czwartek, 31 marca 2022

Wagary.

 

        Przyszło osiodłać konie i wypić strzemiennego. Co prawda obecnie występuje ryzyko spotkania delikwenta w niebieskim garniturze, który będzie trudnoprzekupny, ale – tradycja każe. Koń parska, lecz konie parskać muszą tak samo, jak komary muszą przyssać się do słodkiej żyły niechętnego ofiarodawcy. Trudno powiedzieć, że mnie zdradził, skoro wykonał czyn mimowolny. A jednak jakiś niesmak czuję.


    - Mógł bydlak poczekać, aż miniemy rogatki!

 

        A tak przepadło. Z góry skrzeczy staruszka z połowicznym polem widzenia, polegającym na tym, że widzi jedynie to, co chce zobaczyć. Za to z mojej prywatnej sypialni dobiegło rzężenie równie prywatnej małżonki, śpiącej czujniej, niż sypiają przedszkolaki podczas przymusowej godziny zwierzeń.

 

        - Koło sklepu będziesz przechodził, to weź selera, bo się skończył. I z papierem toaletowym krucho. A tak w ogóle, to gdzie się zamierzasz szlajać po nocach, hę?! – najwyraźniej docucił ją takt radzieckiego budzika pospołu z chłodem głębokiej nocy, więc przystąpiła do ofensywy. Miałem przechlapane. Radar miała tak wystrojony, że wykrywała kłamstwo, zanim raczyłem otworzyć się na zeznania. Tym razem otwierając jamę dźwiękonośną przypomniałem sobie o strzemiennym i zamurowało mnie momentalnie. W obliczu strzemiennego, nawet niewinna prawda była grzechem.

 

        Koń się już lekko niepokoił daremnie stojąc na chłodzie – szczęściem wyprzęgłem, więc na luzie mógł pilnować krawężnika, od niechcenia oglądając się za co zacniejszymi klaczkami. Stojąc w obliczu wojny na skalę globalną, z organem paszczowym wyłączonym z negocjacji mogłem tylko wywiesić białą flagę, jednak nawet jej nie miałem. Ech! Zmarnował mi się strzemienny, skrywany na czarną godzinę w zaciszu futerału przytroczonego do zabytkowej kulbaki. Konik również coraz starszy. Może mi też się będzie wzdychać, gdy życie obciąży mnie siwą grzywą?

 

        - Spać nie mogę, to przejść się chciałem – rzuciłem jakoś tak półgębkiem, wykorzystując zbawczy przeciąg, szczęśliwie wiejący ku mnie. Doświadczony myśliwy zawsze pozna, skąd wieje i nie ustawi się głupio wpadając grzechem w nozdrza organów ścigania. – A tego pora, czy co tam chciałaś, to mogę kupić.

 

        - Selera mówiłam – burknęła nieco uspokojona, gdyż cudze nieszczęścia sprawiają, że szczęście wiedzącego w tajemniczy sposób rośnie i nabiera wartości – Tylko nie tłucz się gdzie po knajpach. I wracaj szybko. Gdzie ten stary dureń w nocy seler znajdzie…

 

        Potem już było z górki. Definitywny koniec rozmowy został zasygnalizowany wypchnięciem najlepiej odżywionych tkanek w kierunku zamaskowanego strzemiennego z mentalnym błogosławieństwem „pocałuj mnie w…” Nie skorzystałem. Przedpokój kusił półmrokiem, a za nim rumak kontemplował kratkę ściekową kanalizacji burzowej. Może nawet drzemał. Z nim jakoś łatwiej się dogadać. Jeszcze tylko trzy kroki. Nie wolno zwlekać – jak się koń nie znarowi, lista zakupów urośnie  i trzeba będzie z pięć kilo cukru albo oliwę wytłoczoną na zimno targać pod wiatr.

Się działo.

 

        Naprawdę warto wyjść z domu wiosennym porankiem, choć śnieg i ziąb. Absolutnie nie kpię. W samym centrum Miasta spotykam gościa ubranego w szlafrok! Spod kaptura nie wystaje nawet czubek nosa. Łysa dziewczyna szła szczebiocząc z koleżanką. Obie szczuplejsze od okazów anatomicznych, co zastanawia wielokrotnym powtórzeniem. Szczególnie, kiedy mój wzrok potyka się o parkę brunetek, z których jedna, śmiejąc się beztrosko, wydaje się mieć za wąską twarz na tak szeroki uśmiech. Mijam czarny biustonosz pasący się bezpańsko (Bezpanieńsko?) na wymizerowanym trawniczku wystarczająco długo, by się zaokrąglił i nabrał miłych dla oka (Oka?) wypukłości. Czyli głód go nie dopadł. I ani myśli osiwieć czy zatonąć w depresjach. Aby nie popaść w erotomaństwo, zerkam na psy odległe sobie i pragnące ten stan rzeczy zmienić. Zapalczywie merdają ogonami, stwarzając ryzyko, że te odkręcą się bezpowrotnie, jednak ich właściciele nie czują podobnej mięty i ściągają wędzidła. Widać przeciwieństwo płci nie była wystarczające. Może różnica wieku, rasy, czy niewerbalnych wartości wpływa na obojętność? Wracając komunikacją miejską proponuję samemu sobie zabawę w zbezczeszczanie słów, aż staną się nieczytelne, choć dźwiękiem przypomną o oryginale. Chwilowo prowadzi słowotwór: RZELASKO, jednak RZUŁTKO niewiele mu ustępuje. Kontynuuję zabawę, bo drogi szmat przede mną: TRZCIĆ, JAPKO, PRZCZELASZ, STRZELINA, CHÓFIEC, KRUFKA. Wysiadam. To za wiele nawet dla mnie.

środa, 30 marca 2022

Zakręcony. A może tępy?

 

        Może to ze mną jest coś nie tak, że wiecznie się dziwię i przestać nie potrafię? Młoda pani wsiadła do autobusu w zimowej czapce, futerku kryjącym jej młodziutką pupę i crocsach w zeberkę. I pal licho zwierzątko, ale klapki w komplecie z futrem? Autobus pachnie skisłym piwem, popielniczką w pełnym rozkwicie i kosmetykami z niższych półek. Dziś nie pachnie mokrym psem. Podziwiam pierwsze wdzięczące się magnolie i dziewczę wyprofilowane dostatnim życiem. Czekając na zmianę świateł, stoję pomiędzy Azjatą i Romem, coraz dosadniej czując, że stanowię lekceważoną mniejszość w Mieście, o którym nadal z sentymentem myślę „moje”. Po tej smutnej konstatacji idę piechotą gdzie nogi poniosą, a one wiedzą doskonale, gdzie spadają najpiękniejsze szyszki w tej okolicy. Podnoszę kilka, żeby się nie zmarnowały w trawie i dostrzegam dwugłos na billboardy przytulone z niechętną czułością do siebie na skraju dwupasmowej jezdni. Na jednym pulsuje wielkie żółto-niebieskie serce krzyczące w niebogłosy: „jesteśmy z wami!”. Na drugim, wyraźnie mniejsze (jakby spłoszone) serduszko w bieli i czerwieni odpowiada: „przejrzyj na oczy”. Przed marketem budowlanym widzę zaparkowany pług śnieżny zbudowany na bazie traktora. Czyżby doniesienia o zaspach śniegu miały się sprawdzić lada chwila?

Wysoce tendencyjna zgroza.

 

        Zebrało mi się wczorajszego popołudnia na tęsknoty za większym towarzystwem, więc poszedłem do Rynku. Wiadomo – nigdzie nie spotkam więcej ludzi, chyba że trafię przypadkiem na jakaś paradę, demonstrację, albo na dostawę do Biedronki, gdy pojawi się mąka bez reglamentacji. No i miałem za swoje. Na dzień dobry młody facet w bluzie ze szczelnie nasuniętym kapturem, za to w krótkich spodenkach, penetrował czarną dziurą owego kaptura okolicę pełną niewiast z dziećmi ukrywając intencje i emocje w zaciszu ciepłego kokonu. A chwilę później pojawił się ON. Masakra. Niezwykle elegancki, trochę jakby sprzed kilkudziesięciu lat. Garnitur nie mogący się zdecydować, czy jest czarnym, czy granatowym, ukrywał się skromnie pod długim płaszczem, a skórzana teczka dodawała grozy widzeniu. Czarne włosy zaczesane gładko do tyłu, facjata jeszcze gładsza, niepokalana zarostem. Gdy kroczył, nawet powietrze rozstępowało się przed nim. Pomyślałem, że na pewno prowadzi niezwykłe życie zawodowe. Może preparuje oczy tak delikatnie, żeby nosiciel nie rozpoznał utraty? Albo dłonie w celu dyskretnego minięcia bio-zabezpieczeń sejfów? Wszedł do kawiarnianego ogródka, omiatając wzrokiem zagrożenia, względnie konkurencję. Byłem pewien, że kelnerkom zmiękły nogi, a on zamówi co najwyżej niegazowaną wodę mineralną w cenie pozwalającej zjeść wystawny obiad w mlecznym barze. Opętany widzeniem minąłem granitowe kule rozsypane po centralnym deptaku, mimochodem nazywając je trójwymiarowym palindromem – z którejkolwiek strony by na nie nie patrzeć – zawsze będą kulami. Wspak i z prawa na lewo.

wtorek, 29 marca 2022

Ekstrakty cz.54

 

Pracuś.

Pracowałem w pocie czoła, nie bacząc, że sierp księżyca rozorał już pół nieba. Nie mogłem zawieść gawiedzi, należał im się występ najwyższej klasy. Gdy wreszcie wzeszło słońce ostrze gilotyny zamigotało szelmowskim blaskiem.

 

Dociekliwy.

Od tygodnia wierciłem jej dziurę w brzuchu - musiałem wiedzieć wszystko, do najdrobniejszego szczegółu. Nie przypuszczałem, że prędzej zdechnie, niż podzieli się wiedzą. Powinna mnie uprzedzić mądrala!

 

Wyrozumiały.

Nie umiałem się na nią gniewać, choć zdradziła mnie perfidnie, realizując moje fantazje z obcym. Gniew zanieczyściłby osąd i wprowadził między nas zbędne emocje. Beznamiętnie odpiąłem kaburę i przestrzeliłem jej obie skronie.

 

Ogrodnik.

Nie wiedziałem, czy odrośnie, jednak ziemniakom, czy tulipanom się udaje. Żeby nie stracić nadziei zakopałem ją w żyznej ziemi i wypatruję wiosny, nim zacznę podlewać. Jeśli zakwitnie, będzie smakować rewelacyjnie.

 

Towarzyski.

Nie chciałem zostać sam, wspinając się na drugą stronę tęczy. We dwójkę łatwiej podążać w nieznane, a i droga się tak nie dłuży. Żebyśmy się nie zgubili podczas podróży założyłem nam wspólną pętlę na szyje.

poniedziałek, 28 marca 2022

Onanista.

 

Perwersyjnie położyłaś dłoń na wypielęgnowanym żyletką łonie. Widać, tam zalęgła się prawda wszechświata, przycupnięta obok subtelnej duszy. Uwielbiałem owo łono, teraz skromnie okryte subtelnością pianistki. Kokietowałaś jawnie, z premedytacją obserwując, że nie dźwigam podniety. Prężyłem się w cierpieniach niespełnienia, patrząc, jak drażniłaś pestkę grzechu pomimo głodu w moim głosie i wzroku. Pachniałaś piżmową pokusą, jakiej dotąd nie doświadczył nawet Bóg. Tortury zdzierały ze mnie skrupuły. Przestałem panować nad sobą, byłem zaledwie instynktem czekającym spełnienia. Drażnionym, molestowanym, nadwyrężanym. Pachniałaś pieprzem, miodem i limonką. Rozedrganymi dłońmi, bez tchu, sięgałem po ciebie, słysząc lekceważenie wetknięte w otchłań szyderstwa śmiechu.

 

- Sam sobie poradź!

Plan naprawczy.

 

W związku z galopującą inflacją, szalejącym deficytem budżetowym i planowanymi ad hoc wydatkami, w bieżącym roku należy opracować awaryjne rozwiązania, żeby nie wpaść w dziurę bez dna. Jakkolwiek rosnące ceny sprawiają, że wpływy VATowskie rosną, jednak ubóstwo obywateli powoduje, że weekendowe wycieczki do marketów i centrów handlowych stają się sportem zanikającym. Koalicja najtęższych umysłów zawiązała się błyskawicznie, rozdzielono stołki, wpływy (nieopodatkowane) i zasięgi dla wirtualnych wirtuozów. Zmasowany napór na zamknięte drzwi sezamu trwał, jednak jako pierwszy ukąsił naczelnik:


- Proponuję rezerwę budżetową przeznaczyć na zakłady totalizatora sportowego, gdzie reklamowana jest niezwykła kumulacja. Dla bezpieczeństwa finansów publicznych prewencyjnie aresztujmy prezesa totolotka.

Nadzieja.

 

Obcy zalągł się w tobie, a ty usiłujesz go zignorować, licząc, że ciemną nocą wypełznie i zniknie bez śladu gdzieś w tym ludzkim mrowisku, jakim jest zamieszkiwany przez nas wieżowiec. Lojalnie uprzedzasz mnie, żebym najbliższe noce spał albo gdzieś poza wieżowcem, albo, jeśli nie mam dokąd pójść, żebym szczelnie pozamykał okna i zakleił kratki wentylacyjne. Wzrusza mnie twoja troska. Lekko dotykam brzucha i wyczuwam nerwowe ruchy pod skórą.

 

- Wije się bestia!

 

Nie chcę odchodzić, ale zdecydowanym gestem odtrącasz mnie, każąc przyjść za tydzień, gdy już będzie po wszystkim. Łzy kręcą mi się w oczach, jednak ulegam. Każdego ranka staję przed blokiem i zadzierając głowę szukam śladów, po których poznałbym, że obcy wypełzł i wkradł się w inne życie, oddając mi ciebie. Bardzo brakuje mi twoich dłoni we włosach, słów wyszeptanych wprost do ucha i zapachu, jakim nasiąkasz w pościeli. Pomiędzy oknami strupy i liszaje obłażącej farby, jednak ani cienia obcego. Powinien być widoczny obleśny ślad połoza.

 

Dziś znów wypatruję śladów, jednak wciąż nic. Nim odejdę zniechęcony, dobiega mnie krzyk skrajnego bólu i przerażenia. Zamieram w pół kroku, bo rozpoznaję w tym bólu ciebie! To zbyt wiele dla mnie. Przeklinam własną słabość i wypieram się danego słowa, że nie przyjdę, nim obcy nie znajdzie innego żywiciela, oddając nam sobie. Nic z tego. Dopadnę drania i gołymi rękami zaduszę! Wedrę się w twoje ciało i zabiję obcego, a potem będę lizał rany i pielęgnował cię, aż wyschnie pot i blizny przestaną się jątrzyć.

 

Wbiegam, przeskakując po dwa-trzy stopnie. W szale potrącam jakieś osoby stojące mi na drodze, ale to wszystko nieważne, kiedy twój krzyk pęta moje zmysły w supeł trudny do rozwiązania. Siódme piętro, ze sto pięćdziesiąt upiornie wysokich stopni. Śliskie poręcze ledwie pozwalają utrzymać równowagę na zakrętach. Klatka schodowa wije się dokładnie jak obcy. Wciąż słyszę krzyk przerażenia. Narasta, gdy pokonuję kolejne piętra. Rozbijam drzwi nogą i wpadam do pokoju. Wytrzeszczasz na mnie niewidzące oczy. Cała krew z twarzy odpłynęła dawno temu i skupiła się wokół pępka, pod którym obcy chyba się wściekł. Cały brzuch faluje w konwulsjach. Szaleństwo zakłóca rzeczywistość. Wymiary tracą bezwzględność. Ja tracę zmysły i wątpliwości. W amoku sięgam dłonią pomiędzy uda splamione wybroczynami i sięgam w głąb.

 

- Mam! Trzymam drania!

 

Szarpnąłem raz zaledwie. Poddał się i wypełzł, ciągnąc za sobą wylinkę. Twoje ciało zwiotczało, a krzyk zastygł w zmarszczkach na czole. Drżą ci wargi. Cała drżysz, chyba, że to drżą moje oczy. Ignoruję obcego, choć powinienem drania zadeptać, nim dojrzeje i skrzywdzi jeszcze kogoś. Nie mam czasu na zemstę. Jesteś najważniejsza. Odsuwam podrygującą masę oślizgłą dłonią i przytulam się do ciebie. Włosy masz mokre od potu i łez. Oczy zaczynają wracać na swoje miejsce. Chyba się udało. Uratowałem cię. Teraz będziesz już tylko moja…

 

- Bo będziesz? Prawda?

niedziela, 27 marca 2022

Widzenia na wskroś Miasta.

 

Pani zapewne była solidnie zmodyfikowana genetycznie. Dołem wbiła niebagatelne członki w czarne spodnie, połyskujące niczym droga mleczna podczas nowiu, a górę niezbyt skromnie otuliła dresem w barwach miejscowego klubu sportowego, spomiędzy rozpiętego zamka owego dresu wychylały się ciekawe świata dwie ciepłe półkule, otulające przed ewentualnym mrozem struny głosowe nucące coś bezwstydnie i zawadiacko. Pani uzbroiła fizjonomię szturmowymi rzęsami i wzmocniła efekt brutalnym makijażem. Współczuję temu, komu przyjdzie stoczyć bój z tą żywiołową, barbarzyńską istotą. Jej rozbrajanie potrwać musi mniej więcej tyle, co uwalnianie Kambodży od pól minowych.

 

W kolejnej odsłonie potknąłem rozgrzane słońcem zmysły o patyczaka, któremu PESEL chętnie wyrobi państwo polskie już jutro. Głowa w chmurach, pierwszy gram tłuszczu spotka ją mniej więcej za piętnaście lat, nóżki chudsze od mojego mniemania o absolutnej skromności wymiarów, za to buciska? Zdjęte chyba z Goliata! Jeśli tak – lepiej omijać dziewczątko baaaardzo szerokim łukiem, portfel podając na możliwie długim kiju, żeby nie zbliżyć się ani odrobinę zbytnio.

 

Pustułka wizytuje krawędzie dachów i kominy każdego budynku na osiedlu, oblizując się, ilekroć w zasięgu jej apetytu znajdzie się stadko na wpół oswojonych gołębi odpoczywających na krawędzi nieba. Najodważniejsze z głogów obsypały się kwieciem i kuszą bielą, jakby miały przystąpić do pierwszej komunii. Ekspedientka beszta klienta, że raczy się piwkiem w „obrębie sklepu”, lecz ten nie rozumie – przecież stał na zewnątrz i nie widział żadnego „obrębu”. Gniew nie przeszkodził pani obsłużyć niesfornego klienta, lecz ten, zbesztany przez młodszą furię poszedł aż na przystanek, nim otworzył kolejne piwko.

piątek, 25 marca 2022

Streszczenie - inaczej, długo by gadać.

 

        Podchodząc, sądziłem, że bladym świtem trafiłem na niepokalanego pułkownika NSDAP, albo szarżę więcej. Pułkownik okazał się być chyba świeżo wykopany z grobu nieznanego żołnierza, gdyż czarne bojówki miał tak podarte, jakby czas pozwalał sobie na niecne harce odważniej od seryjnego gwałciciela. Może i długo leżał pryszczaty nastolatek (względność czasu się to nazywa – podpowiem nieuczonym w piśmie), jednak skórzany płaszcz do kostek zachował swoją godność, obuwie pancerną odporność, lekko jedynie skażoną współczesną modą by zademonstrować przy pomocy koloru sznurówek własną, niebanalną seksualność – no proszę, kto rozpozna deklarację jegomościa, kiedy obok czarnej sznurówki, drugie sznurowadło było fioletowe?. Na wszelki wypadek dodam, że pan (hmmm… być może) miał długie włosy, które kręciły się nieco, jakby pod wpływem lokówki, a dłonie subtelnie osłonięte miał rękawiczkami-kabaretkami.

 

        Mijałem kolejnych długowłosych chłopców pachnących lawendą czy czym tam pachną chłopięta obecne kiedy hormony chcą wypływać nawet bezsenną nocą. Z tej monotonii wydostał mnie dopiero gość jadący pojazdem z napędem rowerowym. Jechał leżąc nad jezdnią i pedałując rękami. Zapewne zmieściłby się pod autobus, czy TIR-a, jednak wytężał mięśnie karku, aby tego uniknąć, więc może jednak nie.

 

        Zdarzenia mają w zwyczaju występować stadami. Po stadzie zniewieściałych mężczyzn, przyszła pora na płeć komplementarną. Na początek niewiasty beżowe górą i czarne dołem drążyły rzeczywistość w kierunku wręcz przeciwnym do mojego. W drugim rzucie objawiły się młodziutkie dziewczęta o nogach dłuższych, niż skłonny był domniemywać malarz renesansu.

 

        Pozwoliłem sobie na rozpasanie wątku i uznałem że kobiecość współczesna ewoluuje do postaci głowonogów, zaś męskość, skromnie, przymierza się dopiero do kobiecości, wytrwale ćwicząc pod zimnym okiem toaletki tajemne formuły wyrafinowanego makijażu, czy też doboru biżuterii dopasowanej do temperamentu adekwatnego do aury.

 

        Pozwoliłem sobie przeszyć wzrokiem pół Miasta w te i na zad. Mowa, której PESEL zostanie przyznany już za dwie godziny, wciąż dewastuje resztki ciszy w miejskiej komunikacji, racząc podróżnych opowieściami o nowej pracy, czy zapraszającej tych, którym chwilowo zabrakło odwagi, by dołączyć do stada szczęśliwych tu. Konstatację wyklułem w sobie, że najbarwniej odziane kokoszki posiądą język tutejszy dopiero pojutrze, a te, którym władanie przychodzi z przyrodzoną łatwością – wolą kryć się w czerniach.

 

        Żeby nie było tak ponuro, zamknę przydługi monolog zauważeniem. Wiosna jest faktem nie tylko kalendarzowym. Tramwaj nieomal się nie wykoleił na widok dojrzałej niewiasty (kategoria wagowa predestynowała ją do walk full contact w kategorii no limit) w krótkich spodenkach, choć zegar dworcowy wskazywał ósma zaledwie, a ona nie wyglądała na zaspaną. Co tam forsycje i żonkile – wiosna nadciąga szanowne panie i piękni panowie. Byle przetrwać niedzielny cyklon północnego pochodzenia.

Kochasz mnie?

 

         Nie obrazi mnie nikt, nazywając płaskoziemcem. Nie poradzę zbyt energicznie, że to co w zasięgu wzroku, interesuje mnie, a resztę ignoruję, nie siląc się na uzasadnienie. Od urodzenia potrafię żyć bez Portugalii, aplikacji wiedzących lepiej ode mnie co chcę zjeść, z kim i gdzie. A ewentualna niepewność gdy zwątpię, czy księżyc wskazuje mój dom, czy bliższy prawdy będzie mój cień – raczej pobudzi mnie, niż spowoduje rozstrój żołądka, czy depresję, przy której Żuławy zwiędną, żółknąc z zazdrości.

 

         Uwielbiam być wsobny, swój, sąsiedzko rozpoznawalny bez pudła. Obcy przyjezdnym, na których zerkam, jakby właśnie przybyli z Marsa. Po co? Nie do końca rozumiem.

Prasówka cd.

 

Wieści z frontu:

- Ukraińcy dokonali cudu – strącili rosyjskie ciężarówki. I świętują, kiedy ja się boję, bo skoro Rosjanie mają latające ciężarówki, cóż jeszcze kryją po lasach nieopodal? Tydzień temu usiłowali pływać czołgami po bagnach. Wojna wymaga niezwykłych czynów.

- Bestialsko zamordowani obrońcy wyspy, na której nie rosło nawet jedno drzewo wrócili do domu. Nazwy wyspy na której będą obecnie mieszkać nie podano, jednak zapewne i tę bronić będą co tchu.

