Stół z mahoniu
był obowiązkowym wyposażeniem jadalni. Każdego dnia stawał na nim czarny talerz
i sztućce niechętnie udające stare srebro. Okna zaciągnięte zasłonami tak
ciężkimi, że gasiły nawet oddechy i tylko dwa solidne lichtarze z ogryzkiem bladych
świec wydobywały z mroku zawartość talerzy. Stek na wpół surowy, z którego
wypływała krew znacząc ścieżki, z których po posiłkach macocha miała zwyczaj wróżyć.
Mogła nie jeść,
jednak wtedy, za karę była zamykana w piwnicy pozbawionej okien. Wilgotnej,
omszałej od pajęczyn i odwiedzanej przez szczury tak wygłodniałe, że ilekroć
tam trafiła już po godzinie miała pogryzione palce u nóg i łydki. Bała się
przewrócić, bo mogłaby już nigdy nie wstać. Czasami, dopóki miała siłę w rękach
podciągała się chwytając framug drzwiowych, ale to dawało jej wytchnienie od
szczurzych zębów na krótko, bo była zbyt słaba, choć potajemnie ćwiczyła
każdego wieczoru we własnej sypialni, kiedy już zostały zamknięte drzwi.
Miała wielkie
łóżko z baldachimem. Oczywiście czarny woal moskitiery i zamszowe, czarne
obicia liżące wypolerowaną czerń starego drewna. Materac jęczał za każdym
razem, kiedy się ruszyła więc starała się nauczyć spać bez ruchu i nawet
oddychała płytko, żeby się nie rozśpiewały. Zapewne dlatego wstawała zmęczona
bardziej niż wtedy, kiedy się kładła. Nawet w nocy pulsowały jej pogryzione
łydki i jednej z tych beznadziejnie długich, jesiennych nocy wpadła na pomysł,
żeby wzmocnić ręce. Palce, przedramiona i ramiona. Ćwiczyła, kiedy nikt nie
widział i nie mógł się nawet domyślać, że chce stać się nietoperzem i spać
wisząc głową w dół chwytając się dowolnego występu ściany, czy sufitu. Słabo
szło na razie, ale nie zniechęcała się. I tak nie miała lepszych pomysłów na
zbyt długie noce, więc mogła ćwiczyć.
Teraz jednak siedziała
samotnie przy wielkim stole i nie miała się nawet do kogo odezwać. Jadła bez
apetytu na wpół surowe mięso, aby oddać pusty talerz. Czasem jadła trzymając
stek rękami. Dla odmiany, żeby poczuć różnicę, żeby dni… Dni? Ona nigdy nie
widywała światła. Żyła w ciemnościach rozpraszanych tak subtelnie, że jedyny
poza czernią kolor, to skromny, wijący się języczek żółtego płomienia świecy.
Podobno niedługo miał go zastąpić stłumiony blask imitujący nadfiolet, którym
pokryte zostaną ściany, żeby znała ograniczenia.
Podparła ręką
brodę i przeżuwała w milczeniu. Wspominała, że był taki dzień, kiedy usłyszała
śmiech dziecka. Sprawdzała nawet, czy to nie hiena, albo inny upiór, bo nigdy
wcześniej nie słyszała takich dźwięków. Nie wiedziała, czy ma się bać i nie miała
kogo zapytać. Macochy bała się znacznie bardziej niż tego dźwięku. Próbowała go
później odtworzyć, ale dostała w twarz i zamknięto ją w piwnicy za niesubordynację.
Więcej nie próbowała.
Od dziecka była
okropnie niegrzeczna. Zaglądała za kotary i tylko drewniane okiennice ochroniły
ją od zewnętrza, a raz udało się jej nawet wyjrzeć przez kuchenne drzwi na
zewnątrz. Wtedy straciła przytomność. Od kolorów i powietrza, które poruszało
się znosząc pomieszane aromaty nie wiadomo czego. Zakręciło się jej w głowie i
przez dwa tygodnie nie wstawała z łóżka. No i kiedyś, gdy okazało się, że
płomień świecy oparzył ją w palec chciała się zemścić i pchnęła ją na podłogę.
Wosk wsiąknął w gruby dywan i rozniósł płomień, który chyba się wściekł.
Rozjuszył się i stał pomarańczowy, czerwony, niebieski… nie znała nazw kolorów,
ale widziała, że są różne od siebie i kaleczą jej oczy do łez. Ktoś ją
wyciągnął za włosy, a ogień rósł bez końca. Przez tydzień pachniała spalenizną
jak jakieś pogorzelisko.
Skończyła jeść,
ale wciąż udawała, że jest zajęta przeżuwaniem. Chciała posiedzieć jeszcze
chwilę na tych wysokich, antycznych krzesłach. Macocha jednak była czujna.
Przyszła i wzięła talerz w ręce oglądając przy świecy dno. Coś mruczała, ale
ona zazwyczaj coś mruczała. A potem zawołała kogoś ze służby i przyszli we
dwóch. Macocha kazała im rozebrać dziewczynę i ogolić do czysta. Wszystko,
łącznie z brwiami i rzęsami. Miała stać się bezwłosą larwą wijącą się na stole.
Kiedy skończyli, przypięli ją pasami do stołu, posprzątali i wyszli.
Macocha, wyraźnie
zadowolona gdzieś zadzwoniła i po pewnym czasie przyszło ich kliku. Każdy w
czerni, elegancki, o twarzy tak bladej, że nie potrzeba było świateł, żeby ich zobaczyć.
Świecili nieskazitelną bielą. Odłożyli identycznym ruchem kapelusze i laski,
wciągnęli powietrze nosem aż poczuła, że go ubywa w pomieszczeniu. Gdyby już
nie była naga rozebraliby ją samymi nosami. Pierwszy odważył się dotknąć
nagiego ciała, ale dostał po łapach od macochy i cofnął się. Drugi chrząknął i
coś mówił w niezrozumiałym języku. Macocha kiwała głową przecząco, ale potem
każdemu z nich wskazała miejsce przy stole. Usiedli znów identycznie
wystudiowanym ruchem odgarniając poły fraków, żeby opadły poza siedzisko.
Lokaj był
zatrwożony tak bardzo, że taca drżała mu w dłoniach i dzwoniły kryształowe
kieliszki przy każdym kroku. Macocha szybkim ruchem nacięła dziewczynie żyłę w
łokciu i napełniła kieliszki. Mężczyźni zasyczeli i oblizali się, jakby byli
jednojajowym zestawem siedmioraczków. Macocha parsknęła śmiechem i szybko
zakleiła ranę. Popatrzyła na towarzystwo i skosztowała pierwsza. Atmosfera przy
stole tężała z każdą sekundą. Szybciej od dziewiczej krwi. A potem lokaj
rozniósł każdemu z gości grubo rznięty kryształ kieliszka pulsujący wciąż żywą
krwią. Żaden nie zachował spokoju, wszystkich ogarnęła pijana żądza. Macocha
uniosła dłoń i uciszyła pobudzone siedmioraczki.
- Panowie – zagaiła chrapliwym głosem –
Widzicie, wąchaliście i skosztowaliście. Jest niepokalana. Czysta. Nie zna
męskiego wzroku, ani ciała. Nie zna dnia i kolorów. Skórę ma równie białą, jak
wasza. Cenę znacie. Pierworodna córka trafi w moje ręce nim pępowina zostanie
odcięta. Komu nie odpowiada, może odejść. Pozostali mogą się jeszcze nacieszyć
widokiem. Licytację wygra tylko jeden. Dziewczyna nie może zostać żoną wielu.
Znacie zasady. A teraz w skupieniu posłuchajmy ofert.
Czas tego dnia
płynął innym rytmem. Panowie zapalili cygara i pod sufit wspinały się
pracowicie splecione, siwe węże, a każdy chciał odgryźć łeb konkurencji. To nie
byli bracia! Walczyli ze sobą i rzucali spojrzenia mogące przepalić na wylot
organizm mniej odporny. Cena rosła niebotycznie. Szczęściem nie potrafili się
pocić, bo cuchnęłoby już od dawna. Niezmiernie powoli konkurencja zaczęła się
wykruszać. Niby tacy podobni, a przyjęli różne strategie negocjacyjne.
Dziewczyna leżała usiłując zobaczyć cokolwiek, ale mogła tylko ich słyszeć.
Związana, bezbronna nie widziała nic poza sufitem. Oni za to widzieli ją
dokładnie.
Nie próbowała
szarpać pasów. Wiedziała, że nie da rady. Ciekawość jednak była silniejsza od
wiedzy i usiłowała cokolwiek zobaczyć. Jej wysiłki dostrzegła macocha i
nachyliła się nad nią szepcząc, żeby była dzielna i wytrzymała jeszcze trochę,
bo koniec licytacji już bliski. Dziewczyna pierwszy raz w życiu była na nią
zła. Już się nie bała. Była wściekła, że macocha ją sprzedaje, jakby była
garnkiem. Chciała się jakość odegrać, więc popuściła. Opróżniała zmarznięty
pęcherz nie patrząc na konsekwencje. Powietrze znów zrzedło, gdy siedzący
zgodnie westchnęli i wciągnęli powietrze aż po kres możliwości płuc. Macocha
popatrzyła na nią z uznaniem i szepnęła:
- Zuch dziewczyna! Teraz to już poleci!
Licytujących
ogarnął szał. Nawet ci, którzy już się wycofali złożyli kolejne oferty. Stawka
szybowała bez końca, a na stole, w kleksie własnego moczu leżała dziewczyna
wściekła jak osa, że nie udał się jej figiel. Stawka więcej niż absurdalna
wyzwoliła w końcu szóstkę licytujących z obłędu i wychodzili kolejno bez słowa
nie żegnając się z nikim. Zwycięzca wstał i rozognionym wzrokiem patrzył na
trofeum. Macocha zgarnęła pulę i wzruszyła ramionami idąc do drzwi.
- Pamiętaj. Pierwsza z jej córek jest
moja.
Na początku skojarzyło mi się z filmem "Inni", tylko koniec rozwalił system.
OdpowiedzUsuńrobię co mogę, żeby koniec był inny. czasami się udaje zaskoczyć.
Usuńa filmu nie kojarzę.
Bardzo mi się podobał.
Usuńmało oglądam.
UsuńJa nie oglądam w ogóle, ale niegdyś byłam do tego przymuszana, więc to i owo widziałam.
UsuńOpowieść rodem z najciemniejszych zakamarków wyobraźni. Chociaż to fikcja literacka, to i tak niektórzy boją się pisać. W ogóle chyba trzeba mieć odwagę, żeby pisać.
OdpowiedzUsuńgdzieś przeczytałem, że do pisania trzeba przekroczyć ostatnią granicę wstydu.
Usuńwydaje mi się, że czytelnik potrafi podświadomie odkryć szczerość piszącego, lub fałsz w słowach. i tym fałszywym nie poświęca się zbyt wiele uwagi, a już na pewno nie wraca.
handel ludźmi jest faktem, a przepchnięcie procederu w świat fikcji nic tu nie zmienia.
Witaj, Oko.
OdpowiedzUsuńPodczas czytania snuło mi się tak:
https://www.youtube.com/watch?v=ey08W80GYWw
Pozdrawiam:)
ładne tło. podbija emocje.
UsuńPrzerażające...
OdpowiedzUsuńw pisaniu staram się nie ograniczać do jednego uczucia.
UsuńBabcie często bywają zaborcze, nawet te przyszywane.
OdpowiedzUsuńA miałam nie czytać horrorów...
przecież poranek. nie wieczór, który mógłby coś z nocą zrobić.
UsuńEee, przeczytałam, bo mimo wszystko odbieram tekst tak jakoś na wesoło. :)Może ze względu na wspomnienie o tych nietoperzach, które skojarzyły mi się z postacią wisielca- z kart tarota.
Usuńkiedy ktoś podgryza łydki warto uciec poza zasięg zębów.
UsuńCzyli "potrzeba matką wynalazków", albo może raczej mobilizacją do zmian?
UsuńJakby nie patrzeć większy strach wzbudzają we mnie tzw. wampiry energetyczne/psychiczne.
lenistwo jest wielką siłą napędową. człowiek nieustająco duma co zrobić, żeby nie robić.
UsuńHa,ha i szuka wtedy koleżanki Wymówki. ;)
Usuńna przykład. albo konstruuje windę.
UsuńŻeby tylko takie pomysły przychodziły do głowy...
Usuńprzychodzą też bardziej kolorowe. ale z Verna zapewne też kiedyś się śmiali, że fantasta.
UsuńAlbo może i z S.Lema...
Usuńi z Leona da Vinci.
UsuńHa, ha,dobrze czasem pośmiać się z własnych pomysłów. :)
UsuńPod Twój tekst pasowałby bardziej Beksiński niż Vinci.
Usuńniech próbuje się przytulać, choć on chyba nieżyjący - jak da Vinci.
UsuńNo, cieleśnie tak.
Usuńobrazy pewnie zdążył dedykować innym, ważniejszym sprawom niż tło do jakiegoś opowiadania.
UsuńWikipedia- dobra rzecz.Jest gdzie sięgnąć.
Usuńgdybym pisząc musiał sięgać, to pisanie trwałoby ruski rok.
UsuńMyślałam tylko o posiłkowaniu się, tak jak w tym przypadku, gdy nazwisko,słówko i jakaś migawka obrazu zaczepiły się gdzieś w pamięci, a po resztę w razie potrzeby jest gdzie sięgnąć, bez wychodzenia do biblioteki czy zasobnej księgarni.
UsuńCzasem sięgnę/ co widać po gwiazdkach/, ale nie wygląda to na ruski rok- sądząc po spędzonym tam czasie. Ruski rok jest widocznie bardzo płynnym pojęciem :)
staram się unikać wszystkiego, co wymaga sięgania. zdarza się, jednak nie za często.
UsuńOk.
UsuńJak ja lubię te Twoje mroki krwiste... I gatunek grozy jaki tworzysz.
OdpowiedzUsuńno proszę - dla odmiany ktoś zadowolony z tematu.
Usuń