niedziela, 9 czerwca 2019

Veni, vidi, vici.


Stół z mahoniu był obowiązkowym wyposażeniem jadalni. Każdego dnia stawał na nim czarny talerz i sztućce niechętnie udające stare srebro. Okna zaciągnięte zasłonami tak ciężkimi, że gasiły nawet oddechy i tylko dwa solidne lichtarze z ogryzkiem bladych świec wydobywały z mroku zawartość talerzy. Stek na wpół surowy, z którego wypływała krew znacząc ścieżki, z których po posiłkach macocha miała zwyczaj wróżyć.

Mogła nie jeść, jednak wtedy, za karę była zamykana w piwnicy pozbawionej okien. Wilgotnej, omszałej od pajęczyn i odwiedzanej przez szczury tak wygłodniałe, że ilekroć tam trafiła już po godzinie miała pogryzione palce u nóg i łydki. Bała się przewrócić, bo mogłaby już nigdy nie wstać. Czasami, dopóki miała siłę w rękach podciągała się chwytając framug drzwiowych, ale to dawało jej wytchnienie od szczurzych zębów na krótko, bo była zbyt słaba, choć potajemnie ćwiczyła każdego wieczoru we własnej sypialni, kiedy już zostały zamknięte drzwi.

Miała wielkie łóżko z baldachimem. Oczywiście czarny woal moskitiery i zamszowe, czarne obicia liżące wypolerowaną czerń starego drewna. Materac jęczał za każdym razem, kiedy się ruszyła więc starała się nauczyć spać bez ruchu i nawet oddychała płytko, żeby się nie rozśpiewały. Zapewne dlatego wstawała zmęczona bardziej niż wtedy, kiedy się kładła. Nawet w nocy pulsowały jej pogryzione łydki i jednej z tych beznadziejnie długich, jesiennych nocy wpadła na pomysł, żeby wzmocnić ręce. Palce, przedramiona i ramiona. Ćwiczyła, kiedy nikt nie widział i nie mógł się nawet domyślać, że chce stać się nietoperzem i spać wisząc głową w dół chwytając się dowolnego występu ściany, czy sufitu. Słabo szło na razie, ale nie zniechęcała się. I tak nie miała lepszych pomysłów na zbyt długie noce, więc mogła ćwiczyć.

Teraz jednak siedziała samotnie przy wielkim stole i nie miała się nawet do kogo odezwać. Jadła bez apetytu na wpół surowe mięso, aby oddać pusty talerz. Czasem jadła trzymając stek rękami. Dla odmiany, żeby poczuć różnicę, żeby dni… Dni? Ona nigdy nie widywała światła. Żyła w ciemnościach rozpraszanych tak subtelnie, że jedyny poza czernią kolor, to skromny, wijący się języczek żółtego płomienia świecy. Podobno niedługo miał go zastąpić stłumiony blask imitujący nadfiolet, którym pokryte zostaną ściany, żeby znała ograniczenia.

Podparła ręką brodę i przeżuwała w milczeniu. Wspominała, że był taki dzień, kiedy usłyszała śmiech dziecka. Sprawdzała nawet, czy to nie hiena, albo inny upiór, bo nigdy wcześniej nie słyszała takich dźwięków. Nie wiedziała, czy ma się bać i nie miała kogo zapytać. Macochy bała się znacznie bardziej niż tego dźwięku. Próbowała go później odtworzyć, ale dostała w twarz i zamknięto ją w piwnicy za niesubordynację. Więcej nie próbowała.

Od dziecka była okropnie niegrzeczna. Zaglądała za kotary i tylko drewniane okiennice ochroniły ją od zewnętrza, a raz udało się jej nawet wyjrzeć przez kuchenne drzwi na zewnątrz. Wtedy straciła przytomność. Od kolorów i powietrza, które poruszało się znosząc pomieszane aromaty nie wiadomo czego. Zakręciło się jej w głowie i przez dwa tygodnie nie wstawała z łóżka. No i kiedyś, gdy okazało się, że płomień świecy oparzył ją w palec chciała się zemścić i pchnęła ją na podłogę. Wosk wsiąknął w gruby dywan i rozniósł płomień, który chyba się wściekł. Rozjuszył się i stał pomarańczowy, czerwony, niebieski… nie znała nazw kolorów, ale widziała, że są różne od siebie i kaleczą jej oczy do łez. Ktoś ją wyciągnął za włosy, a ogień rósł bez końca. Przez tydzień pachniała spalenizną jak jakieś pogorzelisko.

Skończyła jeść, ale wciąż udawała, że jest zajęta przeżuwaniem. Chciała posiedzieć jeszcze chwilę na tych wysokich, antycznych krzesłach. Macocha jednak była czujna. Przyszła i wzięła talerz w ręce oglądając przy świecy dno. Coś mruczała, ale ona zazwyczaj coś mruczała. A potem zawołała kogoś ze służby i przyszli we dwóch. Macocha kazała im rozebrać dziewczynę i ogolić do czysta. Wszystko, łącznie z brwiami i rzęsami. Miała stać się bezwłosą larwą wijącą się na stole. Kiedy skończyli, przypięli ją pasami do stołu, posprzątali i wyszli.

Macocha, wyraźnie zadowolona gdzieś zadzwoniła i po pewnym czasie przyszło ich kliku. Każdy w czerni, elegancki, o twarzy tak bladej, że nie potrzeba było świateł, żeby ich zobaczyć. Świecili nieskazitelną bielą. Odłożyli identycznym ruchem kapelusze i laski, wciągnęli powietrze nosem aż poczuła, że go ubywa w pomieszczeniu. Gdyby już nie była naga rozebraliby ją samymi nosami. Pierwszy odważył się dotknąć nagiego ciała, ale dostał po łapach od macochy i cofnął się. Drugi chrząknął i coś mówił w niezrozumiałym języku. Macocha kiwała głową przecząco, ale potem każdemu z nich wskazała miejsce przy stole. Usiedli znów identycznie wystudiowanym ruchem odgarniając poły fraków, żeby opadły poza siedzisko.

Lokaj był zatrwożony tak bardzo, że taca drżała mu w dłoniach i dzwoniły kryształowe kieliszki przy każdym kroku. Macocha szybkim ruchem nacięła dziewczynie żyłę w łokciu i napełniła kieliszki. Mężczyźni zasyczeli i oblizali się, jakby byli jednojajowym zestawem siedmioraczków. Macocha parsknęła śmiechem i szybko zakleiła ranę. Popatrzyła na towarzystwo i skosztowała pierwsza. Atmosfera przy stole tężała z każdą sekundą. Szybciej od dziewiczej krwi. A potem lokaj rozniósł każdemu z gości grubo rznięty kryształ kieliszka pulsujący wciąż żywą krwią. Żaden nie zachował spokoju, wszystkich ogarnęła pijana żądza. Macocha uniosła dłoń i uciszyła pobudzone siedmioraczki.

- Panowie – zagaiła chrapliwym głosem – Widzicie, wąchaliście i skosztowaliście. Jest niepokalana. Czysta. Nie zna męskiego wzroku, ani ciała. Nie zna dnia i kolorów. Skórę ma równie białą, jak wasza. Cenę znacie. Pierworodna córka trafi w moje ręce nim pępowina zostanie odcięta. Komu nie odpowiada, może odejść. Pozostali mogą się jeszcze nacieszyć widokiem. Licytację wygra tylko jeden. Dziewczyna nie może zostać żoną wielu. Znacie zasady. A teraz w skupieniu posłuchajmy ofert.

Czas tego dnia płynął innym rytmem. Panowie zapalili cygara i pod sufit wspinały się pracowicie splecione, siwe węże, a każdy chciał odgryźć łeb konkurencji. To nie byli bracia! Walczyli ze sobą i rzucali spojrzenia mogące przepalić na wylot organizm mniej odporny. Cena rosła niebotycznie. Szczęściem nie potrafili się pocić, bo cuchnęłoby już od dawna. Niezmiernie powoli konkurencja zaczęła się wykruszać. Niby tacy podobni, a przyjęli różne strategie negocjacyjne. Dziewczyna leżała usiłując zobaczyć cokolwiek, ale mogła tylko ich słyszeć. Związana, bezbronna nie widziała nic poza sufitem. Oni za to widzieli ją dokładnie.

Nie próbowała szarpać pasów. Wiedziała, że nie da rady. Ciekawość jednak była silniejsza od wiedzy i usiłowała cokolwiek zobaczyć. Jej wysiłki dostrzegła macocha i nachyliła się nad nią szepcząc, żeby była dzielna i wytrzymała jeszcze trochę, bo koniec licytacji już bliski. Dziewczyna pierwszy raz w życiu była na nią zła. Już się nie bała. Była wściekła, że macocha ją sprzedaje, jakby była garnkiem. Chciała się jakość odegrać, więc popuściła. Opróżniała zmarznięty pęcherz nie patrząc na konsekwencje. Powietrze znów zrzedło, gdy siedzący zgodnie westchnęli i wciągnęli powietrze aż po kres możliwości płuc. Macocha popatrzyła na nią z uznaniem i szepnęła:

- Zuch dziewczyna! Teraz to już poleci!

Licytujących ogarnął szał. Nawet ci, którzy już się wycofali złożyli kolejne oferty. Stawka szybowała bez końca, a na stole, w kleksie własnego moczu leżała dziewczyna wściekła jak osa, że nie udał się jej figiel. Stawka więcej niż absurdalna wyzwoliła w końcu szóstkę licytujących z obłędu i wychodzili kolejno bez słowa nie żegnając się z nikim. Zwycięzca wstał i rozognionym wzrokiem patrzył na trofeum. Macocha zgarnęła pulę i wzruszyła ramionami idąc do drzwi.

- Pamiętaj. Pierwsza z jej córek jest moja.

35 komentarzy:

  1. Na początku skojarzyło mi się z filmem "Inni", tylko koniec rozwalił system.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. robię co mogę, żeby koniec był inny. czasami się udaje zaskoczyć.
      a filmu nie kojarzę.

      Usuń
    2. Bardzo mi się podobał.

      Usuń
    3. Ja nie oglądam w ogóle, ale niegdyś byłam do tego przymuszana, więc to i owo widziałam.

      Usuń
  2. Opowieść rodem z najciemniejszych zakamarków wyobraźni. Chociaż to fikcja literacka, to i tak niektórzy boją się pisać. W ogóle chyba trzeba mieć odwagę, żeby pisać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. gdzieś przeczytałem, że do pisania trzeba przekroczyć ostatnią granicę wstydu.
      wydaje mi się, że czytelnik potrafi podświadomie odkryć szczerość piszącego, lub fałsz w słowach. i tym fałszywym nie poświęca się zbyt wiele uwagi, a już na pewno nie wraca.
      handel ludźmi jest faktem, a przepchnięcie procederu w świat fikcji nic tu nie zmienia.

      Usuń
  3. Witaj, Oko.

    Podczas czytania snuło mi się tak:

    https://www.youtube.com/watch?v=ey08W80GYWw

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Odpowiedzi
    1. w pisaniu staram się nie ograniczać do jednego uczucia.

      Usuń
  5. Babcie często bywają zaborcze, nawet te przyszywane.
    A miałam nie czytać horrorów...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. przecież poranek. nie wieczór, który mógłby coś z nocą zrobić.

      Usuń
    2. Eee, przeczytałam, bo mimo wszystko odbieram tekst tak jakoś na wesoło. :)Może ze względu na wspomnienie o tych nietoperzach, które skojarzyły mi się z postacią wisielca- z kart tarota.

      Usuń
    3. kiedy ktoś podgryza łydki warto uciec poza zasięg zębów.

      Usuń
    4. Czyli "potrzeba matką wynalazków", albo może raczej mobilizacją do zmian?
      Jakby nie patrzeć większy strach wzbudzają we mnie tzw. wampiry energetyczne/psychiczne.

      Usuń
    5. lenistwo jest wielką siłą napędową. człowiek nieustająco duma co zrobić, żeby nie robić.

      Usuń
    6. Ha,ha i szuka wtedy koleżanki Wymówki. ;)

      Usuń
    7. na przykład. albo konstruuje windę.

      Usuń
    8. Żeby tylko takie pomysły przychodziły do głowy...

      Usuń
    9. przychodzą też bardziej kolorowe. ale z Verna zapewne też kiedyś się śmiali, że fantasta.

      Usuń
    10. Albo może i z S.Lema...

      Usuń
    11. Ha, ha,dobrze czasem pośmiać się z własnych pomysłów. :)

      Usuń
    12. Pod Twój tekst pasowałby bardziej Beksiński niż Vinci.

      Usuń
    13. niech próbuje się przytulać, choć on chyba nieżyjący - jak da Vinci.

      Usuń
    14. obrazy pewnie zdążył dedykować innym, ważniejszym sprawom niż tło do jakiegoś opowiadania.

      Usuń
    15. Wikipedia- dobra rzecz.Jest gdzie sięgnąć.

      Usuń
    16. gdybym pisząc musiał sięgać, to pisanie trwałoby ruski rok.

      Usuń
    17. Myślałam tylko o posiłkowaniu się, tak jak w tym przypadku, gdy nazwisko,słówko i jakaś migawka obrazu zaczepiły się gdzieś w pamięci, a po resztę w razie potrzeby jest gdzie sięgnąć, bez wychodzenia do biblioteki czy zasobnej księgarni.
      Czasem sięgnę/ co widać po gwiazdkach/, ale nie wygląda to na ruski rok- sądząc po spędzonym tam czasie. Ruski rok jest widocznie bardzo płynnym pojęciem :)

      Usuń
    18. staram się unikać wszystkiego, co wymaga sięgania. zdarza się, jednak nie za często.

      Usuń
  6. Jak ja lubię te Twoje mroki krwiste... I gatunek grozy jaki tworzysz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no proszę - dla odmiany ktoś zadowolony z tematu.

      Usuń