- Prezydent świata naucza każdego dnia. Pamiętam, że w lutym prosił świat o jakiekolwiek wsparcie. Teraz dyryguje. Zarządza kryzysem światowym. Straszy, uczula, wygłasza kazania. Zaczyna zwracać się do swoich uczniów po imieniu. Podejrzewam, że za chwilę zacznie wydawać dyspozycje.

- Politycy z całego świata, znawcy sztuk wojennych i reporterzy donoszą każdego dnia, co jeszcze mogą Rosjanie. I nie wiem, czy to ma być pozwolenie, czy wskazówka. Np.: statek MÓGŁ przewozić 20 czołgów. A ile wiózł? Może żadnego (tak byłoby lepiej bo został zatopiony – dowodem ma być pożar w porcie, bo jak wiadomo zatonięte statki płoną, aż zakrwawią horyzont).

- „Mądre bomby” nie poradziły sobie z przeciwnikiem, więc logika nakazuje coś zmienić. Od dziś latać będą „bomby głupie” – już jest zgoda Pentagonu.

- Amerykańskie wojska nie mieszczą się już w Stanach i zaczynają emigrować po świecie szukając raju utraconego. Ich wódz naczelny w ramach gawęd zaproponował, że w zamian Ameryka zmieści sto tysięcy uciekinierów wojennych. Do nas też przyleciał – wiadomo, my zmieściliśmy dwa miliony, niech się uczy nieborak!

- Papież nieoczekiwanie poczuł się natchniony. Obudził się w stanie wojny i pobłogosławił Ziemię. A w zasadzie ludzkość. Takie ostatnie namaszczenie in blanco. W średniowieczu kupowało się odpusty, współczesność stać na więcej.

- Przyszło zamówienie na tysiąc pocisków przeciwlotniczych i przeciwpancernych dziennie. Cały świat opróżnia zimnowojenne magazyny, żeby konflikt lokalny nie skończył się klęską tych, co u bram.

- Ponad frontową zawieruchą toczą się rozmowy o tym, co naprawdę ważne. Pionki na szachownicy drżą z ekscytacji, a zakulisowe gawędy zmieniają świat bezpowrotnie. Jedni krzyczą – odizolować totalnie, inni myślą, co będą jutro jeść, albo komu sprzedadzą gadżety, bez których podobno żyć nie potrafimy. Trudno przewidzieć co-kto-i-z-kim będzie robił jutro. Ba – jest jeszcze kwestia ceny – za ile, to często pierwsze pytanie wielkiej polityki.

czwartek, 24 marca 2022

Prasówka cd.

 

1. Gwiazdy, a nawet konstelacje.

        Pani nie pierwszej młodości demonstruje podrasowane ciało. Dziwne że nie w kategorii motoryzacja, lecz w ploteczkach. W sekcji gwiazdy widocznie było już zbyt ciasno. Nie każdy ma garaż wystarczająco pojemny, by wszystkie podrasowane modele elegancko wyeksponować i nie przyćmić ekskluzywnych produktów ściskiem.

 

2. Morsowanie.

        Sensacja goni sensację. Rzecz zaiste niesłychana. Na terenie naszego skromnego kraju ma zamiar nurkować cyklon. Niby mamy kilka głębszych jezior, jeszcze więcej tych płytszych, lecz rozległych. Szczęśliwie leci z północy więc będzie miał blisko do Krainy Wielkich Jezior. Jak wieść niesie, kiedy już zanurkuje – zrobi się nam zimno. Od samego patrzenia!

 

3. Bodyguard.

        Trzeba mieć jaja z kamienia, albo ptasi móżdżek, żeby lać po pysku hipopotama. Kto nie wie, temu podpowiem, że przyjemniaczek jest tajną bronią świata zwierząt i żaden inny afrykański drapieżnik nie zdołał naciąć kolby po akcji zwieńczonej sukcesem tyle razy, co krówka wodna.

 

4. Ping-pong.

        W ramach rewanżu za zbójeckie traktowanie sąsiada, świat odwraca się coraz mocniej od zbójcy, wymagając od pozostałych, aby wstąpili w szeregi walecznych głów i poprowadzili globalną krucjatę na innowierców. Niektórzy po cichu kolaborują licząc że nikt nie zauważy. A tu kuku. Jeszcze wczoraj majonez był pyszny, a dziś kala usta pani od zdrowych zakupów szemraną zawartością E-385. Jeszcze ciszej mruczę – dobrze że nie U-235.

 

5. Strach.

        Chyba nigdy nie zasypia. Każdemu dobierze indywidualną fobię najwyższej kategorii, a wymagającym zaproponuje ekskluzywny pakiet lęków, żeby nie zdołał zasnąć, omotany paranoją. Już od wczoraj wieszcze ostrzegają przed kleszczem. Bo temperatura zewnętrzna przekroczyła punkt zwrotny w życiu tego lądowego planktonu i wyroiły się głodne bezwzględne i przerażająco skuteczne. Bronią lasu przed ludźmi z zawziętością ukraińskich bojowników.

 

6. Ekshibicjonizm.

        Jakaś pani goszcząca na pierwszych stronach pokazała pośladki okryte przez sponsora jutrzejszym strojem plażowym, inna świeżo sprawione piersi skrojone na wzór Matterhornu. Bywały pan pokazał pieska, następny pochwalił się bicepsem pasionym przez lata na sterydach. Pojawiła się w końcu i taka, co pokazała partnera. Szaleńczo odważne posunięcie. Jawna deklaracja heteroseksualnej natury. Kto wie jak daleko się posunie w tej niewymuszonej przecież atawistycznej naturze, bo jutro przecież chyba nadejdzie i wypadałoby zwiększyć wysiłki, prezentując ciut więcej niż wczoraj dyskretnie licząc na zwiększenie zasięgów.

 

7. Piekło – niebo.

        Czytając trzeba być czujnym, żeby nie zakończyć lektury we łzach. Ot choćby dzisiaj. W jednym miejscu smarujemy podniebienie miodosytnym tytułem: „świetne wieści dla seniorek”, w innym niestety już tytuł sprowadza nas do parteru: „fatalne informacje dla emerytek”. Czytać selektywnie? A może wcale?

 

8. Potęga nauki.

        Czuję się nieco oszołomiony i zawstydzony. Widać nie trafiłem na właściwego nauczyciela. Jak wieść gminna niesie policjanci z Płocka wyszkolili psa by poszukiwał gotówki. Ba! Pies na tym nie poprzestał, ale poszedł za ciosem i znalazł! Może warto byłoby pojechać na szkolenie do Płocka? A może dałoby się rzecz przeprowadzić on-line? Kaszpirowski potrafił wyleczyć nawet przez oglądanie programu TV więc kto wie? Przydałby się świeży grosz na wiosnę.

 

9. Nawigacja.

        Wiadomości ostatnio poświęcają mnóstwo czasu jednostkom pływającym. Łowcy sensacji penetrują morza i oceany, śledząc kursy co bardziej ekskluzywnych jednostek, płynących nie wiadomo dokąd i to bez właściciela. Ani chybi – „Latający Holender” ocielił się i teraz bezpańskie jachty pozbawione żagli i paliwa krążą po świecie szukając budy, w której miskę z czymś ciepłym dostaną.

 

10. Reklama.

        Bez niej się nie da – wiadomo. Kiedy jednak zerkam na instrukcję dla pań – jak nosić marynarkę i zaledwie fotkę poradnik dla prawdziwych mężczyzn – jak nosić pasek, odczuwam dyskomfort. Jeszcze z tą marynarką, to rozumiem. Dopowiedziałem sobie, że wojenny czas wymaga, aby piękne panie objuczyły się narzędziami walki i być może chciałyby okazyjnie nauczyć się sztuki kamuflażu, żeby lufa rewolweru była zaledwie hipotezą, a nie pewnością. Ale u faceta pasek? Czyżby coś się zmieniło i ów pasek bieżącej wiosny trzeba było nosić na szyi? Albo na kolanach? Trochę niewygodnie i nie wiem, czy stać mnie na kaprys bycia modnym.

środa, 23 marca 2022

Obrazek poniekąd miłosny.

 

         Miała zerwaną zawleczkę, ale machnąłem ręką. Korka zresztą też nie miała, więc niechybnie była używana, może nawet przeterminowana, albo zgoła pusta. Mało wybredny jestem, żyjąc w cieniu restauracyjnego śmietnika. Wyrosłem z kaprysów. Sięgnąłem.

 

         Otworzyła oczka kaprawe, jak moje i zaszwargotała tak jakoś gołębio. Treści wolę nie powtarzać, bo reklamowała najstarszy zawód świata.

 

         - Skąd w niej tyle słów? – dumałem głupawo, gdyż powtarzała wciąż jedno.

 

         Nieco mnie speszyła monotonną mantrą, więc zawtórowałem z wdziękiem grzechotnika. To ją zatkało na dobre. Chyba popuściła wszelkimi możliwymi kanałami. Trudno. Sam we własną bieliznę zajrzeć się bałem. Co mi tam! Wziąłem jak swe. Za włosy.

Ptaszarnia.

 

        Kosy rozśpiewały noc, a księżyc po całonocnej dietetycznej przebieżce wychudł i zerkał łakomie na budzące się sklepy i budowlańców karnie maszerujących po ciepłe bułki, czy kiełbasę. Dziewczęta przeglądają się w zachwycie chłopców, zerkających na coraz odważniej wystające z sukienek kolana. Na drzewach, pośród wciąż pustych gałęzi, zamiast pomarańczy dojrzewają puchate kule wróbli, opowiadających właśnie sekrety ostatniej nocy, nie bacząc na szyderczy śmiech srok. Gołębie patrolują niebo, krążąc na wzór ławicy sardynek zaniepokojonych drapieżnym atakiem trójkątnych grzbietów. Może widzą coś czego nie dostrzegam?

wtorek, 22 marca 2022

Zachwyty.

 

Starszy pan gaworzył coś do siebie - najwyraźniej towarzystwo nie było mu potrzebne. Dłonie grubo owinął woreczkami foliowymi, chociaż słońce grzało wystarczająco, więc może kiedyś był bokserem i zatęsknił za bandażami na dłoniach? Przed kwiaciarniami wyroiły się bratki i żonkile. Rosną teraz kolorowe wysepki. Forsycje najwyraźniej pozazdrościły, bo też obsypały się kwieciem. Szpak w nakrapianym tużurku z wysokości parkanu podziwiał krajobraz i przechylał główkę, jakby kontemplował obraz z wyrafinowanej perspektywy. Nad stawem kwitły wierzbowe witki i nieśmiała, wiosenna miłość. Kruchutka, zawstydzona i musiała raczyć się wodą z butelki, gdy słowa grzęzły w gardle. Kundel biegnący bez nadzoru dyrygował sobie ogonem, pozwalając nastoletnim oczom zatonąć w pluszowej wzajemności i ignorować pieski los, który zdawał się być raczej przychylnym.

Przepoczwarzenie.

 

Żeby nie wpadać w rutynę i nie zgnuśnieć, postanowiłem założyć nowe państwo. Przeglądając mapy jednego z oceanów znalazłem wyspę o przyjemnej linii brzegowej, raz do roku zaledwie odwiedzaną przez monsun i to niezbyt uporczywy. W czasie, kiedy tenże będzie czochrał palmy – polecę sobie na narty do Biarritz, albo na pokerka do Vegas.

 

Przyswoiłem sobie ową rzecz dość beztrosko, wymyślając precedens – objąłem ją w posiadanie przez zasiedzenie w złej wierze. Wymaga to jedynie uporczywej obecności przez kilkadziesiąt lat z rzędu, ale to nie powinno być kłopotem. Ludzie lubią mieszkać u siebie, a do obcych jeździć na wakacje. A ja na swojej wyspie miałem zostać królem i parobkiem jednocześnie. Sterem i okrętem atomowym. Monarchia absolutna. Przed migracją poszedłem pospacerować ostatni chyba raz centralnym deptakiem już nie mojego miasta, zdarłem jakiejś niewieście kieckę z (jak się później okazało) prześlicznego tyłeczka i tę kwietną łączkę mianowałem flagą państwową prawnie i zbrojnie chronioną po wieki wieków amen, bagatelizując lamenty istoty odartej z odzienia i całkiem nieuzasadnionego wstydu. Grzech ukrywać takie piękno, szczególnie, gdy wpadła na niecny plan okrywać zaplecze państwowym symbolem.

 

Wracając pod dach zahaczyłem o monopolowy, gdyż wymagałem strawy duchowej niezbędnej przy redagowaniu konstytucji, która w założeniu miała zadbać o mnie lepiej, niż szanowna mamusia, a nie miałem kaprysu zżynać z gotowych pierwowzorów. Orka. Czułem się, jakbym wykuwał w granicie tunel pod kanałem La Manche. Wsparcie lekko mnie zamroczyło, dzięki czemu nie krwawiłem zbyt jawnie, jednak prace legislacyjne toczyły się jak woda pod górkę. Przyszło mi polec z nosem w niedojedzonej sałatce warzywnej na długie godziny, a ból głowy wycieńczonej negocjacjami dotyczącymi zapisów towarzyszyć mi miał jeszcze trzy dni. Dopiero wtedy (z grubsza pojutrze) dojrzeję do zauważenia, że w preambule wystarczy zamieścić ważką myśl:

 

- BO TAK!

 

Tymczasem musiałem odłożyć aneksję nieodkrytego lądu, gdyż bez ustawy zasadniczej zasadniczo nie wypada się wałęsać po włościach w ponaciąganych gaciach. Władca bez immunitetu? Żeby mi jakiś pawian na łeb napluł? Niedoczekanie. Lekko zawstydzony przeprosiłem się z miastem, zmuszony do dalszego zamieszkania, lecz teraz już jako obcy. Emigrant z flagą zawieszoną nad łóżkiem. Ech! Łezka się w oku kręci. Niby nic nie zrobiłem, a stałem się obcy – samemu sobie. To cud, że potrafię się ze sobą dogadać i nie przylać w mordę.

poniedziałek, 21 marca 2022

Kolaż niecny.

 

 

 

 

- Naprawdę byłaś gotowa mi uwierzyć? Bo…

 

W piekle niespełnienia sugerowałem wyraźnie, że nie zasługuję na wzajemność. Zdradziłem? Nie jeden raz. Detale wolę zmilczeć. Nie byłaś pierwszą, której obiecałem raj, lecz dziś… każda pogrążyła się w piekielnej otchłani.

 

Zawsze byłem piękny, a Ty powtarzałaś zawsze, oddając mi w niewolę perłę kobiecości. Penetrowałem dziewiczość skrywaną w nieskończoności ud oczekających spełnienia. Bezbłędnie znajdowałem słowa, otwierające niezdobyte wrota. Mówiłem „kocham”, gdy chciałaś, powtarzałem „na zawsze” jeśli było za mało.

 

Brałem bez końca, aż przyszłaś i mnie oczarowałaś. Podświadomość pozwoliła mi na chwilkę słabości, by cię posłuchać:

 

- Naprawdę byłeś gotów mi uwierzyć? Bo…

 

Skarga.

 

Protekcjonalnie objąłeś mnie, zniewalając struchlałe zmysły. Skrupuły rozcieńczyła dyskrecja murów rozpasanej rezydencji. Lekceważąco spytałeś, czy twoja obecność będzie miła moim dziewiczym członkom. Byłeś przytłaczająco apodyktyczny. Próbowałem przetrwać napór zuchwałej przemocy. W obliczu siły obrzmiałych jąder, poddałem się. Poczułem tragedię podrzędniej dziwki. Przepych pokonał barierę obłędu, stłuczone lustra pokalały usta i pośladki. Zdusiłeś mi jądra, by w twoich dłoniach dźwięczały bólem. Krzyknąłem, czując penetrację bez granic. Niepytany - odpowiedziałeś szepcząc mi wprost do ucha:

 

 - Nareszcie jesteś mój! –głosem pełnym pasji uświadomiłeś mi brutalną rzeczywistość. Przestałem być człowiekiem. Zostałem niewolnikiem twoich pragnień. Zbezcześciłeś moją intymność – ja zaledwie zdołałem krzyknąć:

 

 - Ała!

piątek, 18 marca 2022

Terapia.

    W ramach zabawy na portalu Polskiego Centrum Bizarro wziąłem udział w wyzwaniu polegającym na napisaniu tekstu pod wpływem pretekstu stanowiącego wyzwanie dla piszącego. Pre-tekst i sam tekst poniżej.


    PreTeks: Głośny dziennikarz szuka lekarstwa na rakowe ugryzienie ściany


        Opar nie był jakoś specjalnie namolny, a tym bardziej żwawy. Przemieszczał się z prędkością żółwia medytującego nad sensem sąsiedniego wszechświata i często zawieszał się, niby rzadko aktualizowany Windows. Doszedł właśnie do krawężnika, poza którym życie tłoczyło się w oszałamiającym dla jego oczu tempie. Dość powiedzieć, że zanim zwoje mózgowe podjęły pracę nad oswojeniem idei przemieszczania się z prędkością uniemożliwiającą zwiedzanie, trawienie, czy rozmowę z wewnętrznym dzieckiem, które każdy nosi w sobie chcąc, czy też nie, minął czas. Najprościej byłoby powiedzieć: „pewien czas”, jednak w tym akurat przypadku o pewności mowy być nie mogło.

 

        Opar niezbyt roztropnie usiłował wkroczyć na teren zajęty czynnościami uporczywej zmiany miejsca występowania zdarzeń bieżących. Pewien znany teoretyk przewidział to już na początku dwudziestego wieku i wygłosił namiętną inwokację ujętą potem w świętą mantrę głoszącą nieśmiertelną prawdę – trudno rozpoznać lokalizację cząstki, gdy będziemy zachwycać się jej energią. Opar oczywiście nie uczęszczał na wykłady z historii zaawansowanej fizyki i wkroczył, ufny we własne siły.

 

        Spotkanie ciał w zbyt ubogiej przestrzeni i czasie zwykle kończy się dramatem jednostki mniej odpornej i kłopotem dla tej schludniej opancerzonej. Kaprale na ćwiczeniach sztuki wojennej nazywali rzecz z prostotą dostępną wyłącznie niepiśmiennym: Słabsza kość pęka! (tu dodawali ekspresyjny epitet-wykrzyknik, chcąc wzmocnić siłę przekazu). Opar nie dość że nie dysponował żadnym pancerzem, to jeszcze był nagi. Pierwszy krok był zarazem ostatnim i nawet nie rozpoznał w jakich barwach wystąpił agresor, gdy podmuch historii uniósł go, zatańczył twista i miotnął o ścianę świątynną, gdzie ugrzązł pomiędzy średniowiecznymi cegłami, każda o masie siedmiu kilogramów netto.

 

        Historię Oparu można byłoby w tym miejscu zakończyć, gdyby nie jego nonszalanckie podejście do czasu i zdarzeń. Otóż – ON NIE WIEDZIAŁ, ŻE PRZESZEDŁ DO HISTORI, I DOPIERO WGRYZAŁ SIĘ W TŁUSTE POKŁADY PODŚWIADOMOŚCI, ŻEBY TO ODKRYĆ. Hosanna! Na świątynnym murze!

 

        - Truchło niedomyte, kalające wieki powszechnego ubóstwienia – zatrzęsły się z oburzenia wotywa, a kanonik odpowiedzialny przed opinią publiczną wezwał na pokutny dywan Naczelnego Egzorcystę, na co dzień zajmującego się publikacją plotek za pośrednictwem wirtualnej gazety dostępnej dla wszystkich, których stać było na rezygnację z mycia uszu.

 

        - Ooo… - zająknął się niezbyt okazale pomimo sześciu tytułów niemal naukowych, jakie nadał sobie osobiście przedwczoraj.

 

        – Eee… - powtórzył, aby wzmocnić napięcie i dać czas na opracowanie koncepcji wystarczająco przejmującej, by powalić kanonika na kolana i skłonić go do bezwstydnego uchylenia wieka świątynnej skarbonki.

 

        - No więc… – wreszcie był gotów stawić czoło nieznanemu – Liszaj, czy też parch… jak szanowny Kanonik widzi, jest wielce toksyczny, być może jadowity, ale już na sto procent zakaźny. Proponuję odsunąć się od rzeczonego zarówno w czasie jak i przestrzeni, abym siłą woli i talentem skłonił go do wycofania się w świat dalece równoległy. Na początek, szanowny pan byłby uprzejmy pół literka, dwa małosolne i pętko kiełbaski ze skibką chleba, gdyż spodziewam się mozołu, a nawet znoju.

 

        Obrus świątynny obrósł darami niebios, kiedy Znawca Pisma naciągnął raz zaledwie używane prezerwatywy na wszystkie zakończenia mentalne i przystąpił do skrupulatnego badania ściany. Nie trwało to długo, bo kiełbaska stygła, wódeczka się grzała, a na dodatek ścianę zaczął trawić niebyt. Dziura w zewnętrzu rosła wolniej niż wolno, ale przecież po stronie przeciwnej, znanej wytrawnym adeptom i wyznawcom płci wszelakiej mieściły się święte ikony, piszczele błogosławionych mnichów nadtrawione przez ludożerców, oraz łupy z tak wielu wojen, że jedynie księgi parafialne mogły dźwignąć nieznośny ciężar dogłębnej znajomości tematu.

 

        Opar tymczasem, nieświadom zamieszania, częstował się wapienną zaprawą, z lekką domieszką krwi bydląt minionych i jajek niewysiedzianych do końca. Pogrążył się właśnie w dywagacjach, czy jajka owe niosły brzemię smoczej łuski, czy raczej bliżej im było do pełnomorskich jaszczurek. Nic więc dziwnego, że postrzeganie miał ewidentnie zaburzone i w ogóle nie przejmował się otoczeniem.

 

        - Rak! – wykrzyknął olśniony Nosiciel Wieści, chwaląc każdego Pana jakiego umiał wezwać, w tym tych, z których szydził pokątnie, gdy tylko odwrócili się zadem do jego wiecznie niesprawiedliwie traktowanego życiorysu. – Rak, Mój Drogi Gospodarzu. Rzecz była trudna od początku, jednak obecnie zdaje się wymagać cudu, by wyleczyć ścianę. Rozumiesz więc, że praca zajmie ciut więcej i kosztować będzie wiele więcej, niż ta skromna poniekąd ofiara.

 

        Aby uzmysłowić Kanonikowi powagę sytuacji – oddalił się rączym kłusem, w drodze układając pełnokrwiste zdania dla swoich coraz liczniejszych czytelników. Ba! Planował już oficjalne egzorcyzmy w pełnym świetle, jednak wciąż nie był zdecydowany, czy jowiszowe światło nie przyda większego splendoru tak wiekopomnemu dziełu. Zbyt daleko nie odszedł, gdyż zameldowany był na jednej z trzech ocalałych ławeczek u podnóża staromiejskiego wzgórza, skąd miał baczenie na swoją niesforną trzódkę, a wena wraz z wódką nie opuszczała jego skroni, ni dłoni.

 

        Artykuł wysmażył szybciej niż skończyła się obściskiwać parka nastolatków skryta w cieniu wybujałej forsycji. Wybrał brzemienną w skutki datę i rozesłał zaproszenia do najwierniejszych wyznawców. Choć lokalna telewizja gardziła jego praktyką, zaproszenie posłał i tam, z nadzieją że kropla w końcu skruszy skałę znieczulicy i pozwoli mu wypłynąć na szerokie wody małego ekranu. Wyjął z kieszeni przezornie zabranego ogórka i zakąsił, nim rozpoczął medytację. A w tym dopiero był mistrzem. Kiedy świeciło słońce potrafił medytować niczym kot – całodobowo, z rzadka otwierając oko zachwycone brakiem impulsów zewnętrznych.

 

        Powrót na plac boju pośród fanfar przyniósł mu mnóstwo satysfakcji i trudną do ukrycia erekcję. Rak spożywający świątynną ścianę tymczasem zaczął cierpieć na zatwardzenie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie żre czegoś, co od pięciuset lat nasiąka smrodem historii, a obecnie, dodatkowo pikantnym aromatem przelotowej arterii. Mistrz Pióra ponownie uzbroił się w cierpliwość, stolik z obrusem plus wiktuały i w inne ingrediencje. Wzrokiem poszukał Kanonika, chcąc w jego oczach sprawdzić wysokość apanaży i przystąpił do uzbrajania członków w zestaw sterylnych prezerwatyw, by rozbroić okupanta. Czas był najwyższy, gdyż Opar cierpiał już niemal widzialnie i zaskoczony wianuszkiem kibiców usiłował ukryć zawstydzenie i nieprzystojny mu pośpiech spowodowany chęcią uwolnienia organizmu od nadmiaru materii, z poszanowaniem cielesnej nietykalności.

 

        - Apage, Satanas! – tradycyjnie rozpoczął inwokację Największy Piewca Dziwów Tego Świata, chlustając na wraży twór kropelkami śliny nieco tylko zaśmiecone gorzałką – Odejdź w pokoju i zostaw nas! Niech cię pochłoną pejzaże bliskie twoim bliskim!

 

        Tłum zafalował, gdyż Opar dręczony męką jelitową i koszmarnym przekleństwem zaczął ujawniać swoje napuchnięte gabaryty miękkich tkanek pozbawionych przyodziewku.

 

        - Tak! – wrzasnął tłum.

 

        - Nie! – odwrzasnął Opar na kompletnie innej długości fal radiowych.

 

        - Och! – Kanonika nie było stać na więcej, gdyż zubożał nie tylko materialnie, ale również duchowo.

 

        -Tuś mi! – wykrzyknął rozradowany sukcesem postępowania Łowca Sensacji – Mam cię!

 

        Hmmm… Z poziomu narratora wolałbym pominąć milczeniem upływ czasu, a tym bardziej następstwa zdarzeń, jakie zwieńczyły egzorcyzm. Uczciwość jednak każe doprowadzić sprawę do rozwiązania. Opar nasycony wiekowym gruzem powoli odklejał się od ściany, chłostany wzrokiem gawiedzi. Kanonik nie utrzymał zawartości pęcherza i pierwszy raz w życiu splamił habit od wewnątrz. Opar po publicznej chłoście poczuł taki wstyd, że śmierć uznał za honorowe rozwiązanie i pozwolił sobie na nienaturalną płochość podczas procesu wymierania i realizował spacer ku wieczności kłusem. Wreszcie westchnął, pozwolił członkom zmięknąć i odpaść od ściany, aż zastygł w kamiennym bezruchu, niby obelisk ku czci dawno zmarłego błogosławionego.

 

        W post scriptum dodam jedynie, że zatwardzenie jako takie nie zdechło wraz z nosicielem, lecz z wdziękiem o jakie go nikt nie podejrzewał, przesiadło się na Piewcę Wieści. Dożywotnio!

Opłotkami.

        Bladofioletowe krokusy wyrosły pomiędzy zatłoczonymi pasami ruchu gęściej niż pszenica na polach, barwiąc świat niezbyt intensywnie, ale tuż obok żonkile i tulipany chwaliły się bez zbędnej subtelności. Jakaś pani uśmiechnęła się do mnie ze wschodnim akcentem, chwilę później ptaszek mniejszy od mojego mniemania na ich temat zignorował mnie kompletnie. Nie dzieje się nic. Miasto połyka ludzi i nie wypluwa żadnych resztek. Z bocznych uliczek i wjazdów wyroiły się samochody łypiąc mrugając oczyma jakby chciały pozbyć się piasku spod powiek. Staruszka starannie wymiatała z chodnika ślady przeszłości rozpasanej pozostawiając bez zauważenia zagubioną kartę SIM. Piękna pani ozdabiała wątłym konturem wnętrze kabiny samochodu powarkującego na inne oczekujące przychylności świetlnych fal. Na ogrodzonym od lat nieużytku ktoś przewrócił panoszące się tam samosiejki robinii i topól więc zapewne wkrótce zaroi się tam od odblaskowych kamizelek i kasków ochraniających mózgi budowlańców. Na pocieszenie schyliłem się pod sosenkami, bo schylam się pod nie od paru lat, żeby podnieść piękne szyszki potrafiące boleśnie pokaleczyć nieostrożne palce.


czwartek, 17 marca 2022

Zalążek koloru.

        Słońcu znudziła się pospolita żółć, dlatego dziś wystroiło się na pomarańczowo, chcąc zaskoczyć zmarznięte i wciąż nagie drzewa. Niektóre krzewy dźwigają z mozołem zeszłoroczne owoce: dzikiej róży, berberysu, ligustru, czy jagód goi, ale inne stroją się w młodziutką zieleń. I nie tylko płocha wierzba podąża tym tropem. Pomiędzy srebrnymi od nocnego kurzu trawnikami dziarsko pomykała niewiasta zbudowana raczej rozrzutnie, w spódniczce wystarczająco krótkiej, żeby żaden Rambo nie rozciągnął jej na gołe kolana zachłannie wylizane wiatrem, aż okrzepły w dojrzałym różu. Z parkanu wróbel przemawiał do mnie w krótkich zdaniach i chyba kpił ze mnie że obcych języków ni w ząb nie rozumiem. Dopiero jak się odwróciłem pojął, że nie igra się z większym i już bez ćwierkania umknął poza zasięg riposty słownej. Na brzozie siadły trzy szpaki, zajmując kondygnacje pojedynczo – w stadzie hierarchia musi być, a młokosom zachłannym na władzę i szacunek trzeba skórę wytarmosić nim zhardzieją. Daleko od tego wielopiętrowego gwizdania na wszystko usiadły ptaki, których jeszcze wczoraj nie było słychać w okolicy i wiły pieśni romantyczne wspominając historie dla dwojga. Na pewno trochę koloryzowały, żeby nie wpaść w rutynę - wszak konkurencja nie śpi.


środa, 16 marca 2022

Oddychając głębiej.

 

        Szpakowate samczyki drepczą na skraju dawno nie czyszczonej rynny i wygwizdują komplementy w stronę samiczek, niedwuznacznie namawiając je na ryzykowne zachowania seksualne, grożące koniecznością wybudowania imperium, albo chociaż dwupokojowego mieszkania z dwiema łazienkami. Sąsiad beznamiętnie monitoruje ruch na osiedlu, od czasu do czasu zwalniając posterunek na rzecz jednej z udomowionych niewiast w białym szlafroczku. Ruch trwa bez zakłóceń, jeśli nie liczyć kilku potykających się przedszkolaków, bądź piskląt jeszcze młodszych. Nawet drobne pieski nic sobie nie robią z przenikliwego spojrzenia.

Dekalog lęków.

 

1. Męczy mnie myśl, że znowu coś poszło gorzej, gdy zapowiadało się, że będzie lepiej. Albo zgoła doskonale. Bo Polacy od zawsze wiedzą lepiej od świata, choć przyszłość jak zwykle weryfikuje bezlitośnie owe zuchwałe mniemania. Obozy uchodźców świat powoływał do życia powodowany doświadczeniem, jakiego nam zabrakło. Nie bez powodu, bo bez powodu świat nawet nie ziewa. I w mordę trudno dostać bezinteresownie. Bo świat nie zrobi więcej, niż musi, a leniwy jest obrzydliwie. Woli pławić się w luksusie, dłubać w zębach, czy snuć gawędy przy kominku, zamiast pocić się rozwiązując problemy już rozwiązane. Każdy konflikt na świecie kończący się ucieczką pokonanych, trafiał na obóz uchodźców, do czasu, gdy wypracowane zostały sposoby zażegnania kryzysu w sposób systemowy.

 

2. Przede wszystkim – jest to najszybszy znany sposób podjęcia rzeszy ludzi uciekających przez granicę przed dowolnym społecznym zagrożeniem i pozwala odsunąć kluczowe decyzje w czasie, choćby po to, aby administracja uruchomiła procedury, zweryfikowała przybywających i rozsądnie zagospodarowała przybyszów. Grunt, to bezzwłocznie (dosłownie i w przenośni) wyjąć zagrożonych spod artyleryjskiego ostrzału, detalami zajmując się, gdy kurz opadnie.

 

3. Nagły napływ masy obcych stanowi niezwykłe ryzyko epidemiczne. Nie wiadomo co kto przydźwigał z kijowskiej piwnicy i jak zakaźna jest to zawartość. Obóz stanowi strefę buforową - przymusową kwarantannę, bezpieczną dla kraju przyjmującego uchodźców i daje czas lekarzom na wykrycie i wyleczenie osób chorych. My – oczywiście wiemy lepiej i wpuszczamy obcych do naszych domów wprost spod szlabanu. I lewym uchem słuchamy bełkotu ministerstwa zdrowia, stanowczo sugerującego, żebyśmy się zaszczepili jeszcze raz ekstra, bo obcy tego nie chcą zrobić pod żadnym przymusem, a ryzyko epidemii właśnie gwałtownie wzrosło. Szkoda, że zauważenie dotknęło tylko jedynej choroby znanej ministerstwu, gdyż powinno większej liczby chorób.

 

4. Pośród uchodźców mogą ukrywać się pospolici przestępcy, terroryści, zbrodniarze ścigani przez Interpol, szpiedzy i dywersanci. Nie ma lepszego sposobu na dyskretne przeniknięcie do kraju wroga, jak chowając się w potok lamentu poszkodowanych i głodnych. Odizolowanie przybyszów pozwala służbom na weryfikację celu przekroczenia granicy i wyłapanie czarnych owiec. Niech będzie, że to plotka, której media nie zechcą zweryfikować, ale są już w Polsce miejsca gdzie tubylcy boją się wychodzić z domu nim zmierzch na dobre zapadnie.

 

5. Oprócz uchodźców uciekających przed zagrożeniami, w każdej masie znajdą się szubrawcy wykorzystujący okazję do emigracji ekonomicznej. Po co szarpać się gdzieś daleko, skoro po tej stronie granicy prócz współczucia, za darmo otrzyma się również: mieszkanie, ubranie, jedzenie, transport kolejowy i miejską komunikacją, kartę SIM, priorytetowy dostęp do szkół, przedszkoli, pracy, służby zdrowia, a nawet jednostek kulturalnych? Obozowe warunki pozwoliłyby odsiać uciekinierów od naciągaczy. A tak słyszę na ulicy, jak wczorajsi uciekinierzy zapraszają bliskich, bo tu jest wszystko za darmo. Albo wczorajsi gastarbeiterzy – wyjeżdżający na pięć minut, żeby wrócić już ze statusem uchodźcy i nie płacić za to, za co płacili do wczoraj.

 

6. Może jestem przesadnie strachliwy, jednak żyję w kraju katolickim, do którego szeroką ławą płyną prawosławni. Niby niewielka różnica, jednak wojny religijne to coś, co nigdy się nie mija. Wystarczy popatrzeć jak szamoczą się Francuzi po przyjęciu muzułmanów. Albo Niemcy patrzący ze zdumieniem i rozpaczą na dzielnice tureckie w niemieckich miastach. Na krwawą krawędź, pomiędzy Palestyną, a Izraelem. Słucham i patrzę. Czasem ze zrozumieniem. I przed oczami stoi mi kapłan w szczerozłotym uniformie, brodaty jak Mojżesz, otwarcie głoszący prawdy swojego Boga – życzenie śmierci dla wroga, czy zabijanie ich nie jest grzechem, kiedy trwa wojna. To nie był film historyczny tylko informacja z oficjalnego wydania wiadomości.

 

7. Mając obóz można wykorzystać krótkotrwałe współczucie świata i korzystając z nacisku opinii publicznej na polityków – pokazując niedolę obcych błyskawicznie zebrać środki finansowe wystarczające do zagospodarowania niespodziewanych przecież gości, którzy mają tyle, ile udźwignęli w rękach (np. zwierzęta bez wymaganej kwarantanny weterynaryjnej). Można również przekazać duże grupy uchodźców do pozostałych państw świata. Za miesiąc, czy dwa, kiedy globalna gorączka opadnie, zacznie się z tym wielki kłopot. Przy okazji – dobrze zaopatrzeni tu na miejscu, zaczynają coraz wyraźniej mówić, że nigdzie stąd nie wyjadą, a „wracać nie ma dokąd”. Wystarczy posłuchać rozmów z uciemiężonymi.

 

8. Wreszcie – pomyślmy o swoich, zanim zaczniemy rozdawać na prawo i lewo. Naszym bezdomnym nikt nie chce talerza zupy przynieść do siedziby Brata Alberta, a co dopiero dać mieszkanie i pomóc w załatwieniu pracy, czy skierować na badania profilaktyczne. Kobietom, które uciekły nocą od pijanego męża-boksera, żeby nie pozabijał dzieciaków w alkoholowym szale nikt nie oferuje leczenia na cito, a dzieci z domów dziecka nie doświadczyły nawet raz w życiu takiego Mikołaja, jaki czeka w powołanych ad-hoc punktach dystrybucji darów od serca na obcych.

 

9. I teraz wreszcie rozumiem, dlaczego świat tak radośnie poklepuje nas po pleckach – samodzielnie i niemal w pojedynkę zdjęliśmy wszystkim z głowy ciężar nieznośny i jeszcze dumą się unosiliśmy, że „na razie pomoc nam niepotrzebna, bo radzimy sobie doskonale dzięki hojności naszych obywateli”. Skąd nagle wzięliśmy tyle kasy, by obsłużyć dodatkowe miliony osób, gdy przed miesiącem mieliśmy kulejącą służbę zdrowia, nadwyrężony budżet, jaki nie pozwalał na realizację nauki w godziwych warunkach, czy dofinansowanie najuboższych, by wystarczyło im na czynsz, opłaty i lekarstwa, że o jedzeniu ledwie wspomnę?

 

10. Modlę się, żebym nie potrzebował opieki lekarskiej, bo dla tubylców terminy na rok przyszły za chwilę się skończą. Szczerze życzę żeby wygrali nasi goście, tłumnie i radośnie wracając świętować do domów z niebiesko-żółtym patriotyzmem na ustach. Ale nie wierzę – smutny głos wybawionego w TV nie kłamał – nie ma do czego wracać. Łatwiej zaprosić tutaj rodzinę i wszystkich znajomych. Za darmo. Boję się. Nie tego co jest lecz tego, co nadchodzi. I nic nie poradzę, choćbym się wściekł. Niech opadną emocje, niech przybysze zakosztują bezkarności, niech świat na chwilę się odwróci – zobaczymy kto będzie uchodźcą i jaki krzyż zawiśnie na świątynnej kopule. Dziś jeszcze można wybierać, co jednak będzie jutro?

Rzewnie.

 

        Pięć groszy hartowało się zawzięcie na chodnikowych płytkach, ignorowane przez dorodne niewiasty otulone czarnym skrzydłem parasola. Szły w szalikach z metkami merdającymi wesoło tuż przed lekko zadartym nosem, wiedzione psią uprzężą w siną dal, albo wpatrzone w marszowy rytm czarniejszych od kosa buciorów. Jakiś pan stąpający ostrożnie po granicy dzielącej widzialne od niedostępnego oczom ograniczonym do skromnego wycinka fal mijał mnie wpatrzony w tajemnice, wizualizując lęk siwiejącymi skrońmi. Lepiej nie wiedzieć. Mogłem mu podpowiedzieć że tam, niedaleko, leży gumowa, dziurawa piłka fioletowej maści, z której bez trudu zdołałby wykroić dwa przyzwoite czepki kąpielowe, w sam raz na poranną pluchę. Być może przy okazji osłoniłby zmysły przed naporem niewidzialnej grozy. Rowery brykają w osiedlowych stojakach i tylko patrzeć, jak zaczną parskać u koniowiązu. Szpaki rozpierzchły się po osiedlowych latarniach sądząc, że ich światło ogrzeje puste po całonocnym poście brzuszki. Za to kos chwalący się dostatnim życiem bezwstydnie demonstrował wypasiony brzuszek z wysokości pokrytego klinkierem murku. Pewnie żonka przygotowuje mu śniadanko, zanim weźmie prysznic.