Świt w pochmurnych
czerwieniach i fioletach dopiero szedł gdzieś od strony centrum Miasta, a
wróble ćwierkały jedynie przez sen. Jakiś samolot z wybałuszonymi gałami zmierzał
ku lotnisku w tempie takim, jakby mu się sikać chciało. W granicach
słyszalności z wizgiem jechały tiry – pewnie towar do Biedronek czas dowieźć.
No i pociągi towarowe, którym z nocą jakoś po drodze. Na przystanku panie z
różnych kategorii wagowych wymieniały fachowe uwagi, ukradkowo ćwicząc pracę
nóg. Nie śmiałem podejrzewać, że to niepokój o autobus, który miał być tu
minutę temu. MINUTĘ! Ilekroć myślę w tych kategoriach przypomina mi się
Kapuściński i afrykańskie pojęcie czasu, które brzmiało z grubsza tak:
- Kiedy odjedzie
autobus?
- Jak przyjdą
ludzie! (przecież pusty jechał nie będzie, a rozkład jest zaledwie sugestią,
jeśli w ogóle jest).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz