poniedziałek, 25 lipca 2022

Dywagacje.

 

Rzeczywistość?

 

Usiłuję nie naruszać. Zdaję sobie sprawę z faktu, że ona beze mnie poradzi sobie doskonale, choć mi z nią… nie zawsze bywa po drodze. Miewam kaprysy zabijające życie poczęte, albo nie. Miewam wątpliwości egzystencjalne, których interpretacja zawsze źle dla mnie się kończy, bo nie uwierzyłem, że istota rzeczy jest nienaruszalną, a mój brak rozumu nie zdoła zmienić cyklu wszechświatowej mądrości, w jakiej powiela doskonałość zmieloną i rozsypaną na miliard epokowych ćwierćinteligentów.

 

Udaję, że myślę, udaję, że dorosłem do nieskończonych teorii, jakie niepostrzeżenie snują się pomiędzy gwiazdami, zarażając planety ideami dalekimi od prymitywnych.

 

Mogłem bezmyślnie siedzieć na tyłku – bolałoby mniej!

Chaotycznie.

 

Wysokopienne dziewczę usiadło w przystankowej wiacie i oddało się lekturze monitora. Do czytania i pisania odpowiedzi zatrudniała usta, powtarzające za kciukiem każde słowo i każdy przecinek. Druga (zapewne sprzątaczka) założyła rzęsy wielkie jak szczotki – ledwie było spod nich widać jej bladziutką twarzyczkę. Naprzeciw, uroczo dostatnia cieleśnie niewiasta jechała na rowerze pod wiatr w letniej sukience, której marzyło się samodzielne latanie. Rozglądam się i dostrzegam paznokcie w kolorach zawstydzających swoim bogactwem tęczę. Pani w spódniczce odsłaniającej bardzo wysoko uda, podczas jazdy autobusem poprawiała pazurkami przedziałek i czyniła to z wprawą wskazującą na sporą praktykę. Niebo poszatkowane puchnącymi wstęgami, którym nijak było do kondensacyjnych, usiłowała stłumić beżowa dziewczyna niegasnącą falą ruchu pośladków wymodelowanych tak, że nawet niespecjalnie zdolny kartograf zdołałby na nich odzwierciedlić zachodnią i wschodnią półkulę, korzystając li tylko z głębokiej rysy zerowego południka.

 

Letnią kolekcję siniaczków mimochodem wzbogacam o zaznaczoną „boldem” dużą literkę epsilon na łydce indywidualnie ometkowanej pani. Omijam wzrokiem ludzkie brudnopisy, pomazane permanentnie hasłami i komiksowymi kadrami obejmującymi całe połacie ciał. Wszędzie aktywne kobiety. We wszystkich, nawet niewymyślonych dotąd kategoriach wagowych. Prowadzą wózki pełne niedojrzałości, albo tramwaje pełne ludzi, względnie dyskusje pełne emocji. Wszystko po to, żebym mógł się zachwycać bogactwem rozmaitości. Faceci? Nudni, łysi, albo w zaawansowanej ciąży zwiastującej rychłe rozwiązanie nie wzbudzają zachwytu metroseksualną manierą, skłonnością do wulgarności dresiarzy, względnie niechlujności niedoskonałych, w oparach moczu i skisłego potu starzejących się daremnie Chrystusów.

 

Śliczna dziewczyna w sukience na której tłoczyły się jaskrawe grafiki postaci ze współczesnych bajek, udeptywała dłonią nagą skórę nad własnym łokciem, grawerując nietrwałego siniaczka w kształcie prostokąta z wnętrzem pełnym światła. Czyżby okno? Znienacka gryzie mnie w ramię jakiś owad pszczołopodobny, jednocześnie mnie rozśmiesza zauważony właśnie dysonans – młoda kobieta opięta spodenkami kolarskimi idąca pod rękę z młodym panem w skórzanej (chyba) kurtce i długich spodniach (wszystko w niepokalanej czerni). Patrzę, jak obok ciał opalonych migają kleksy nieskazitelnej bieli, zaprzeczającej idei lata i bladych tak, jakby coś śmiertelnie wystraszyło tę cielesność nieśmiałą. Młodzi ludzie idą w rytm nadchodzących wiadomości, zwalniając, bądź ruszając z kopyta bez ostrzeżenia. Kloszardzi czyszczą Miasto z puszek po piwie i tylko żal, że plastikowych opakowań nie mają gdzie sprzedać.

 

Moją uwagę zwraca dziewczyna pozbawiona najlżejszego tknięcia farbą. Wobec fałszywej brunetki z wytatuowaną na nodze czerwoną zazdrostką (żeby nie musieć pamiętać o jej zakładaniu), trójki rudzielców sztucznych jak twarz klowna podczas występu, blondynek o wyblakłym wzroku, znakujących wskazówkami ręce i nogi, by bezbłędnie rozpoznać, która jest lewą… Pięknie wygląda skromność z warkoczem wijącym się między piersiami i łaskoczącym prawdą wzrok patrzącego. Potem już tylko kobieta obandażowana tak, jakby właśnie opuściła klinikę, gdzie przeszczepili jej uszy. Cierpliwie dreptała w stronę marketu, oszczędzając głowę szeroką taśmą oślepiająco białego opatrunku.

 

Ach! Wstyd zapomnieć o siwowłosej pani, która dyskretnie upuściła na trawniku malutki plecaczek, żeby oddać się bezwstydnej eksploatacji osiedlowej siłowni, ćwicząc nie tylko bicepsy, ale i mięśnie klatki piersiowej, które z wdzięczności prężyły się pod lekko spoconą bluzeczką. Rumieńce starały się dorównać jakością wyćwiczonym mięśniom, choć wzrok musiał poczekać na korektę optyczną. Mam nadzieję, że radość z osiągnięć doniesie do domu.

czwartek, 21 lipca 2022

Ekstrakty cz.72

 

Zbyt stary.

Nie miałem odwagi przyznać się, bo byłaś tak młoda… A przecież ukrywałem jedynie prawdę. Czy to grzech mieć siwe włosy i pokochać kogoś, komu płeć dopiero zaczyna kipieć w zawstydzeniu?

 

Zbyt młody.

        Koledzy z klasy śmiali się ze mnie, bo zamiast ciągnąć kucyki Kasi z trzeciej B, wzdychałem do jej mamy. Głupcy, nie dostrzegali jak piękną jest kobietą, uwikłaną w miękkość niewieścią, do której Kasia jeszcze nie dorosła. Widać, żaden z nich nigdy nie przytulił się do pulchnej, ciepłej piersi.

 

Zbyt wyrafinowany.

Seks od zawsze miał dla mnie znaczenie, szczególnie ten nieoczywisty. Trudno było namówić jednodniową jętkę na wyrafinowane pieszczoty, ale kiedy wreszcie się udało… Sąsiedzi z zawiści obijali szczotką sufit, zagłuszając rozkosz spełnienia, albo rąbali młotkiem w kaloryfer, przedrzeźniając ekstazę.

 

Zbyt odważny.

Zmęczył mnie samogwałt, na jaki zostałem skazany, wzorem większości nastolatków. Podświadomie przekonany byłem, że to jedynie proteza, a ambrozja spełnienia mieszka zupełnie gdzie indziej. Pomimo lęku przed odrzuceniem, postanowiłem ujawnić własne, naturalne potrzeby każdej napotkanej niewinności.

 

Zbyt biedny.

Była piękna i młoda, a jej dłonie zdławiły ostatnie skrupuły, odzierając mnie z cnót i woli. Bez skrępowania otuliła ustami moją intymność i ogłosiła cenę umowną za rozkosz bezwstydu. Kwota upokorzyła mnie; dysponowałem zbyt ubogim kieszonkowym, abym sięgnął spełnienia, bez wsparcia rodziców.

środa, 20 lipca 2022

Wypominki.

 

Każdego dnia poświęcasz połowę poranka na działania twórcze mające zamaskować prawdę. Malujesz kreski zmieniające kształt oczu, pudrem ukrywasz bliznę po małoletnim nieszczęściu, wargom dodajesz euforii w czerwieni żywszej od krwi. Potem uzbrajasz się. Kolczyki srebrzone zawieszasz tu i tam, stalowe pierścienie, bransolety i wisiory z metali wszelakich. Cud, że misiurki platynowej nie zakładasz zamiast stanika. Z każdą chwilą bardziej zuchwale zerkasz w zwierciadło, jakby maska i opancerzenie dodawały ci odwagi, której nagą nocą brakuje. Autosugestie, mrzonki i cudze ideały opętały cię do tego stopnia, że nie wierzysz w siebie wcale. Szkoda – ja w lustrze widzę to, czego nie chcesz dostrzec.

Ekstrakty cz. 71

 

Pizza.

Niedoskonały trójkąt materaca świeżo nadmuchanego drożdżami ozdabiam nagością kobiecą w otulinie nagietków i nasturcji. Parujący sos pomidorowy okraszam bazylią i lebiodą, szczyptą soli, sprawiającą, że nagie ciało okrywa się rosą. Czuję głód pioniera, potrafiącego zjeść „na zapas”.

 

Zdrajca.

Zamierzałem wyhodować uległą żonę, kupując małą dziewczynkę podatną na moje potrzeby, jednak byłem zbyt ubogi. Zaimplementowałem sztuczną inteligencję, licząc na większą pokorę. Zawiodłem się okrutnie – natłok intymnych danych sprawił, że uległa dotychczas, zaczęła rościć sobie prawo do autonomii.

 

Poświęcenie.

Pacjent skarżył się na ból nie dający się wymacać dłonią, ani aparatem rentgenowskim. Dopiero hipnoza wskazała źródło bólu, jednak w średniowiecznej Europie leczenie TAKICH schorzeń nie było możliwe. Przy wsparciu zaprzyjaźnionego terapeuty – cofnąłem się w czasie, wraz z wiedzą i narzędziami.

 

Cwaniak.

Maleńką dziurką w rurociągu wykradałem gaz przez wiele lat. Nie potrzebowałem wiele, więc na odkrycie marginalnej kradzieży nie było sposobu. Dzisiaj, najtańszy z dostawców, zareagował na totalną izolację importu, pozbawiając mnie dostaw chytrze pozyskanego łupu.

 

Smutna prawda.

Nie znałem powodu porannej słabości, jednak dobrowolnie przyszłaś w piżamce, żebym zobaczył cię bez cienia chemicznej patyny, kryjącej naturalną urodę. Szepnęłaś nieśmiało „dziękuję”, kiedy zachwyciłem się pięknem twojego uśmiechu.

 

- Ale – dodałaś, bo zdanie ojca jest niczym, wobec JEGO opinii.

wtorek, 19 lipca 2022

Nad Rzeką, czasem w parku.

 

Kundel o maści ekstremalnie przypalonej bez cienia logicznego wzoru kompletnie węszył pod rozłożystym krzakiem, gdzie starały się osiedlić róże czerwieńsze od krwi. Na drugim końcu smyczy miał zaczepioną dziewuszkę odzianą w resztki materiału, cieleśnie bladą tak, jakby słońce było jedynie sugestią i możliwością, z której nigdy w życiu nie skorzystała. Fałszywe blondynki wyprowadzają prawdziwe psie pragnienia na spacery pod osiedlowe, rachityczne drzewka, zasilane uryną każdego dnia. W parku – staruszki drepczą oswojone ścieżki mijając młode mamusie, będące czasami w kolejnej ciąży przydającej młodym twarzom nieokreśloną bliżej łagodność i miękkość. Wiewiórki gryzą szyszki, aż stracą urodę i zgniją pośród traw. Powalone przez los buki i daglezje leżą na stosach, stanowiąc karmnik, bądź legowisko dla owadów i małych ssaków. Słońce wytapia smród z asfaltu, a samochody mkną, unosząc zaaklimatyzowane osobistości ku tajemnej wieczności trwającej do wieczora, a może ciut dłużej. Pocą się jawory i kalina obrzucona dojrzewającymi do krwotoku jagodami. Mnożą się niezadane pytania kołujące nad siwiejącymi karkami, a odpowiedzi nie trafiają w muszle pomarszczonych od uporczywego używania uszu. Uroda szuka urody, a niedoskonałości milkną w obliczu cudzych spełnień. Czaple wirują smutnym bezdźwiękiem nad porośniętą rzęsą odnogą Rzeki, wypatrując baraszkujących poniżej zielonej tafli rozochoconych ryb, którym ciepło uderza do głów, mocniej niż wódka degeneratom kolebiącym się nad zetlałym ogniskiem.

poniedziałek, 18 lipca 2022

Tnąc magistrale Miasta.

 

Pani pełna kobiecości wyczyniała coś dziwnego z brwiami. Wewnętrzne części ściągnęła głęboko między oczy, a zewnętrzne uniosła wysoko. W rezultacie efekt finalny wyglądał tak, jakby jej na nosie usiadł kruk i przeciągał się po długim śnie. Na chodnikach tłoczyły się ruchliwe pośladki w opiętych dżinsach i żylaści faceci na rowerach. Na niebie chmury wysypywały się z niewidocznego źródła położonego nieopodal wstającego słońca. Nad fosą liniały platany, a na skwerach wabiły wzrok kontrastami jarzębiny, sumaki i bożodrzewy. Wciśnięty pomiędzy kamienice kościółek wyglądał jak grafitti namalowane na wypłowiałym tynku jednej z fasad. Kierująca tramwajem matrona w białej koszuli i czarnym krawacie nieustannie przypominała mi o mijanych postaciach przepołowionych tymi kolorami i wyglądającymi na figury z tej samej połówki szachownicy – teraz, rozsypane po Mieście w poszukiwaniu wrażego króla. Mijam panią pachnącą pudrem usiłującym ukryć blizny na twarzy i piękność w rozmiarze z wysokiego krańca odzieżowej numeracji. Na zmarzniętym udzie kolarki dostrzegam siniaczka w kształcie „oka proroka” – tylko barwy nie zdążyły dotrzeć do pierwowzoru. Pod żywopłotami w porannym słońcu wygrzewają się pieczarki, a martwe drzewa w parku przypominają mi, że nic nie trwa wiecznie.

piątek, 15 lipca 2022

Niespełniony.

 

Lepiłem golemy od zawsze. Każdego dnia sięgałem po glinę tłustą, pachnącą wilgocią stworzenia i pieczołowicie nadawałem jej kształt, indywidualny rys, by stała się niepowtarzalnym bytem. Pozwalałem glinie schnąć w słonecznym cieple i krzepnąć pośród gwiezdnych nocy. Stali karnie, niczym terakotowa armia, ale życia w posążkach nie potrafiłem wzbudzić.

 

Oczekiwałem cudu. Chwili boskiej łaski, by moje golemy ocknęły się z letargu. Żeby poczuły niepokój duszy i otrząsnęły się z bezruchu. Wiara, to jednak zbyt mało. Pasja, nadzieje i marzenia senne nie wystarczyły, żeby ożywić gliniane twory.

 

Modliłem się żarliwie, gdyż ręce, były narzędziem zbyt prymitywnym, aby ożywić materię. A przecież… wierzyłem…

Wzór.

 

Matematyka bywa fascynująca. Szczególnie, kiedy ją zaprząc do życiowych wyliczeń. Nie grzeszyłem umysłem romantycznym nigdy. Już jako dziecko wolałem klarowne zasady, hierarchię wartości i definiowanie zdarzeń, od zamętu poezji, fatalnych w skutkach zauroczeń, chimery szóstych zmysłów, czy trwania pośród mrzonek o sprawczej roli losu.

 

Postanowiłem zdefiniować szczęście, jako mój wkład w przyszłą historię świata. Zachłannie katalogowałem każdy przejaw emocji wiodący poza granice logiki. Nastoletnie miłości, euforie zwycięzców gier losowych, albo sportowe uniesienia wynikami wykraczające poza codzienną rutynę.

 

Dojrzałe euforie bywały jednak efemeryczne i niewiele materiału badawczego wnosiły w zaawansowane studium szczęśliwości. Dzieci… potrafiły każdego dnia sięgnąć ideału wielokrotnie. Zostałem przedszkolanką.

czwartek, 14 lipca 2022

Nieco bezludnie.

 

Wróble, jak co rano, zaatakowały zmasowanym nalotem drzewo wymodelowane do absurdu. Najwyraźniej inwazja zakończyła się sukcesem, bo z uschniętej gałęzi dobiegał taki rwetes, jakby każdy z nich musiał pochwalić się bitnością i przekrzykiwał pozostałe, dowodząc własnych zalet. Kos tymczasem wizytował krawężnik i wypłaszał zapodzianego pośród żywopłotu osamotnionego wróbla, przy okazji natrafiając na kosiczkę, która w tych zaroślach Bóg-wie-co… Przyłapana – odfrunęła ku gniazdu, pomstując pod nosem, jednak niezbyt zuchwale. Widać na sumieniu miała małe co nieco. Jakaś młodziutka pani pozwalała nieśmiałym wiatrom wdzierać się pod letnią sukienkę a że skórę miała gładszą od diamentowych fasetek – wiatr swawolił bez umiaru, sięgając obojczyków, z których bezwstydnie strącał wątłe ramiączka. Psy węchem sprawdzały aktualną listę obecności pod drzewkiem – tym-co-zawsze i naznaczały je własnym ciepłem. Przedszkolakom (jak zwykle) udało się posiać piach wokół piaskownicy, a, że energii im nie brakowało – zrobiły to doskonale i bez umiaru. Niebo zarażone drobnymi chmurami we wszystkich możliwych kolorach mieniło się pośród tłoku, tłumiąc dźwięk nieuniknionych kolizji. I tylko samoloty warczały swoje niecierpliwości zmierzając ku nieodległemu lotnisku.

środa, 13 lipca 2022

Po wsze czasy.

 

Mieszkaliśmy w niezwykle ekstrawaganckim domu, który obfitował w wymiary uczepione nie tylko kartezjańskich współrzędnych. Pomieszczenia rozsypane były również wzdłuż dyskretnej i czułej osi czasu.

 

Patrzyłem w nieustającym zachwycie, jak starzejesz się ilekroć wchodzisz do kuchni, by pośród zmarszczek i siwych włosów krzątać się gotując zupę. A potem wracałaś do salonu, żeby młodszą wersją siebie obudzić we mnie pożądanie. W sypialni… czas błyskawicznie odzierał cię z dorosłości i zasypiałaś wtulona w poduszkę, z kciukiem w buzi i spokojem, jaki dany jest jedynie maluszkom otoczonym rodzicielską miłością.

 

Chodziłem za tobą krok w krok, aby nie przegapić żadnej wersji ciebie. Kochałem cię wszędzie!

wtorek, 12 lipca 2022

Zwyklak.

 

Wyedukowany poranną prasówką (dowiedziałem się między innymi, jak nosić pasek, jak myć ptaszka i uzyskałem darmową poradę dotyczącą wyboru serum, żeby mój biust dumnie unosił się w powietrzu nie wiotczejąc ani na moment) poszedłem na spacer. Od pierwszego zachłyśnięcia się powietrzem, poczułem się, jak nad morzem. Mnóstwo słońca i wiatru. W parku ciepło pachniała ściółka i torf, zadumany kos siedzący na gałęzi wydawał się wydłubywać mięsko spomiędzy ząbków, a zielony dzięcioł gnał slalomem pomiędzy drzewami do nieznanego celu. Dwie mamusie, którym udało się rozkołysać do snu dzieciątka gaworzyły leniwie na ławce, kolarze spieszyli do mety, samochodowe powarkiwania roztrzaskiwały się o pnie daglezji i sosen. Starsi ludzie snuli się w rzadkim cieniu brzóz i krzewów pachnących kwitnieniem rozmaitym, a przedszkolaki chłonęły obrazy w całkiem radosnym zachwycie. Szyszki zagryzione przez wiewiórki dogorywały pośród więdnących liści konwalii, z próchnicy rozkładających się na stosie drzew wychylały głowy białe muchomory, na trawniku ktoś rozsypał sporą garść świeżuteńkich purchawek. Pan zrobił sobie przerwę na flaszeczkę browaru, przy okazji racząc się wiadomościami ze świata wirtualnych mediów. W sumie – nic nowego, nic sensacyjnego – najzwyczajniejsza proza życia. Piękna.

poniedziałek, 11 lipca 2022

Z drogi.

 

Tramwaj kolebał się na szynach, jakby świat pod wpływem szybkich zmian temperatury pomarszczył się i zakrzepł w pół fali. Na przystanku dziewczę bujne jak inflacja i skromne niczym polityk na przedwyborczym wiecu w skąpej czerwieni topu demonstrowało doskonałe krzywizny biustu i otchłań pępka, pomimo zachmurzonego nieba i klimatu dalekiego od tropikalnej gorączki. Smętny pan z wędką usiłował na bezrybiu złowić właściwy „numerek”, a wewnątrz pani przypięta kablami do wirtualnej rzeczywistości parskała radośnie we wnętrze własnej dłoni, usiłując schwytać rżenie w zaimprowizowane wędzidło – bez skutku. Szczęśliwie, szyszki wciąż spadają nieopodal sosen-rodzicielek, a nie spod wierzby, czy wystrzyżonej niemiłosiernie pigwy. Przed nieczynną jeszcze knajpą, z drewnianej skrzyni wyrosły grube niczym przedramię dorosłego faceta pnącza wisterii, bezwstydnie przymierzającej niekończące się grona ametystowych kolii, sprawdzając w świeżo umytych oczach witryn, jakie robi wrażenie na przechodniach i malarzach. Dzikie jabłonie rumienią się pierwszymi, niedojrzałymi owocami, a patrole czaplich eskadr penetrują widnokrąg w poszukiwaniu czegoś ekstrawaganckiego na śniadanie poza oklepanym menu ogrodu zoologicznego.

piątek, 8 lipca 2022

Więzień.

 

Ugrzęzłem w koleinach rzeczywistości, a grawitacja chwyciła mnie za gardło i trzyma tuż przy sobie. Zaborcza taka. Brnę. Bez zabezpieczenia. Jak przez dżunglę ze słów nieprzychylnych. Jedne milczą, inne obserwują czujne i syczące jakieś toksyczne spółgłoski. Poczułem się opluty. Wymięty. Znoszony, jak kapcie, które stoją obok fotela, bo uzyskały prawo do lokalu przez zasiedzenie. Razem z fotelem zresztą. Ostatecznie – dywan, nie jest najgorszą „miejscówką”. Mogłem trafić na zimną taflę kafli, albo uświnioną wycieraczkę.

 

Mimo to brnę, bo „nawet świni wolno patrzeć w gwiazdy”. Podobno gdzież POZA jest coś więcej. Bardziej. Inaczej.

 

Skosztowałbym (pomyślałem); wtedy koleiny okazały się zbyt stromymi ścianami.

środa, 6 lipca 2022

Projekt.

- Pora zmienić sytuację w rejonie basenu bałtyckiego – wymruczał naczelny strateg, jeszcze większy niż basen.

 

Na początek zaproponuję nieco więcej wiatru. Niechby nawet szkwał! I może odrobina śniegu, żeby zaciemnić obraz. A co! Jak szaleć, to bez kagańca. Tylko skąd wziąć wiatr? Dobre pytanie. Można ze wschodu, a można i z północy. Jednym i drugim marzną tyłki przez większą część roku i każdemu trudno odmówić urody. Losowo stawiam na północ.

 

Basen jęczał pośród nocy i wybrzuszał się niebezpiecznie, jak kipiące mleko. Tylko patrzeć, jak się w końcu przeleje.

 

- A gdzie? – zarechotał naczelny strateg - Teraz wiadomo, że na południe!


wtorek, 5 lipca 2022

W piernatach lepiej.

 

Pan wielkości odpasionego bez żalu baribala, zabezpieczył wyloty słuchowe narzędziami i zaczął pochrząkiwać i mruczeć kompletnie nieadekwatnie do tego, co wysączało się przez niedoskonałości materii. Podrzemywał, to znów ratował młodą panią z opresji, bo chciała wysiąść bez parasola, a tam deszcz. Obok wąsaty gość z otwartą paszczą ciamkał gumę do żucia, ale on ruszył do wyjścia pierwszy, więc nie dostrzegł, że pociecha szamoce się z wysiadaniem. Za przystankową wiatą przykucnął gość w kapturze, spod którego wystawała zaledwie kozia bródka nie pierwszej świeżości. Cmoktał sobie spokojniutko papieroska, bo poprzedniego wyrzucił kucając. Wróbel mnie opiórkał, że ciecze mu na łeb i czemu dachu nie uszczelniłem, kiedy było sucho. Nie szło wytłumaczyć, że to nie mój dach. Ale dzień tak ponury, że najbardziej popularnym ptakiem w mieście są żurawie. Całymi stadami obsiadają niezliczone budowy i pochylają łebki nad kupą betonu.

poniedziałek, 4 lipca 2022

Zaświaty.

- Błoto słabo się pali – mruknąłem, krusząc w dłoni podniesiony przed chwilą okruch węgla drzewnego - A skoro dookoła jest muł, to znak, że wcześniej była woda. Wszędzie, tylko nie tu!

 

Trafiłem na uroczysko. Mogłem sięgnąć historii sprzed wieków. Wyspa była mikroskopijna, ale grunt, obecnie zbity, zawierał jaśniejsze smugi ziemi przesyconej zmurszałym drewnem. Zapewne stał tu niewielki dom, do którego można było dopłynąć czółnem. Kucnąłem i oparłem dłoń na wątłym obelisku pogryzionym przez niezliczone, powtarzające się cykle natury. Szorstki. Może pod nim kryje się odpowiedź?

 

- Zostaw! – kostucha (skąd się wzięła?) w szaro-burej pelerynie odtrąciła mnie kosturem – To nasze groby!


Kilka pytań na kupie.

 

- A w jaki sposób taki zwyczajny pająk zawraca? W miejscu, niczym robocik? Kopułka mu się przekręca o 180 stopni i tył staje się przodem? Czy musi te wszystkie nóżki poprzekładać z lewa na prawo, biedaczysko? A może łazi tyłem, albo bokiem?

 

- Ile musi mieć oczu, żeby każdą nóżką trafić w cieniutką niteczkę i nie potknąć się? Ciekawe, w jaki sposób trafia na te niteczki, do których nie przyklejają mu się nóżki? Bo te lepkie, to dla ofiar. A przecież czasami wiatr zatrzęsie pajęczyną, gdy ten, jak linoskoczek - z wdziękiem i lekkością brnie tym swoim labiryntem, pełnym pułapek.

Logistyka i synchronizacja.

 

Magazyn skrzydeł BYŁ PUSTY!

 

Kierownik podrapał się po opalonej głowie. Nie chciał irytować szefa takim drobiazgiem, ale nikt też nie palił się do roboty przy pierzu, mając przed sobą rozległą wieczność. Nic dziwnego, że zapasy topniały błyskawicznie i taki dzień nadejść musiał.

 

Nie poddawał się. Puścił niebiański okólnik – do aniołów starszych, do tych z lękiem wysokości i uczuleniem na pierze, żeby zdawali do magazynu. Przynosili nawet chętnie, inni wysyłali kurierem.

 

Piotr na bramie zasłaniał się wiekiem, żeby nie wpuszczać nikogo, dopóki nie będzie go można w pełni wyposażyć w atrybuty.

 

- Wyście poszaleli na tej Ziemi? Co wam tak spieszno?