biurku. Odgrodzony od bestii szeregiem segregatorów pełnych treści tajnej, poufnej i niejawnej poczułem stabilność pozwalającą mi wyprostować grzbiet. Dopiero wtedy odważyłem się zerknąć na biust pani Kasi, do którego nie chciała mnie przytulić. Zauważyłem, że pokiwała głową z uznaniem dla mojej przemiany.

Na korytarzu zadudnił znany nam wszystkim doskonale dźwięk seryjnie mordowanych karakanów markowym obcasem Rudej. Wreszcie! Wszystko wróciło do normy. Ruda okopała się na więcej niż tydzień w zaciszu swojego laboratorium i preparowała coś tak wytrwale, że wyłącznie dostawca pizzy miał okazję podziwiać jej fryzurę przypominającą tę Einsteina podczas pracy twórczej. Ruda nie poprzestała na pojedynczym spacerze. Nawet na trzech nie poprzestała. Zupełnie, jakby chciała nadrobić swoją tygodniową absencję wokalną i demonstrowała przerażającą ruchliwość. Dobrze, że mury przedwojennej fabryki budowane były do znacznie większych obciążeń wibracjami maszyn produkujących arsenał wojenny na potrzeby partyzantek w wielu krajach rozwijających się potajemnie przed zgniłym wzrokiem zachodnich cywilizacji.

Może szukała psa? Miałem nadzieję że schwyci go za pysk i zniewoli. Ujarzmi, albo wyrwie mu krtań i rozwiesi na ścianie trofeum myśliwskie. Widziałem już rozmarzonymi oczami tę kreaturę podobną do Yeti, kudłatą, spoconą i śmierdzącą krwią pokonanych przeciwników wystarczająco naiwnych, żeby mu rzucić wyzwanie schnącą na ścianie pod pełnym dumy wzrokiem rudowłosej wojowniczki. Jakby na potwierdzenie moich podejrzeń zajęczała wiertarka udarowa, której nawet taki techniczny neptek jak ja nie mógł pomylić z dentystycznym narzędziem, czy powiedzmy zaśpiewem młota hydraulicznego. Ruda rozstrzeliwała ciszę swoją obecnością, a wiertarka pracowała nie bacząc na staccato jej nieposkromionej ruchliwości.

- Zachwycająca kobieta! Wierci nawet w marszu! – pomyślałem, jeśli tę czynność można nazwać myśleniem, gdyż inżynierski umysł nie powinien z podobną mrzonką dyskutować, ale od razu skazać ją na niebyt – Pani Kasia tak nie potrafi…

Maślanym wzrokiem przetoczyłem się po sylwetce pani Kasi nasłuchującej z zainteresowaniem owych dźwięków dobiegających z zewnątrz. Nawet szef zdawał się poświęcić odrobinę swego niezwykle cennego czasu nieistotności dobiegającej zza drzwi, dzięki czemu zainteresowanie pani Kasi stało się bardziej wiarygodne, a może nawet szczere i pałające chęcią. Tętent Rudej nabrał większego wigoru, kiedy dźwięki wiertarki umilkły. Musiała przesuwać się ruchem wahadłowym, jakby przeczesywała korytarz jednoosobową tyralierą starając się otoczyć niewidzialnego wroga. Nie mógł to być pies Baskervillów, gdyż jego otaczać nie trzeba. Może tłukła insekty? Na pewno wyhodowała coś potwornego i nawet pies zwiał w wentylację, żeby go nikt nie wyiskał tropiąc radioaktywne, jadowite biedronki. Rozejrzałem się pod biurkiem dyskretnie, gotów deptać z animuszem stada i kohorty drobnicy, planktonu białkowego wałęsającego się w nieznanym celu pod nogami, ale znalazłem tam tylko poczciwą, oswojoną podłogę.

Widać wzrok mam nietęgi, albo inwazja nie sforsowała jeszcze biurowej twierdzy. Zapewne to szef własnym autorytetem onieśmielał ją, jak onieśmiela mnie, patrząc na mnie zestawem uczuć przewidzianych dla leniwych podwładnych. Pani Kasia zamierzała eksplodować spontaniczną reakcją napędzona szefową uwagą, kiedy wrócił Stanisław i nie pytany ogłosił nowinę:

- Wieszają tablicę na korytarzu. Unijną. Widziałem jak Ruda tańczyła dookoła, fotografowała, dokumentowała i głaskała nowiuteńką tablicę. Mówię wam, cyrk! Mało brakowało zagłaskałaby te gwiazdki na śmierć. Dobrze, że monter szybko ją powiesił. Na koniec Ruda poprosiła mnie, żebym jej trzasnął fotkę na tle tablicy. Pasuje do niej jak ulał, taka błękitna…- Stanisław rozmarzał się jawnie i bezwstydnie – Z aureolą gwiazd złotych… Piękna jest mówię wam!

- A co jest treścią tablicy – szef był praktyczny do szpiku kości i potrafił zredagować podstawowe problemy świata techniki ignorując wątki filozoficzne – Przeczytał pan?

- A przeczytałem! – Stanisław zaskoczył nawet panią Kasię – Dedykacja chwalebna dla siedmiocyfrowej kwoty z Brukseli na rzecz badań nad komórkami macierzystymi i położenie podwalin na polu ich namnażania i selekcjonowalnej hodowli. Ma poparcie odgórne i budżet, więc nie ruszymy jej stąd nigdy. Może sobie hodować trzygłowe węże, leśne smoki, czy mrówki mutanty, a pod egidą tablicy i tak będzie nietykalna. I co teraz szefie?

18 komentarzy:

  1. Dźwięk seryjnie mordowanych karakanów- no nie...padłam na twarz. Biedaczyska...ciekawe czy z nich nie można byłoby czegoś wyekstrahować...tak przy okazji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tego to już nie wiem.
      zapytać Rudej?

      Usuń
    2. Przypuszczam, że coś by pewnie wymyśliła.
      Sądząc po ich możliwościach- mogłyby się sprawdzić jako psy gończe do wykrywania pokarmu o większej zawartości wody? Tyle, że to miałoby sens tylko dla świata mikro.

      Usuń
    3. ma budżet, to może wymyślać. nie każdy wynalazca ma tyle szczęścia.

      Usuń
    4. Wejście z czymś nowym na rynek z pewnością wymaga b.dobrego rozpoznania potrzeb, żeby znaleźć mecenasa*/inwestora.

      Usuń
    5. niech knuje. byle samopas się nie rozłaziło.

      Usuń
    6. Mam nadzieję, że będzie ciąg dalszy. :)

      Usuń
    7. to już jest ciąg dalszy przecież. chyba z czwarty kawałek ukrywający się pod etykietą biuro.

      Usuń
    8. Ale będziesz to dalej kontynuował?

      Usuń
    9. zobaczymy.
      pewnie coś się wykluje. chyba, że Ruda zniknie z horyzontu zdarzeń.

      Usuń
  2. Pani Kasia, jak widzę, ma upodobania charakterystyczne dla kobiet o tym imieniu. Mężczyzna z charakterem, mocny, władczych, zdeterminowany, stworzony do sukcesów i podbojów, o męskim, stalowym spojrzeniu, słodki drań tak zwany...
    Łezka w kroku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. och... tu mnie masz. nie wiedziałem, że to kasieńkowe inklinacje. samo wyszło. widać podświadomość ma wielką moc sprawczą.

      Usuń
    2. Siła tych inklinacji jest widocznie potężna, skoro przebiła się nawet przez nieświadomość.

      Usuń
    3. czas najwyższy przyjrzeć się jakiejś Kasieńce. Tylko skąd ją wziąć?

      Usuń
    4. Znam co najmniej jedną.

      Usuń
    5. Niestety, nie. Gdyby była carycą, wszytko byłoby prostsze.

      Usuń
    6. to może zasugeruj taki awans, skoro to uprości sytuację.

      Usuń