piątek, 28 kwietnia 2023

Ekstrakcik z pogranicza sportów wyczynowych.

 

Ona miała niezłą figurę, on skutecznie zaproponował ostrą jazdę.

Wspólnie stworzyli wyrafinowany duet, w starej jak świat dyscyplinie sportowej - jazda figurowa parami.

I dogoniłem!

 

Wścibski sąsiad opuścił posterunek na parapecie w bardzo ważnym celu. Odprowadzał na autobus narybek, po świeżo ukończonym kursie zaawansowanego podglądanie mieszkańców osiedla. Rudzielec z dyplomem rusza zarażać ideą inne (oby) miasta z pełną walizą cennych wskazówek od mentora.

 

Pierwsze pępki nieśmiało penetrują Miasto. Kilka bladych kostek i szeroka blizna po wyciętej nerce sugerują, że zbliża się czas siniaczków. Ale, może to tylko myślenie życzeniowe. Pewnie się czepiam z wrodzonej złośliwości, jednak widok gościa w klapkach i grubych skarpetach gryzie mnie w oczy niczym dym z płonących opon.

 

Pierworodna córka Ramzesa z pobłażliwym uśmiechem i różą różową jak rumieniec na policzkach wyjęła smartfon i z lubością oddała się survivalowi wirtualnemu, ku wyraźnej zazdrości współpasażerki pozbawionej nowoczesnych narzędzi komunikacyjnych.

Znowu wczorajsza notka.

 

Chyba nie nadążam i regularnie mam opóźnienie. Ale. Było tak:

Oszukańczo siwowłosa niewiasta przysiada się do mnie i jak-gdyby-nigdy-nic wyciąga książkę. Analogową! Papierową! Na dodatek zamiast się nią odgrodzić od gęstniejącego tłumu – banalnie zaczęła ją czytać.

 

Kobiety skrupulatnie maskują upływ czasu coraz wymyślniejszymi specyfikami, domalowując sobie nową, niekoniecznie szczerą twarz. To grzech żyć w zgodzie z naturą? W przelocie czytam autoreklamę zakładu usługowego oferującego „naturalną terapię wodorem”. Naprawdę? I to ma być naturalna terapia? Od kiedy mój organizm wymaga kontaktu z tym gazem? Czaple cierpliwie patrolują stan wód miejskich i kontrolują poziom zarybienia dorzecza i pomniejszych akwenów.

 

Dziewczę z cyber-papieroskiem w dłoni czekało na przychylność sygnalizacji ulicznej marszcząc brwi. Najwyraźniej wykorzystywało w tym celu każdą nawet wyimaginowaną okazję do treningu owych mięśni. Być może za chwilę ma zamiar wystąpić w zawodach kulturystyki mimicznej, jeśli w ogóle taka istnieje. Bo jak nie, to już tylko dla niej warto byłoby ją wymyślić i przydzielić medal za rzeźbę twarzy. Na dużym skrzyżowaniu z nudów obserwowałem wyposażenie szpiegowskie tego strategicznego punktu i doliczyłem się niemal trzydziestu kamer. Dbałość o moje bezpieczeństwo zakrawa na paranoję. Od dziś poważnie się zastanowię, czy drapanie się po niewymownych poza domowymi pieleszami nie jest ekstrawagancka demonstracją albo pornograficzną grą wstępną.

 

Szaman? Szamanka? Po ogryzionych pazurach i wielobarwnych dredach trudno poznać, szczególnie, gdy osobnik ma kąciki oczu ozdobione błękitnymi łezkami po obu stronach oczu. Ja dostałbym obłędu, gdyby przyszło mi występować z podobnym makijażem. Strach zapytać, bo wpatrzone w monitor, mamroczące indywiduum gotowe jeszcze brzydką klątwą pokalać moją zdumioną głowę. Nie tylko mnie zafascynował obrazek. Trzyletnia na oko Pippi patrzyła z zachwytem i całym ciałem (plus teatralny szept) pytała tatę o znaczenie zjawiska. Ojciec, troskliwy i przezorny, zamiast ryzykować odpowiedź, wziął dziecinę na ręce i oddalił się ze strefy zagrożenia.

czwartek, 27 kwietnia 2023

Wspomnienia wczoraja.

 

Mój cień dawno już dopadł przystanku, kiedy ja wciąż rączo przebierałem nóżkami, żeby się nie spóźnić. Obfity rudzielec chyba też się spieszył bo na kieckę założył sieć rybacką. Z roztargnienia, czy ekstrawagancki sposób transportowania narzędzi łowieckich?

 

Koleżanki były bardzo doświadczone towarzysko, bo w autobusie usiadły osobno, by dopiero wysiadać razem. Nadmierne zbliżenie gotowe zdegenerować znajomość. Rozsądek?

 

O poranku czerwona kurtka rozparta była na ławce, jak jakiś basza, ale gdy wracałem, pochylała się nad Rzeką, wyraźnie usiłując się napić. Słońce faktycznie operowało dość intensywnie. Ale żeby aż tak? Rzeka nie wydaje się być pitną.

środa, 26 kwietnia 2023

Kiełbie we łbie.

 

Niezbyt rozgarnięty winniczek usiłował podstawić mi nogę. Przeskoczyłem, bez gracji i wdzięku zagarniętego do cna przez piękne panie podróżujące bladym świtem przez Miasto. Kobiety zadbane lepiej niż trawniki przed Urzędem Marszałkowskim w skupieniu przeżywają wydarzenia minionej nocy i z rezygnacją podążają w znój codzienny. Gołębie kołują nad osiedlowymi nieużytkami, ucząc się od pustułek polowania na żywinę poukrywaną w przeróżnych zakamarkach. Czereśnie w bieli modlą się o brak przymrozków. W autobusie znów natykam się na gościa łudząco podobnego do tańczącego w reklamie delikatesowego mięsa. Wypasiony byczek pod wpływem upojnej nocy zgubił gdzieś lewy rękaw od flanelowej koszuli. Szczęściem nie zgubił ostatniego papierosa i teraz ogrzewa się zadymionym ciepłem od wewnątrz.


Dojrzewają we mnie myśli niepokorne. Ot – choćby takie:

Z niepokojem zauważam, że pod wpływem rzeczywistości twardnieją mi dłonie, co źle wróży wrażliwości w kontaktach międzyludzkich.

A może dziewczęta celowo łażą w podartych dżinsach, żeby ktoś je wreszcie pogłaskał po kolankach?


Snułem się wzdłuż dydaktycznej ścieżki i z zadumą podziwiałem daty przyznania praw obywatelskich kobietom w najdziwniejszych zakamarkach świata. I okazało się, że barbarzyńska Rosja przyznała te prawa swoim paniom o kilka lat wcześniej od słynących z demokracji (wymuszania demokracji?) Stanów.. Rekordzistą w moim mniemaniu i tak są jak zwykle nasi nowi bracia którzy przyznali paniom prawa ponad siedemdziesiąt lat PRZED powstaniem państwa! Wiadomo – kozak potrafi!

wtorek, 25 kwietnia 2023

Wyłuskane w marszu.

 

Na bzach fioletowieją kiście jutrzejszych aromatów, a na Rzece stanął na kotwicy łabędź, mimo nurtu szemrzącego opowieści o dalekich morzach. Zielononóżka o kasztanowej grzywie wpatrywała się we mnie, jakby chciała znaleźć drugie, a może i trzecie dno wewnątrz niezbyt okazałej kubatury. Nastolatka o skórze naszpikowanej metalem oddała wybrańcowi zgięcie łokcia – na pieszczoty, więc raczej nie na długo. Białoskóra białogłowa szła odziana we wszystkie odcienie czerni z partnerem, który wręcz przeciwnie. Chyba wszystko wręcz. A potem, to już tylko rozkołysane gonitwą za tramwajem piersi i rutyna popołudnia, jakich wiele.

piątek, 21 kwietnia 2023

Kółko po Mieście.

 

Najpierw, to przysiadła się kobieta w czapce naciągniętej nie tyle na oczy, co na okulary. I jechała tak oślepiona własną czapką – najwyraźniej okulary zmarzły w chłodzie poranka. Później pojawiło się dziewczę w krwiście czerwonej kiecce i kręcąc wdzięcznie kuperkiem z wprawą torreadora wabiło młode byczki. Nie zdążyłem zauważyć, czy wabienie zakończyło się sukcesem, jednak trzymałem za nią kciuki, gdy autobus mknął już ku ciągom dalszym. W kolejnym zdumieniu obserwuję ludzi wędrujących Miastem z papierowymi kubkami. Ci, z pełnymi, gaszą w marszu pragnienie. Ci z pustymi, liczą, że uzbierają na takie gaszenie. W centrum kończy się remont… odbudowa raczej zabytkowego hotelu. Wygryziony niemal do fundamentów powstaje jak jakiś feniks. Czy po takim zabiegu wciąż będzie zabytkiem, czy jedynie atrapą – tego już nie wiem.

 

Po południu znów odwiedzam rzeźbę, którą z lubością nazywałem podzwonne mostu. Stoi obok skamieniałej pirogi i granitowego żółwia wyżłobionego ręką rzeźbiarza na niewygodny fotel. Znów podziwiam Rzekę, za którą tłoczy się historyczna substancja i młode ambrowce amerykańskie. Jeszcze później pod upatrzonymi parę lat wcześniej sosnami zbieram wielkie, kłujące szyszki. W powrotnym autobusie aromatyczny gość skutecznie truje atmosferę, prywatyzując pół pojazdu, choć godziny szczytu i głód ciągną ludzkość do domów.

środa, 19 kwietnia 2023

Nic istotnego.

 

Miasto (nie wiedzieć kiedy) otoczyło pole, na którym zazwyczaj gromadziła się woda, sarny i bażanty. Przyszła wiosna, więc wciąż się gromadzą, z braku lepszych pomysłów, czy możliwości.

W centrum dziewczyny z kręgów alternatywnej (znaczy trudnej do zrozumienia i polubienia) subkultury poruszają się brzydko, manifestując niezależność arogancko i wulgarnie. I tylko karampuki są omdlewająco lekkie, zwiewne i piękne jak młodych Niemców sen. Nieuzbrojonym okiem widać że płeć nie ma dostępu do ich fizyczności, więc omiatam wzrokiem lżejszym od babiego lata, by nie urazić niezdecydowanej płciowo istoty.

piątek, 14 kwietnia 2023

Hipoteza.

Wszystko jest po coś.


Niebanalne (mam nadzieję) widzenia.

 

Autobus pusty, jakby jakieś święto nastało niepostrzeżenie dla mnie. Szczęściem – ktoś jednak jechał! Pani wyskrobywała z oczu sny, ale nie chciała się nimi dzielić z nikim. Wykruszała je spomiędzy palców i zgniatała butem, jak jakieś wszy. Najwyraźniej były to niezbyt przyjemne omamy. Inna podzieliła dłońmi włosy na dwie części i okryła nimi piersi. Trochę później, kobieta o wąskich nozdrzach przyglądała mi się i najwyraźniej poraziłem jej ośrodki pamięci jakimś imperatywem wymagającym natychmiastowej interwencji, bo wyjęła telefon i świat zaczął słuchać poleceń. Cyganka brzęczała bezwstydnie butelkami, sugerując upojny weekend. Staruszek, zabiedzony niemożebnie wydawał się być własną karykaturą. Postacią wprost z animowanego filmu, w którym bohater został namalowany skromną kreską przez nieszczególnie uzdolnione malarsko dziecię. I jeszcze na koniec pustułka ćwicząca równowagę podczas lądowania na wierzchołku drzewka o gałęziach tak wiotkich, że utrzymanie się na szczycie wymagało ekwilibrystyki i szybko reagującego błędnika.

Doigrałem się.

 

Zachciało mi się zagadek to i mam odpowiedź.

Dzień uraczył mnie widokiem pulchnego młodziana z zabiedzonym wąsikiem. Gość pożerał coś (kogoś?) na przystanku, a czynił to tak zachłannie, że zabrakło mu czasu nawet na oddychanie. Jego pazerność wydestylowała apetyt z całego otoczenia, więc patrzącym zostało jedynie obrzydzenie.

Szczęśliwie, później nieco świat obdarzył mnie kilkoma pięknymi twarzami, co nieco zrekompensowało niesmak kulinarny.

czwartek, 13 kwietnia 2023

Zagadka.

 

Wczoraj, młoda kobieta maszerująca przede mną była rozkosznie wciśnięta i wymodelowana wręcz idealnie w/przez różowe legginsy z cellulitem. Ciekawe czym świat zaskoczy mnie dziś.

wtorek, 11 kwietnia 2023

Widzenia małej wagi.

 

Wilgoć zazwyczaj nie sprzyja widzeniom, jednak detaliczny deszcz, który łatwiej poczuć, niż zobaczyć był łaskawszy od bardziej zdeterminowanych opadów. Tylko dlatego, nieopodal Rzeki dostrzegłem napis na murze, niewątpliwie wart zauważenia:

„Żyj tak, jakbyś już był wolny”.

 

Potem obrazki zdominowały niewiasty (wiadomo – facet niewiele poza nimi widzi). Pierwsza była młoda kobieta, stojąca w sposób anatomicznie wykluczony. Jej stopy celowały w kompletnie różne strony i nie do końca zgodnie z orientacją kadłuba. Chodnikami nie tyle przemykały, co zdobywały przestrzeń ordynarne, młode i aroganckie dziewoje, makijażem i strojem podkreślające, że delikatność jest im kompletnie obca, co demonstrowały również werbalną wulgarnością. Szczęściem na przystanku dostrzegłem rzadkowłosą dziewczynę rozkwitającą w chłopięcym zachwycie, że nawet deszcz nie był w stanie zmyć z niej szczęścia.

poniedziałek, 10 kwietnia 2023

Ekstrakt fantastyczno-historyczny

 

Naukowcy badający wnętrza piramid dokonali sensacyjnego odkrycia. W zwojach, jakimi owinięta była jedna z dziecięcych mumii, znaleziono smartfon z wciąż aktywnym dialogiem. Emotki dla współczesnych badaczy nie są jednoznaczne, jednak sztab ekspertów już rozpoczął analizę starożytnej konwersacji.

niedziela, 9 kwietnia 2023

Monochromatyczne zasady.

 

W nocy pękł świat. Musiał. Najwyraźniej ludzkość przesadziła z realizacją ściśle tajnych fanaberii i zabawa dużych chłopców zakończyła się tragedią, podczas gdy mamusia była zajęta czymś ważkim i nie cierpiącym zwłoki z panem Zenkiem z oficyny.

 

W obliczu Armagedonu fakt zmoczenia łóżka wydał mi się błahy i niegodny nawet wstydu. A mimo to wyskoczyłem z niego i obserwowałem rozpad. Początek nie był zbyt okazały. Zaczął trzeszczeć regał z dawno już zapomnianymi książkami. Jestem niemal pewien, że najbardziej wyrywny był tom o religiach świata i ich doskonałych receptach na szczęście z wieczną tułaczką po rajskich opłotkach. Później dołączyły poradniki i dwunastotomowa encyklopedia – wiadomo, spuchnięta od nieużywanych definicji zapragnęła dać się we znaki ignorantowi. Dlaczego mnie? I to po nocy?

 

Patrzyłem i oczy mi rosły, bo książki rozpychały się i puchły. Regał nie miał prawa udźwignąć podobnej pychy i pękł, wydając śmiertelny trzask, przypominający siarczysty policzek wymierzony na mrozie. Potem skonał już bezgłośnie, a książki bezwstydnie rozchyliły okładki. Zewsząd zaczęły wysypywać się litery. Stos chaosu. Lawina słów wymieszanych tak dokładnie, że pozbawionych nawet iluzji znaczenia. Strumień nabierał tężyzny i pochłaniał drobiazgi leżące mu na drodze. Kapcie zachodzone niemal na śmierć, telefon odpoczywający na dywanie, czy sam dywan.

 

Wreszcie mrowie liter zaczęło podgryzać mi kostki i wspinać się na zmoczone spodnie od piżamki. Napływ chętnych do wspinaczki sprawił, że nie wytrzymała gumka i z obleśnym plaśnięciem garderoba spłynęła na podłogę, uśmiercając co bardziej krewkich alpinistów. Reszta? Nie zrażona tragedią pobratymców atakowała moje łydki w wędrówce ku słońcu. Podłoga udławiła się całkiem powodzią liter, a kolejne, te więcej stateczne, czy nieśmiałe książki, dopiero zaczynały rozkwitać i owocować. Poziom podnosił się błyskawicznie. Zanim zorientowałem się w rozmiarze tragedii łóżko bezpowrotnie pogrążyło się w otchłaniach, a stół i krzesła łapały nerwowo przedśmiertny oddech.

 

Krzyknąłem. Głupcy krzyczą, w nadziei, że mądrzy ich uratują. I nie przychodzi im do głowy pytanie, dlaczego mieliby to robić. Mi nie przyszło, więc krzyczałem, aż litery dopadły gardła i zacząłem się krztusić. Kto nie próbował zjeść żywych mrówek, ten nie zrozumie daremności wysiłku. Matnia. Ściany czarne od liter straciły kolory życia i jedynie sufit stanowił oazę bieli w czarnym wirze bezlitosnego żywiołu. Atol na morzu segregującym śmieci miarowością pływów. Siłą mięśni wywalczyłem dodatnią wyporność, jednak słabłem. Pływanie w literach, czy smole – bez różnicy, nie może zakończyć się sukcesem bez zewnętrznego wsparcia, jednak palce boży najwyraźniej zajęty był wyskrobkami z niebiańskiego noska, więc tragedia maluczkich wzruszyć go nie mogła.

 

Sufit jawił mi się bezpieczną przystanią, jednak nie potrafiłem sięgnąć bo członkami spętanymi paniką. Natura jest bezwzględna wobec słabeuszy i postawiła na mnie krzyżyk. Krzyż. Ostatkiem sił wspiąłem się na utopione łoże i stamtąd obserwowałem nadchodzący kataklizm. Liter przybywało. Powietrze spod sufitu ewakuowało się każdą mysią dziurą, zostawiając mnie bez dechu pośród żarłocznej ławicy. Znów krzyknąłem, dla zachowania dramaturgii bardziej, niż do osiągnięcia czegokolwiek innego. Śmierć bawiła się osełką, wsparta o stylisko niemiłosiernie ostrej już kosy.

 

- Już? – zapytała uprzejmą obojętnością?

 

- Jeszcze nie! – rozpacz w moim głosie mogłaby mieć większą moc, ale najwyraźniej zużyłem już pokłady wewnętrzne.

 

- Nie ma sprawy – Śmierć wzruszyła ramionami i strzepnęła z nieco zetlałego prześcieradła parę nierozsądnych literek – Poczekam w kąciku. Ale, jakby co, to nie krępuj się i zawołaj. Będę w pobliżu.

 

Książki musiały już rzygać pod górę i gorące gejzery wydostawały się na powierzchnię, bulgocąc niczym gaz uwalniający się z ropnej kałuży. Ale jednak ich przybywało. Rodziły się z zastanawiającym głodem poznania i dobierały się do mnie z każdej strony. Wpływały do uszu i zwiedzały osiwiałą nagle czuprynkę. W ustach mieliłem cale stosy nieprzydatnych już słów.

 

- Może jednak? – Śmierć uczynnie wyciągnęła w moim kierunku kosisko. Dziwne, że jej nie dopadło to żarłoczne stado. W niewytłumaczalny sposób trwała na swoim posterunku i teraz to ona jawiła się przystanią dla ewentualnego rozbitka. Sufit? Zdążył poczernieć od ciekawości co bardziej uzdolnionych liter. No tak! Gdzieś tam na półkach dogorywały biografie polskich himalaistów!

 

- Niech będzie – z rezygnacją w głosie zanurkowałem i odepchnąwszy się nogami od łóżka, usiłowałem dopłynąć na białą plażę spokoju pośród wścieklizny czarnego zamętu.

piątek, 7 kwietnia 2023

W telegraficznym skrócie.

 

Kominy elektrociepłowni pieczołowicie uzupełniają chmury nad pejzażem miejskim. Przed zamkniętą jeszcze piekarnią wije się ogonek spragnionych chrupiącego, świeżego pieczywa. Rzeka leniwie omija wyspy i nie w głowie jej wspinać się na brzegi ogołocone z drzew i sitowia. Ulicą przemyka błękitna anakonda tramwaju ozdobiona flagą obcego państwa (na rodzimą zabrakło miejsca!) i grzechocząc na zwrotnicach czmycha na drugi brzeg. Kobieta o siwych skroniach odziana w różowe futerko dźwiga z mozołem dwie flasze czerwonego wina. Na głogach, obok listków nowalijek znalazło się miejsce dla zeszłorocznych jagód – zakurzonych od nieużywania.

czwartek, 6 kwietnia 2023

Ekstrakt poniekąd przedświąteczny.

 

Skrycie hodowałem RZODKILE. Kwitły identycznie jak żonkile, za to korzenie stanowiły pyszną, chrupiącą rzodkiewkę. Jednak sprzedawać musiałem je osobno. Nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzyłby w prawdę.

Marzyciel.

 

W autobusie nie klikam tylko ja. Najwyraźniej świat mnie przerósł niepostrzeżenie i oddalił się o lata świetlne od rzeczywistości, na rzecz wyimaginowanych światów z hasłem zabezpieczającym wyłączność. Ja wolę patrzeć zza Rzeki na kolegiatę. Na samą Rzekę niepostrzeżenie nurkującą pod ceglane łuki dźwigające młyn. Na łatwowierne płatki spływające z bezlistnych mirabelek i wychylające się ostrożnie kwiatostany w lipowych koronach. Uwielbiam być analogowy do cna i zapodziewać się w niedopowiedzeniach, w mrocznych dolinach kwantowych nieciągłości, czy trzepocie niewidzialnych, wydumanych motyli zawisłych nad widnokręgiem. W takich chwilach napawam się na przykład przyszłą świetnością wzgórza, które wydawało się znacznie większe w szczeniackich latach.


Przez okna obserwuję dziewczęta, snujące się między galeriami handlowymi, zarażające się wzajem martwotą w gestach powielanych do obrzydzenia, odzianych w stroje deformujące sylwetki które przecież dojrzewają i otwierają się na słońce, grzejące coraz śmielej. Na przystanku siedzi kobieta w tiulowej minispódniczce, zajęta uwalnianiem się od aksamitnej wprawdzie, ale jednak obroży. Gdy się udało odetchnęła z wyraźną ulgą i raczej nie spodziewała się miejskiego transportu w najbliższym czasie, gdyż leżąca na kolanach szczotka sugerowała zamiar wyczesania długich, ciemnych włosów – co najmniej równie pięknych, jak rzeczone kolana. Wewnątrz – jakiś typek z wciśniętą pod pachę zamiast termometru butelką piwa, z której pociągał podczas pauz konwersacyjnych ignorując otoczenie z wystudiowaną obojętnością.

sobota, 1 kwietnia 2023

Grzech powtórzony.

 

Miłość tak zawróciła mi w głowie, że zapomniałem o jubileuszu. Gorączkowo przeszukiwałem zasoby Internetu, żeby na ostatnią chwilę znaleźć dla mojej pani kwiat godny naszych uczuć. Wreszcie znalazłem unikat i ostrożnie wyrwałem go ze świata wirtualnego do rzeczywistości, nie kalecząc nawet dłoni. Moja pani nie nacieszyła się nim jednak, choć oczu oderwać nie mogła. Ledwie jej wręczyłem, dukając życzenia, gdy z monitora tyralierą wysypał się oddział i spacyfikował nas brutalnie, przy okazji depcząc kwiat. Jak się później okazało, okaz był unikatem, a jego nasiona miały stanowić genetyczne podwaliny pod hodowlę roślin o rajskim pochodzeniu i pamiętającą świat, jakim był wówczas.

Serio.

 

Z braku lepszych pomysłów, nim nastanie siniaczkowy sezon, zliczam w podróży karampuki. Nie ma dnia, żebym choć dwóch nie trafił. Ostatnio jednemu (jednej) niskopienna, rozłożysta mamusia coś tłumaczyła i chyba nie trafiła do rozsądku, czy innego panelu odpowiedzialnego za empatię. Może to był cyborg z archaiczną aplikacją? Straszne to czasy, kiedy za płeć odpowiada charakteryzacja.


Szczudlasta pani, z pudlem wznoszącym się ponad mizerię jamników, jechała sobie autobusem. Obie jednostki były chude, wysokie i miały fryzurkę pełną pokręconych loczków, lecz nie wiem, kto do kogo się upodabniał, lecz miłość wyglądała na wzajemną.


Spontanicznie kwitną nieużytki i skarpy, czterolistna koniczyna czeka na szczęściarza – znalazcę. Na przystanku wypatrzyłem w czerń odzianą mamusię i jej narybek różowiutki do obłędu. Obie pasły się w oczekiwaniu na transport i najwyraźniej długo już czekały, bo obie były doskonale odżywione, pulchne i rumiane.


Wreszcie dostrzegłem zalety metalowych smarków, szczególnie, gdy zawieszone są symetrycznie w obu nozdrzach. A wszystko zawdzięczam dziewczęciu w okularach, stojącym obok mnie w autobusie, kłusującym po miejskich muldach. Smarki stanowiły ogranicznik dla okularów, które niżej nie zsuwały się z perkatego noska. Autobus nie ustawał natrząsać się z pasażerów, a ja doznałem optycznej iluzji, czytając wyświetlające się wewnątrz reklamy. „Możliwość rozwoju”, którą potwierdziłem nieco później, w pierwszym czytaniu zdała mi się „wrażliwością zwojów” i skłoniła mnie do wnikliwszej obserwacji tak zareklamowanego produktu – naprawdę chciałem zadbać o wrażliwość zwojów.