Zduszone światło,
wilgoć obejmująca każdego, kto ośmieli się wychylić poza prostokąty sztucznego
światła. Pomiędzy świeżo ostrzyżonymi drzewami, mdleją latarnie. Mimo stalowych
nóg zdają się kołysać wiedzione instynktem sierocym, niczym boje na wiecznie żywym
brzegu morza. Młode psy, wciąż zachłanne na nowe doznania filtrują z powietrza
drobiny tego, co stać się może zalążkiem zabawy, albo nieautoryzowanego
posiłku. Czasami jednak się udaje, szczególnie, kiedy ciągnięty smyczą
właściciel płci dowolnej myślami wciąż jest w sypialni i konsumuje wcześniejsze
ekstazy raz jeszcze. Niebo ciężkie od niespełnionych łez, jednoznacznie
pokazuje, że nie uniesie zmartwień i rozpłacze się, bez względu na ciepłe
słowa, jakie usłyszy od ludzkich mrówek. Nie wystraszy się szamańskich modłów,
ani zaklinania. Tężeje bez pochopności, ale niewzruszenie. I spadnie. Na mnie,
na tutaj! Niechybnie!
Starszy pan,
głęboko zaciągając się dymem z papierosa przekonuje starszą panią, że nie warto
wychodzić, że pod kołdrą został jeszcze gram ciepła, że może by tak…
powspominać niegdysiejsze poranki? Odświeżyć pamięć i pozwolić zakwitnąć czymś
innym, niż rutyna codzienności? Bo przecież weekend się zbliża, jeśli potrzebne
jest alibi, a i wiosna tuż-tuż. Może właśnie dziś niebo pęknie, rozszarpane błyskawicą
wiosennej burzy? I zaczną się fanaberie na trawnikach, pośród drzew, a w sadach
zakwitną czereśnie? Pani burczała chyba, ale wciąż ocierając się o ramię, aż okno trzasnęło i opadły żaluzje. Zbyt wcześnie na dzień. Na obowiązki, ale burza? Niech nadejdzie, niech wydrze z gardeł euforię, zmieniając płochą propozycję w dojrzałą miłość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz