Myśli chcą myśleć o tobie i zupełnie mnie nie słuchają, kiedy usiłuję przekonać je, że nie jest to dobry pomysł. Że nie czas, nie pora, a i miejsce nie sprzyja. Mogę sobie gadać, a one wciąż swoje. Otwieram oczy szeroko i pokazuję, jak niesprzyjające są warunki. Nic z tego. Uparte jak osioł robią swoje, mnie lekceważąc tak dokładnie, jakbym nie istniał.
Naiwny. Myślałem, że jestem panem własnych myśli i tylko nocą, kiedy zmęczenia poluźnię wędzidło dobiegają do mnie koszmary i sobie-panki. Gdy noc czarna, a oczy zamknięte, przez nos i uszy wślizgują się niepostrzeżenie obce obrazy i światy niemożliwe, by pobuszować we łbie i zawrócić w głowie, odwieść od wszystkiego albo skusić na owoc, nie tyle zakazany, co absurdalny. Czasem skopuję co zuchwalsze sny i palce im wrażam w oczy, żeby mi odpuściły i poszły precz, lecz potrafią złapać za gardło i wtedy ślinię się w bezdechu szukając ratunku.
Ale w dzień? Niebywałe! W świat krzyczący śmierdzące hałasy się wypuszczam i rozbieganym wzrokiem wypatruję niebezpieczeństw, węszę smrody i aromaty, kluczę, by zgubić pościg wściekłej watahy i gnam do jakiegoś celu, mniej lub bardziej uzasadnionego, a tu myśli przegryzają się przez podświadomość i kołaczą we łbie, klekoczą jak bociany wiosną, żeby przypomnieć okolicy, że już są.
Sam już nie wiem czy się wstydzić, że taką swobodę toleruję, czy pozwolić na ciąg dalszy, skoro i tak nie zdołałem schwytać owych myśli i stłumić je, przekonać, by poczekały stosownej chwili. A one pasą się moim niezdecydowaniem i wypływają na wierzch niczym tłuste oka w rosole, a każda myśl wpatrzona w ciebie kołysze się i rośnie w siłę.
Próbowałem zagadywać, ignorować, zasypać stosem innych - tych błahych lub bardzo poważnych. Nic z tego. Radzą sobie równie dobrze jak nasiona w żyznej glebie, kiedy tylko majowe słońce zacznie im szeptać obietnice. Jeszcze trochę, a wszystko kojarzyć się będzie z tobą, bo myśli potrafią dokonać niezwykłej ekwilibrystyki, żeby widziane przetworzyć na własny użytek.
Dziwnym byłoby, gdybym gestykulując sam sobie rację wykładał, więc ręce w kieszenie pcham i ust pilnuję, żeby słowotokiem nie zakwitły. Twarz staram się unieruchomić , ubrać w pozory i zobojętnić, lecz dlaczego... sam nie wiem. Jakby wstydem były myśli o drugim człowieku.
Czytam. Pastwię się nad rzędami liter. Usypuję z nich stos ofiarny, gdzieś we mnie i gromadzę je podobny wiewiórkom utykającym nadmiar łakoci, gdzie tylko się da, bo zima przecież przyjść kiedyś musi. Utykam słowa i zdania. Myśli wielkie, a nawet banalne. Cieszę się, gdy słowa potrafią porwać mnie gdzieś, gdzie jeszcze nie byłem i wracam stamtąd z myślą, że dobrze byłoby wrócić tam z tobą. Pokazać znalezione, pochwalić się, albo podzielić. Najlepszy obiad w samotności traci na aromacie. A przecież czytam sam, z braku ciebie.
Strumień świadomości - nie wiem kto pierwszy użył tego określenia, lecz wiem, kto mnie namówił, abym skosztował tego dania. Raz, potem setny, aż weszło w krew i rosło sobie bez udziału świadomości. Skąd wiedzieć miałem, że strumień lawiną się stanie niepowstrzymaną i toczyć się będzie wciąż szybciej, i mocniej, i dźwięczeć będzie mosiądzem kościelnych dzwonów na trwogę, gdy myśli stłoczone, niespokojne runą w dolinę, grzane jedną ideą i jednym motywem? Łapię się na myśli zalążku, że teraz ów strumień rozbudzony nie potrzebuje już papieru. Toczy się bezwstydnie we mnie i ujścia szuka lub sprzymierzeńca.
Znowu słowami kryję znaczenie - ciebie szuka. Bo tam znajdzie ukojenie.
"Kiedy myślę i nic nie wymyślę, to sobie myślę, po co ja tyle myślałem, żeby nic nie wymyślić. Przecież mogłem nic nie myśleć i tyle samo bym wymyślił."
OdpowiedzUsuńKs.Jan Twardowski
Czy aby na pewno i na jak długo?
OdpowiedzUsuńA właśnie widuje ludzi na ulicach mówiących do siebie, widać, że strumień świadomości ich zalewa...
OdpowiedzUsuń