Wyrachowany.
Robiłaś wszystko,
żeby zostać moją. Moim marzeniem, senną polucją, a całymi tygodniami jedyną
słodką poziomką w świecie toksycznych szerszeni. Widać nie dorosłem, albo
skalałem umysł cynizmem, bo pozwoliłem sobie, żebyś rzucała cień na mój
życiorys ledwie jeden dzień – ostatni.
Wyrachowana.
Potrafiłaś udawać
orgazm, nawet podczas mycia naczyń po obiedzie. Kpiłem, że to dopiero początek,
ale brałaś za dobrą monetę każde słowo skierowane ku tobie. Zapomniałem, że
masz pięćdziesiąt lat mniej i stać cię na zwłokę – dosłownie.
Romantyczny
kanibal.
Kochałem cię
całą. Piersi, czy dołki pod obojczykami – bez znaczenia, bo skórę miałaś
wilgotną wszędzie, ledwie oprószyłem ją oddechem. Krzyczałaś, gdy pożerałem
kipiącą wątrobę, a z otwartej pazurami rany tryskała twoja krew.
Riposta.
Najwyraźniej
cierpię na przerost wyobraźni, jednak zdobywam się na odwagę, by otwarcie
zapytać:
- Musisz mnie
besztać na każdym kroku? Udowadniać, że sięgasz po trzykroć głębiej w
nieskończoność, niż moje rozpasane mrzonki?
Niejednoznaczność.
Zanurzam palce w
nieświadomość i wyciągam je lepkie od niedomówień. Liżę, licząc na objawienie,
poszukuję smaków niezrównanych, albo wyjaśnień. Tymczasem przyziemne zmysły z
obrzydzeniem drą gęby – zostaw to gówno!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz