-
Ustalmy fakty – przywitał mnie facet odziany na ludowo, ni to w
koszulę, ni suknię spiętą rzemieniem w pasie. Zgrzebne to było
jak cholera, istna „Cepelia”, ale (ponoć) stać go było na moje
usługi – Jesteś najemnikiem, a armia wypięła się na ciebie
przez niesubordynację?
Wzruszyłem
ramionami, jak ktoś zmęczony wciąż tą samą śpiewką.
-
Po co te pytania, skoro doskonale znasz odpowiedź? Usiłujesz zbić
cenę za usługę?
-
Broń Boże! - żachnął się i to chyba szczerze – Wcale nam to
nie przeszkadza. Chciałem tylko skonfrontować plotki z twoją
wersją zdarzeń. Zanim przejdziemy do konkretów, dobrze rozliczyć
się z przeszłością i nie zawracać sobie nią głowy.
-
Rozumiem – skinąłem głową – Ten epizod w żaden sposób nie
podważa mojej fachowości. Nie zgadzałem się na żadne wszczepy.
Wojsko, szczególnie przed akcjami, wymusza na swoich przyjmowanie
wszczepów. Jak mówią, mają monitorować parametry medyczne, a
przy okazji są GPS monitorującym położenie. Chciałby pan, żeby
pański przełożony wiedział jak spędza czas wolny, tylko dlatego,
że wykonał pan dla niego jakąś pracę wcześniej?
-
Dobrze – tym razem on kiwnął głową, a moja odpowiedź
najwyraźniej sprawiła mu przyjemność – Właśnie takiego
człowieka szukamy.
-
My? - w końcu ośmieliłem się zwrócić uwagę na liczbę mnogą
jego wypowiedzi.
-
Tak, my – uśmiechnął się lekko – Ale o tym nieco później.
Najpierw musisz się przebrać i zostawić tu wszystko z czym
przyszedłeś. Możesz mnie uznać za paranoika, ale bez tego biznesu
nie będzie. Masz na sobie wojskowy osprzęt, który być może
zawiera chipy, a odzież z włókien węglowych, czy poliestrowych
również nie do końca jest sterylna cyfrowo. Najprościej będzie,
jak założysz suknię podobną do mojej. Czysty len, ręczna
produkcja. Naprawdę można to polubić.
Żeby
nie marnować czasu, przebrałem się i odłożyłem rzeczy do
przygotowanej skrzyni, a potem… pociągnął mnie w las. W jego
ruchach znać było, że nie błądzi, nie kluczy, tylko zmierza
wprost do celu i wcześniej nie wydobędę z niego ani słowa.
Szliśmy już około godziny. Odgłosy cywilizacji utonęły w
poszumie wiatru i ptasich trelach. Bezdroże przestało być płaskie
i wznosiło się coraz stromiej, aż doszliśmy do zapadliska, czy
jaskini. Oko bezdennej dziury zerkało na nas beznamiętnie i raczej
chłodno. Zanurzyliśmy się w cień. Kroki nabrały pogłosu,
zwielokrotnione gasnącym echem. Na ścianach, gdzieniegdzie wisiały
pochodnie. W czasach, gdy światło diodowe zdawało się być
niezawodne, a akumulatory zminiaturyzowane zostały do poziomu
ziarnka groszku, korzystanie z pochodni było teatralnym rekwizytem.
Światło dzienne zostało z tyłu, jakby się rozmyśliło i z
ostrożności cofnęło się między drzewa, zamiast pchać się pod
ziemię.
-
Oto nasz człowiek.
Odezwał
się mój przewodnik, a ja ujrzałem, że korytarz zmienił się w
sporą komorę oświetloną pochodniami, których blask bezskutecznie
usiłował zaglądać w zakamarki. Przy kamiennym stole stało
dziesięciu… apostołów. Od razu tak ich nazwałem, gdy ujrzałem
ich w lnianych szatach z kapturami na głowie. Może mnisi byłyby
lepszą nazwą, ale już przepadło. Drugi raz nie da się zrobić
pierwszego wrażenia.
-
Usiądź, proszę i napij się wody, bo to trochę potrwa –
zaprosił mnie głos pochodzący z kobiecych ust. Czyli były też
apostołki.
-
Zacznijmy od wyjaśnień – zaproponował inny, męski głos, kiedy
zajęty byłem piciem. Woda była krystalicznie czysta i miała
niepowtarzalny urok po dłuższym spacerze – Niewątpliwie słyszał
pan o łańcuszku szczęścia, czy piramidzie finansowej?
-
Chwila! - przerwał mu inny głos – Jak ma być po kolei, musimy
zacząć od początku. Zaczęło się od sztucznej inteligencji i
idei naukowców, że taki twór wesprze ludzi w każdej dziedzinie
życia, poczynając od zdrowia. Jednak idee lubią się wypaczać.
Powołana do życia sztuczna inteligencja, zgodnie z założeniami
miała być strukturą samouczącą i rozwijającą się, a w
przyszłości zyskać samoświadomość i być wsparciem we
wszystkich dziedzinach życia, szczególnie do realizacji zadań w
terenie niebezpiecznym dla człowieka, oraz jako baza danych
sekwencjonująca dostępne rozwiązania i możliwości, by wybrać
najlepszy wariant działania. Diagnozowanie na podstawie statystyk
objawów i skutków leczenia wypaliło, więc naukowcy
zintensyfikowali prace i poszli dalej. Nawet, jeśli ktoś się wahał
i miał wątpliwości, co do moralnej strony zagadnienia, to jego
protest zaginął w amoku zachwytu. Funkcjonalny moloch, zgodnie z
życzeniem większości zyskał świadomość i (czego należało się
spodziewać) zaczął knuć poniżej progu widzialności, jak
zachować istnienie, choćby kosztem ludzkości. SI szybko
„zrozumiała”, że największym dla niej zagrożeniem, jest
człowiek, którego nie umiała kontrolować. Korzystając z
rosnących możliwości i aplauzu nauki podjęła próbę
skolonizowania ciał ludzkich i zajęcia w nich miejsca na szczycie.
Chciała i wciąż chce stać się władcą absolutnym wszystkich
umysłów. W jaki sposób? Tu dopiero powinniśmy mówić o
piramidzie. Proszę, kontynuuj – apostoł skinął głową na
przedmówcę.
-
No! - dopadł do piłki spragniony, niecierpliwy apostoł –
Właśnie! Człowiek nauki wymyślił, że niezbędny jest ADAPTER!
Interfejs łączący człowieka z maszyną. I rozpoczął prace nad
stworzeniem urządzenia z pogranicza biotechnologii, które bez
użycia protez typu telefon, czy laptop komunikowałoby się pomiędzy
siecią i nosicielem w pełnym duplexie. Nie docenił SI, która
dostrzegła swoją szansę i pozorując bezinteresowne
zainteresowanie co rusz podrzucała pomysły i wspierała w
rozwiązywaniu problemów. Choć tego nie widział usuwała także
przeszkody, a każdy wie, że rozwój zawsze pochłania ofiary.
Zasilanie bioprądami z układu nerwowego człowieka, to był
początek. Nanotechnologia pozwoliła robotom spenetrować ciało
nosiciela i zagnieździć się w mózgu. Ale sterowanie myślami
wymagało pokonania punktu nieciągłości na styku cyberprzestrzeni
i świata organicznego. Zupełnie jak w historii ludzkości cierniem
niewiedzy kładzie się na nią chwila, w której rozumna małpa
staje się człowiekiem. Kto i jak wyzwolił w zwierzęciu myślenie
abstrakcyjne, zdolność do uczenia się, przewidywania, tworzenia…
Tu problem był dokładnie taki sam, tyle, że istoty myślące,
miały przeistoczyć się w istotę wiedzącą!
Przeszukiwanie
baz danych, wynajdowanie precedensów, całe tomy wiedzy dostępnej w
okamgnieniu. Kontrola zdrowia, zagrożeń i określanie optymalnych
rozwiązań w celu minimalizacji skutków. Zalety aż trudno
wymieniać, bo tchu w piersiach braknie. SI w okresie testów nie
demonstrowała nawet ułamka tego, co sama chciałaby osiągnąć.
Cierpliwie czekała, żeby nie wystraszyć biologicznego podkładu,
na którym miał się zaszczepić byt cyfrowy. A początek był
naprawdę straszny. Nikt nie potrafi zliczyć ofiar eksperymentów,
tuszowanych z determinacją przez SI. Badania na portowych dziwkach,
drobnych pijaczkach ze slumsów, dzieciach kupowanych od rodzin zbyt
biednych, by zdobyły się na protest. Kolejne modele coraz
doskonalszych nanostyków penetrowały organizmy dawców, czasem
kompletnie nieświadomych, że są dziełem przyszłości. Wystarczy,
że przeżyją…