środa, 31 lipca 2024

Budzik – maszyna do budzenia dzików.

 

    Czarne madonny, negatywy panien młodych, dziewczęta nabierające wprawy i łamiące stereotypy księdza-(nie całkiem) mężczyzny. Miasto zaludniło się czernią pełną kiecek, kurtek, leginsów i sam już nie wiem czego. Zupełnie, jak chałupy remontowane przez modnych architektów, których TV rozmnożyła do obłędu.


    Kobieta ksiądz, to księżyca? Książka i księżna są już zajęte, księginia? Podoba mi się Magisterka – pani magister. Ale szczytem wciąż pozostaje zapamiętany z dawien konstrukt brata, który na widok kobiety-listonosza nazwał ją listonoszyjką. Czyż nie pięknie?


    Młodziutkie klepsydry krążą po Mieście i prowadzają psy bez pośpiechu. Każda inaczej rozkłada magazyn piasku, przechowując go powyżej, lub poniżej talii (klepsydra ma talię?) Może to i lepiej, że psy chodzą same, bo w Mieście pojawiła się nowa generacja psów – nie chadzają, lecz są noszone na damskim na ogół łonie i ciut powyżej. Strach pisać o psach, bo Bralczykowi ponoć ktoś już nosa utarł za szczerość. Na murze czytam wyznanie spray’em: Świnie są spoko. Dla zachowania spokoju sumienia (w jakim towarzystwie obraca się wyznawca?) udaję, że chodzi o wieprzowinę, czyli prozaicznego schabowego.


    Szczupła brunetka opięta strojem niemal doskonale pachniała słodkimi racuchami. Facet u progu emerytury nie dał się zwabić aromatem, albo zwyczajnie nie poczuł, bo zamaskował się skutecznie, co w upale zapewne powali go na kolana z braku powietrza. Podobnie dziewczę w chustce na głowie i bluzeczce skurczonej w praniu tak, żeby mogła chwalić się dwoma łańcuszkami w pasie. Coś tam na nich majtało, lecz mnie zastanawiała raczej jej blada cera. Słońce nie próżnuje, ona, ubiera się niezbyt obficie, więc powinna mieć ślady ukąszeń słonecznych, a tu lipa panie – blada jak gładź szpachlowa.

wtorek, 30 lipca 2024

O kradzieży odzieży.

 

    Mała Budda postawiła dziś na wygodę tekstylną. Przeglądając wirtualne treści po kolei kontrolowała stan techniczny cielesnych otworów – tych w głowie, żeby nie pozostawiać niedomówień. Łysy brodacz (dziwnie brzmi) szedł chodnikiem, jakby zapomniał, że posiada stawy kolanowe – wyglądał całkiem jak wrona brodząca sztywno po świeżo skoszonym trawniku. W dojrzałej zieleni liści bożodrzewów pojawiły się kiście żółto-zielonych nasion, a kaliny zakwitły ponownie – zapewne nie nacieszyły się krótkotrwałą bielą kwiatów.


    Kobieta, cieleśnie pełna miękkości, a umysłowo pełna drobnych wątków z życia mieszkańców osiedla, dziś wybrała autobus, rezygnując z kolarskich wyczynów na miejskich wertepach. Może wiedziała, że martwy szczur leży na środku ścieżki rowerowej, nieżywa ofiara wypadku komunikacyjnego? Piękniejsza połowa świata wybrała leciutkie sukienki. A przynajmniej część tej połowy, wolna od alternatywnych zadziorności i ekstrawagancji. Owszem, zdarzały się nastolatki w w szortach, uzupełnionych nieco barokowym biustonoszem, albo w halką i glanami, ale to była zdecydowana mniejszość.


    Rzadko komentuję tatuaże, ale dziś udało się mnie oszołomić lekko nadmiarowej dziewczynie stylizowanej na hippiskę z dredami. Nie zdążyłem poczytać wszystkiego – wzrok już nietęgi, więc o notatkach mowy być nie mogło, ale to co dojrzałem wystarczy – marchewka wyrastająca z trampka, chmurka bezapelacyjnie damska, bo miała piersi i to niemałe, oraz pulchna, naga kobieta (autoportret?) wędrująca po sznurze na rękach i zmierzająca w stronę wiszącej na nim sukienki. Było tam coś jeszcze na sznurku, ale nie dałem rady. W ogóle z wieloma innymi obrazkami nie dałem już rady. Widać, byle co mnie rusza i pozbawia spokoju. Może to i lepiej, że nie odcyfrowałem reszty?

niedziela, 28 lipca 2024

Pilnik – futerał na piły.


    Młody wróbel usiłował (młodzież wiecznie usiłuje i sprawdza, na jak wiele jej pozwolą) dogonić ćmę, jednak tym razem ćmie się udało, jeśli jej cyrkowe akrobacje powietrzne można nazwać szczęściem, zamiast talentem i sprawnością. Grunt, że ćma kręciła piruety do rezygnacji wróbla.


    Kobieta doskonale wypukła nosiła opiętą (gdzieniegdzie) bluzeczkę, której dolne szwy usiłowały pogłaskać brzuszek bez szans powodzenia. Dół bluzeczki wisiał w powietrzu i nawet podmuchy wiatru okazały się niewystarczające. W autobusie jechała z mamą dziewczyneczka w sukience w motylki. Dziecko po kolei wertowało twarze dorosłych i najwyraźniej wyrabiała sobie opinię o obcych, ale z efektami nie zdradzała się absolutnie. Biła od niej dojrzałość i powaga, jakiej brakuje o wiele starszym „koleżankom”. Prawdziwa królewna. Może dlatego miała upleciony dookoła główki warkocz imitujący prawdziwą koronę.


    Opalona pani w wieku najmarniej średnim ozdobiła uda sporymi tatuażami i chciała się chyba wszystkimi pochwalić, bo jej dżinsy znajdowały się w katastrofalnym stanie. Strzępy po przejściu przez młockarnię. Wsuwanie tego arcydzieła na siebie musiało być sporym wyzwaniem. W okolicach dworca (i nie tylko) zastanawia ilość obcorasowców, od pierwszego spojrzenia wyróżniających się z tłumu.

sobota, 27 lipca 2024

Rozwiązła? Żadnych supełków, wszystkie sznureczki luzem.

 

    Księżyc nabiera ludzkich cech i nie potrafi zejść ze sceny. Myśli, że jak trochę schudł, to trzeba rzecz zamanifestować natychmiast. Pani z twarzą pochodzenia z rzymskiego imperium dziś w płaszczu i długich spodniach. „Kark” w czerwonym Audi wydawał się być skrępowany kolorkiem fury. Może pożyczył wóz od „Karkówki”? (Skrępowany? To dla „Karka” dość karkołomne słowo – nie, nie znaczy, że za kółkiem ćwiczył skomplikowane akcje rodem z BDSM, tylko zwyczajnie był zawstydzony).


    Osaczony przez Kobry oddycham płytko, ostrożnie łykam ślinę. Postawne kobiety zasłoniły uszy wielkimi słuchawkami, żeby nie musieć słuchać tego, co mogło się zdarzyć. Scena niczym z prologu do horroru. Szczudło w minispódniczce udo miało tak poplamione siniaczkami, jakby jej kto gorący bilon rozsypał po ciele, lecz bardziej ekstrawaganckich kształtów nie znalazłem. Ładna dziewczyna przytulała telefon do serduszka, jakby chciała podzielić się z kimś bardzo prywatnym bitem. Osiedlowa „szeptucha” od pikantnych nowinek wytrwale morduje krągłości na rowerze.


    Na ławeczce parka kloszardów wypatruje dwuzłotowej monety u każdego z mijających przystanek. Niedojedzona kaszanka leży na chodniku i czeka na szczęśliwego znalazcę. W autobusie wielkokalibrowa kobieta śpi rozwalona na siedzeniu, a biało-czarny kundel jej towarzyszy ogrzewając jej piersi. Swobodnie mógłby być i bernardynem sądząc po rozmiarze łona i piersi. Naprzeciw multigatunkowej parki śpi chłopina z zalążkiem łysiny na czubku głowy. Łysina pięknie już opalona udaje myckę, której nie da się zdjąć, żeby zbierać do niej grosik od łaskawych przechodniów.


    Kobieta musiała być doskonale karmiona ze czterdzieści lat z hakiem, żeby osiągnąć taki poziom urody. I wcale nie potrzebowała kwiatka w dłoni, żeby zachwycać otoczenie własnym wdziękiem. Nie tylko moim dodam absolutnie bez złośliwości. Wystarczy wyjść poza stereotypy, by zacząć dostrzegać naturalną urodę. Tłuściutki facet bez biustonosza, czy czegokolwiek zastępczego wyszedł na balkon i karcił dziecię ubrane dla odmiany kompletnie. Cóż… może dziecko także powinno świecić biustem? Pięcioletnia z grubsza dziewczynka w krótkich spodenkach i sportowym staniczku pląsała po podwórku. Trudno mi zrozumieć, jaka idea przyświecała mamie, więc cieszę się, że to nie mój problem.

piątek, 26 lipca 2024

Brat bratka.

 

    Uroda kobiet w autobusie skupiona była na tym, co działo się (innym) w nocy, budziła na czołach fale zmarszczek, układające się niczym dno morza popychane wiatrem. Pani, zbudowana niczym marvelowski zielony ludzik stopy m8iała po dużo młodszej siostrze, ale radziła sobie doskonale, zarówno stojąc, jak i mierząc krokami Miasto. Długonogie dziewczęta prowadzą pościg za umykającym tramwajem, kolarze w różowych trykotach gubią kalorie, zrzucając je wprost na jezdnię. Coraz więcej opalonych ciał stanowi więcej niż sugestię, że lato dojrzało. Cudny karampuk w niepełnym garniturze płeć zdradził wyłącznie przez pantofle wsunięte na bose stopy – usiłowały naśladować męskie, lecz bez przekonania.


    I wreszcie – ciąg czarnych szyldów reklamowych: zakład pogrzebowy – agencja podatkowa – fryzjer… w nienachalny sposób rozwija myśl „śmierć i podatki” o wątek fryzury, jeśli coś jeszcze zostało na skołatanej głowie. Ale – być może jechałem pod prąd.

czwartek, 25 lipca 2024

Miał tylko miał, więc miałczał.

 

    Pulchne dziewczę na podróż tramwajem wybrało jednoczęściowy strój kąpielowy, szorty z dżinsu i sandałki, czym wyczerpała tekstylne zapotrzebowanie. Rynek pełen jędrnych łydek, bioderek kuszących młodością, piersi osłoniętych gorsetem, albo falujących swobodnie pod czymś zwiewnym. Dzieci z lodami we wszystkich możliwych kolorach, dziewczęta ozdobione różami i chłopcy strojni w dziewczęce towarzystwo. Ci, którym nie dopisało powodzenie topili smutki w ciężkich od westchnień kuflach, aż organizm poczuł zew i siłę pieśni masowego rażenia.


    Pani w towarzystwie nabitego pana szła w sukience pozwalającej udom na słoneczne kąpiele, pozostawiającej plecy całkowicie dostępne owej pieszczocie. Może była zbyt duża na tę kieckę, gdyż prócz pleców zabrakło materiału na boki. Skorzystały na tym piersi, co rusz wyślizgujące się spod ramion i zerkające ciekawie na świat. Młoda pani w jednej ręce niosła więdnącą różę, a drugą podtrzymywała chłopca, który nie był nią jakoś szczególnie zainteresowany, skoro wolną ręką obsługiwał telefon.


    Kloszardom nieczęsto zdarza się porzucać prowiant, a na podłodze autobusu zostawili torbę z chlebem, pomidorami, jakimś wyszukanym sosem i sam nie wiem czym jeszcze. Aż kierowca musiał negocjować z bazą, czy ma zjechać z tymi artykułami na bazę, by go ktoś oczyścił, czy może sam usuwać. Najwyraźniej kloszardom się powodzi lepiej, niż sądziłem. Siwowłosy dżentelmen, w trzyczęściowym garniturze, pod krawatem, z ulicznych kubełków wyławiał niedopałki.

Rajtuzy – największe asiory w raju.


    W przystankowej wiacie przysiadła gniewna kobieta o włosach ułożonych w fale. Minę miała wystarczająco groźną, żeby ozdobić awers rzymskiej monety. Mając taką, człek by się trzy razy zastanowił, czy ją wydać, a sprzedającemu ręka zadrżałaby, gdyby podał towar podłej jakości.


    Dzień rozwijał się powoli i był chyba dniem kobiet o szerokich biodrach. Takich, między które nie wystarczy wepchnąć byle czego. Taki, który w przypadku nawet lekkiego niedoboru natychmiast powoła do życia epitet „zabiedzona”, czy „zagłodzona niemal na śmierć”. Co prawda, natychmiast po przekroczeniu tej ubogiej granicy wpada się w otwarte ramiona epitetu „apetyczna”, choć jeszcze nie złośliwe „tłusta”, czy „gruba”. Ale zawsze. Epitet, to epitet. Piękno najwyraźniej potrafi trwać, nie oglądając się na rozmiarówkę i dogmaty gejowskich projektantów.


    Ciamkający przez całą drogę kierowca powoził nerwowo, wytrząsając z pasażerów co bardziej miękkie uczucia. Ostrzyżone trawniki wyliniały, wyłysiały i straszą plamami jałowej ziemi. Dziko rosnące słoneczniki wychyliły kosmate łby ponad hałdy ziemi i obserwują natężenie ruchu. Niebo marszczy się skrzeplinami ciemnych chmur, wiatr okrada ciała z iluzji.

środa, 24 lipca 2024

Rozłożysta – skłonna do rozkładu.

 

    Śliczny karampuk w kaszkiecie skrupulatnie chronił dane wrażliwe, czyli wyznawaną obecnie płeć. Synek Małej Mi, na oko pięcioletni, w ramach buntu międzypokoleniowego zmienił bajkę i zanurzył się w świat pokemonów. Pani dramatycznie wciśnięta w biel spodni usiłowała kołysać tym, co między bioderkami, lecz bioderek jej brakowało i wyszło żałośnie. Na przystanku koleżanki wymieniały uwagi na temat preferencji obuwniczych i unosząc kolanka demonstrowały własne wybory. Lwowskie Różyczki opanowały deptaki w Mieście, zerkając z obrzydzeniem na otaczający je plebs.


    Kobieta, z wyglądu emerytowany ratownik WOPR, w stroju roboczym dziarsko wędrowała ku przeznaczeniu, choć najbliższe kąpielisko musiało być bardzo odległe, a do innej roboty, to chyba nie za bardzo się wystroiła, ale może przebiera się na miejscu. Pani z półchlebkiem w ręku szła najwolniej jak umiała, a przecież jej pies i tak nie nadążał. Imitacji Wróżby Na Dzień Dobry zabrakło tak gracji, jak i radości. Kładka łącząca wyspy mokra od rosy, most oblężony przez robotników czeka na zmartwychwstanie i urodę godną Uniwersytetu, by turyści (i tubylcy) mogli się zachwycać większym kawałkiem architektury.

wtorek, 23 lipca 2024

Szafot – prawdziwie męska szafa.

 

    Zabawne – dziewczęta, choć to nie zima zaplatają na przystankach nogi, ściskając uda. A chłopcy wbijają ręce w kieszenie i to głęboko. Czyżby to podświadomość erotyczna meandrowała ku płci w sposób pozornie niewinny?


    Kierowczyni jechała szczególnie wolno. Może dlatego, że przed autobusem, na rowerze przemieszczała się apetyczna blond-pupka kręcąc rytm i zachwycając co mniej subtelnych podglądaczy. Kierująca autobusem urody nazbierała do pełna, w każdej kategorii wiekowej i wagowej, a jeśli się dobrze rozejrzeć, to i z rasami Afrodyt ubożuchno nie było. Czyli zewnętrze musiało być więcej niż zacne. Hałdy ziemi pozarastały chwastami, pośród których prym wiodły słoneczniki wybujałe, jak to w słonecznikowej naturze. Chłopcy, przytłoczeni zmasowaną urodą siedzieli cichuteńko i łykali ślinę. Śliczna Kluseczka, w niezatapialnej czerni żuła gumę, jakby milczenie wymagało ćwiczeń żuchwy, by się nie zastała w bezczynności. Rudzielec stawiający na seksowną asymetrię stroju odważnie odsłaniał soczysty dekolt, wodząc na pokuszenie nie tylko kawalerów.


    Siwowłosa nie zdążyła przeciągnąć walizy przez skrzyżowanie nim zmieniły się światła i utknęła na mikroskopijnej wysepce, obok potężnego słupa oświetleniowego. Ledwie się zmieściła między walizą i słupem, okrążona warkotem spieszących do pracy. Młoda pani, kunsztownie oprawiona w tkankę miękką mijała slalomem wykwity układu pokarmowego poważnie zmaltretowanego gorzałą. Zwarta eskadra czapli przepłynęła w stronę wysp, a może i dalej? Naradzały się w locie, jednak nie zrozumiałem, na co się namawiały.

niedziela, 21 lipca 2024

Kreator kreatur.

 

    Staruszek, korzystający z balkonika turystycznego, dotarł w kulisty cień klonu, gdzie korzystając z wątłego chłodu usiadł i rozkoszował się widokiem żywopłotu z twardej irgi. Jak się okazało – czekał. Z otchłani osiedlowych ścieżek wyłoniła się staruszka, także z balkonikiem, jednak był to balkonik turystyczno-towarowy. Z dwiema półkami na towary, z których jedna stawał a się siedziskiem po zdjęciu kosza. Zdołali zmieścić się w cieniu we dwoje i spędzili tam gorące chwile. W końcu uznali, że stać ich na ciąg dalszy, więc wykonali rundę honorową i popłynęli do bezpiecznej przystani, turkocząc cicho kołami trzymanych kurczowo w dłoniach balkoników.


    Dzieci dopiero miały nadejść, wraz z mamusiami i tatusiami nieodmiennie zdumionymi, skąd pociechy biorą energię do szaleństw w upale. W żwawym gronie (jak zwykle) dominują dziewczynki, a mi wraca do łba pomysł na świat, w którym facet jest wartością reglamentowaną, rzadką, wartą ochrony. Czymś, o co toczą się waśnie plemienne, a czarnorynkowy handel nasieniem zagrożony jest karą śmierci.

sobota, 20 lipca 2024

Stół – mebel w sam raz dla stoików.

 

    Śmieciarka, hałaśliwa jak wygłodniały facet przy stole, pożerała dowody wielu istnień, budząc przy okazji połowę osiedla. Mała Budda, dziś w wersji turystycznej, trampki, dżinsy i plecaczek, do tego niezbędny zestaw telekomunikacyjny i spore okulary, bynajmniej nie przeciwsłoneczne. Śliczna kluseczka w czerni (nawet pazurki miała oczernione) przysiadła się do Małej Buddy, by wspólnie, osobno, kartkować internet. Ścieżką rowerową maszeruje dziewczyna tak energiczna, że głowa nie nadążała za nogami, czym była mocno zniesmaczona.


    W autobusie Porcelanka, w letniej odsłonie. Zrezygnowała z warstw kaolinu i ognistej czerwieni ust, jakby wyrosła z agresywnego makijażu, albo nie zamierzała nikogo dziś oszałamiać, czy pacyfikować. Pani, której zdarza się czytać podczas jazdy, uśmiecha się do synka Małej Mi śpiewającego „mama, mama” na nieznaną mi melodię. Kobieta była tak niewielkiego wzrostu, że siedząc, sięgała podłogi jedynie czubkami sandałków. Niedobory wzrostu nadrabiała urodą, której nie trzeba było upiększać u szewca, kowala, czy rymarza. Azjatki z popsutym wzrokiem, ciężkimi walizami i wyładowanymi plecakami wracały chyba, bo pejzaż zaokienny absolutnie nie robił na nich wrażenia, podobnie jak bliski kontakt z kasownikiem. Przydałby im się ktoś, kto by je ODBARCZYŁ – zakochałem się w tym słowie od pierwszego usłyszenia. Prawda, że piękne?


    Niebo poszatkowane niegasnącymi smugami w sposób wykluczający start, czy lądowanie samolotów – bazgrzą, jak nieudolni graficiarze, na czym się tylko da. Na widok ludzi Boga nachodzą mnie kolejne wątpliwości. Dlaczego rolę kapłanów wyznaczył tylko tym zwolennikom sukienek, którzy bezzasadnie ozdobieni są jądrami? Czyżby dlatego, że kobiety są lepszymi gawędziarzami i kazanie w ich wykonaniu trwałoby trzy godziny, a pokuta przez wieczność? Na ławce dziewczyna wymierzała klapsy leżącemu w papierowej torebce pieczywu, lecz nie wiem, za jakie grzechy.

piątek, 19 lipca 2024

Stawka za ustawienie zastawy dla stawonogów w stawie.

 

    Sierpówka usiłowała zadomowić się w skrzynce balkonowych kwiatów, albo choć pogruchać tęskne westchnienia, jednak wystraszyła się własnej śmiałości i odfrunęła. Jakieś dziewczę fotografowało elewacje umazane spray’em. Wróżba Na Dzień Dobry szła dziś pozbawiona radości, innym chodnikiem. W dzielnicy Boga z nieba spadło na mnie piórko, więc pewnie anioły kokoszą się w gnieździe, albo trwała bitwa na poduszki. Brzeg Rzeki pożółkł wiechciami nawłoci, garść wróbli na piorunochronie ustawiła się w przyzwoitą gamę do wspólnego śpiewu, wiatr wycierał ze mnie ledwie tlący się żal do świata, że jest, jaki jest. I przypomina, że to ja jestem zakłóceniem, jakie pojawiło się na okamgnienie zaledwie. Futerał pilnujący kostek młodej pani wykonany był z surowej sklejki i kształt miał nieoczywisty. Cóż mógł skrywać za instrument? Nie wymyśliłem.

czwartek, 18 lipca 2024

Kopista – gladiator, mistrz walki stopami.

 

    Choć to nie jesień, z formowanych absurdalnie klonów liście sypią się jak łupież. Co dziwniejsze – zieloniutkie. Może drzewa walczą z nadmiernym tłokiem i usiłują przewietrzyć korony? W autobusie kobiety o skłonnościach do rozmnażania podbródków. Miękkie, ciepłe, nieco zamyślone, choć to wszystko pewnie jest tylko moją impertynencją i nadinterpretacją. Na wysepce pomiędzy pasami ruchu żylasta kobieta kręci kółka na rowerze, żeby nie przerwać treningu ani na moment i nie wypaść z rytmu, nim światła się zazielenią. Psy spijają ostatki chłodu z poranka, cykorie, wiesiołki i wrotycze wyciągają ku niebu długie szyje i chłoną słońce metr nad ziemią. Budleje wabią motyle, czerwone sukienki wabią męski wzrok. Krzepkie dziewczę umazało ramię zwierzyńcem godnym ogrodu zoologicznego, jeśli ktoś gustuje w świecie dwóch wymiarów (chodzi o obrazki nie o dziewczę) i monochromatycznej stylizacji (jak wyżej) Można pobłądzić pośród motyli, jaszczurek, ptasząt i sam nie wiem czego jeszcze.


    Urzędniczka o włosach wyglądających na mokre oddała się analogowej lekturze w drodze do pracy. Domy na wodzie porosły nie całkiem dzikim winem i bluszczem, lokalny Manhattan nieodmiennie kusi bywalców politechnicznego kampusu, choć lokal oferujący niedawno czeskie piwko dziś oferuje analizę składu krwi. Graficiarz „ozdabiający” elewacje w innych częściach Miasta dotarł i tu, żeby zostawić ślad w postaci napisu „LUSTRO” – wciąż nie wiem po co.


    Obok statecznej glediczii przycupnął młody kasztanowiec w kagańcu z prośbą o szacunek dla młodego życia. Cóż. Szrotowce nie potrafią czytać, albo nie korzystają z prawa łaski, żrąc go na potęgę. Tylko grzybom dobrze u stóp drzew. Starszy gość, górą mocno opalony, łydki ma biało-żółte, chorobliwie nienaturalne. Kobieta wyglądała jak puchaty, różowy cumulus i już myślałem, że dostanie kwiat czosnku od popielatego Jezusa, ale nie. Jezus minął ją bezmyślnie. Najwyraźniej inną zamierzał ozdobić kwieciem. Przed budką z kebabem ktoś zamiatał trawnik i musiała minąć chwila, nim zorientowałem się, że był sztuczny. Krzaki czarnego bzu obwieszone kiśćmi owoców, powoje wspinające się na samosiejki jesionów, na wyspie lęgowej łabędzica wysiaduje gniazdo pełne jaj.

środa, 17 lipca 2024

Prasówka cd.

 

1. Obłok zanieczyszczeń znad Atlantyku trafił do Polski.

    Do Polski trafiają odpady z całego świata (łącznie z szumowinami), więc, czemu nie znaleźć miejsca na obłok czadu? Skąd wziął się nad Atlantykiem, to już rozwiązana zagadka. Ocean go wyprodukował? Nie – kanadyjskie pożary.


2. Skoczność celebrycka.

    Ze zdumieniem przeczytałem o jakiejś pani, której udało się „wskoczyć w bikini”. I nie chodziło o atol, tylko o te mikroskopijne szmatki. Ja mam kłopot, żeby wskoczyć do autobusu, albo wyskoczyć za Miasto. Jej udało się wyskoczyć na Mazury i wskoczyć w szmatki. Zdolna. Do wszystkiego. Nie to co ja.


3. Pasikonik – Barbie.

    Leśnikom fotografowanie idzie znakomicie. Tym razem udało się schwytać w obiektyw (pewnie telefonu) konika polnego cierpiącego na erytryzm. Owad był różowy, jak tylko się da. Czyli raczej samiczka, chociaż po współczesnych samcach można spodziewać się więcej niż wszystkiego.


4. Indyjski patent.

    Gdyby ktoś poczuł się zbyt skromnie wypocony, trzeba pożreć ostrą papryczkę, co poprawi potność delikwenta. W taki upał wydalanie porami wody schładza organizm, więc do dzieła. Smacznego.


5. Skoczkowie.

    „Nielegalnych” nieopodal granicy jest wielu. Ale są wśród nich pechowcy, którzy wspiąć się na graniczny płotek dali radę, ale w dół udali się metodą przyspieszoną i połamali nóżki. Panowie byli na tyle bezczelni, że poszli do sądu, skarżąc się na Straż Graniczną. I dostali zwrot kosztów postępowania, zamiast deportacji z wilczym biletem na całą UE. Dla przykładu z milionem euro kary.


6. Kwestia skali.

    U Chińczyków wszystko musi być wielkie, bo i naród niemały. Teraz mają baterie. A dokładniej akumulatory, które podobno wytrzymają 20 lat pracy. Maleństwa są wielkości kontenerów morskich. Rols-Royce też lubi taplać się w wyjątkowości, więc nawiązali współpracę. To po to wyłazili z Unii? Żeby poknuć z Chińczykami i wepchnąć Europie towar, robiąc za pośrednika, który (zazwyczaj) zarabia najwięcej ponosząc najmniejsze ryzyko?


7. Buty rządzą.

    Dramat! Rząd sobie nie radzi, więc pani miliarderka wyprowadziła na miasto buty i one rządzą? Okazuje się, że to kowbojki. Wielka Ameryka na ulicach… Nic to, że upał doskwiera – podobno idealne do szortów i sukienek. I to ja mam nie po kolei w głowie. A redaktor zachwyca się, że modą można się bawić nie tylko jesienią!


8. Wyróżnienie.

    Od NASA. Języki teściowej, jak złośliwi nazywają sansewierię, otrzymała wyróżnienie i znalazła się na liście osiemnastu najlepszych oczyszczaczy powietrza. Może by tak posadzić ją wszędzie? Na trawnikach, klombach, dachach, pionowych ogrodach i nieużytkach? Raz dwa zawalczylibyśmy ze smogiem.


9. Sport ekstremalny.

    Szkot przyleciał sobie obejrzeć sparingowe spotkanie z wielkopolskim gigantem piłki nożnej. I spocił się oglądając, więc po meczu skoczył z mostu do wody i połamał się nieco, przy okazji nabawiając sepsy. W śpiączce farmakologicznej usiłuje przetrwać kryzys, ale stan jest krytyczny.


10. Reklama

    Wyprzedziliśmy Europę! Po raz kolejny. Euforia. Polak potrafi i różne inne inwektywy aż się cisną. Wszędzie mieszkania tanieją, a u nas wręcz przeciwnie. Drożeją i to zauważalnie. Jest się czym chwalić. A może… złotówka traci resztki mocy w tempie, o jakim politycy wolą nam nie mówić? Stówka w Biedronce nie pozwala już na szaleństwa. W Lidlu zresztą też nie.

Czerw – czerwcowy, wściekle czerwony robal.

 

    Dojrzała kobieta biodra miała tak szerokie, że wykluczały możliwość występu w wadze muszej bez poważnego uszczerbku na zdrowiu. A przecież urodą pełna krągłości zachwycała. Tańczący Z Mięsem jechał ze swoją wybranką, a oboje oczka mieli tak małe, jakby noc nie minęła nadaremno.


    Po Mieście krążą ludzie bladzi. Przeważnie. Znaczy urlopowa opalenizna wciąż przed nimi. Przechodząc skrajem „dzielnicy Boga” widuję jego ludzi. Personel odziany w czernie, szarości, obrzydliwy brąz, z rzadka w biel. Najwyraźniej Bóg nie jest zwolennikiem kolorów. Daltonista, czy co?


    Przechodząc przez wyspy monologuję niezbyt dramatycznie:

- A gdyby tak nie sprzątać tam ze dwa-trzy tygodnie?

- Upojne noce urządzane byłyby na wydmach ze szkła.


    Mija mnie dziewczyna w turkusowej spódnicy. Mknie na hulajnodze, a wiatr usiłuje powłóczyć spódnicą, jednak ona jakoś mało powłóczysta. W podwórku pełnym cegieł i granitu zaplątała się wiewiórka, bacznie obserwowane przez parę wron kołujących nad nią niczym sępy. Umknęła korzystając z osłony zaparkowanych samochodów i dopadła samotnego kasztanowca.


    Jeśli czerń miała ją wyszczuplić, powinna wybrać czerń o kilka numerów intensywniejszą. A tak? Lśniła na tle jasnych elewacji, jeśli można lśnić na czarno.

wtorek, 16 lipca 2024

Żeby wąż był wąski, trzeba go zwężyć, względnie zapuścić wąsy.

 

    Poranek obfitował w kobiety czarno-białe i nie mówię o nastrojach, lecz o strojach. Zupełnie, jakby podejrzewały śmierć odbiorników kolorowych i powrót do monochromatycznej skali odtwarzania, przy której szkoda energii na wysilanie się w całą gamę.


    Dwie niewiasty, które musiałyby nieco podkręcić pesele, żeby załapać się na uniwersytet trzeciego wieku ze słońcem były otrzaskane, żeby nie powiedzieć, że strzaskało je na mahoniowy wiór. Z lekkim niepokojem zerkałem, czy nie dojdzie do samozapłonu, bo nawet przy tej opaleniźnie wybierały jaśniejszą stronę ulicy.


    Upał opanował Miasto. Nie sądziłem, że aż tak, dopóki nie trafiłem nastolatki w obcisłych bokserkach i sportowym staniku. Pomyślałem, że wraca z basenu, czy kąpieliska i ją okradli, ale raczej nie. Daleko do jakiejkolwiek pływalni. Chyba, że taplała się w Rzece z kaczkami i okonkami.


    Kolejna nastolatka, z pompą insulinową za pasem opowiadała z przejęciem swojemu towarzyszowi, że jazda konna, to coś zdecydowanie trudniejszego od jazdy rowerem. Szkoda, że tak wulgarnie podkreślała różnice.

sobota, 13 lipca 2024

Powódź z powodem spłodziła powodzenie.

 

    Dwa różowiutkie teletubisie wtoczyły się na plac zabaw. Jednego od drugiego dzielił wektor czasu o długości z grubsza trzydziestu lat, co nie przeszkadzało im wspólnie bawić się w piaskownicy. Wróble snuły się między dachem, a wystrzyżonymi tujami, Fruczak nażarł się do syta wprost z gardziołków dzwonków i surfinii, psy pokonywały kolejny spacer tą samą ścieżką. Upał, często pozbawiony słońca, wytapia w mózgu bezwładność, chęć zapadania w letarg i przeczekania apogeum dnia.


    Chwasty radzą sobie tylko wtedy, kiedy człowiek im nie przeszkadza. Nie wiadomo skąd, wzdłuż wszystkich dróg rozpleniła się cykoria podróżnik, rosnąc niemal na metr wysoko i ciesząc oko sporą ilością niebieskich kwiatów. Wrotycze obrzucone całymi garściami żółciutkich groszków, spalone kwiaty lawendy, schnące róże i kwitnąca ponownie magnolia. Wszystko zanurzone w tyglu lata, a przecież rośliny nie rosną jak ubiegłego roku. Poznaję po skrzynkach na balkonie, po psującym się syropie z kwiatów czarnego bzu, z drobnych, ale zauważalnych fanaberii mających utrzymać przy życiu naturę. Spalone przymrozkami orzechy, winobluszcze i jesiony przetrwały, ale o owocach pewnie będą musiały zapomnieć w tym roku. Nie tylko one. Polskie morele i śliwki rosną u polskiego producenta na jego plantacjach… w Hiszpanii… Aż dziw, że sprzedawcą jest Polak, co staje się ewenementem.

Tężyzna fizyczna – cecha ludzi tęgich.

 

    Znów przyjechało pół autobusu i tłok, bo przecież każdy musi się zmieścić. Stężenie urody na metr kwadratowy wzrosło skokowo. Może dlatego pani o nosie dwa rozmiary większym od reszty twarzy (Pinokio?) zapomniała wysiąść. Na szczęście kierowca nabijał minutki na przystanku i zdążyła się ocknąć i wysiąść. Panowie, o głowach omszałych, świecących świeżą opalenizną tkwili poutykani między kobietami, jak asparagus w bukiecie goździków. Kobieta ochraniająca osiedle przed nieznanym armagedonem wracała do domu po pracowitej nocy pełnej sukcesów, a senne osiedle zostawiała gotowe do działania przez kolejny dzień istnienia.


    Sikorki, korzystając z rześkiego poranka, harcują w koronie kasztanowca, od czasu do czasu zdobywając ceglaną ścianę bez zabezpieczenia. Jaskółki podniecone czymś, kręcą się nerwowo i drą głośniej niż zwykle. Wrona siedząca na piorunochronie w czasie deszczu miała ogon wystrzępiony jak brzozowa miotła po sezonie jesiennym. Lepiej wybrałaby bezpieczniejsze schronienie.


    Dojrzała kobieta z tępą świadomością własnej urody wyznawała zapewne ideę, że im mniej będzie ukrywać, tym świat będzie piękniejszym. I zgodnie z zasadą „zacznij zmieniać świat od siebie” – pozwoliła urodzie przeglądać się w oczach postronnych. I jeszcze gówniary spod znaku tryzuba. Rozwrzeszczane, bezczelne, hałasujące w autobusie, jakby same były na świecie. Gniotące w nieskończoność puszki po nie wiadomo czym. Starszy facet słusznej budowy zerknął na nie z góry wysiadając i skomentował zachowanie jednym słowem „Dziadostwo”! Kolejna kozacka „diva” lat piętnaście z grubsza ocierała się o dwóch samców, jednemu głaszcząc brzuch, a drugiemu podsuwając pod nos świeżo poukładane w gorsecie piersiątka.


    Musiałem odwrócić wzrok. Na zewnątrz szczuplutka pani w wąskiej sukience biegła na paluszkach przeprowadzając rower przez jezdnię. W koszu na bagażniku wiozła małą, ale doskonale wyposażoną kwiaciarnię.

piątek, 12 lipca 2024

Prasówka cd


1. Osoby pacjenckie.

    Prawda, że piękne określenie chorego człowieka? A to poniżej? Istne cudo, więc żeby nie zepsuć kompletna kopia zdania:

U osób z pochwą najczęściej występuje masturbacja, zaś u mężczyzn pieszczenie osoby partnerskiej”. Język polski w pełnej krasie! To się dopiero nazywa "żywy język".


2. „Polsce grozi wojna z Rosją?”

    Robimy co możemy, żeby groźbę zmienić w fakty. Co rusz jakiś narwaniec pod biało-czerwoną flagą macha szabelką i powarkuje z telewizora, jakby na lekcjach historii wiecznie chrapał po dobrej wódzie.


3. „Francja robi porządki.”

    Zapewne śmieciarze (i śmieciarki) strajkują, bo śmieci wywozi się autokarami. Zbiera się te śmieci wprost z ulicy i wywozi. Masowo. Policja „zinwentaryzowała stanowiska” więc wiadomo, gdzie śmieci przebywają nocami. Nie powiedziano, czy wiozą do pieca kremacyjnego, ale może Niemcy podpowiedzą sąsiadom, jak się to robi. (Geografia i historia)


4. Uruchomić zjawisko entalpii.

Wystarczy nieszkliwiona donica, trochę piachu, woda i wentylator warczący na donicę z wilgotną zawartością. Pomagają też folie aluminiowe w oknach. I już będzie miły chłodek w upalny dzień. Na lekcjach fizyki nie warto było spać.


5. Złote dziecko.

    Z kategorii sportowe, więc chyba WF… Już w wieku trzynastu lat chwycił za gwizdek! Wygryzł Marciniaka… Rany boskie – trzeba było go zaszczepić, zachować słuszny dystans i najlepiej założyć mu maseczkę. Bo wiadomo, że nic tak nie uspokaja, jak szmata na pysku. A tak? Polski miliarder eksplodował – przez niego… i to już dwa lata temu (stan zdrowia znany redakcji). A teraz będzie sędziował finał ME w piłce. Znowu ktoś eksploduje? Na razie tylko internet się grzeje, jednak na stadionie będą tysiące, a przed TV miliony.


6. Co się dzieje?

    Cebula potaniała! I zalewa nas. Na WF-ie nie uczyli pływania w warzywach. Czasami w ogóle nie uczyli pływania. Człowiek pływał na biologii. To i ma. Cebula z Kazachstanu płynęła i płynie, aż nas zatopi. „Kozacka” przypłynęła wcześniej, z pierwszą falą, ale kto by tam wspominał o niej – byłby to element wojny informacyjnej. Lepiej zacznijmy budować Arkę. (lekcja religii na pewno się przyda, i ZPT)


7. Trochę mnie przerosło… (jak to na lekcjach)

    Oktomama zasłynęła w świecie popkultury. Porodem mnogim! Ponoć ustanowiła rekord miotu. Lekcje biologii były dawno, ale nie sądziłem, że poród ma wpływ na rozwój medialny jednostki. A tymczasem striptizerka, z erotycznej aktorki stała się etyczną weganką. Dziewczyny – do roboty. Kariera czeka! Wystarczy raz a dobrze „miotnąć” i dać z siebie niemal wszystko!


8. Powstaje wielki tunel.

    Och! Aby uniknąć wspinaczki samochodem na szczyt góry Grochowiczyzna (całe sto metrów przewyższenia) będzie drążony tunel – 9 miesięcy jedna nitka i drugie 9 druga, jak wszystko pójdzie dobrze. O ile w ogóle się zacznie, bo pod górą znaleziono złoża metanu. Całość ma kosztować nie mniej niż 2,2 miliarda, więc tak z 10-20 razy drożej niż droga powierzchniowa. Może warto wydobywać gaz i zyskać niezależność energetyczną? Podstawy ekonomii przydałyby się przed rozpoczęciem robót.


9. Na zdrowie.

    Po latach walki ekspertów z masłem żartym bez umiaru przez pospólstwo - nagłe odkrycie zapiera dech w piersiach. Do smażenia jest najlepsze. Sklarowane, ale przecież to wciąż masełko. I ani słowa o przebrzydłym cholesterolu. Czyżby ekspertom zaczęła dokuczać skleroza? Margaryny w odwrocie, oleje też. Czekam na wieści, co ze słoninką. (Są w ogóle lekcje dotyczące zdrowia?)


10. Reklama.

    W powodzi rzetelnego dziennikarstwa, artykułów wysokiej jakości, pełnych sponsorowanych tekstów pisanych na zamówienie indywidualne, reklam poutykanych dosłownie wszędzie, posiadanie adblocka wydaje się być jedyną sensowną opcją. Inaczej trudno byłoby w ogóle dostrzec te artykuły.


Żebrak – chudy jegomość ze sterczącymi żebrami.

 

    Od kliku dni bawi mnie widok deskorolki zaparkowanej starannie obok stojaka na rowery. W autobusie stada nie wiedzieć czemu samotnych kobiet z walizkami. Dla kontrastu trafia się jeden babo-chłop sparowany z chłopem i ponad metrowym wiechciem fioletowych chwastów. Idę przez wyspy, żeby sprawdzić, czy zieloniutki trawnik przed Green-Hotelem znów nawiedzi zieloniutki dzwoniec, by opiórkać wronę. Na wyspach dogorywa ostatnia z wczorajszych imprez. Dziewczęta wulgarnie domagają się pierogów, sącząc przydenną zawartość wysokooktanowych flaszek. Czapla ostrzegawczo po dwakroć krzyknęła, nim spadła z nieba na mieliznę, by brodzić po kolana w mętnej wodzie. Tataraki dojrzale patrolują brzegi Rzeki.


    Młode dziewczę z bujnym, a może i wybujałym biustem maszerowało z werwą, a młode, nieokiełznane piersi siały terror wśród jednostek jednoznacznie męskich. Chłopcy omijali je z szacunkiem szerokim łukiem, z obawy, albo, by nabrać dystansu i właściwej dziełu perspektywy. Wszak obrazy mistrzów oglądać należy z pewnej odległości. Chodnik pachniał schnącymi kurkami, przenosząc doznania w świat metafizyczny.


    Potem wkraczam w świat ludzi ometkowanych i aż mnie kusi rozszyfrować ich zawartość – poznać cenę detaliczną, skład i jakość półproduktów, markę, producenta… Ale tak już mam, że widzenia podrasowane fantazją potrafią wykwitnąć ciągiem dalszym z założenia subiektywnym i adekwatnym do humoru. Dziś, na widok dziewcząt o pupach wyglądających jak przewymiarowane, sterczące twory, ulepione w salonie medycyny estetycznej, wpadłem na pomysł, że dziewczęta wydają się zbyt ubogie, żeby zawodowo modelować ciało. Więc sobie radzą jakimś prostym, domowym sposobem. Cóż może być lepszego jak spanie z pupą w foremce – ukształtuje, przypilnuje, żeby się nie przelało gdzie nie trzeba i żeby sterczało gotowe do odpalenia na żądanie. Grunt, to znaleźć idealną formę.

czwartek, 11 lipca 2024

Rumak – makowiec z rumem.



    Kobieta wielu zalet, ale powiedzieć o niej szczupła, to nadwyrężyć pojemność tego słowa. I pozostawia podejrzenie, że szczupły, to zaleta. Pani trzymała się jednak w bezpiecznej odległości od „szczupłości”, jednak nie tracąc jej z oka – wałęsa się gdzieś blisko widnokręgu, a jej ślicznie pod pełnymi żaglami.

    Zaraz potem glany, rajstopy i czarne, dżinsowe spodenki. Na szczęście krótkie, ale czy to coś zmienia, kiedy białko się ścina na wolnym wybiegu? Farbowany blondyn dźwigał gitarę, jakby to był panzerfaust, a on misję do wykonania. Kobieta w koronkowej sukni do ziemi w bieli tak białej, że słoneczne promienie odbijały się jak od lustra i mężczyzna w trzyczęściowym garniturze zmierzali w towarzystwie mniej strojnej, choć bogato uposażonej pani na świeżo wyremontowany Bastion Sakwowy – pewnie chcieli mieć pamiątkę ślubu w miliardzie egzemplarzy HD nim piekło pochłonie otoczenie.

    Ledwie dziesięć minut później natykam się na scenkę rodzajową, także z fotografem na drugim planie. Na pierwszym bowiem były schody wiodące ku Rzece i dwie panie, które zdążyły już zatoczyć dwa pełne koła wokół nastoletniości i teraz otulone w nieprzeliczone warstwy różu i fioletu tuliły się w tiul, wyglądając jak okazałe cumulusy lekko fryzowane wiatrem. Wdzięczyły się do obiektywu beztrosko i z kobiecym wdziękiem. Starsza pani dźwigała na łydce siniaczka-tarantulę – oby była oswojona. Czapla utknęła na jakimś badylu i z jego wysokości przegląda menu nieświadomie pływające poniżej chudziutkich nóg. Jeszcze tylko dorodny okaz samca przytroczonego do małego, zewnętrznego plecaczka i zdecydowanie większego, wewnętrznego uczepionego pod biustem. I przerośnięta kobieta, umięśniona jak Navratilova, zaczepiła szpony na najwyższych poręczach w autobusie i zawisła nad spoconą populacją złowieszczo i władczo.

środa, 10 lipca 2024

Czekan – nauczyciel cierpliwości.

 

    Kobiety w leciutkich sukieneczkach, w sandałach i słomkowych kapeluszach, to znak, że lato w pełni. W Mieście na tle bladych ciał pojawiają się coraz częściej te nakarmione słońcem aż do brązu. Na poboczach króluje bylica, z rzadka kępy dzikiego chrzanu, tu i ówdzie nawłocie wynurzają kity, żeby w słońcu się unurzać do dojrzałego złota.


    Pulchna pani z fryzurą jak chińska pagoda podała zabandażowaną dłoń pulchnemu panu, a ten uwiódł ją w szeroki świat, albo w niezbyt duże Miasto. Wróżba Na Dzień Dobry pojawiła się znienacka i od razu dzień stał się jaśniejszym od innych. Samą obecnością wygładziła nierówności poranka i chodnika, miękkim krokiem przemierzając plenery. Załapałem się na kilwater i dreptałem pracowicie, patrząc, jak torebka niesiona na ramieniu podkrada co rusz Wróżbie milimetry spódniczki. Na skrzyżowaniach Wróżba odbierała te zdobycze bez złości i przytyków, pilnując, by nie doszło do naruszenia wątpliwej moralności. Cóż. Ktoś, kogo stać na spontaniczny taniec pośladków w oczekiwaniu na zmianę świateł musi być wypełniony szczęściem bardziej, niż piwniczka winem po siedmiu tłustych latach.


    Siwowłosa prowadziła na spacer steranego życiem wilka z przepukliną. Z gruszy spadły pierwsze, zielone jeszcze owoce. Brzemienna Zebra wygrzewała się na bulwarze korzystając z ławki wolnej od towarzystwa bezadresowców.

wtorek, 9 lipca 2024

agaty od taty Agaty.

 

    - Pobawimy się w świnki morskie? - zapytała dziewczynka siedząc na rowerku bez pedałów drugą na podobnym sprzęcie.

    - A ja głupi poszedłem. W życiu nie bawiłem się w świnki morskie!


    I spotkała mnie kara. Zabiedzony chłop o twarzy schowanej w kaptur wyglądał jak personifikacja Śmierci z dowolnych obrazów. Szedł poprzedzany terierem wyglądającym na takiego, co potrafi wykryć i aportować kości. Nawet te jeszcze chodzące. W autobusie brodaty Gruzin wwiercał się w moją głowę czarnym wzrokiem. Jeśli dobrał się do moich myśli, to szybko zrezygnował. Szaleństwem najwyraźniej można się zarazić, albo przynajmniej on tak podejrzewał.


    Nosicielka osiedlowych nowin zrezygnowała z komunikacji zbiorowej i doświadcza powiewów wiatru podróżując rowerem. Chuda panna Szparagówka zadarła wysoko nagie kolanko, a pan Szparag wiązał jej bucik w powietrzu, przy okazji zerkając, czy kto im walizy nie podprowadza. Samurajka w czarnej sukni drobiła kroczki przygotowując natarcie i usiłując przejść skrzyżowanie bezkolizyjnie. Skrzyżowanie leżało krzyżem, raczej potulnie i nie wykazywało woli walki.


    Tłuste wyspowe szpaki uwijają się po trawnikach, wrony, nieco już pijane nadal raczą się sfermentowanymi mirabelkami. Kopciuszek przysiadł na burcie przyczepy i ogonkiem dyktował rytm. Tak z dziesięć herców, albo i lepiej. Czupurny kwiczoł najwyraźniej ma gniazdo w koronie kasztanowca bo znów gonił wronę, oblizującą dziób pełen puchu.


    Zachwycam się wysypem kobiet inwestujących nie we wzrost, lecz w pozostałe rozmiary i jakoś nie przechodzi mi przez gardło słowo „przeinwestowane”. Jeśli już ironizowałbym, to z chudzielca o tak okazałych piersiach doczepionych do mizernego ciała, że ich obraz niemal wykluczał możliwość zauważenia, jak nieludzko brudne miała trampki. Dysponując takim kształtem (nie sylwetką, a właśnie kształtem) można sobie pozwalać na wiele. Być może miała to być jedyna skaza na ideale? Taki pieprzyk zalotny.


    Śliczna, azjatycka kuleczka o rudych włosach usiłowała wspiąć się pupą na siedzenie, ale do sukcesu zabrakło jej paru centymetrów. Dopiero gdy stanęła na paluszkach mogła cieszyć się pozycją siedzącą. A ubiegły wiek pamiętała z własnych wspomnień, nie z opowieści dziadków. Barbapapa z siwą bródką penetrował wzrokiem przedpole, z braku komunikacji zbiorowej zachwycał się urodą przyrody ożywionej i lekkomyślnie skłonnej do prowokacji. Krzepkie dziewczę niosło maleńki plecak z takim mozołem, że podejrzewałem rtęć luzem, albo sztaby ołowiu.


    Intryguje mnie, czy osoby zajmujące w transporcie dwa miejsca z musu, bądź ze zwykłego chamstwa płacą za dwa bilety. I czy w samolocie, gdzie skrupulatnie pilnuje się wagi bagażu klient chudszy może wziąć więcej, żeby suma masy przypadająca na jego bilet odpowiadała sumie masy klienta cieleśnie bogatszego. Chyba za tę samą cenę lecą...

poniedziałek, 8 lipca 2024

Ekstrakt o szlachetnej modzie męskiej.


    Mała czarna? Zbyt skromna, dobra dla plebsu, lecz nie dla arystokracji. Dla wielkich nic mniej, jak duża czarna – sięgająca dołem kostek, a górą chwytająca za grdykę nie wchodzi w rachubę!

niedziela, 7 lipca 2024

Zapaśnik – tłusty, zapasiony facet.

 

    W ramach doganiania mody postanowiłem zrzucić. Żeby nie iść na łatwiznę wyznaczyłem cel – czterdzieści kilo! Z rozmachem i bez kumoterstwa. Zadbałem o publikę, fachowe wsparcie, a kiedy byłem gotów – natężyłem się… Bolało jak cholera. Bardziej niż przy zatwardzeniu, ale wreszcie zrobiło „blup”! Chlasnął o podłogę ochłap o pożądanej masie. Komisja załadowała na wagę, żeby nie pozostawiać niedomówień. Cztery dychy z drobnym haczykiem. Sukces!


    Kiedy kamery poszły odpocząć, pogłaskałem zrzut i zrobiło mi się zwyczajnie żal. Z mojego „żebra” wszak… Chwyciłem machinalnie w dłonie i ulepiłem kulę, potem drugą. Nim się spostrzegłem ulepiłem dziesięcioraczki! Wszystkie zdrowiuśkie. Tylko gęby darły z głodu.

sobota, 6 lipca 2024

Prasówka cd.

 bo dawno nie było...

1. Urlop.

Arabowie upodobali sobie Zakopane, Czesi wolą Bałtyk. Lubię Czechów, więc pojadę nad morze, odpocząć od Kozaków. Ponoć na Bałtyk wpłynął dotąd jeden rekin i słuch o nim zaginął. Przejrzę menu nadmorskich barów rybnych, to może się odnajdzie.


2. Full kontakt.

Młode dziewczę zza wschodniej granicy doszło do wniosku, że Polska, to Europa, a w Europie, będąc blisko wody, spaceruje się nago. Skorzystała z okazji, że coś mokrego leżało w zagłębieniu ziemi i hyc – od razu do rosołu. Starszy pan na rowerze fachowo i skrupulatnie sprawdził, czym podrasowała piersi, a policja wezwana przez naocznego świadka w pełnym stroju stwierdziła, że jest „nieodpowiednio” ubrana. Nikt nie wniósł skargi, więc może faktycznie weszliśmy do Europy?


3. Gdzie się podział rozum?

Polityka jest ohydna. Gość, który chwilowo zaczął przewodzić UE odważył się pojechać do przedstawicieli dwu walczących stron, by sprawdzić możliwości zakończenia przelewu krwi. Żeby szydzić z rozsądnego, trzeba mieć niezłą sieczkę we łbie, co u naszych polityków staje się normą. Większość gadających głów eskaluje niebezpiecznie i usiłuje wepchnąć cały świat do wrzątku.


4. Korki.

Ukraińska agencja turystyczna ostrzega klientów o korkach na granicy w Medyce i ostrzega, że planując wycieczkę na Ukrainę, by pozwiedzać, albo pohandlować trzeba liczyć się z opóźnieniami. Co dzień czytam o niekończącym się paśmie sukcesów, ale nigdzie dotąd nie napisali, że już po wszystkim i można swobodnie rozkoszować się atrakcjami turystycznymi.


5. Vendetta.

Wypłata nie dotarła na czas, więc kosa na sztorc i do boju. Chłop niezwłocznie przystąpił do oblężenia firmy; otoczył ją i zaczął szturmować ogniem i mieczem. Siedziba spłonęła, ale pracodawca zdążył skrzyknąć najemników w niebieskich zbrojach -przybyli i zakuli gościa w dyby.


6. Miłość ponad wszystko.

Seksszopa w każdym odzieżowym? Przebieralnie może nie dysponują luksusem nadmetrażu i umeblowania, ale w czasach „mikroapartamentów”… Cóż darmowa intymność przebieralni pozwoli zaoszczędzić grosz i zamiast wydatków na pokój hotelowy, zostanie gotowizna na zakupy. Dwa w jednym – przymierzyć i skonsumować zachwyt partnera… Ach! Zapomniałbym o trzeciej nóżce – parka wrzuciła film do sieci, żeby także zasięgi doznały erekcji.


7. Dopóki śmierć nie rozłączy.

Pan Biden w oficjalnym wywiadzie ogłosił, że ustąpi dopiero, gdy Bóg się o niego upomni. A na razie zajmie się tym, co potrafi najlepiej na świecie – rządzić i dzielić. Nie wiadomo, czym będzie dzielił, ale wiadomo, że chce rządzić całym światem.


8. Sprawozdanie.

Polski aktor poszedł z żoną do sklepu… Sensacja pierwszej wody. Kupił jajka i bagietkę. Przepraszam – nie kupił, a „wyposażył się”, na dodatek ekologicznie. Ciekawe, czy w domu będzie „stosował” te jajka, czy zwyczajnie je pożre.


9. Najdroższa pompa świata

Za posiadanie na działce ujęcia wody można zapłacić karę i to gigantyczną. A jak deszcz spadnie z dachu, to trzeba zapłacić podatek. Nielegalne wydobycie wody, nielegalne rozprowadzanie, ech! Strach pomyśleć, że powietrze czeka w kolejce do fiskalizacji.


10. Reklama.

Reklamowane są deszcze. I burze. Niebezpieczne, więc zostań w domu. Telefon grzeje się od komunikatów. Upał doskwiera. Piłkarze, zlani nie tylko potem, ale i przedtem wyjechali już z mistrzostw i rozkoszują się czasem wolnym. Żona jednego z nich, na basenie pochwaliła się „twerkowaniem” – czyli kręceniem pupką. Ponoć z wielką gracją i elegancją kręci. Się wie, że on kręcił, gdy ona kręciła i musieli podzielić się ze światem tą nowiną.