Zerkasz w moje okna. Na początku, zapewne bezmyślnie,
jednak kiedy dostrzegłaś, że nagim chodzę miedzy szklanką herbaty, a
telewizorem… Może nadinterpretowuję, ale przecież tkwisz w oknie, ilekroć rzucę
okiem w twoją stronę. Pochlebiasz mi. Budzisz perwersyjne żądze, a rozpędzone
fantazje dotykają zakazanych owoców.
Nie! Nie zacznę się ubierać, byś przestała. W oceanie
prywatności… chcę być sobą. Chodzić nagim, niepięknym i bez pozy, jaką
przybieram za każdym razem, gdy muszę wbić się w garnitur i włoskie półbuty. Tu,
u siebie, pośród oswojonych ścian, chcę pozostać sobą. Raz widziałem jak zachłannie oblizywałaś
wargi, ale może to wzrok mój słaby, albo poranna erekcja sprawiły mi psikusa.
Bosymi stopami przemierzam ocean dywanu. Zbieram perły, czasem śmieci się
przykleją, ale w końcu – jakieś koszta być muszą.
Ty, wciąż w oknie, sterylna, odgrodzona barierą atmosfery,
dziś niezbyt przyjaznej płucom, choć wzrok nie poczuł dyskomfortu. Mógłbym
zmienić firany. Na bardziej gęste, mniej ażurowe, ale przecież… jestem u siebie
i dla cudzej fanaberii zmieniać nic nie chcę! Patrz! Jeśli tego ci trzeba!
Jeśli nie znasz życia poza tym, które wykradasz
skrywając intencje za gałązką paproci, czy orchidei. Jeśli potrzebujesz
substytutu obecności, jakiej tobie zabrakło. Patrz! Śliń się i wymyślaj scenariusze!
Niechby najbardziej nieprawdopodobne. Nie zamierzam przeszkadzać, ani pomagać.
To twój film, wstyd odtwarzany pod twoją kołdrą. I niech takim zostanie, choćbyś
musiała ocierać po nim palce o brzeg pościeli. Nic mi do tego.
Kalendarz łamie kolejne miesiące, ściereczką wycierasz historię z szyb, żeby nie popsuć wzroku. Lęgniesz się pośród moich lędźwi i niespełnień.
Nieświadomie prowokuję, kiedy się jednak na tym łapię, zaczynam działać z
premedytacją. Nie wiem, co pięknego dostrzec można w męskim spełnieniu, ale
najwyraźniej podoba się tobie, kiedy grzechem Onana kalam firanę. Przeciągasz
językiem po szkle. Udajesz, że krople nasienia oparzyły twoje kubki smakowe. Odgarniasz
włosy z czoła, czy tylko ścierasz pot?
Twój język flirtuje z tobą i zerkając ku mnie kusi, by stało się więcej,
niż stać się może. Usiłujesz przyszpilić mnie wzrokiem, jednak odchodzę, bo w gardle
mi zaschło z emocji i twoje pragnienia muszą poczekać. Radź sobie! Podobno jesteś
dorosła.
Kiedy wracam, oczy masz większe, ale chyba mniej
przejrzyste. Zaplątane w sieci firany polują na stygnące krople uniesienia. Nie
widzisz mnie wcale. Nic nie widzisz. Jesteś gorączką i niespełnieniem. Sięgasz
w otchłanie intymności, by wydać krzyk. Nim palce obliżesz piszesz nimi na szybie
hieroglify lepkie od instynktów. Wytężam wzrok – to coś nowego. Dotąd tylko
patrzyłaś…
Na szkle, powyżej twojego czoła zasycha lawina ekstazy. Układa się w karny rząd cyfr… Dziewięciu cyfr, potrafiących wyszukać
twoje pragnienia w sieci niezliczonych komórek…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz