Kiedy niebo pożółkło
na widnokręgu i w końcu obudziły się wróble, by bez gniazdowania, kokoszenia,
zdecydowały się ulecieć w szeroki świat, na odchodne roztrzepotały gąszcze tui
tak, że co mniej przezorne pająki i inna drobnica poleciały na łeb, na szyję,
ku ziemi, na której już wczoraj dzieci namalowały labirynt, z jakiego nie
wyszedłby żaden śmiałek, a Minotaur zdechłby z głodu i rozpaczy. Rudopióry kot
pobudzony ich przekrzykiwaniem penetrował podcienie zjeżdżalni, kryjąc się za
węgłem piaskownicy, by wyćwiczyć zmysły.
Pani, o łydkach
pokąsanych symetrycznie zastanawia. Skąd, na grzbietach niemałych mięśni ślady
układające się w równoboczne trójkąty? Grzechotnik zmutowany, podlegający
dziwacznej anomalii, każącej mu uzbroić się w trzy kolce jadowe? Dziecię
wędrowało do pracy, ciągnąć na sznurku samochodzik terkoczący beztrosko, choć ludzie
dopiero na drugi bok się obracają, by dokończyć sny, jakie zapomną ziewając i
wdychając aromat kawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz