czwartek, 4 marca 2021

Rozkołysany dźwiękiem gitary.

 

Szpaki obsiadły jedną z wiotkich gałęzi brzozy wysoko na czubku i przekomarzają się, kołysząc nią niebezpiecznie. Zupełnie, jakby miały spadochrony z gwarancją miękkiego lądowania. Na chodniku wymalowane młodymi rękami gry w klasy. Więcej niż jedna, więc pewnie dzieci było zbyt dużo, by zadowolić się detalem. Księżyc nieumiejętnie, a może zalotnie, ukrywa się za niewidzialnymi chmurami i tylko mu uroku przybywa od tej zwiewnej zasłony. Budowlańcy pieszczą własne podniebienia, grymasząc przy wyborze śniadania bezwstydnie kuszącego z półek marketu. Znać, że wybór zbyt duży i może się w głowie zakręcić. Noc zmęczona ucieka spać wciąż szybciej, dniom pozostawiając do obsługi większą część etatu. I wraca coraz niechętniej, by zmienić dzień na dyżurze. Balkony ciągle puste, stęsknione porannych kaw we dwoje, papierosków wypalanych jawnie, bądź ukradkiem, kwiatów zmieniających się w rytm pór roku i słońca, przy którym spłowieć i złuszczyć się potrafią nawet zimne kafle. Na parapety, miast kotów, wylegli staruszkowie i zerkają na zbyt pusty świat, by było o czym prowadzić zgodne monologi, więc jeszcze jeden papieros, jeszcze kawa, albo łyk herbaty. Zerkają na południe, gotowi opalić ramiona i dekolty, gdyby słońce zechciało ocieplić północną elewację. Paco De Lucia uwodzi mnie talentem, aż zapominam, że czas nadal biegnie. On też zapomniał, bo zarostem mógłby obdarować rodzinę wikłaczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz