Most był pusty.
Zapewne to z powodu nocy i mocnego wiatru sunącego tuż nad wodą. Czasem
zaczepiał o nurt, który pienił się i protestował. Wiatr, na wysokości mostu
jęczał na wantach i próbował rozkołysać kładkę. Stal i beton gięły się pod
ciosami i czułem, jak pływa mi pod nogami mizerna jak się teraz zdawało
konstrukcja. Wrażenie nicości potęgował fakt, że stwórca tym razem upiekł to
nocne ciasto bez jednej nawet rodzynki. Nie świecił Orion, Wielki Wóz odjechał
poza horyzont, nawet Mars nie czerwienił się ze wstydu wisząc gdzieś nad głową.
Jedynie masywne, skłębione chmury potrafiły własną szarością wydrzeć z mroku
kontury.
Trzymałem się
barierek z zamkniętymi oczami oddając się wiatrom w objęcia. Twarz mam chyba
opływową, bo nie poranił mnie szorstkim, mocnym jęzorem, ale spojrzeć na siebie
nie pozwolił. Niósł jakieś paprochy, których nie zdołał utopić, które mu nie
wypadły z pochopnych, nerwowych dłoni i sypał w twarz, jakby chciał mnie
wytatuować w czarne piegi strupów. Rewidował mnie sięgając chyba kości, bo
zmarzłem. Przysiadłem odwracając się plecami. Szczęściem odpuścił i przeniósł
się wyżej, żeby pomieszać chmury. Wielką, bezwzględną ręką tarmosił je aż
podarł na drobniejsze fragmenty, a wtedy nieśmiało wychylił się spoza nich
jakiś ułomek księżyca. Wyglądał, jakby wiatr go wylizał i zamiast pełnego brzucha
miał wklęsły, wygryziony niemal na wylot atol. Trochę przypominał siatkę do
polowania na gwiazdy, tyle, że bez rączki.
Rzeka od razu
stężała granatem tak dojrzałym, że niemal czarnym i przystroiła się girlandami
białych loków chaotycznie rozsianych po nurcie. Płynęła nie czekając na nic i
na nikogo. Czyżby uciekała? W taką noc wszystko się może zdarzyć. Popychana
wiatrem płynęła gdzieś, gdzie nie sięgałem wzrokiem. Tafla wydawała się
asfaltowo twarda, jednak nie zamierzałem wędrować tym traktem pośród tumultu
przewalających się kotków z piany. Analogia do topolowej waty katulającej się
po jezdni była niemal doskonała.
Siedziałem
bardziej w nocy niż na moście. Zanurzony w gęstwinę mroku i wzrokiem wolnym od
pożądliwości wypatrującym celu płynącej pode mną rzeki. Byłem tak wolny, jakby
mnie wcale nie było. Mogłem wszystko i nic jednocześnie. A przecież siedziałem
twarzą do ukrytego w mroku miasta, plecami do gór, z których spływała woda
korytem wyrzeźbionym tak dawno, że teraz już nie pamiętała dlaczego właśnie
tędy płynie. Ot – tradycja, zabobon, z którego ciężko zrezygnować.
Srebrne nici
księżycowej poświaty wsparły się o balustradę. Ciężko, jakby były zmęczone.
Poniżej, cierpiący na bezsenność pająk lamentował, że mu wiatr gobelin
wytarmosił i podziurawił. Krążył we wszystkie strony i usiłował poznać rozmiar
nieszczęścia własnymi, cieniuteńkimi nóżkami. Księżyc, choć sam zabiedzony
pochylił się i westchnął. A potem zaczął rwać z głowy srebrne włosy, żeby pająk
miał z czego tkać nowy kalejdoskop. Głuptas uwijał się jak w ukropie, gdy tylko
poczuł pomocną dłoń. Wiatr zajęty zaganianiem stada brudnoszarych baranów
gdzieś w zakole rzeki zapomniał o moście i księżycu. O mnie też zapomniał, więc
oddychałem najciszej, jak umiałem, żeby go nie przywołać.
Pająk pracował
wytrwale, a władca księżyca ciągnął nerwowo za smycz chcąc już wracać do domu z
tego przydługiego spaceru. Mocny był. Szarpał mizerny księżyc, aż ten się
rozpłakał i perły łez mikroskopijnymi kroplami spadły w gobelin. Królewska
szata musi być wysadzana diamentami. Rzemieślnik może być kosmatym brzydalem,
jeśli potrafi takie cuda utkać. Słońce ziewało tuż za horyzontem, żeby umyć
rumiane policzki w wodzie, nim ludzie wstaną. Chyba lubiło uciec poza zasięg
pazernych rączek dzieci i dorosłych. Może nawet poza zasięg jazgotu, który
ludzie uporczywie produkują, gdy nie śpią.
Pająk wypił
diamentową kroplę i schował czarny grzbiet spalony słońcem już dawno temu i
poszedł spać. Wystarczy. Napracował się. Pomiędzy żerdkami pyszniła się
konstrukcja niepowtarzalna, skrząca się bogactwem rosy. Nawet wiatr zaniemówił
i oddychał półgębkiem, żeby nie spłoszyć klejnotów. Słońce malowało miraże
ubierając krople w kolory, Raz były rubinami, innym razem szafirem, berylowa
kolia mrugała na przemian z diamentowym garniturem, cytryn i szmaragd zaplątane
w okach sieci mrugały zachwycająco. Siedziałem w zachwyceniu aż każdy okruch
zabłysnął pełną tęczą niby arbuzowy turmalin. Pająk pochrapywał lekko
potrącając nici oddechem by drżały znanym mu rytmem. Spał w poczuciu
spełnionego obowiązku beztrosko, jak spać potrafią dzieci o czystych
sumieniach.
Opowieść łagodna, cicha, przyjemna...
OdpowiedzUsuńŻycie może być proste, jeśli odbieramy je zmysłami i nic nam w tym nie przeszkadza.
Usuńjak zrezygnujemy ze zmysłów również może być proste.
UsuńBardziej nijakie.
Usuńale proste.
Usuńproste, gdy nie mamy nic na głowie...
Usuńuparciuch!
no tak. a jak inaczej.
Usuńgdybym nasiąkał cudzym zdaniem byłbym jak balonik na wietrze. pilnuję swego.
Tego nie mogłeś wymyślić, musiałeś kiedyś, nocą, na moście, z zamkniętymi a potem otwartymi oczami ....
OdpowiedzUsuńWidzisz więcej i nieźle to opisujesz.
najwyżej nie uwierzysz. wymyśliłem. to nie było trudne.
UsuńDo tych klejnotów utkanych z nocy ludzie dodali własne, np. kłódki na moście na znak miłości przypięte, też błyszczą, metalem i uczuciem...
OdpowiedzUsuńdogonić urodę natury nie jest łatwo. szczególnie w masowej produkcji.
Usuń"Byłem tak wolny, jakby mnie wcale nie było" - pięknie ująłeś wolność. Chyba w tej chwili czuję się podobnie. Patrzę w taflę jeziora. Jakaś pomarańczowa kula po drugiej stronie, za lasem opada coraz niżej. Jednak u mnie nie ma wiatru. Wszystko stoi, ani drgnie. I nie ma pająka. Są za to leśne dźwięki, głównie ptaki. Szkoda, że nie potrafię rozpoznać żadnego poza charakterystyczną kukułką.
OdpowiedzUsuńA te pajęcze klejnoty są najpiękniejsze wczesnym ranem, kiedy krople rosy lśnią na cieniutkich niteczkach.
Ale Oko - czy pająki chrapią? ;)
pójdź i posłuchaj. kto wie czego się dowiesz.
Usuńrozpoznawanie ptaków po śpiewie to trudna sztuka. nawet po wyglądzie nie zawsze się uda.
Prawda z tymi ptakami. Jakiś maleńki ptaszek uwił sobie gniazdo pod dachem, jeszcze w zeszłym tygodniu było słychać ptasie głodomory drące się wniebogłosy jak tylko pojawiał się rodzic ze zdobyczą. Próbowaliśmy poradzić się wujka Googla i wyszło, że to sikorka, ale nie jestem pewna, bo bardzo malutkie te ptaszki. Dzisiaj już ich nie słyszę, może skrzydlata brać opuściła już gniazdo?
OdpowiedzUsuńszybciutko. ale życie często się spieszy do samodzielności.
Usuń