Chwyciłem w dłonie przelatującą nieopodal roztrzepotaną,
gorączkową wątpliwość. Bała się wszystkiego, choć miała strunę kręgosłupa
mocniejszą od stalowej linki. Rozglądała się i bladymi wargami szeptała prośby,
bym ją uwolnił, pozwolił się skryć w mysiej dziurze, albo odłożył na stolik tej,
od której przybyła, powita bezsenną nocą.
Musiała być zziębniętą, bo zsiniała strasznie, a
dukane słowa przypominały klekot bociana, gdy błagała o litość. Nie wiedziałem
skąd przyszła i nie mogłem odprowadzić jej do właścicielki, która być może wcale
nie tęskniła za sierotą. Szczęśliwie ugryzłem się w język, zanim powiedziałem to
na głos, bo gotowa rozpłakać się i zamienić we wrzącą kałużę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz