Czarne madonny, negatywy panien młodych, dziewczęta nabierające wprawy i łamiące stereotypy księdza-(nie całkiem) mężczyzny. Miasto zaludniło się czernią pełną kiecek, kurtek, leginsów i sam już nie wiem czego. Zupełnie, jak chałupy remontowane przez modnych architektów, których TV rozmnożyła do obłędu.
Kobieta ksiądz, to księżyca? Książka i księżna są już zajęte, księginia? Podoba mi się Magisterka – pani magister. Ale szczytem wciąż pozostaje zapamiętany z dawien konstrukt brata, który na widok kobiety-listonosza nazwał ją listonoszyjką. Czyż nie pięknie?
Młodziutkie klepsydry krążą po Mieście i prowadzają psy bez pośpiechu. Każda inaczej rozkłada magazyn piasku, przechowując go powyżej, lub poniżej talii (klepsydra ma talię?) Może to i lepiej, że psy chodzą same, bo w Mieście pojawiła się nowa generacja psów – nie chadzają, lecz są noszone na damskim na ogół łonie i ciut powyżej. Strach pisać o psach, bo Bralczykowi ponoć ktoś już nosa utarł za szczerość. Na murze czytam wyznanie spray’em: Świnie są spoko. Dla zachowania spokoju sumienia (w jakim towarzystwie obraca się wyznawca?) udaję, że chodzi o wieprzowinę, czyli prozaicznego schabowego.
Szczupła brunetka opięta strojem niemal doskonale pachniała słodkimi racuchami. Facet u progu emerytury nie dał się zwabić aromatem, albo zwyczajnie nie poczuł, bo zamaskował się skutecznie, co w upale zapewne powali go na kolana z braku powietrza. Podobnie dziewczę w chustce na głowie i bluzeczce skurczonej w praniu tak, żeby mogła chwalić się dwoma łańcuszkami w pasie. Coś tam na nich majtało, lecz mnie zastanawiała raczej jej blada cera. Słońce nie próżnuje, ona, ubiera się niezbyt obficie, więc powinna mieć ślady ukąszeń słonecznych, a tu lipa panie – blada jak gładź szpachlowa.