Mogłaś
kazać mi roztopić arktyczne wody, żebyś w murmańskim porcie mogła cieszyć się ciepłymi prądami, które zazdroszczą energii jedynie elektrycznym węgorzom z tropikalnych rzek.
Mogłaś
uzewnętrznić kaprysy i skazać mnie na podróż, jaką pół-bóg Odys zakończył po
dwudziestu latach tułaczki. Aż tak wierzysz, że stać cię na wierność Heleny? A
może, wzorem anonimowych – miałem zginąć, byś znalazła młodszego, bliższego
twoim prześcieradłom, bo nawiedzającego je częściej niż raz na rok?
- Świnia
– tak krzyczałaś, gdy pytałem, a potem szlochałaś w jedwabie odzianych ramion,
zdających się świat cały ogarniać, otulając intymność twojej cielesności okry
To
był tylko głupiec, myślący, że bicepsem zmieni świat i wykorzeni zło. Jak inni
głupcy wierzył, a ty pozwoliłaś mu się omamić.
Nikt
nie pluł we mnie tak zawzięcie jak ty, która niegdyś obiecywałaś mi miłość aż
po grób i nieszczęścia, jakimi razem możemy być poddani w chwili próby. Ty
wiedziałaś LEPIEJ! Ale tę wiedzę zagryzałaś w wargach pozbawionych krwi i
krzyczałaś, gdy tylko uznałaś, że jestem wystarczająco daleko, a kocanek,
zmordowany ekwilibrystyką, mającą ukryć materializm pozorowanego entuzjazmu,
zasnął chrapiąc coś na kształt beethowenowskich koncertów. Dziw, że go nie
zabiłaś! O okazał się gorszy niż ten, którego obdarzyłaś anatemą.
-
Pamiętasz? Nasze dzieci beze mnie nie byłyby takie…Kiedyś skakały ze szczęścia,
bo promień słońca połaskotał je w czubek nosa, a dzisiaj nienawidzą i nie wiem,
kogo bardziej.
Mnie,
że zniknąłem z tego życia-nie-życia, pozbawionego prawd i emocji, jednak blisko
nich, czy tego, że Ty zostałaś męczennicą, usiłującą wmówić bezradnym, wątłym
ciałom, że ich losem jest droga krzyżowa, że pokutować muszą za to,, czego nie
dostąpiłaś – Ty idealna… Byłaś nie tyle drogowskazem, co latarnią, usiłującą
tkwić między Scyllą, a Pandorą.
Pamiętam
te wszystkie przypowieści z morałem, żebyś nawet nie próbowała… Trucizna
sączona przez wieki wreszcie musiała zadziałać
-
Pamiętaj – też tak powiedziałem i własne usta schwytałem w dłoń nawykłą do
miecza. Bolało. Na pewno nie tak, jak ciebie. JĄ bolało Bardziej! Była tego
pewna, a ty chwiałaś się bardziej niż trzcina na wietrze.
- Kocham
cię, ale wiem, że podlegasz teraz doktrynie i prędzej mnie zastrzelisz, niż
wysłuchasz… A jednak - muszę. Bez nadziei na sukces staję na wprost jakiejś
nieudolnej wersji parabellum – ostatni raz wciągam pointerze – pachnie głębokim
podziemiem, pełnym gnijącej biedy i prymitywnych instynktów. Zaciągam się, lecz
obraz widnokręgu zapachów zakłóca mi lepka słodycz krwi. Kiedyś… pytałaś mnie,
jak smakuje mocz. Sprawdziłaś? Zapewne nie, ale dzisiejsze niepokoje związane z
miesiączką nie dadzą rady powstrzymać czynów – wiem to i wiem, że żaden słowa
tego nie zmienią. Widzę jak łzawisz przed kamerami, bo pięć minut łez może
skłonić idealistę prawnika, albo tego, co wokół twojej przeszłości powije
samopowtarzalny się scenariusz, pozwalający wam trwać. Niezależnie,
samorządnie, albo jakkolwiek byle trwać.
-
Byłem przeszkodą? Najwyraźniej, skoro oblizujesz wargi, kiedy ja powstrzymuję
nieskutecznie krwotok z przeciętej tętnicy. Widzisz mnie. Wiem, że widzisz.
Patrzysz, pchając wypielęgnowane palce w gąb siebie – nie zapomnę do końca
życia, jak opuszkami sprawdzałaś, czy możesz być ze mną, jak zlizywałaś szron
uniesienia ze swojej i mojej skroni. A potem się śmiałaś, że drink z soku
naszych ciał cię upaja, zanim…
-
Mówisz – przestań, zapomnij…
-Płaczę,
bo nie mogę spełnić tego życzenia. Bywałem twoim psem, bywałem podpaską, albo
wycieraczką. Spluwaczką, jaka mieści w sobie bez trwogi wszystek jad tego
świata… Nie udźwignąłem – miałaś rację! Byłem paprochem, pośród miliardów
innych – zdolniejszych, umiejętnych, czy strategicznie chytrych.
-
Przepraszam….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz