Sprzedawałem ciało. Najprostszy pomysł na
niezależność. Domniemani dżentelmeni przychodzili i bawiąc się zatrzaskiem
portfela negocjowali moją uległość. Brutale niezwłocznie chwytali za tyłek, warcząc
bezduszne pytanie:
- Ile?
Chcieli, żebym udawał niewinność. Inni pragnęli
mojego płaczu, ale wszystkim zależało, bym zanurzył się w bagnie ich wątpliwej cnoty.
W brudzie, który miałem przyjąć na siebie, żeby wyszli ode mnie lepszymi ludźmi.
I wychodzili, z zadartymi nosami i pożegnalnym
przekleństwem, dla skamlącego na podłodze żebraka zbierającego wymiętą, przepoconą
jałmużnę.
Teraz boją się wyjść z domu. Zadzwonić. Moje ciało powoli
goi się od ran. Nie przychodzi nikt.
- Kiedyś dorosnę! I pokażę wam jeszcze!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz