- Nie zamierzam
nawet prosić o dyskrecję – człowiek w ręcznie szytym garniturze, o dłoniach
wypielęgnowanych tak, jakby w życiu nie były używane wzruszył ramionami –
Sprawa jest przesądzona. W Kongu ogłoszono stan wyjątkowy. Pełna izolacja,
zamknięcie granic kordonem sanitarnym. Wewnątrz lekarze wojskowi.
Zmilitaryzowany personel, który pod groźbą zdrady stanu został zaprzysiężony i
wyekspediowany do wnętrza w celu opanowania epidemii, która i tak przekroczyła
już wszystkie granice. Dawno przekroczyła, i wierzę, że zostanę dobrze
zrozumiany.
Rozglądał się po
twarzach siedzących osób, beznamiętnie, mosiężnym wzrokiem przesuwał z sylwetki
na kolejną, a chociaż nie starał się nikogo zastraszyć - osiągnął efekt.
- Lekarze tego
nie wiedzą. I długo się nie dowiedzą, gdyż z wnętrza nie jest łatwo o kontakty
ze światem. A poza tym – najwyraźniej mówiący pokpiwał teraz – Są szczęśliwi,
że nie muszą walczyć z zarazą, tylko siedzą w komfortowym hotelu i chleją na
mój koszt. Gwarantuję wszystkim, że osiągnęli poziom szczęścia, jakie było im
niedostępne na zewnątrz, choć nie wszyscy jeszcze w nie uwierzyli. Znaleźli się
w sytuacji kogoś, kto wygrał w totolotka nie wysyłając nawet kuponu. My… My też
wygraliśmy…
Konsternacja na sali
osiągnęła stan, w którym cisza była zbyt bolesna do zniesienia, więc każdy
usiłował powiedzieć cokolwiek, choćby absurdalnie pytać sąsiadów o co chodzi,
wiedząc, że są równie mocno zaskoczeni, jak pytający. A przecież nie byli to
ludzie, których słowa mogły zaskoczyć. Każdy z nich żonglował słowami na co
dzień i korzystał z potęgi słowa na sposoby, których etyka i prawo wstydziły
się, lecz musiały to czynić po alkowach i prywatnych, kompletnie niejawnych
spotkaniach, nie znajdując ujścia na światło dzienne. Cóż mogła ich obchodzić
jakaś zaraza w najbiedniejszym kraju świata? Dlaczego miałby to być ich
problem? I dlaczego ów problem był zwycięstwem każdego z nich? Przecież oni nie
lubili się nawet prywatnie. Te wszystkie sojusze, uśmiechy, poklepywania,
wręczanie nagród, medali i wzajemne ukłony pod szklanym okiem obiektywów
agencji prasowych i stacji telewizyjnych…
- Powiem państwu
szczerze, że zamierzam izolować pierwszych „zarażonych” jeszcze tej nocy, a w
przeciągu tygodnia epidemia dotknie około tysiąca przypadków. – Szczerość.
Nieprawdopodobna, ale zdawała się autentyczną, biła z oblicza prowadzącego -
Potem… Zaczną się restrykcje i obostrzenia. Najpierw ograniczenia dla
gospodarki, turystyki i ograniczenie ruchu obywateli do ruchu lokalnego.
Nagonka. Słowna, ze wszystkich mediów. Strach, panika podsycana umiejętnie
doniesieniami z frontu walki z diabłem, który będzie pożerał ludzkie istnienia.
Potem ograniczenia staną się jeszcze ostrzejsze. Za miesiąc będę miał
społeczeństwo w dobrowolnym areszcie domowym, uwiązane do odbiorników RTV. Do Internetu,
bo wiem, że u was też wybuchnie epidemia, która w tym tygodniu pochłonie trochę
ofiar. Proszę o jedno – nie bądźcie zachłanni w pierwszych dniach. Pozwólcie
strachowi narastać stopniowo. A jeśli już musicie koniecznie pozwolić epidemii
działać szerokim frontem, to przygotujcie opinię publiczną na wstrząs, żeby nie
spowodować eksodusu. Tego przecież nie chcemy!
Pierwsze, jeszcze
niedowierzające uśmieszki zaczęły pojawiać się na twarzach wyjałowionych ze
złudzeń i najbardziej cynicznych. Powoli dołączały kolejne i kolejne. Ziarno
posiane zaczęło kiełkować zrozumieniem. Perfidia przedsięwzięcia przerastała
wszystko, co do tej pory wymyślił człowiek. Globalny kataklizm gorszy od wojny
światowej. Armagedon sterowany centralnie. I lejce, które można ściągnąć
wszystkim ludziom na świecie. Wbić jadowitą ostrogę w podbrzusza i i zacisnąć
dłoń na zuchwałych gardłach. Zniewolić wszystkich. Unicestwić opornych, a
pokornym wyznaczyć zadania. Opozycja, którą można bezkarnie zgładzić, zamknąć w
gettach jak degeneratów i odmówić im wszelkich praw. Zagłodzić, pozbawić
godności i sprowadzić do roli bezmyślnego mięsa żebrzącego o litość. Zuchwały
plan.
- Jak widzę,
osiągamy poziom, przy którym dyskusja i projektowanie przyszłości zaczyna mieć
ręce i nogi. Macie… Mamy pacjenta zero – Kongo. Dżentelmeni nie mówią o
pieniądzach, ale my chyba możemy? – prowadzący pozwolił sobie na ironię i
najwyraźniej był rozluźniony – Na kupienie Konga stać było każdego z nas. Tani
kraj, bez dostępu do bogactw naturalnych, z braku sieci teleinformatycznych, dróg i
zainteresowania globalnych mediów poddał się łatwo. Etap pierwszy też mamy za sobą. Teraz
trzeba spuścić z łańcucha psy! Plotkę. Napuścić media i rzucać im ochłapy,
karmić krwią. Rzeczywistą i tą mimochodem wyrywającą się z niedyskretnych ust.
Kamień rzucony w wodę musi zatoczyć krąg nie raz, a więcej. Szerzej. Musi objąć
całą ziemię, a jeśli będzie trzeba, to niech płynie dalej!
Prowadzący
wyraźnie się rozgrzał i poniosło go. Ale zrozumienie osiągnęli już nawet
najmniej domyślni, początkujący władcy. Smakowali w umysłach zemsty partyjne i
prywatne. Rozwijali niedopowiedzenia w ciąg działań koniecznych, oczekiwanych
niemal i widzieli siebie na piedestałach, które rosły tak szybko, że myśl
ledwie nadążała.
- Skoro zaraza
przekroczyła granice, czas na etap drugi. Lokalne ogniska zarazy, eskalacja na
całe kontynenty. A następnie izolacja, restrykcje, godzina policyjna i
drakońskie kary. Konfiskaty mienia, mediów, towarów. Czystki. Rezerwaty i
więzienia. Gułagi! Kołchozy! Będziemy hodować bydło. My wszyscy. Zostaniemy
hodowcami. Ale to już etap trzeci. W czwartym… otworzymy granice, upodlimy
ostatecznie niewolników i odbierzemy im głos i resztki poczucia godności.
Sprowadzimy do roli kelnerów i fryzjerów, obsługi hotelowej, prostytutek,
ogrodników… ktoś musi pracować, żeby świat trwał na naszą chwałę.
Mówca napił się
wody. Umysły na sali osiągały poziom wrzenia. Oczy powleczone szaleństwem idei.
Doktrynacja wciąż trwała, ale trafiała na grunt tak płodny, że sama siebie
karmiła szybciej niż słowa wypowiadane ze sceny. Cud dzieworództwa dotknął
każdej z osób i przyszłości wiły się jak dziko rosnące winorośle. Ktoś powinien
przystrzyc je, żeby nie zdziczały. Poprowadzić pędy tam, gdzie mogły znaleźć
wsparcie na solidnym szkielecie. W końcu istotą winorośli nie są pędy, a owoce.