wtorek, 20 maja 2025

Na zabiegu zbieg biegł po wybiegu.

 

    Pani, z wyboru blond, innej pani w naturalnej chyba czerni ukradkiem sczytuje książkę. Analogową. Archeopan przysiadł się do kolczastej z wyglądu dziewczyny w wieku ciut poniżej wieku jego syna i trwał w bezruchu, żeby nie nadziać się na kolce, w jakie wyposażona była także torebka. Pulchniutka pani o różowiutkich jak serdelki nóżkach ujeżdżała rower, zmierzając niechybnie na czołówkę z Dżokejem, który fechtował parasolem, jakby to był bosak rybacki. Długonogie łanie w obowiązkowo czarnych leginsach o nogach więcej niż idealnych zakrzywiają męski wzrok, lekce sobie ważąc prawa fizyki, które musiały polec na ołtarzu zachwytu i nadziei. Gość wytrwale nakrapiany gorzałką ustąpił miejsca starszej pani z komentarzem: „A co to ja jestem? Patologia jakaś z oczami w tablecie?” Aż chce się po kieliszek sięgnąć, bo może wtedy ogląd sytuacji staje się łatwiejszy?


    Na płocie przysiadł wróbel ze sporym kawałkiem sznurka w dziobie. Może, gdy dzieciątka spać się położy, uda się z szanowną małżowinką pobedeemesować, by temperaturę sypialni podnieść pod niebiosa. Rosły gość, z fryzurą wystrzyżoną szlachetniej, niż żywopłoty w przypałacowych parkach nosił koszulkę z nazwiskiem piłkarza mającego afrykańskie korzenie – będzie musiał mocno opalać, żeby dogonić wizerunek idola.

sobota, 17 maja 2025

Czekając na koniec.

 

    Kropla deszczu zwisa żałośnie z balustrady i niemal czuję jej strach, przed upadkiem. Już myślała, że się udało. Grawitacja, ten bezduszny wróg swobodnego lotu kusi ją obietnicą spotkania z podobnie nieszczęśliwymi, pływającymi stadem o nieeleganckiej nazwie kałuża. Przecież mogłaby zostać wypita przez kwiat, tak jak kwiat zostaje wypity przez trzmiela o portkach uświnionych pyłkiem po pępek.


    Inna kropla szusuje po szybie w supergigancie, którego nie wygra, bo zaraz za nią czekają kolejne, a każdy wie, że faworyt nie startuje pierwszy. Pierwszy przetrzeć musi szlak słabiak, dając publice punkt odniesienia i emocje rosnące z każdym kolejnym zawodnikiem pojawiającym się na starcie.

piątek, 16 maja 2025

Motyle.

 

    Kradnę chwile bez większego znaczenia dla świata i obieram je ze skórki. Nie wiem po co, ale czy to istotne, skoro sam nie czuję się znacznym? Robię, bo mogę. Bo chcę. Musi wystarczyć uzasadnienie godne dziecięcej logiki.


    Nagie chwile wstydzą się odrobinę, choć przecież sedno, jądro, miąższ zostały, a znikła wyłącznie politura. Blichtr uszyty na miarę cudzych oczekiwań. Wiedzą, że dla mnie najpiękniejsze są nagie. Bezwstydne, przygryzające opuszek palca, patrzące spod oka, jak lolitka nieświadomie kusząca, przyciągająca uwagę głodnego satyra i nieśmiałego romantyka, który dotychczas nie zorientował się, że pragnie.


    A kiedy są już moje, pozwalam im frunąć. Do nieba.

Partner parlamentarnej pary pod parasolem parkingowego.

 

    Dżdżu zachciało się dżdżownicom, więc jak na zamówienie, poranek pełen skroplonych mgieł ściekających po kaflach chodnikowych wprost w asfaltowe rzeki. W ciemnościach dzicz łypała pożółkłymi oczami zbliżając się z warkotem. Ptakom (o zgrozo) zaschło chyba w gardziołkach, bo cisza wystraszona, pustynna. Na podwórku psy walczą o pierwszeństwo drogi, ignorując swoich woźniców, usiłujących powściągnąć temperamenty. Niebo na chwilę pojaśniało, jakby słońce sprawdzało, czy warto spod pierzyny wychodzić, ale najwyraźniej doszło do wniosku, że nie, bo teraz układa puzzla z ciężkawych wciąż chmur, by podrzemać, niechby i do wieczora. Lubienie, czy nie lubienie, nie ma nic do gadania. Ciężko się dyskutuje z potrzebami dżdżownic, bo chyba niewiele rozumieją z ludzkiego słowotoku.

czwartek, 15 maja 2025

Brać brała barć.

 

    Rzednąca mżawka wpływa na zwiększenie poziomu tekstylnej czerni w środkach masowej komunikacji. A skoro o masie mowa, to i kobiety bardziej masywne wyruszyły na podbój Miasta, krokiem ciężarowca zbliżającego się do sztangi z uwieszonym na niej rekordem świata. Starsza pani drobi kroczki na opuchniętych nogach, a jej łydki przypominają mapy dorzeczy nieznanych rzek. Kolarz cicho, acz słyszalnie klnie numerek tramwaju, w jaki dobrowolnie wsiadł wraz z rowerem.


    W zdewastowanej bramie przechodniej dostrzegam wyznanie: ONLY SCHABOWY, lecz kiedy podchodzę bliżej, drugie słowo zaczyna przypominać coś japońskiego, więc tracę zainteresowanie i nie deszyfruję.

środa, 14 maja 2025

Ograbiony grabiami zgrabny grab.

 

    Kobieta z dumnie wypiętą piersią powozi różową walizą, wykonując skomplikowane manewry chodnikowe. Na przystanku nastolatki chwalą się wczorajszymi „dramami”, a ja naprzemiennie trafiam grube szale i krótkie spodenki. Kwitnące fioletowo czosnki wyglądają jak zmutowana koniczyna wyrastająca ponad nieuczesane trawniki. Gość w odblaskowej bluzie mechanicznie przepycha kurz remontowy z torowiska na jezdnię, ale czemu miałoby to służyć i jaka w tym logika, to nie wiem. Mógłby ów kurz wessać i byłoby posprzątane, a tak?


    W rozłożystych ramionach katalpy coś śpiewa piękniej niż zwykle. Nowy amant, albo odwzajemniona miłość dała siłę do pieśni. Podziwiam wielopniowe mirabele pospinane stalowymi prętami, a w parkowej alei witają mnie zwłoki dwóch młodych wron. Mijam schody wiodące ku Rzece, zbudowane tak, by woda z nich nie spływała, dzięki czemu gołębie mają ekskluzywny basen i poidło. Wystarczyło, żebym przystanął z dowolnego powodu, by nad głową przeleciał niepostrzeżenie ptak i upuścił zdobycz pod moje nogi. Malutkie, nieopierzone pisklę, martwe jak wcześniejsze wrony. Emerytowanego Dżokeja spotykam most dalej, niż w zeszłym roku, co kładę na karb peregrynacji miejskiej komunikacji. Czapla z nieskończoną cierpliwością pilnuje, żeby Rzeka płynęła we właściwą stronę, ignorując kobietę o biodrach umożliwiających atrybutom na wybujałe fantazje, choćby taniec w rytm kroków powodujący suchość w ustach – moich, nie czapli.


    Bo ja już tak mam, że idąc wzdłuż Rzeki generuję problemy nie tylko filozoficzne. Dziś zaintrygowała mnie deklinacja słowa DZIÓB, a dokładniej, czy dziób ptasi i okrętowy odmienia się identycznie. Oczywiście – wygenerowanie problemu, to zupełnie inna kategoria, niż jego rozwiązanie laickim umysłem, grunt, że zabrnąłem daleko poza zasieki kanonów gramatycznych. Piękna pani, z premedytacją przewymiarowana w obliczu potencjalnego głodu życie skaleczyło w bladą łydkę, a ja, pogrążony w zachwycie nad całokształtem widzenia, zapomniałem o bliskości sezonu na siniaczki, a mogłem tak wdzięcznie napocząć. Ech!

wtorek, 13 maja 2025

Bieli się blizną bielizna mielona na mieliźnie.

 

    Budzik podzielił poranek na kwanty, a każdy drobniejszy, pospieszny, rwący ku przyszłości, by zaniechać, kiedy jego chwila minie. Szpaler robinii kwitnących na różowo przygląda się straceńczej armii żmijowców rosnących w międzytorzu. Szpak wybrał suchą gałąź, traktując ją jak monstrualną wykałaczkę, o którą czyścił sobie dziób. Kopciuszek o rudym ogonku mimowolnie naśladuje bajkowego i spośród kurzu i piachu wybiera co bardziej jadalne fragmenty. Kozacy, zapewne nie wiedząc, upodobali sobie na nocne libacje bulwar, przy którym skromnie z boczku stoi sobie pomnik ofiar Wołynia. Dla nich, pewnie nieistotny detal, a mnie ogarnia trudny do uniknięcia niesmak.


    Jakiś graficiarz ozdobił elewację kościoła fioletową obserwacją filozoficzną: ZASZŁO SŁOŃCE. Być może sądził, że bez jego niemal boskiej interwencji rzecz nie udałaby się absolutnie. Przetykane czerwienią liści perukowca podolskiego białe rozety kwitnących kalin dają oczom wytchnienie, po rozmaitych widokach. Na przykład strój kolarski zawierający kask i kapcie. Albo japońska (sądząc po liczbie istot utrwalających obraz) wycieczka nagrywająca pasjonujący film z przejazdu tramwaju między cerkwią a mostem. Poniekąd – przejechanie mostu zabiera około trzech minut. Na piechotę ów most jest zdecydowanie krótszy i łatwo zejść poniżej minuty, nawet plując do Rzeki, czy podziwiając skrzata robiącego pranie.

poniedziałek, 12 maja 2025

Ekstrakt o świecie dwóch prędkości 23.

 

    Kobiety potrafiące zawrócić mi w głowie są zbyt mądre i świadome własnej atrakcyjności, żeby się zgodzić na „czarujący epizodzik”.


    Za to apetyt na wzajemność mają inne, których towarzystwa unikam nawet po spożyciu.


    W obliczu niekończącego się pasma nieskonsumowanych stosunków – zostałem solistą.

Opiłek – niewielkich gabarytów pijaczek.

 

    Starsza pani na widok kolejnego kościoła nerwowo sprawdza, czy ma głowę, pępek i dwa ramiona, mamrocząc przy tym coś nieżyczliwego. Kiedy akurat nie trafia się kolejne sacrum zerka na mnie z odrazą w 3D. Pożera mój humor, który najwyraźniej nie smakuje jej wcale. Musiałbym chyba być jak Melancholijny Karampuk, który w konkursie okazywania uczuć przedostatni byłby tylko wtedy, gdyby Śmierć wzięła udział w zawodach.


    Zieloność dojrzała już i okrzepła, szykując się na kanikułę. W parku, jak się okazuje, pod drzewami wypróżniają się nie tylko psy. Aż dziw, że ptaki wciąż trwają w koronach i przekrzykują się chwaląc dzień. Wstąpiłem na stare śmieci. Odwiedziłem modrzew drabiniasty, dwie katalpy najpiękniejsze w Mieście, wino wspinające się na wiekową szkołę dla artystów i moją ulubioną rzeźbę stojącą przed nią. Od pierwszego kopa dostała ode mnie imię – „Podzwonne mostu” i nazwa trzyma się mnie na tyle długo, że rzeźbę pokryła patyna. Albo raczej rdza.


    Przede mną rozpościerał się bulwar stanowiący ramę do obrazu z portretem dzielnicy Boga. Udatny obrazek, choć u złośliwych pewnie dorobiłby się epitetów, że kicz i tandeta. Na młodych lipach słońce gra w piekło-niebo, wywijając liście, to srebrną, to zieloną stroną. Czerwony kapturek spłowiał do malinowego różu i z papieroskiem w dłoni i GPS w komórce w drugiej wędruje do babuni na likierek ziołowy, albo zacny winiaczek. Zimno. Dziewczęta chowają dłonie w rękawy kurtek z kapturem. Mnie zaczepia nieźle ubrany gość pytaniem „przepraszam, zbieram jakieś drobne”, a kiedy odmówiłem podziękował. I ja, właśnie wtedy pomyślałem, że szukam grubych, ale też bez powodzenia. Wróble aromatyzują pękate brzuszki w czarnych bzach ćwierkając z zadowoleniem w zapachowej kąpieli. Samica Alfa, w czarnych rajtuzach i spódnicy kurczowo obejmującej jej krągłości z entuzjazmem wyposzczonego nastolatka, sprawdzała jakość parkowania obcych, bo przecież sama zaparkowała wręcz idealnie.

niedziela, 11 maja 2025

Ekstrakt promocyjno biznesowy.

 

    Sprzedam mech w puszkach i sosnowy aromat w sprayu, nieużywany materac z lnu i paproci, oraz pakiet wyselekcjonowanych dziesięciu nasion – zagadek. Na żądanie jadalnych, bądź nie, żeby kupiec miał niespodziankę, czy wyrośnie mu jałowiec,  czeremcha, a może dzikie poziomki?

Masz talerz masztalerzu?

 

    Gołąb (bo one tak mają) siadł na krawędzi dachu i zajął się gołębimi sprawami. Znaczy piórka czyścił, kupę zerżnął i zerkał w niebo, skąd manna poleci tego ranka. Przyleciał drugi, bardziej towarzyski i chciał się przygruchać, jednak trafił na mruka, który zawinął się i odfrunął w dal całkiem błękitną, jak egzotyczne oceany w reklamowych folderach. Towarzyski wkrótce opuścił dach – co będzie tak sam siedział, jak jakiś rozbitek. Pofrunął szukać gładkiej synogarlicy – ta to dopiero gruchać potrafi. I pohukiwać lepiej od puszczyka!


    Słońce pracowicie wybiela ściany usmarowane wczorajszym deszczem, ciemne i pełne zacieków. Tylko patrzeć, jak zalśnią w słońcu brylantową iskrą okien sypialni. W taki dzień można wszystko. Albo nic – jak kto woli.

sobota, 10 maja 2025

Stan w Stanach stanowi stanowcze standardy dlastatecznych staników na stanicach stoików.

 

    Kwitnące złotokapy przypominają gęste kiście słońcem wygrzanych winogron. Choć deszcz zaczyna kontrolować wodoodporność maluchów na placu zabaw życie tętni. Może dlatego, że dzieci, zamiast parasoli noszą różowe kaski, choćby przyszły bez roweru. Czyżby to nowa moda zabezpieczająca niedoskonale zarośnięte ciemiączka? W sklepie tematem przewodnim stają się mrówki, wzbudzając uczucia niezbyt przyjazne. Niby dużo nie jedzą, ale ich ruchliwość ciągnie głowę nie tam, gdzie się spodziewała. Jak bezgłośnie włączony telewizor przyciągają uwagę, nic nie robiąc sobie z octu, lawendy, czy olejków eterycznych.

Ekstrakt zuchwałych pragnień.

 

    Marzą mi się słowa trójwymiarowe, na pięć, może nawet sześć zmysłów, które można powąchać, rozkochać w sobie bez wzajemności, lub znienawidzić, gdy w złą przyjdą porę. Rozbrykanych, beznogich kijanek baraszkujących w ulewnym deszczu, nie znających ani granic własnej odwagi, ani życiowej pokory.

czwartek, 8 maja 2025

Głosem Czubówny.

 

    Wielki Łowczy wyrusza na żer. Jest arogancki i nieostrożny. Ciśnienie wewnętrzne wkrótce przekroczy poziom krytyczny i zainicjuje reakcję jądrową, zakończoną spontaniczną, niekontrolowaną eksplozją. Niuanse zdecydują o ewentualnym powodzeniu.


    Kiedyś był wybredny, dziś pazernie myśli o sukcesie. Nie stać go na porażkę, dlatego rezygnuje z wszelkich zasad. Modyfikuje strategię. Ryzykuje. Zrozumiały strach determinuje jego kroki. Obawiając się niepożądanej konkurencji, tropi sam, kładąc na szali ostatnie rezerwy. Jeśli łowy zakończą się po jego myśli, zyska czas na regenerację. Jeśli nie, nieuchronnie pogrąży się w otchłani szaleństwa.


    Wreszcie zwęszył ofiarę. Samica jest zdesperowana i zdeprawowana niemal tak samo jak Łowca. I równie stara.

Prazesy – starożytne frazesy.

 

    Rosły rudzielec z namalowanym rumieńcem czekał na autobus z otwartymi ustami – nieco ją tłumaczyły jedynie bardzo okazałe jedynki i czerwoniutka szminka pewnie świeżo nałożona. Trzymała się z dala od brodatego rudzielca, któremu wyraźnie brakowało kogoś, kto by go odkarmił. Gadułka wystraszona porannym chłodem zrezygnowała dziś z kolarskich wyczynów i dość wybrednie wybierała linię MPK. W autobusie dziewczyna przygotowana na powrót zimy – wełniane czapka i szal, gruby sweter plus kurtka. Pasła się jakimś wege-kremem przy użyciu metalowej łyżeczki, czyli przygotowana była na taką ewentualność jak głód podróżny. Siedem flag narodowych zdobi przydworcowy parking rowerowy, a sam dworzec zaledwie dwie, na sąsiadujących wieżyczkach.


    Ciągnie mnie na bulwary nadrzeczne, gdzie wysoko w jaworach i lipach ukrył się śpiewak koncertujący nie czekając poklasku. Zbyt wcześnie na staruszka-saksofonistę, ozdabiającego most standardami jazzowymi i na turystów pokazujących sobie palcami co piękniejsze detale architektoniczne. I tylko wczorajszy król życia po upojnej nocy śpi na ławce kiwając się niezależnie od wiatru. Czarny bez zaczyna wodzić nosy na pokuszenie i lada chwila przyjdzie pora robić HYĆKĘ.


    Kobieta, na wpół puma, na wpół jaguar ubrana naprzemiennie w czernie i cętki szła, a mięśnie grały jej pod skórą (znaczy pod ubraniem) pełne napięcia chwile mające dopiero nadejść. Tylko patrzeć, jak spadnie komuś na grzbiet jak worek cementu. Smutne dziewczęta maszerują do swoich przyszłości z spodniach o wiele za dużych i ciągnących się po ziemi - wiem, wiem – owersajzowe one i tak ma być, jednak nie wygląda to ani ładnie, ani dziewczęco. Trzy gołębie spokojnie i bez lęku wysiadują wielkie, granitowe nabrzeże. Dumny Indianin (znaczy Hindus) wiedzie za rękę taką masę uśmiechniętego szczęścia, że duma jest w pełni uzasadniona. A potem dostrzegam kruche dziewczę o wielkiej zapewne gęstości, bo pod naporem ciężaru podeszwy jej adidasów wylazły spod stóp i udają rakiety śnieżne.


    Ach! Zawitałem na mgnienie oka na Rynek i nie bardzo wiem, co mam sądzić o turystach, którzy fotografują się na tle Mc Donalda, choć mają do wyboru naprawdę piękne kamieniczki, pomniki, pręgierz, czy fontannę. Może jest jakiś wyjątkowy? A może to jakiś „czelendż”?

Wyroki sroki: kosy do kosy, szpaki do paki, gołębie na głębię.

 

    Kosy, szpiedzy nocy, zamaskowani tak idealnie, że noc zdeprawowana światłami latarń i reflektorów ma powody do wstydu, ruszają na zwiad. Sprawdzają czy i skąd nadejdzie słońce, jakby zamierzały pospieszną fastrygą załatać dziury, które słońce będzie rzeźbić w nocnym widnokręgu. Na razie ostrzegają się wzajem i przypominają o koniecznej czujności.


    Psy, jeśli w ogóle się zdarzają, to są jak nocne koty – szare, cichsze od śpiącej niewinności i ostrożne, jakby trawniki wysypane były gorącymi żyletkami. W takim przedświcie nawet myślenie zbyt głośnych myśli może wybrzuszyć szyby i zakłócić sen tym, co niedokładnie upili się wczorajszego wieczoru. Oddycham lekko, wyobrażając sobie nieznane schody kończące się znienacka, jeśli tylko stąpnę zbyt pewnie. Macam i sprawdzam oddechem każdy szczebel zbutwiałej drabiny. I tylko budzik drwi ze mnie w rytmie pożeranej teraźniejszości. Na pościeli flaczeją mi nocne kształty wygniecione ciepłem bezwstydnego snu, o ile w ogóle śniłem, bo z całego życia pamiętam może ze trzy? Zapewne to moja wina, bo wierzę, że sen, to mała śmierć, do której czas dostępu nie ma. Za barierą świadomości rozciąga się być może pas ziemi (czasu) niczyjej, gdzie jeszcze można się rozmyślić, ale każdy krok w głąb tego interioru może być zbytnim zuchwalstwem i zakończyć się kradzieżą busoli umożliwiającej powrót w objęcia życia. Nie wierzę w sen. Wolę go nie nadużywać. Kto wie, czego powinienem się wstydzić za nocne wybryki głowy puszczonej samopas – budzik tymczasem kpi, że to ledwie parę godzin, nieistotnych dla mnie, a jedynie kronikarsko odnotowanych przez niego.


    Czas bezkrólewia się kończy. Kosy pognały tak daleko, że już ich nie słychać, więc pewnie pracowicie zszywają czarne prześcieradło borowane tłuściutkimi paluchami promieni słonecznych, pocących się pod zbyt tłustym przykryciem. Buńczucznie idę sprawdzić, jakby to coś mogło zmienić.

środa, 7 maja 2025

Szczaw w puszczy się puszcza i szcza tłusta tłuszcza.

 

    Dzień kobiet o podwoziach dedykowanych do zadań polowych na niegościnnych bezdrożach. Masywne ramy miednicy, wzmocniony układ kostny i adekwatna do szkieletu karoseria o łagodnych (póki się nie zaczepi przaśnym słowem) krzywiznach wypolerowanych na wysoki połysk. Budzić musi dumę i zachwyt, więc budzi. Nawet u brodacza, który zarost podlewał chyba odżywką użyźniającą, czy doskonałym nawozem, bo nosiciel przy swoim upierzeniu wygląda mikro, jak coś, co się do brody przykleiło niestety.


    W autobusie, przez całą drogę kobieta czytała na głos bajkę swojemu dziecku i nie zrażała się warkotem silnika, czy innymi przykrościami. Młodzianek słuchał, czasem zadawał pytania, albo zachwycał się talentami bohatera. Za oknami, spomiędzy wysokich traw wystawały wielkie, żywe pompony fioletowego czosnku wyglądały jak namalowane dziecięcą ręką. Na przystanku przystanął wędkarz, wyposażony w całą torbę specjalistycznych instrumentów wabiących i czekał na tramwaj jadący w stronę wody, by przetestować talent własny i skuteczność wyposażenia. Wzrokiem chwytam kobiecą sylwetkę o nogach tak chudych, że cała wygląda jak marionetka i zostało tylko wypatrywać krzyżaka i nitek sterujących jej ruchami.


    W bezpłatnym biuletynie wyczytuję zaproszenie na „targi terrarystyczne” i czuję niepokój być może związany z hipotetyczną literówką, a impreza jest biletowana, więc można się pewnie dokształcić, albo złapać kontakty. Kloszard powożący furą marki wózek dziecięcy bez dziecka, za to z przestrzenią bagażową kubik z okładem, wykorzystanym w pełni, poławiał puszki po piwie i utykał je w szczeliny ubitego podróżą naboju, a łeb miał kunsztownie wystrzyżony po szlachecku w ogon bobra, zapewne w renomowanym atelier, salonie, czy pracowni – na pewno nie ręką laika był sprawiony na wyjściowo.

wtorek, 6 maja 2025

Masa zamaskowanych maszkaronów.

    Wystarczyło, żeby raz krzyknęła czapla i już pognało mnie na wyspy. Znów. Jakbym nie wiedział, że tam krok zwalnia, wraz z oddechem. A przecież nie stać mnie na wagary. Winę bezczelnie zwalam na słońce, przeglądające się w nurcie, oślepiając mnie kompletnie. Omamiło mnie. Puściło dopiero, kiedy wzrok zawiesiłem na pniu drzewa uczepionego po powodzi jakiejś ostrogi, by okazał się doskonałym miejscem na odpoczynek wróbla. Do lotu spomiędzy traw zerwał się kos, by chwilę później rozśpiewać kościelną wieżę na chwałę Pana. Krzewy obsypane białą kaszą kwiatów i pustka. Wilgotna, sugerująca gęsią skórkę. Jarzębina szykuje się do produkcji korali, poławiacz śmietnikowych skarbów penetruje kubełki bez fanatyzmu, Rzeka pyszni się powidokami wiekowej architektury przycupniętej na drugim brzegu. Zieleni się już wszystko – wiem, nie patrząc, bo stateczny dąb stojący u wrót galerii handlowej puścił się w wiosnę, a on zawsze był nieufny jak biblijny Tomasz i bardziej pochopnym drzewom nie wierzył za grosz. Rzeka plumka, drzewa rozćwierkane świergolą o cieple, którego zabrakło o poranku. Choć to jeszcze nie sezon, to brzuszyska śmietników wyspiarskich brzęczą szkłem pohukując na wietrze jak zakochane w jutrzence gołębie.


    Most umęczony niekończącym się remontem wciąż niepiękny. Kładka wyposażona w kratownice, bo ludzie potrzebują manifestacji uczuć, które na zawsze i nigdy i w ogóle, więc kłódkę trzeba powiesić, żeby każdy wiedział. Korale na ostrokrzewach przetrwały zimę i rumienią się od chłodu znad Rzeki. Hotelowa wisteria uwodzi już aromatem dusząc tych, których zwieść się uda zbyt blisko. Apetyczna dziewczyna w trampkach wystukuje sekundy dzielące ją od wymarzonej sylwetki, bo nikt jej nie powiedział, że wygląda ślicznie. Rozśmiesza mnie kolejna kładka uzbrojona w furtkę z zamkiem patentowym i wysokością do pół uda. Grzecznych i bogobojnych na pewno zatrzyma. Niegrzeczni przejdą nad nią. Zwalniam. Przystaję, zapominam. Słońce usiłuje sam nie wiem co – zlicza mi piegi, albo sprawdza, czy mchem porosłem. Włóczęga nigdzie się nie spieszy, bo wszędzie jest u siebie, a każde „daleko” jest nieistotne, bo daleko. Nieznana siła we wstęgowych chmurach wylizała pas błękitu, więc zastanawiam się nad tą łaską, a pas patrolują kawki i gołębie.


    Objuczona bagażami dziewczyna, o puchnącej dorastaniem i dostatkiem urodzie ledwie parę godzin później wcina loda na przystanku ignorując falangę nastolatków monogamicznie odzianych w czerń. Żmijowce wyciągają mordki na skrawku zieleni zbyt ubogim by wykarmić jedną, niezbyt głodną kozę. Na poboczach wdzięczą się bujnie żywokosty. Kwitną czeremchy, robinie i pigwy. Młodziutka dziewczyna pozwala psu na fantazję, bo sama zbiera bukiet z żółtych chwastów, ignorując niebieskość chabrów, fiolety ptasiej wyki i koniczyn. Widok kobiety w futerku skłania mnie do rezygnacji z podróży. Naprawdę? Futerko ma jedynie słuszny kolor, ale to i tak przesada. A kiedy już idę niespiesznie, wyprzedza mnie na rowerze jadąca pupa w rozmiarze S – tak przynajmniej była obrendowana. W czasach, gdy wstyd jest grzechem coś więcej jak gorset okrywający pączkującą kobiecość, to już przesada?

poniedziałek, 5 maja 2025

Drętwa dratwa na tratwie.

 

    Nowy rozkład jazdy spadł na osiedle, jak jeźdźcy Apokalipsy, powodując lekką dezorientację i rozbuchaną ciekawość, jak zachowa się owa „cudowność komunikacyjna”. Powiem od razu, że test wypadł na niekorzyść – jechało i wracało się dłużej, nici z oszczędności czasowych, a tłok jak był, tak jest. Z minusów warto zauważyć, że przystanek końcowy wyemigrował niemal na wieś, choć był elegancko w centrum. Autobusy wywijają skomplikowane „fiflaki”, żeby dostać się na bus pas i pętlę autobusową, na której panował ordynarny chaos i tłok. Krótko mówiąc – wyszło jak zawsze za potężną kasę. Jeśli to ma być rozwiązanie XXI wieku, to wolałbym wrócić do poprzedniego.


    Kaliny zaczynają bielić się pięknymi rozetami kwiatów, starszy gość przymierza się do strzyżenia betonowego podwórka w asyście smakosza napojów wyskokowych. Młode dziewczę wymuszało na swoim Kozaku pieszczoty wątroby, albo i jelit, okazyjnie prezentując opancerzony pępek. Pod witryną sklepu oferującego „wszystko” po pięć złotcyh ktoś podrzucił pampersa tak nasiąkniętego zawartością, jakby za chwilę coś zamierzało się z niego wykluć. Chuda babeczka w cielistych leginsach niosła kwiaty marki goździk (sztuk ze trzy, czyli dość oficjalny zestaw służbowy), jakby to był rapier. Dziarsko maszerując wypatrywała wroga, żeby wrazić mu w brzuszysko zacną broń po bełt i wypatroszyć, jednak nie mogła zdecydować się na wybór celu. Normalnie Naga Broń, ostrzejsza od żyletki. Kolejne dziewczę pod troskliwą opieką pięknego chłopca na przejściu dla pieszych wydłubywała coś pracowicie z dekoltu. Albo mucha tam wpadła, albo okruszki żarcia, bo przecież w marszu, dla oszczędności czasowej warto czymś zająć żołądek. Nie wiem tylko na co ów zaoszczędzony czas zużyje. Wizyta u gastrologa? (Swojego czasu wymyśliłem nazwę specjalisty – gastroentomolog – fachura od motyli w brzuchu)

niedziela, 4 maja 2025

Prasówka cd wyjątki.

 

    A kiedy przeczytałem, że „niedługo później okazało się, że spodziewa się dziecka, którego matką jest Alicja Bachleda-Curuś” - zadrżałem. Wyobraźnią zobaczyłem ciężarnego Colina Farrela domagającego się ogórków kiszonych, czy skrobiącego lód ze ścian zamrażalnika nim mu wody odejdą.


    Zaraz po pierwszej sensacji pojawiła się kolejna o aktorce, czy może żonie sławnego sportowca, która tak się spieszyła na osssstrą balangę, że „zapomniała spodni” – oni w tym Wielkim Świecie, to chyba wszyscy mają sklerozę. Dobrze choć, że są wysportowani i potrafią bez namysłu „wskoczyć” w skąpe bikini. Oszczędzają na strojach? A swoją drogą, nikt nie napisał, czy to wskakiwanie w dwuczęściowy komplet odbywa się górą, dołem, czy sposobem mieszanym? Grunt, żeby „skraść szoł”, nie pójść do więzienia za zuchwałą kradzież, a jednak „dać się przyłapać” obiektywom. Z wrażenia czuję jak puszczają zapięcia biustonosza, a piersi szykują się na niezły wyskok… e, to bez sensu, po co uwalniać walory, kiedy nie widać pstrykaczy.

Ekstrakt cyniczny.

 

    Beznadziejnie zużywam życie, bez przerwy zamieniając je w historię nieistotną, łatwą do zignorowania, kaleką od nieudanych, drobniutkich inicjatyw. Komu i po co miałaby służyć, zaśmiecać umysł, czy sugerować ścieżki pełne niepowodzeń? Lepiej niech ją rozcieńczy cisza i rozniesie wiatr zapomnienia.

Najpierw tratowanie, potem ratowanie – to taktowne traktowanie.

 

    Nocny deszcz zbezcześcił podwórkowe kurze, wypłukał je z ukrytych znaczeń i jawnych brudów. Wyżłobił ścieżki w chodnikach, wzdłuż których woda uświniona żywotem ludzkim spływała ku rynsztokom. Poranek rodził się w bólach, nieco pod górę. Skłębiony od wciąż niezaspokojonych chmur, wietrzny, lepki jak wczorajsze popołudnie, kiedy nawet prysznic nie pomagał. W tym dziennym półmroku psy uczyły się nowych ścieżek, bo stare aromaty deszcz z wiatrem do spółki wymieszali tak dokładnie, że nie rozplątałby ich żaden Kopciuszek, nawet wspierany przez plankton świata fauny. Musiały wyznaczyć nowe punkty orientacyjne, by później wiedzieć, gdzie skręcać, a gdzie czekać na odzew sąsiadki. Pustułka najwyraźniej bawiła się świetnie, korzystając z wiatru nie mogącego się zdecydować, czy warto czołowo trafić w ścianę budynku, czy raczej zapleść wiązom kok, względnie dwa. Gołębie dreptały pokornie piorunochron, który szczęśliwie milczał i nie wyprowadzał na spacer błyskawic. Słońce wyjrzało na chwilę, gotowe natychmiast zawrócić, gdyby osiedlowe okna nadal płakały, a jednak nie. Przedświąteczne mycie pozwoliło im zachować nienaganną przejrzystość, więc słońce niechętnie, ale zostało. Troszkę mniejsze, skurczone z zimna i zapracowane wielce, usiłując rozegnać chmurzyska. Dopiero wsparcie dziewczynek w różowych sukienkach rozśpiewujących huśtawkę, czy piaskownicę poradziło sobie na tyle, by mamusie mogły się skupić na wymianie ploteczek sieciowych między jedną babką, a drugą. Sroka usiłowała nurkować w gęstwinę korony klonu, gdzie trwożliwie ukryte były wróble gniazda i chyba miała duży problem, bo maluchy wybrały na matecznik wyjątkowy gąszcz. Nieliczne flagi machały ostrożnie do rzadkich przechodniów, balkonowe kwiaty pysznią się świeżymi barwami. Sielanka, jeśli sielanką być może bezludność. Nawet samochody leniuchują na miejscach parkingowych, gdzie w fugach pomiędzy puzzlami usiłują ukorzenić się trawy, albo mrówki próbują założyć gniazdo.

sobota, 3 maja 2025

Krewka krewna z drewna.

 

    W zielone. Zobaczyć, jak kwitną tarniny, jak mirabelki troszczą się o przyszłe owoce, zerknąć na siwe pnie włoskich orzechów. Nogi spowalnia przytulia czepna, dąbrówki wdzięczą się w trawie na przemian z kurdybankiem, czy przetacznikiem. Pośród nieużytków wdzięczą się ptasie trele, chudzinka objuczona telefonem i słuchawkami prowadzona jest przez młodego, ale już potężnego bernardyna, wyglądającego jak monstrualny, brązowo-czarno-biały pompon pchany własnym rozumem. Ciepło rozleniwia, aż chce się poleżeć do spółki ze świeżo zaoranym polem, czy łąką, pośród której kryje się mikroświat brzęczący własne smaki i strachy. Pierwsze baldachy czarnego bzu bielą się pośród kwitnących głogów i kasztanowców. I tylko alert RGB ostrzega, że już za chwilę skończy się sielanka.

piątek, 2 maja 2025

U-pieczony bez, lecz nie u-bez-pieczony.

 

    Pani niskopienna, rozkosznie pulchna siadła na ławeczce szeroko rozstawiając kolana, a w przestrzeń międzyudową włożyła sporą torbę. Nóżkami merdała bo nie sięgała ziemi absolutnie. W tramwaju dziewczę testowało na mnie swój urok osobisty, choć jechałem w damskim towarzystwie. Łypało oczyskami i czterema mosiężnymi guzikami rozporka z podobną intensywnością. Po strojach podróżnych nic sądzić się nie da. Jedni w krótkich spodenkach, inni w kurtkach podwatowanych. Zdarzyła się nawet pani w polarze i dwumetrowej długości zimowym szalu.


    Kwitnące wisterie opadły całym ciężarem na siatkę ogrodzeniową ogródków działkowych. Miasto wyludnione, jakby wielką miotłą ktoś wyczesał życie. Tylko w niestrzyżonych dotąd trawnikach trwa wiosenny rwetes. Trafiam na fioletowo-czarnego rudzielca z wytatuowanym na nadgarstku napisem 032, co z grubsza odpowiadało wiekowi tatuowanej. Jak się ma do graffiti i tej samej treści, tego nie wiem. Wysoka i bardzo chuda dziewczyna śmieje się do monitora i sprawdza ukradkiem, czy jej ktoś nie podgląda, na wszelki wypadek wysiadając na najbliższym przystanku.

czwartek, 1 maja 2025

Lukratywna lukrecja z lukrem.

 

    Zadrzechnia fioletowa sprawdziła menu w balkonowych skrzynkach, skromnie decydując się na przekąskę z kępy kolorowych bratków nim poleciała dalej. Murarka buduje wciąż nowe M-1 dla potomstwa, barykadując mokrym błotem gotowe oddziały położnicze z przynależną spiżarnią. Kosy na przemian ze szpakami rozśpiewują dachy i drzewa. Dziewczynka zaatakowana podłożem placu zabaw rozpłakała się żałośnie. Tartan bezczelnie ugryzł ją w gołe kolanko, a to musiało boleć. Dopiero kołysanka na huśtawce uśmierzyła ból i skargi. Niebo przemierza baranie stado zatrzymujące się co chwila bez powodu. Nie zamierza się spieszyć, wszak redyk ledwie się zaczął, a po zimie dobrze wygrzać się na niebiańskich polanach.

Prasówka cd.

 

1. Świętujmy!

    Kończy się właśnie Europejski Tydzień Szczepień! Naczelny Kapłan Zagłady wzbudził się i informuje, że „kontrola kart szczepień przebiega bez zakłóceń”. A także „w trakcie kontroli nikogo nie będzie się karać”. Ani słowa o tym, kiedy już będzie można. To (podobno) jedynie informacja o liczbie unikających wakcyny, potrzebna „żeby zmienić prawo na poziomie rozporządzeń”, aby nie dało się ich unikać. „Antyszczepionkowcy bywają w swych działaniach niezwykle agresywni, potrafią (m.in.) NAGRYWAĆ, PRZYNOSZĄ DOKUMENTY SFORMUŁOWANE PRZEZ PRAWNIKÓW”!


2. Partnerstwo przede wszystkim.

    Pokój na Ukrainie? Absolutnie tak, jeśli tylko oddadzą zarząd nad surowcami strategicznymi w ręce Usaków. A skoro już umowa zostanie podpisana, to pal sześć jakiś Krym (na cholerę Usakom Krym i te przyległości trudne do wypowiedzenia?) Grunt, to przejąć kontrolę nad złożami. Dlaczego?


3. Wojna gospodarcza z Chinami.

    Pan Trump postanowił sterroryzować świat barbarzyńskimi cłami i choć mniejsze kraiki wystraszyły się śmiertelnie, to te większe odpowiedziały lustrzanie. Na przykład Chiny – podniosły cła, a niektóre dobra objęli całkowitym zakazem wywozu do Stanów. Na przykład produktów i surowców zawierających metale ziem rzadkich, niezbędnych we wszystkich nowych technologiach. Jak się przyjrzeć rozkładowi światowemu, to kraje BRICS mają praktyczny monopol na te surowce. Teraz widać wyraźnie intencje Wuja Sama. MUSI dorwać się do kozackich metali, bo za chwilę zostanie bez możliwości rozwoju i prowadzenia kolejnych wojen zaprowadzających demokrację tam, gdzie występują niezamerykanizowane, łakome dobra.


4. Dobre geny.

    Dziennikarz, być może z woli narodu przyszły prezydent, zaprosił konkurenta w wyścigu politycznym na medialną rozmowę, a ten bezwstydnie miał inne zdanie od prowadzącego. Gospodarz nie wytrzymał ciśnienia i wyszedł, zostawiając gościa sam na sam z mikrofonem, ale, żeby mu za łatwo nie było, to wyłączył go nim chłop dokończył wypowiedź. Wymarzony kandydat na polityka! Polityka zagraniczna potrzebuje takiego Samca Alfa, który samorządnie i niezależnie nie pozwoli nikomu i na nic.


5. Wielka Majówka?

    Byle nie w Egipcie, bo tam, jak raz, ostrzegają przed burzą piaskową i proszą, by się nie wychylać na otwartą przestrzeń. W piramidach czas może płynąć inaczej, a jak skasują za pobyt bez biletu przez tydzień non-stop, to nawet obrabowanie faraona może nie wystarczyć. Burza może osiągnąć wysokość 2,5 km nad poziom gruntu, więc to nie przelewki. A silne wiatry potrafią pchnąć ów pył naprawdę z wielką siłą.


6. Pod prąd.

    A może raczej bez prądu? Zanim zaczęła się akcja w Hiszpanii i objęła część Francji i Portugalii, Wielką Brytanię także nękały energetyczne kłopoty. Dochodzenie trwa, lecz wykluczono związek z problemami Hiszpanów. A tam jedna z teorii zakłada, że to wina wysokiej temperatury. Wyłączenia wielkich elektrowni atomowych z powodu wiosny? Bo przecież lato dopiero przed na… nimi! Ukraina bezzwłocznie zaoferowała wsparcie, mając „znaczące doświadczenie w radzeniu sobie z wyzwaniami energetycznymi. Ciekawe, kiedy przyjdzie nam zdobywać doświadczenie. Banki już mówią, że warto mieć w domu gotówkę na tydzień. Sklepy bez prądu będą ich zdaniem czynne? A może awaria ma dotknąć tylko system bankowy?


7. Twardziel.

    Pan oszczędny kupił koszulę. Ponoć nową, a jednak z drugiej ręki. Grzech prać nowe, więc wciągnął na grzbiet i zaraził się „mięczakiem”, zakaźnym jak diabli. Nieleczony sam ustąpi przed twardzielem, ale to potrwa kilka miesięcy.


8. Niezniszczalni.

    Amerykańska armada, czasami składająca się z jednego lotniskowca (powód za chwilę się wyjaśni) pilnuje, żeby krzywda nie stała się Izraelitom, więc „z powodzeniem” atakuje jemeńskich bojowników, przez media nazywanych Huti, bo to brzmi lepiej, tak jak Palestyńczyków nazwano Hamasem, zanim ich zdeptano jak pluskwy. W ramach walki marines strąca z nieba wszystko, co potrafi dogonić broń wielkokalibrowa. Raz udało się dogonić nawet własny samolot, który okazał się nieodporny na bratobójczy ogień. Drugi spadł z pokładu, gdy okręt manewrował. A podczas niezwykle tajemniczej misji na Morzu Śródziemnym lotniskowiec zderzył się ze statkiem handlowym… Najwyraźniej handlowiec nie podejrzewał, że na Morzu Śródziemnym amerykańska marynarka wojenna ma żywotne interesy, a Jankesi nie będą przecież ustępować drogi pryszczowi taplającemu się po jeziorze. Nie z taką siłą ognia. Przy tak wielkiej arogancji w zasięgu radaru nie powinno znajdować się nic, co dałoby się strącić, bo na lotniskowcu testosteron wypełnia całą dostępną przestrzeń.


9. E-sport

    Wojska kozackie są „nagradzane” za wyniki wojenne. Za zniszczenie czołgu, żołnierza, czy systemu rakietowego przyznawane są punkty, które można „wymienić” na przykład na drona. System punktacj ijest klarowny, do gry wkroczyły całe oddziały, niektóre mają już tyle „punktów”, że mogłyby otworzyć hurtownię sprzętu. Autor artykułu zachwyca się, że Kozacy zabijają wroga tak szybko, że nie nadążają z odbiorem „nagród”. Trochę się martwię, bo za chwilę skończą się im Rosjanie i maniacy interaktywnych gier RGB zwrócą swe oczy na zachód, a jako pierwsi stoimy na drodze naszym nowym braciom.


10. Reklama musi być.

    Już można zwiedzać! Jeszcze nie sam zamek, bo wciąż toczą się spory, ale na wycieczkę wokół zamku, to już można. Płatna ścieżka edukacyjna, rejs galarem wokół sztucznej wyspy, której już nie ma, bo cała „zarosła” zamkiem, wokół którego pluszcze wesoło Natura 2000 prawem (ponoć) chroniona. Siedemdziesiąt metrów wysokości pozwala ten naturze napluć na głowę z wysoka i nie dać szansy na rewanż. Projektant obiektu jest dumny ze swojego dzieła, ale właściciel skromnie pozostaje za kulisami. A przecież „na ściance” mógłby się zaprezentować, kpiąc ze strachu przed nielegalną budową i nieustalonym stanem prawnym budowli.

środa, 30 kwietnia 2025

Strzyga strzygła szczygła szczytującego na szczypiorku.

 

    Zza węgła wyfrunęła wrona, niemalże wachlując mnie czarnym skrzydłem. Słoneczne żółtko czochra się o katedralne wieże, nad Rzeką pierwsze białe baldachy czarnego bzu. Na płyciznach płocą się płocie i okonią okonie. Czarne tulipany w niekoszonej trawie wyglądają jak skrzepy krwi.


    Zły czas dla czarnych spodni. Jedne znajduję porzucone w przystankowej wiacie, inne leżą na murku sporego klombu, jeszcze inne przewieszone przez kartonowe pudło, bo w środku już się nie zmieściły. Biodra mini i maxi jakoś podświadomie grawitują ku sobie tworząc parę komplementarną i choćbym nie wiem jak wzrok wytężał, to nie potrafię odkryć łączącej je nici, poza wzajemną sympatią/potrzebą, czy wyrachowaną zagrywką. Ale to wszystko łącza naturalne, psychiczne, nie fizyczne.


    Pani o azjatyckich rysach zajada się tostem, z którego odłamuje małe kąski i łowi na nie to ser, to pieczarki, zanim wprowadzi je w czeluści przewodu pokarmowego. Na stojąco, gdy autobus trzęsie, to niewielka przyjemność.

wtorek, 29 kwietnia 2025

Widzieć, nie wiedzieć.

 

    Kobieta mocno osadzona w trzech wymiarach i posunięta w czasie ładnych kilka dziesięcioleci, o twarzy podrasowanej słońcem nieznanego pochodzenia przecina chłód poranka obojętnością. Czarnopupe dziewczęta penetrują Miasto pieszo i na rowerach, czasem tylko korzystając z komunikacji zbiorowej. Wokół na biało i malinowo kwitną głogi wiotkim pniem udające młodzieniaszki.


    Zadurzony wiosennie motorniczy nie wypuścił pasażerów i niechcący pojechałem o krok dalej, niż zamierzałem. W nieznane, na wagary, wyrwany zostałem z rutyny, jak perz z grządki. Przez przechodnią bramę przemknęła zabiedzona kuna i nie jest to żadna metafora, tylko fakt ze świata dzikich zwierząt. Wbiegła w podwórze i zatrzymała się, by złapać orientację w obcym środowisku. W trawie, tuż przy krawężniku odpoczywał gołąb, jawnie lekceważąc przechodniów. Udekorowana na ciele pyza żwawo przekraczała most pociągając kawkę z tekturki. Jej brzuszek wykorzystał łuk wzgórka łonowego, by wspiąć się po nim zachowując nienaganną krzywiznę. Dziewczę wybujałe pod niebo w spódnicy z rozcięciem pozwalającym płci na swobodny oddech szło w towarzystwie prywatnego bodyguarda (że niby specjalisty od cielesnej ochrony).


    I dobrze jest. Ciepło. Rozmaicie. Widzialność doskonała, świat wciąż cieszy i zaskakuje, choć przecież (na chwilę zapominając o nadmiarowej podróży) wciąż te same ścieżki prowadzą mnie tam i z powrotem, bez hobbitowych przygód.

poniedziałek, 28 kwietnia 2025

Ekstrakt o świecie dwóch prędkości 22.

 

    Ona wskoczyła w to i owo, uprzednio wyskakując z tamtego i owamtego. Kiedy ona pozuje, on foty komentuje. Chwalą się wzajem i chwalą na zewnątrz, goszczą się i troszczą, lecz wiadomo, gdy obcy im nie zazdroszczą... W-ów-czas „fun” zdycha pospołu z „wajpem” i wakacje są ani all, ani inclusive.

Ekstrakt o świecie dwóch prędkości 21.

 

    A kiedy z wypłaty umiłowany kraj ściągnie co tylko może na US, ZUS i Bóg wie co jeszcze, mogę wreszcie zaszaleć z zakupami, obciążonymi kolejnymi, niebagatelnymi daninami na rzecz państwa. Gnijącą na rachunku kasę pokąsa podatek od zysku. Cyfryzacja ów problem (czyli mnie) jeszcze pogłębi.

niedziela, 27 kwietnia 2025

Dobra dusza.

 

    Namalowała dla mnie połówkę cebuli i dwie główki czosnku. Obok coś się piętrzyło niewyraźnie. Spytałem zaintrygowany, a wtedy okazało się, że to sól, tylko solniczka się zbiła, bo była szklana, a ze szkłem, to nigdy nie wiadomo. Każdy głupi wie, że sól do cebulki, albo czosnku, to dobra rzecz i nieważne, co sądzą o tym dietetycy. Kontynuowałem pytaniem, jak skorzystać z prezentu, co troszkę ją speszyło.


    - Bo wiesz… - zaczęła się tłumaczyć – musiałam siusiu i nie zdążyłam namalować chlebka, a potem, to już mógł być nieświeży, to nie chciałam cię częstować starym. Jeśli lubisz stary, to ci zaraz dorysuję!

Wrzask o brzasku.

 

    Dziewczynka puszczała mydlane bańki i chyba wkładała im do środka jakieś dziecinne marzenia do spełnienia, bo odprowadzała każdą wzrokiem, jakby jej wzrok umiał powstrzymać bańkę od pęknięcia zanim doleci do nieba. Osiedlowe psy rozmerdały powietrze na powitanie, a, że na drugich końcach smyczy rodził się drobny flirt i zwierzęta robiły podchody międzyrasowe. Dostawcy jedzenia serwują wprost z plecaków wciąż ciepłe zamówienia i na spalinowych rumakach odjeżdżają w dal siną od spalin. Po niebie uwijają się samoloty w każdą możliwą stronę malując przypadkową szachownicę. Nieustannie zdumiewa mnie gęstość tego ruchu, sugerującego, że zerkam z wieży kontrolnej lotniska w centrum świata, a wokół mnie roją się samoloty. A przecież tu jest zaścianek, miejsce, gdzie dopiero co umarli ludzie, obawiający się rozpakować walizkę, bo przecież Niemcy tu wrócą, więc to tylko na chwilę. A tu taka niespodzianka – wczoraj, przed Urzędem Wojewódzkim stała olbrzymia kolejka, jak się okazało, wszyscy liczyli na kartę Polaka. I nie byli tam sami „bracia ze wschodu”, bo sporo Afrykańczyków i Azjatów. Wciąż nie wiem, czy to u nas jest tak dobrze, czy gdzieś tam w świecie jest jeszcze gorzej.

Zwędlina – kradziona z wędzarni kiełbasa.

 

    Od samego rana jestem, po wrażeniem przeczytanego artykułu o odkryciach naukowców w grobowcu Tutanchamona. Autor artykułu napisał (między innymi): Broń, którą faraon dzierżył w prawej dłoni, wydawała się być niewzruszona upływem czasu. Sztylet miał ostrze zrobione z żelaznego meteorytu i złotą rękojeść ozdobioną kryształową głowicą. Wzruszyłem się, bo jestem miękki i nie tak ostry jak sztylet. On, zimny i niewzruszony przetrwał zarówno śmierć faraona, niewolę trwającą ponad trzy tysiące lat i badanie zespołu naukowców, żebym ja, prostaczek mógł poczuć wzruszenie.


    Za oknem słońce łaskocze gęstniejące korony drzew, ścigając zimny wiatr, by go ogrzać nieproszonym miłosierdziem. W wiszących pod balkonowym sufitem chińskich dzwonkach zrobionych z bambusowych patyków osiedliła się pszczoła, przysparzając radości obserwacyjnej, gdy zamieszkując jedną z rureczek, zwiedza także pozostałe. Może zaprosi koleżanki, może dzieciom szykuje niezależne i samorządne gniazdka. Dzwonek nigdy nie dzwonił, bo był nieudany, ale teraz pomrukuje i byczy. Najwyraźniej znalazł życiowy cel. Intrygujące, bo zanim zawisł dzwonek, na zewnętrznej ścianie zbudowałem spory (ok.50x60) cm obraz z kawałków drzew, kory, szyszek i trzcin, żeby cieszył oko Oka, dając szansę bezdomnym owadom na kolonizację. Obraz cieszy, ale chyba jest pustostanem.

sobota, 26 kwietnia 2025

Wystarczy dostarczyć starcze stercze dostarczyciela storczyków.

 

    W zdziczałych ogródkach schną modrzewie, kaliny szykują się do kwitnienia, trawy tworzą niską, splątaną wiatrem i deszczem dżunglę. Dziewczyna w czarnej pelerynie udaje batmana, jednak zdradzają ją nieco wielkie, białe słuchawki. Pani rozkosznie okrąglutka pod czarnymi rajstopami ukrywa tatuaże rosnące gęsto jak bluszcze. Nowy kubełek na śmieci, owinięty jeszcze czarną folią błyszczy w słońcu jak tłusta kropla rtęci.


    Mija mnie martwy, mokry wzrok dziewczyny tkniętej nieszczęściem i kozackie pryszcze na twarzy przetworzonej zgodnie z wymogami nowoczesnej mody. Pani Wieniawa – człowiek nieodkrytych talentów zerka na mnie z billboardu, a jak sięgnę pamięcią, to także z telewizora, prasówki, radia oszałamiając mnie zainteresowaniami – jak wielu współczesnych ludzi renesansu zalicza się do grona „ludzi do wszystkiego” pływających na powierzchni globalnego beztalencia. Wszyscy śpiewają, piszą, grają w filmach, bądź je reżyserują, udzielają rad, remontują cudze domy, ubierają kogo tylko się da, samemu się rozbierając, gotują, oceniają innych z całą nabytą znikąd fachowością… Szczęściem tamaryszki zakwitły jak zwykle i nie w głowie im nowe stylizacje. Skrzyp wrastał w tłuczeń międzytorza, tworząc grzebienie z czystej zieleni.


    Wielkoformatowy artysta futerałem na dzieła wielkości A0 podzielił wnętrze na część przednią i tylną, nieco krępując współpasażerów. Przodem znalazła się starsza pani z wielkimi walizami, tyłem błękitne pośladki nie wymagające jeszcze liftingu. Ściany pokaleczone bohomazami bez zauważalnej idei drapią ściany odzierając je z dostojeństwa. Chłopak z wielkim bukietem kwiatów z dworcowego kwiatomatu wędruje dziarsko, odprowadzany podziwem mijających go niewiast. Dziewczęta wybujałe bardziej niż wiosenny szczypiorek i jędrniejsze od rzodkiewek wesoło snują plany na dzisiejsze popołudnie, które Bóg wie, kiedy się skończy, za to zacząć się gotowe już rankiem.

piątek, 25 kwietnia 2025

Lustereczko, powiedz proszę...

 

    A już najbardziej, to nie lubimy własnych wad w zwierciadle zachowań innych. Pierwszy (oczywiście) był nasz Pan, ponoć Litościwy, Stwórca Wszystkiego. Pozwolił nam taplać się w rajskiej ułudzie, lecz nie byłby sobą, gdyby nie zasadził się na ludzi. Wymyślił coś perfidnego – Zakazany Owoc.


    Niby wszystko było dostępne, tabu niewielkie i żyć bez niego można było całkiem przyzwoicie, ale... No właśnie. W końcu stworzył nas na własne podobieństwo, czyli doskonale WIEDZIAŁ, gdyż był Wszechwiedzący, że człowiek słaby pokusie ulec musi. Czemu więc wygnał ludzi, jak wściekłe psy i przebaczyć nie potrafił?


    Bo i on uległ błahej pokusie, podsuwając ludziom Owoc Zagłady.

Mżawka to nie mrzonka.

 

    Mokry świt bębnił pazurkami w blaszany parapet, i wygrywał melodie na rozkloszowanych parasolach. Autobus, zastanawiająco pusty odławiał zmokłe kury z niemal bezludnych wysepek przystanków. Zieleń, soczyście łaknąca, opijająca się traperską metodą na zapas, bo przecież nie wiadomo, kiedy znów woda popłynie z niebiańskiego kurka.


    Sznurówka świateł lokalnego pociągu wpełzła między rubinowe światła szlabanów i znikła grzechocząc pośród szarości. Truskawkowy dym z cyber-papierosa rozprzestrzeniał się i rzedł – widocznie wsiadł na przystanku i nie mógł się zdecydować, do kogo się przysiąść. Kurz spływający rynsztokami uwalnia otoczenie od własnej uporczywej obecności. Porównuję go do mchu, który równie pazernie zawłaszcza każdą niedopieszczoną starannością przestrzeń.


    W autobusie kobiety oszczędzają kolory na lepsze czasy, więc życie przygasło w monotonii barw ciemnych jak niebo. Chodniki okazują się zbyt wąskie dla mijających się parasoli, ekstremalni kolarze pedałują, dźwigając plecaki zabezpieczone nieprzemakalnymi pokrowcami (pokrowiec, czyli potomek krowy). Woda wygładza nierówności chodników, a Rzeka zamazuje obrazy wiatrem malowane na jej powierzchni. Pnie drzew połyskują po kąpieli, a róże zakwitły na niegościnnym trawniku.


    Dziewczątko najwyraźniej wystrojone bardziej niż zwykle przegląda się w mijanych szybach, dla pamięci kronikarskiej podpierając zauważenia fotkami. Przyszły dżentelmen w garniturze ukrywanym pod kapturzastą bluzą niesie w ręku płaszcz, spłoszony jego elegancją. Góra trzynastoletnia księżniczka zakłada nogę na nogę, co natychmiast kojarzy mi się ze sznurem pulchnych serdelków – tyle jest tam tych ud i łydek… Jeszcze tylko dama lat z grubsza osiem (ile trzeba mieć lat, by zasłużyć na telefon komórkowy?) w lakierkach, spodniach w kancik, w ruchach i słowach tak elegancka, że starsze koleżanki mogłyby brać lekcje dobrego smaku i zachowania.

czwartek, 24 kwietnia 2025

Ekstrakt inspirowany prasówką.

 

    Karate-mistrz wsiadając do samolotu natrafił opór służbistów wytresowanych w wykrywaniu zagrożeń dla pasażerów, w szczególności terrorystów. Dla bezpieczeństwa pozostałych pasażerów kazali mistrzowi broń białą, czyli kończyny zdeponować w luku bagażowym, żeby rozbrojony zajął swoje miejsce.

Ekstrakt o świecie dwóch prędkości 20.

 

    Nawet Poliszynel wie, że nie ma piękniejszego widoku dla faceta od nagiej kobiety, konia w galopie, czy jachtu pod żaglami. A, że przeciętny dzień obfituje wyłącznie w niewiasty, nic dziwnego, że rodzi się pokusa rozebrania napotkanej. Tylko czemu nazywa się ich świntuchami, a nie koneserami piękna?

Beagle jedzą bajgle?

 

    Teraz, to już drżę jak listek osiki. Podobno kupiliśmy za ciężkie czołgi, które nie przejadą przez teren walk. Czyli – MY WIEMY, gdzie będziemy walczyć! To dramat. Może to i lepiej, że te nasze czołgi nie pojadą walczyć?


    Kobieta w płaszczyku wyglądającym jak plansza wielowątkowej gry przebiegła mi drogę, raczej złowieszcząc. Niebo skisłe, gęste, pełne nierozmieszanych kolorów. Dziewczęta w spodniach o tak szerokich nogawicach, że w każdą swobodnie zdołałaby wejść w całości, jak bita śmietana w rurkę. Brodacze ze wzrokiem utkwionym poza bieżącą rzeczywistością dopełniali nastroju.


    Stadko Azjatów szarpało się z niesfornymi walizami na kołach i nie potrafili ich okiełznać, czy wytresować. Przede mną maszerowała tleniona blondyna z torbą reklamującą (ją?) jako BIG STAR. Star w niej nie rozpoznałem, za to z Big nie miałem najmniejszych problemów. Kolor pomarańczowy robi karierę tekstylną pojawiając się coraz częściej na chodnikach. Na jezdni znajduję rejestrację D0CINKA, co przyjmuję z humorem.


    Znienacka zakwitły kasztanowce, a klony pozrzucały nadmiar „nosków”, których nie zdołają wykarmić. Żywopłot z białej morwy, niemal rokrocznie strzyżony zaszarżował zielonością wilków zwiększających jego zasięg o sto procent. Jeszcze pani na przedpolu wybujała nad miarę, więc musiała być strongmenką, którą kiedyś pokona dziewczynka dźwigająca plecak/tornister, spoza którego wystają jej jedynie kończyny.

środa, 23 kwietnia 2025

Nim się wywalił pochwę pochwalił.

 

    Wrona usiadła na znaku „przejście dla pieszych” i grzecznie czekała na zielone światło, a ja tymczasem dostrzegłem okrąglutka pupę w kolorze khaki, która nijak nie chciała wyglądać na pancerną i wojskową, niemal namacalnie sugerując ciepło i miękkość. Wiatr wyczesywał słodycz kwitnących bzów i włóczy się w tych perfumach po zakamarkach, uwodząc co wrażliwsze nosy. Pustułka nerwowo okrążała kościelną wieżę z niepokojem patrząc jak bluszcz rusztowań wspina się ku niebu zagrażając terytorium łowieckiemu.


    Starsza babeczka poprzedzona krąglutkim brzuszkiem udaje ciężarną, choć w jej wieku to byłby już cud większy nić cud narodzin. Po tramwajowych torach spaceruje młoda, więc arogancka miłość europejsko-afrykańska. Pośród niewykoszonych jeszcze traw szykują się do odlotu dmuchawce. A na chodnikach sukieneczki najlżejsze z możliwych, żeby skóry delikatnej nie urazić, choć sutki i tak krzyczą, że się nie udało. Naprzeciw mnie siada kobieta w tak krótkiej sukience, że nawet nie patrząc czuję się skrępowany.


    Bardzo ostrożnymi kroczkami do Melancholijnego Karampuka zbliża się kobiecość, która od frontu wygląda już bardzo ładnie, choć jest schowana głęboko pod bezgranicznym smutkiem. Gdyby się uśmiechnęła, Mona Lisa mogłaby z zazdrości zejść z obrazu i obrazić się śmiertelnie. Zieleni się już niemal wszystko. Tylko stare dęby pamiętające wiosenne kaprysy czekają jeszcze na niezapowiedziane przymrozki. Długo broniłem się, by przyznać, że żywopłoty o białych kwiatach przypominających krwawnik, to zwykłe tawuły, ale dłużej już się nie da zwodzić. Przysiada się do mnie szybkostrzelna blondyna rozmawiająca przez telefon, jakby biła rekord prędkości. Chyba bluzeczka skurczyła się jej w praniu, bo eksponowała nereczki pod bladą skórą, a w talii miała rozmiar mojego uda, choć nie jestem mutantem hodowanym na żelazie siłowni. Pani być może węgierka (domniemywam absolutnie bez znajomości języka) okazuje się być mamą kociaka o zdrowiutkich płuckach. Jak przeżyła poród pozostanie zagadką


    Długopióry gość w stylu country oszukuje starość zuchwałością kowboja. Czerwona kurta z białymi frędzlami, kowbojki (niestety bez ostróg) i bojówki, a aureola westernowego kapelusza, spod którego wystają siwe kosmyki dopina całość nie pozostawiając złudzeń. Pośród świeżych cierni na dzikiej róży flirtują wróble, a wiatr zaczepia mamę prowadzącą różowy wózek i smyra ją po łydkach, przez co rąbek spódnicy faluje naśladując ruchy płetw płaszczek. Ścieżką rowerową mknie pani pozwalająca sobie podczas jazdy na gestykulację, co sugeruje żywiołową rozmowę telefoniczną. Kloszardzi eksploatujący zbocza nasypu kolejowego nazbierali złomu ponad możliwości własne i rozwiązują logistyczną zagadkę, nie chcąc rozstawać się z łupem (m.in. żeliwna wanna!).