Nie chciała, żeby ktokolwiek domyślił się jej
codzienności. Wracając do domu starannie zmywała makijaż, a włosom pozwalała zaschnąć
w nieładzie. Zrzucała piętnastocentymetrowe szpilki, zmywała lakier i wsuwała
stopy w adidasy trzymane na taką okazję pod łóżkiem. Wbijała się w dżinsy –
prezent od mamy. Sweter pamiętający ogólniak, pod którym chowała swój wstyd przed
spoconym wzrokiem kolegów.
Dziś? Szarą bywała już tylko wracając do małego
miasteczka. W mieście, z dwóch chusteczek do nosa potrafiła w kwadrans skompletować
strój, by podjąć gości, hojnie opłacających tekstylną mizerię. Tym hojniej, im
mniej miała na sobie.
Myślałby kto, że odwiedzali ją samarytanie,
opłakujący ubóstwo nagości sierocej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz