Skoro
już odtrąbiono, że święta i czas najwyższy wydać możliwie dużo w czasie
krótszym niż rok wcześniej, w ramach sprintu przedświątecznego (chwała w
księdze rekordów Guinnessa gwarantowana, choć krótka, bo jednosezonowa zapewne),
kiedy już półnagie niewiasty zaoferowały mi w blokach reklamowych dokładnie wszystko,
czego chcieć powinienem, na dodatek w cenie tak bezwstydnie promocyjnej, że niemal
oczekiwałem, że pani w kasie dołoży mi własny złoty ząb, albo chociaż biustonosz
ciepły jeszcze jej podwyższonym kardiologicznie pulsem, żebym wychodząc poczuł
magię, bo przecież – bez magii świąt żadnych być nie może.
Jakiś
pan, porzucony na ławce, bo nie wytrzymał tempa przedświątecznych zakupów
siedzi i dogorywa tęsknie patrząc w otchłanie licznych paśników zlokalizowanych
w Galerii – widać, że brakuje mu i chce uzupełnić energetyczne niedostatki,
jednak surowe, zbiorowe oko postnej cenzury patrzy z taką przyganą, że ośmielił
się rzucić okiem wyłącznie na gabloty z trawnikami wielobarwnymi,
poprzetykanymi króliczkami, zajączkami, barankami i kurczaczkami tak słodkimi,
że można byłoby miksować je do masy kremowej na urodzinowe torty, albo wkładać
do uli, jako żelazną rezerwę dla pszczół, gdy zimowe ssanie w brzuszkach
poczują.
Szedłem
pośród ciastek bardziej kolorowych, niż paleta lakierów do paznokci,
przedzierałem się przez tłum, który wszedł pachnący w te czeluści rozległe,
lecz obecnie spływa potem i może po raz pierwszy chłopak poczuł prawdziwy
aromat towarzyszącej mu kobiecości, a ona… rumieńcem się oblała, gdy
zdecydowana woń testosteronu dotarła do podświadomości budząc skojarzenia, o
jakie sama siebie nie podejrzewała. Cóż – wzruszyłem ramionami, bo oboje szli w
ortopedycznych kołnierzach – najwyraźniej ekspresja wygrała chwilowo z
fizycznymi ograniczeniami i teraz pokutują za grzech niecierpliwego pożądania.
W
sklepie z męską odzieżą młoda pani głaszcze dyskretnie kieszeń błękitnej koszuli
rozmiaru wystarczającego jej na nie najkrótszą sukienkę i wtula się w
zawstydzony, wiśniowy krawat szepcząc mu to wszystko, czego jeszcze wczoraj nie
miała odwagi powiedzieć swojemu panu. Mógłby jej kupić i pasek dobrać do
kompletu, żeby się stała poranną koszulą. Powinien kupić. A w ogóle, to
dlaczego nie kupił jeszcze i chyba czas najwyższy zamienić tego pana na innego,
który kupi – ot choćby tego, co grymasi właśnie pośród pasków, bo co do ręki
weźmie, to za krótki i żadna dziurka, nawet ta zaczepiona o nieskończoność nie
jest w stanie nakryć pępka.
Pośród
elektroniki pan siwiejący, ze zdumiewającym skrępowaniem poszukuje baterii, więc
chyba nie do wnuczęcej zabawki, lecz dla tej pani nieopodal, co włosy miedzią
pokryła, żeby zakamuflować choć drugą cyfrę pesela, z nadzieją, że ta pierwsza też
zblednie troszkę. Teraz maskuje niecierpliwość dłonią ściskając paski torebki,
jakby się bała, że zabawka z rozładowaną do cna iluzją bliskości wyfrunie jej,
ku zgorszeniu tłumu o oczach szklistych lub przekrwionych, zmęczonych i nienasyconych,
lecz nigdy tępo-martwych, bo w powodzi gadżetów można byłoby zaginąć śmiertelnie,
jeśli każdego dnia nie zaktualizuje się wiedzy na temat dostępnego i
wyprzedanego właśnie asortymentu.
Pośród
prądów klimatyzowanego powietrza, tendencyjnie aromatyzowanego chlebem i piżmem,
pośród muzyki kojącej ogłupiałe nerwy, płyną ludzie delikatną nutą popychani,
od jednej witryny do drugiej. Jakaś kawa droższa od samochodu, mimochodem lody
w cenie wakacji na Tahiti, ukradkiem ciastko za które można wyżywić Bangladesz
i runda druga. Spożywka. Wiadomo – łatwo nie będzie, bo pomiędzy regałami nieustannie
i beztrosko jeżdżą czołgi i pociągi pancerne objuczone tak, że wielbłąd
nauczyłby się pisać i napisał gorącą skargę do ONZ-tu i do Hagi, Brukseli, a
nawet do bezimiennego bodajże świętego od wielbłądziej krzywdy też, gdyby ktoś
próbował taki balast choćby pokazać wielbłądowi. Kółka skrzypią pracowicie, a
ochrona wyposażona w sprzęt dwuzadaniowy dostojnie i z niezwykłą pobłażliwością
kontroluje z wysokości minus pięć dioptrii cały ten rwetes. Bo w razie „W” –
dysponują sprzętem – można niepokornego delikwenta schwytać w objęcia kilowoltów,
a gdyby przed kasą zasłabł, udzielić mu elektrowstrząsów wykorzystując czarno
odzianą powagę urzędu jako defibrylator. Rzut oka na sklep z butami, potem na walizki
ze skóry zwierząt wymarłych w dziewiętnastym wieku i te z tworzyw sztucznych,
które NASA skończy badać w przyszłym dziesięcioleciu, pod warunkiem, że budżet uniesie
apetyt wciąż rosnącego zespołu Einsteinów i ich doradców/prawników/psychoterapeutów/guru
i całej tej otoczki która jak burdel za wojskiem podążać po prostu MUSI.
Kwiaty!
Pamiętać o kwiatach, o baziach, o smrodzie bukszpanu, później farby do jaj i do
twarzy, do pazurów, ust, policzków… chemia, bo przecież okna i lodówki myć
trzeba, podłogi, lampy sufity i własne podwozia też. Włosy farbować, bo goście przyjadą
i nie tylko w garnkach będą przeprowadzać inspekcję, ale w migdałki i waginy
zerknąć nie omieszkają. Więc pucować koniecznie, choćby północ kuranty śpiewać
raczyła. Dywany trzepać i skontrolować karność ręczników w kostkę ułożonych tak
dawno, że się już ich nie da rozprostować. Firanki ze zdumienia stają się
przeźroczyste, a łóżka skrzypią z niedostatku lokatorów, gdy piekarnik dyszy
ciężko drugi tydzień eksploatowany bardziej niż angielskie bezdomne dzieci w osiemnastowiecznych
fabrykach.
To
wszystko owszem. To też, ale najpierw – Galeria, bo jeszcze piętro zostało, czy
dwa – nie – to ostatnie, to raczej nie, bo kino i kolejne słodycze droższe niż
udana kampania prezydencka. Ale jeszcze to jedno piętro koniecznie, bo może
sukienka i bielizna damska przecudnej urody, a przecież dziś właśnie do majtek zbyt
ażurowych dostać można w gratisie pas do pończoch, więc do pasa dobrze te pończochy
nabyć – ze trzy pary, bo chłop delikatnością nie grzeszy, a głupi tak że zanim
zdejmie to podrze do cna. No dobrze – pięć, bo to nigdy nie wiadomo, jak często
i komu przyjdzie ściągać.
I
książki, bo może kiedyś… może przyjdzie czas, że się przeczyta, ale dzisiaj niech
leżą i w oczy gości kłują, bo nie wypada za analfabetę robić, więc pani pozwoli
– pięć, nowości, muszą być i w twardej oprawie – najlepiej skóra i złocenia –
niech wiedzą, że z pospólstwem wspólne, to tylko wyznanie i nic więcej. Pani da
grubsze, bo te chude niepoważnie wyglądają, pani myśli, że na biedaka trafiło? No
ruszże się kobieto i podawaj, bo chłopu ręce urwie od dźwigania – patrz jak
zmizerniał, pobladł, a do domu musi dowieźć samochodem, bo przecież nóg już nie
czuję. Powiem ci kochanieńka, że piwo mu kupiłam…. Dietetyczne i jedno, ale
ciii… to dopiero, jak wniesie po schodach do domu i dywany wytrzepie…
Jajka!
Przecież po jajka przyszliśmy tumanie skończony! Gdzie jajka masz??? Nie… ty to
zupełnie bez jaj chyba jesteś, że też mi się taki trafić musiał!