sobota, 29 lipca 2023

Misja rozbrojeniowa.

    Ludowa prawda głosi, że wojna jest nieuchronna, kiedy rodzi się więcej chłopców, niż dziewcząt. Pani (prywatnie i zawodowo) trudniąca się rozbrajaniem magazynów termojądrowych oraz składów broni biologicznej wyszła z propozycją masowego unieszkodliwienia zasobów (nawet nielegalnych) w obrębie własnej dzielnicy za drobnym, wręcz szczątkowym wynagrodzeniem. Podczas sesji rady miejskiej zademonstrowała niezłomny profesjonalizm na obecnych członkach rady, ignorując wątpliwości wagin. Członki zwiotczały błyskawicznie i o żadnym natarciu mowy już być nie mogło, a tym bardziej o potomkach płci dowolnej. Czyli – inicjatywa mogła być skuteczną! Jednak zwyciężyła małostkowość właścicielek niezidentyfikowanych jeszcze magazynów broni masowego rażenia. Wszystkie bez wyjątku waginy zagłosowały przeciwko rewolucyjnej inicjatywie.


Inwazja obcych.

 

    Deszcz musiał mieć w genach wyrafinowane, socjalistyczne deszcze pochodzące z Górnego Śląska i potrafiące swobodnie przegryźć się przez zdobyczne „stylony” rodem z samej Ameryki. Padał i padał, przeciskając się przez pory skórne niezliczoną ilością nanorobotów z utajnionymi tabliczkami znamionowymi. Niewątpliwie producent pochodził z bardzo zawistnego narodu, bo zaatakowanym błyskawicznie rosła agresja względem najbliższego otoczenia. Najspokojniejsi co prawda mamrotali tylko wyszukane przekleństwa, lecz co bardziej krewcy szukali ukojenia w bezpośrednim zwarciu. Roboty niewzruszenie drążyły ciała tubylców, rozprzestrzeniając się za pośrednictwem dowolnej wilgoci. Mniemać należy, że kolejne jednostki zarażały się podczas wymiany płynów ustrojowych, nawet tych ukradkowych, w domach oświetlonych czerwonymi latarniami.

Lato wszędzie.

 

    Staruszka rozgarniała przestrzeń za sobą przy pomocy dobrze naostrzonego parasola, pilnując, aby nikt nie wszedł na jej orbitę, a tym bardziej nie wyprzedził jej wzdłuż prawej burty. Po lewej przemknęło dziewczę, któremu udało się między łopatkami opalić się nietuzinkowo – ni mniej, ni więcej, jak napis IXI podświetlony blado na świeżej opaleniźnie. I raczej nie była to reklama proszku do prania z czasów socjalizmu.


    Pani motorniczka (motorówka?) wysiadła z tramwaju z korbą w dłoni i poskromiła zapędy pojazdu pragnącego chyba pojechać w nieznane, miast trzymać się kursu. Udało się kobicie! Tramwaj, zamiast za Rzekę, podjechał na „damski” przystanek. Tak go nazwałem, bo nastąpiła na nim kompleksowa wymiana pasażerek na nowy zestaw. Na chodnikach turyści z pęcherzami na piętach pracowicie nabijali kilometry, oddychając dekoltami rozkwitłymi po granice przyzwoitości, jeśli takowe w ogóle istnieją. Nieśmiertelna czerń wytrwale dawała wycisk niewieścim ciałom, penetrując je skwarem bez litości i bez cienia. Na przystanku siedział prześliczny rudzielec o karnacji negującej ideę lata i dyskretnie ocierał pot z czoła nim rozmaże świeżo namalowane rumieńce. Czapla, siedząca na kamiennej ostrodze suszyła piórka przed powrotem na łono ogrodu zoologicznego. Ja suszyłem koszulę na grzbiecie, trzymając się cienistej strony wszystkiego.

piątek, 28 lipca 2023

Kogel-mogel.

    Na pchlim targu oglądałem figurkę z brązu przedstawiającą rozmodlona zakonnicę. Jednak, gdy ją odwróciłem okazało się, że to archaiczny wibrator nader realistyczny. Lubię nieoczywiste przedmioty i byłbym go nabył, gdyby nie fakt, że piekło kosztowało o wiele więcej niż niebo. Most, niegdyś oszpecony olbrzymimi rurami ciepłowniczymi, wreszcie ozdabia miejski pejzaż.

    Piękne panie od wewnątrz wypełniają wdzianka w zakurzonych zieleniach pokornie znoszącej napór krągłości nie zawsze oczywistych czy pożądanych. Na chodniku leży odzież tuż obok martwej walizki cicho zdychającej pod płotem. Tuż przy Rynku, przystankową wiatę zdobi dach porośnięty zielenią. Zorganizowaną. W sam raz dla zielonych kiecek niewiast wszelkich kategorii wiekowych, czy wagowych. Wiatr, choć ledwo zaznacza swoją obecność, to jednak potrafi poukładać stopy młodych kobiet w najbardziej nieprawdopodobnych konfiguracjach, mimo iż tramwaje jeżdżą w miarę rozkładowo - gorzej idzie im z topografią Miasta. Remonty wciąż sprawiają, że wsiada się z ciekawości, dokąd dziś prowadzą tory.

czwartek, 20 lipca 2023

Odkrycie i ujarzmienie Kuby.

 

Statek pod światłym przywództwem Wielkiego Odkrywcy Nowych Lądów I Możliwości (WONLiM) płynął cokolwiek zbyt krotochwilnie, zataczając się równie niespodziewanie, co personel obsługujący mostek. Huczna impreza tocząca się od ubiegłego piątku przeciągnęła się niemal do wtorkowego poranka, kiedy na bakburtę wytoczył się (nieco się zataczając) Odkrywca i rozpinając rozporek skrupulatnie sprawdził kierunek wiatru, żeby nie poplamić moczem oficerek wygranych minionej nocy w pokerka. Kiedy niespiesznie zogniskował wzrok na widzeniu i odcedził jawę od mrzonek, a wodę od pozostałych fatamorgan, głosem rubasznym retorycznie zapytał:

 

- A jakżesz nazywa się ów mroczny ląd na krawędzi widnokręgu?

 

- Kuba! – syknęła pani o urodzie nieco już przygasłej i wczorajszej, lecz skonfundowawszy, że pierwotny szept był nazbyt sceniczny i słyszalny wszędzie, dokończyła już dyskretniej- Pomóż temu osłowi, to może gażę ci podniesie i będzie cię stać na przyzwoity ożenek ze mną!

 

Jakub (drapiąc się między udami) wezwany do działalności twórczej, podszedł do hmmm… właściwej burty, rozpiął rozporek (dla towarzystwa naturalnie) i sikając z wiatrem rozglądał się kaprawym wzrokiem, usiłując dostrzec to, co tak zainteresowało Odkrywcę.

 

- Kuba? TEN KUBA? Boki zrywać! – roześmiał się odkrywca – Całkiem jak ty. Ale niech będzie Kuba. Szyper, proszę z łaski swojej oznaczyć na mapie i księdze okrętowej nową ziemię. Może wysadzę cię tam z tą twoją Anką? Ha? Kuba i kubAnka na własnej wyspie… A niech mnie!

poniedziałek, 17 lipca 2023

Teoria wielce spiskowa.

 

Wiedziony niezdrową ciekawością kontemplowałem rozkład jazdy miejskiego portu lotniczego, chwalącego się, że odlatuje stąd 24 samoloty pasażerskie na dobę, a ląduje ich jedynie 22. Obsługa lotniska zapewne pracowicie rozmnaża brakujące jednostki w ciemnych hangarach, względnie transferuje je autostradami. Ponieważ w godzinach nocnych (między północą, a dziewiątą rano) niebo jest rozkładowo sterylnie czyste, ruch dzienny zagęszcza się statystycznie do czterech maszyn na godzinę. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że często widuję/słyszę ruch wielokrotnie większy. Lądują cichociemni? Obcy? Chmary czarterów finansowych grubasów chcących zwiedzić nasz ubożuchny zaścianek? A może wojsko upodobało sobie miejscowe lotnisko i nie chce się tym chwalić?

Znajdy.

 

Wróbel znienacka rzucił we mnie chlebem, zaskakując i mnie, i siebie. Wnet ochłonął i zabrał go, zerkając na mnie ciut niepewnie. Nawet nie skląłem biedaka, bo mnie rozbawił. Chwilę później oglądałem wielki, nowoczesny budynek, wyglądający tyleż mrocznie, co ponuro. Ciemna cegła wyglądała na przypaloną, a z gardzieli budynku, w stronę chodnika, spływała lawina betonowych schodów. Mimo skwaru – gęsia skórka. To była minimalna reakcja obronna organizmu uwikłanego w światłocień kilku wiekowych platanów zacieniających scenerię dramatycznie. A przecież gdzieś w kazamatach budynku świeżo otwarte studio tatuażu wabiło otwartymi szeroko drzwiami nastoletnie panienki zbierające inteligencję w pary lub zgoła czwórki, żeby móc komunikować się ze światem zewnętrznym – dla nich zewnętrznym. Potem, to już tylko smartfon leżący na chodniku bez oznak życia i nosiciela. Dopiero gdy znalazłem drugi, tym razem leżący obok pijanego w sztok dżentelmena ucinającego drzemkę pod krzakiem bzu-czy-tamaryszka, wpadło mi do głowy, że ten pierwszy również mógł być pijany. Leżał bezwolnie i gapił się na nędzną kępkę kwitnącego dziurawca bez tchu zupełnie. I żaden impuls nie rozświetlił mu lica. Nawet omyłkowy.

niedziela, 16 lipca 2023

Sapiący homo.

 

Sąsiad bąknął mi przy niedzielnym grillu, że na potrzeby filmu potrzebowali małpy. Dla sławy nie takie rzeczy się robiło, więc czym prędzej zakopałem maszynkę do golenia i inny sprzęt (bardziej zaawansowany do depilacji stref równie tajnych, jak amerykańska pięćdziesiątka jedynka). W ślad za nimi poszedł garnitur dwurzędowy, parę krawatów i laczki lakierowane jeszcze za czasów króla ćwieczka ekologicznie czystą stearyną. To było proste. Gorzej, że kolejnym krokiem było osiągnięcie ajkiu na poziomie nie przekraczającym pięćdziesięciu. To można było załatwić wyłącznie psychotropami, nielegalną substancją, bądź długotrwałym tankowaniem destylatów procesów fermentacyjnych warzyw, ziół i owoców. Podjąłem wyzwanie nabywając w pobliskim markecie dwunastopak przecenionego (czyli zagrożonego przeterminowaniem – jak to osiągnąć w kraju ochlajów?) piwa, kartonem wina o etykiecie ozdobionym delikatnym filigranem miękką ręką trzymającą patyk, by markę wina pominąć skromnym, acz wymownym milczeniem. Do tego najczystsze z czystych wódeczek pod wezwaniem wszystkich świętych, rycerzy, polityków, czy innych postaci historycznie zamieszanych w proceder zwieńczył przygotowania. Potem sprawa zaczęła już przeciekać – bynajmniej nie przez palce, lecz przez układ pokarmowy, niespecjalnie doświadczony w trawieniu zmasowanego fermentu. A jednak. Mimo iż byłem małolitrażowy, wydalałem dołem i górą, wypacałem jak tylko umiałem, a ajkiu degenerowało. Niestety niedostatecznie szybko. Termin kastingu zbliżał się nieubłaganie. Przeszedłem na dokarmianie całodobowe, również dożylne i wreszcie zaskoczyło. Upadek był godny wielkoekranowego dzieła. Leżałem w urynie. W posoce. Zarośnięty i cuchnący jak obornik w gospodarstwie leniucha. Sąsiadki przestały mi się kłaniać, a dzieci uciekały.

 

Świt z-nieba-zstąpienia zastał mnie już w kolejce drepczących w miejscu troglodytów, z gębami szeroko otwartymi i śliniącymi się niczym buldogi na widok ponętnej, wysportowanej buldożerki. Każdy świecił niczym wygasła gwiazda na firmamencie i zdawał się być co najwyżej półgłówkiem. Części z obecnych udało się zsunąć na osi liczb dodatnich niebezpiecznie blisko zera. Ci leżeli, albo pokwikując obwąchiwali (dyskretnie podgryzając) kostki konkurencji. Nim drzwi do sławy uchyliły się odrobinę, abyśmy dostrzegli szwadron zwarty i gotowy na naszą śmierć w męczarniach, gdyby przyszło nam do łbów zawłaszczyć pierwszy plan na plakatach reklamujących hit wszechczasów wciąż nienapoczęty przez reżysera z braku medialnej małpy. Staliśmy więc pokornie i potulnie, choć co bardziej krewcy drapali ostentacyjnie rozporki i puszczali gazy jakich nie powstydziłaby się podręcznikowa chmura nad Ypres. Wpuszczali nas pakietami – po tabunie, który potrafili ujarzmić arkanami służb wyspecjalizowanych.

 

- Dziwne – pomyślałem – nie zbadali nas ani na wściekliznę, ani nawet na wszy.

 

Węszyłem podstęp. A kiedy podali nam siedmiostronicową ankietę – byłem już pewien zasadzki. Małpa wypełniająca kwity? Grubo szyta intryga! Podarłem papier i oddałem mocz na ścianę celując tak, żeby przy okazji zwilżyć but uzbrojonego gościa w czerniach i granatach. Biedną świnię przerobił na obuwie. Resztę chyba pożarł, bo napakowany był mięsiwem po same uszy. A mnie w końcu zaczęło ssać w dołku. Chętnie też bym wrzucił coś w tryby. Od tygodnia, czy dwóch, tylko kalorie w płynie – cud, że przyszedłem, zamiast nadpłynąć jak szanujący się monsun, czy inny ruczaj z zielonego gaju. Dumny z siebie, że ominąłem rafy i zasieki spokojnie patrzyłem na debili pocących się nad kaligrafią obcą nam-małpom. Wreszcie zaczęli wołać przed oblicze najjaśniejszego. Tron miał kiepski. Z brezentu. I wzrok nietęgi, podbity okularami o tak wielu dnach, że musiał widzieć świat podziemny na wylot.

 

- I dobrze – zatarłem mentalnie ręce… tfu łapy – taki to niechybnie pozna się na moim poświęceniu dla roli!

 

A coście mi tu sprowadzili – zaniepokoił się reżyser patrząc na mnie z obrzydzeniem – cuchnie dosadniej niż wojskowa latryna. A wygląda tak, że trzeba mu było kaganiec i obrożę nałożyć zanim tu toto wprowadziliście. Przecież mnie ukąsi. Sami popatrzcie, jak zuchwale zezuje na mnie!

 

Byłem z siebie dumny. Poznał się. Błyskawicznie dostrzegł wszelkie zalety mojej kreacji. A przecież nie miałem zbyt wiele czasu i środki mocno ograniczone. Rola była już moja. Tymczasem reżyser zapewne dla zachowania pozorów demokracji zapragnął nagle obejrzeć kolejne egzemplarze aspirujące do roli.

 

Odezwiemy się, damy znać i różne takie bla bla bla, wyćwierkała w moją stronę stojąca daleko poza zasięgiem mojego aromatu zabiedzona czapla z lakierowanymi szponami i na szczudłach szpilek tak wysokich, że już biustem utkwiona była w niebie i to na wyższych jego piętrach. Ja co najwyżej mogłem pożegnać jej pępek i szpony wręczające mi na pamiątkę udziału w kastingu plakacik z własnoręcznym podpisem reżysera i streszczeniem fabuły udartym w pół akcji, żeby wzmóc niepewność jutra. Małpa… miała dysponować inteligencją, która pozwoliłaby jej zawładnąć światem i zaprowadzić na ziemi mores, jakiego nie udało się dotąd osiągnąć żadnemu z dyktatorów. I na pewno nie osiągnęła tego sikając ochronie na wojenne kamasze.

 

- Ech! Z tymi sąsiadami… Niby coś usłyszał, niby chciał dobrze i co? Spaprał mi tak świetnie zapowiadającą się karierę!

sobota, 15 lipca 2023

Defetystycznie.

 

Nadpobudliwy mimicznie gość, na krańcach istnienia cierpiał również na syndrom niespokojnych rąk. Wiecznie poprawiał koszulę usiłującą wydostać się na wolność spod jarzma paska, albo wymachiwał nimi zaskakująco i nieoczekiwanie. Obok przemykały milczące, wtulone w same siebie kobiety. Opustoszały ławki zasiedlone dotychczas przez kloszardów. Mają urlop, a może przeszli na emeryturę? Bo chyba nie zeszli nagle i dramatycznie? Wszyscy razem, to byłoby medialne wydarzenie, jakiego nie sposób przegapić. Krwawnik zdobywa przyczółki na trawnikach poddanych dywanowym nalotom kosiarzy uporczywie zmieniających zieleń w żółto-brunatne pustynie.

czwartek, 13 lipca 2023

Niemal zalążek powieści.

 

Pani niosła na sobie niewiele kobiecości, żeby nie powiedzieć brutalnie, że ciałem była ledwie obrzucona. Ale materia musiała być esencjonalna, z dna gara, bo wyglądała czupurnie i zadziornie. Strach zbliżać się do galaktyki przez którą frunęła, bo jeszcze wejdzie się na kolizyjny kurs i po kwiku. Dość powiedzieć, że do nogawek czuła wstręt, względnie uwłaczały jej kobiecości. Dlatego krótkie spodenki były ich pozbawione doskonalej, niżby rzecz uczynił pedantyczny Kopciuszek. Cóż – w pobliżu dworca PKP rośnie wakacyjne stężenie oryginałów. Niegroźnych i przeważnie pod wpływem dobrego humoru. Tylko czasem pod wpływem chmielu, czy jęczmienia.

 

Na przystanku wpada mi w oko gość z pośladkami z przodu. Pod pępkiem wyrosły mu dorodne półkule i żeby je właściwie wyeksponować pan skwapliwie rozsunął kolanka i nieprzeciętną urodą okrasił otoczenie. Niechybnie był to model figlarny i bezpruderyjny, bo tiszercik miał na wpół przeźroczysty z wysiłku utrzymania owego zadka w zaciszu tajemnicy. W autobusie młody facet rozgrzewał mięśnie twarzy, a kiedy wysiadł zaczął ćwiczyć pozostałe. Mimiczne ćwiczenia wyglądały dość pociesznie i tylko ciut grozą wiało. A kiedy szedł taki kanciasty i nierozprostowany, stawał się niebezpieczny dla otoczenia. Wolałem zostać w tyle i podziwiać ekwilibrystykę przechodniów usiłujących minąć go bez stłuczki. Między mostem, a kościołem starszy pan zamiatał liście (analogowo- szczotką) w zwolnionym tempie. Wiatr z szacunku umilkł i wyniósł się, żeby mu nie przeszkadzać. Niedaleko – przesiadł się, pomagając hulajnóżce w kasku wydąć spódnicę-spinaker i pognać ją hen do nieznanych portów.

środa, 12 lipca 2023

Zaskoczenie.

 

TAM MUSIAŁ BYĆ JAKIŚ DOŁEK. Termiczny. Inaczej trudno sobie wyobrazić, żeby w rozkwicie lata, na jednym z przystanków wsiadły panie w:

- kurtce skórzastej i czarnej niczym bezgwiezdna noc;

- kurtce pikowanej, watowanej i gotowej zachować urodę życia podążającym w stronę bieguna;

- dżinsowych wdziankach (2 sztuki), które wewnątrz pojazdu natychmiast zostały zdjęte, żeby nie upocić na wylot swych uroczych nosicielek.

Czyli dół termiczny musiał być i to głęboki.

 

Tymczasem w Mieście jarzębiny mienią się pomarańczowymi jagodami, wróble prowadzają przychówek na coraz dłuższe spacery, słońce wytapia asfalty niedoskonale utwardzone chemią, a Kopernik niewzruszenie śledzi postęp remontu wzgórza. Kaczki (plotkując z cicha) wędrowały w górę Rzeki brzegiem, żeby nie walczyć z nurtem – widać były bardziej niż on rozleniwione. Betonowy słupek ktoś ubrał w papierową torbę z zielonym hasłem – JESTEM EKO, co wydało mi się szyderstwem.

wtorek, 11 lipca 2023

Deliberacje.

 

Olśniło mnie. Sąsiad jest gołębiem. Dlatego spędza na parapecie tak dużo czasu. Siedzi tam, przebiera nóżkami, grucha i przekrzywiając łebek liczy na okruch z dobrego serca rzucony. Na szczęście (na razie) nie robi tam kupy… Byłoby dziwnie.

 

W autobusy kontempluję napisy – UWAGA SZYBA. Sugerują, że szkło jest tak czyste, że można je zignorować mimochodem, ale to tylko niecna przechwałka. Równie dobrze można byłoby napisać UWAGA PODŁOGA.

 

Na pustej od aut, jednokierunkowej ulicy, czekają na zmianę świateł ludzie. Ja traktuję światła niczym arbitra mającego rozstrzygnąć uprawnienie do wkroczenia, gdy pojawi się konflikt interesów. W jasnych sytuacjach ignoruję kolor flagi. Kobieta o białych włosach, w wielkich, przeciwsłonecznych okularach wyglądała jak ważka, jednak ważki nie palą nerwowo papierosów, nawet tych niezapalonych. Emerytowany ksiądz w poszarzałej od nadużywania czarnej(?) koszuli z obciętym kołnierzykiem stąpał ostrożnie po bruku, jakby spodziewał się, że nagle ziemia się zapadnie, albo zamieni w wodę, względnie pęknie, niczym zbyt kruchy lód. Muchy rozkoszują się psią kupą, zachwycone, że trafił im się ciepły posiłek na dobry początek dnia. Młode, rosnące w słońcu lipy odwracają ponad połowę liści rewersem na zewnątrz. Te rosnące w cieniu nie robią tak. Czyżby to zaawansowana ewolucyjnie forma ochrony przed wypoceniem się na śmierć?

sobota, 8 lipca 2023

Drobne.

Stada kosiarzy wędrują na miejsca kaźni. Od świtu jazganie spalinowych kos i skrobanie haczkami w szczelinach bruku, aby wyłuskać źdźbło samosiejki. Karampuki indoktrynują się za pośrednictwem słuchawek. Białe malwy patrzą z zazdrością na powoje potrafiące zniewolić nawet ogrodzenie więżące je wewnątrz placu budowy. Rozpostarci demonstracyjnie na ławkach kloszardzi chwalą się wypieszczonym onym, a wędrujące pomimo dziewczęta w obcisłych rajtuzkach – wypieszczoną łoną. I jeszcze pani w białej sukience na wyspach – bynajmniej nie szła do pierwszej komunii, ale wyglądała równie pięknie i niewinnie.


piątek, 7 lipca 2023

Bełkoty świtem nakęcone.

 

Głodne jaskółki gryzą niebo tuż ponad dachami kamieniczek i nie zerkają nawet ku kościelnym wieżom. Przechodzę pomimo, lecz przy kolejnym kościele doznaję objawienia na widok małej, otwartej furtki. Choć przed Bogiem jesteśmy (niby) równi, to jednak świątynia ma dla wielmożów wielkie, dwuskrzydłowe i bogato zdobione wrota, a dla pospólstwa małą furtkę. Idea, że Bóg jest tak wielki, że wyjść na spacer może wyłącznie przez wrota, a furtką wzgardzi – jakoś nie mieści mi się w głowie.

 

Pośród traw niebieszczy się cykoria, a ja znajduję kępę żółtej koniczyny. Mijam trzy gracje, o urodzie dojrzewającej swobodnie we wszystkich możliwych osiach. Kiedy dołącza czwarta rodzi się we mnie podejrzenie, że wycieczka zmasowanej urody obrała za cel podróży Miasto i jego wystarczająco szerokie nawet wąskie uliczki. Bo zaraz potem trafia mi się wycieczka starszych pań, o rumianym humorze i w słomkowych kapelusikach, figlarnie poprzekrzywianych od patrzenia w górę. I szarą zakonnicę z obrączką na ręku. Dotąd zdawało mi się, że nie noszą biżuterii, poza różańcem miarowo pukającym do współczujących serduszek przy każdym kroku.

 

I wciąż nie potrafię zrozumieć idei każącej ukrywać płeć, jakby to była informacja poufna, dostępna jedynie dla wybrańców i służb specjalnych. Im dłużej myślę nad kryptotechniką, mimikrą i tego typu sprawami, tym głupszy się czuję, widząc stada płciowo rozchwianych istot.

czwartek, 6 lipca 2023

Wiele odcieni Miasta.

 

Marzną łydki pod krótkimi sukienkami, a chłód nocy wdziera się zuchwale jeszcze wyżej, pod ich rąbki. Taniec pomaga niektórym dotrwać do przyjazdu transportu. Słoneczka wrotyczy rozweselają pobocza bardziej niż najwyszukańsze z tatuaży wewnątrz pojazdu, gdzie miliard palców pracowicie wyskrobuje z monitorów wieści ze świata, bo nocą, gdy zwykle się śpi, świat czuwa i dzieją się sprawy trudne do zignorowania. Więc już bladym świtem trzeba pochylić się nad cudzym konfliktem i odległym nieszczęściem, względnie podziwiać piersi jakiejś jętki jednodniowej z odległego kontynentu.

 

Pani w zielonej sukience, na której masowo zakwitły rumianki, odcięła się od bodźców zewnętrznych monstrualnymi słuchawkami. Na jej długich, ciemnych włosach lśni czystym srebrem samotny siwy włos. Jeden jedyny. Jadąca rowerem w wąskiej spódnicy posiada zapewne specyficzne umiejętności, względnie nonszalanckie podejście do pruderii. Patrząc, dochodzę do wniosku, że w takim stroju prędzej zabiłbym się, niż dojechał dalej, niźli do piekła.

 

W kratownicach mostu wygrzewają się pajęczyny. Piękne dziewczęta zmierzają do własnych marzeń w lekkim pośpiechu lub wręcz przeciwnie – snując się wciąż po kostki w nocnych wspomnieniach. Karetka na bulwarach sugeruje, że komuś znów stała się krzywda nocą, gdy ostatni z turystów dawno już posnęli w hotelach i apartamentach.

 

A przecież wczoraj zaledwie znów błąkałem się po bulwarach i widziałem leżącego beztrosko na ławeczce pośród traw pyzatego młodziana w czarnych rajstopach i minispódniczce w kwiaty (nie rozpoznałem kwiatów więc pewnie egzotyczne). I nie – nie mam żadnych wątpliwości. To nie była babo-chłopka, tylko facet podziwiający niebo nad najstarszym fragmentem Miasta. Na bulwarach mnożą się i snują istoty płciowo dyskretne, zniechęcając hipotetycznych adoratorów do amorów nutą wątpliwości. I jeszcze gość spieszący nie-tam-gdzie-ja niósł na plecach plecaczek (cóż za przypadek losowy) wypełniony hodowlą białych goździków kołyszących się w rytm kroków nie porywów wiatru znad Rzeki.

środa, 5 lipca 2023

Kiedy świat zwalnia na chwilkę.

 

Niewiasta omotana długą suknią w kolorze khaki i czarnym hełmie mknęła hulajnogą – pewnie na front, bo wyglądała groźnie. Tłuściutki pan z wdziękiem kierował bolidem, mając przy tym otwarte usta, w których nie chciał się zmieścić jęzor. Czyżby ostatnia miejska pszczoła ugryzła go właśnie tam?

 

Mocno wytatuowane dziewczę ujeżdżało krnąbrny rower na kocich łbach, mimo gwałtownego protestu zniewolonych piersi, dla których galon byłby jedyną właściwą miarą objętości. I to raczej angielski, niż amerykański. Na ścieżkach codzienności odkrywam graffiti również w języku angielskim. Już nie wystarcza LUSTRO. pisane po polsku. Również obleczone wyspiarską flegmą porasta mury. Szaleństwo trwa w najlepsze, a ja w zdumieniu obserwuję mnożące się napisy.

 

Jawory okociły się ławicami narybku, drobne noski łaszą się do słońca. Pod kwitnącymi katalpami prężą muskuły spore psy i ich właściciele pilnujący, by na prężeniu kontakt wzrokowy się zakończył.

 

A potem, to już miałem czas, więc dałem się uwieść Miastu i znów zdarzałem się na wyspach i mostach, w wąskich uliczkach, gdzie grzechem jest szybszy krok, w podwórzu, gdzie płaskorzeźby i kafle zdobią całe wnętrze, łącznie ze ścianami, aż po dach. Między strzelistymi wieżami kościołów i pośród krasnali poutykanych po wszelkich możliwych kątach, by dzieciarni dać namiastkę iluzji świata wprost z bajek.

wtorek, 4 lipca 2023

Męska rzecz - dla odmiany.

 

Szpaki zwierały właśnie szyk, by z bojową pieśnią ruszyć do ataku na ościenne osiedle. Chmury litościwie przesłoniły Bogu wzrok, oszczędzając widoku jatki, więc niechybnie będzie to wyprawa piracka, łupieżcza i jeńców nikt brać nie będzie. Kobiety pachnące jeszcze ciepłem pościeli odwracały wzrok, chcąc zachować choćby pozory niewinności, samce podświadomie oblizywały wargi.

 

Cieleśnie upośledzone niewiasty, dręczone nieznaną chorobą wyniszczającą tkanki miękkie i powabne, snuły się pełne jedynie smutku. Dorodny okaz męski wtaszczył do autobusu hulajnogę, czyli wyczynów sportowych miał już serdecznie dość i następny trening zapewne odbędzie się przed odbiornikiem TV, z pilotem i piwkiem w ręku (pipi – pilot plus piwko to chyba klasyczny zestaw sportowca-domatora).

 

Za oknami migają niegdysiejsi znajomi, sterani niefortunnym życiem pełnym samotności. Uświadamiam sobie, jak bardzo zniszczył ich brak wytrwałej kobiety w życiorysie. Smutno widzieć ich starszymi niż wskazywałby na to PESEL. A na koniec spaceru starszy pan, w czerni złagodzonej wieloletnią ekspozycją na warunki atmosferyczne, szedł przez most ostrożnie, jakby stąpał po wodzie. Czyżby kolejny zbawiciel? Dobrze byłoby tym razem nie przegapić takiej okazji.

niedziela, 2 lipca 2023

Potok słów.

 

Wczorajsze księżniczki w towarzystwie dżentelmenów skwapliwie ukrywających niespełnienie drzemiące czujnie między biodrami, wracały właśnie do barłogów z głowami ciężkimi od wysokoprocentowych modlitw. Zmarznięte piersi cierpliwie przegryzały się przez cienki materiał bluzeczek, a rubaszne komentarze osładzały im krótkie chwile zwątpienia. Ulice puste i skrzętnie omijane nawet przez bezpańskie koty. Samochody nieliczne jak iluzje pojedynczych pasażerów komunikacji miejskiej lekko trącają sieć bezruchu, niczym okruch w nurt rzucony, by rozbiegł się niknącą zmarszczką po Rzece. Nudzą się wiśnie w ogrodach działkowych, bo szpakom nie chce się tam lecieć. Im dalej od centrum, tym bardziej stężały letarg, gęsty jak szanujący się kisiel. Nawet wiatr zapodział się gdzieś w gęstwinach, by wąchać kwitnące wiesiołki, albo przycupnąć na jednej z wielu pustych, parkowych ławeczek i oddać się filozoficznej zadumie. Drzewa o przyciętych konarach sterczą sztywno jak ciernie wbite głęboko w ziemię, czy niebo – bez różnicy. Taki poranek spokojnie mógłby stanowić kanwę horroru, albo powieści drogi, gdyby ktoś chciał taką napisać. Ale kto? Jeśli ja, byłaby to raczej powieść bezdroża. Po co komu powieść pełna słów niknących bez echa w pustce niedzielnego świtu?

sobota, 1 lipca 2023

O owadach.

 

Stadko cieleśnie ubogich (chciałoby się rzec – bezcielesnych) dziewcząt-patyczaków dopadło tramwaju i pośród szczebiotu własnego rozpełzło się po wnętrzu, szukając bezpiecznej przystani. I chyba zanim się udało, rozpoczęły proces odwrotu. Najwyraźniej wnętrze nie aspirowało do zacisza domowego.

 

Tymczasem za oknem przybywa opalonych (znaczy już po wakacjach) i sukienek o rozcięciach poważnie naruszających barierę wstydu. Żeby ukryć pod takimi bieliznę, gumkę majtek należy podciągnąć powyżej biodra – moda na pewno przewidziała taką potrzebę i za miliard dwieście można znaleźć ofertę odpowiednio spreparowanych stringów, czy coś tam. Pomiędzy nimi, kto wie, czy nie na czele – dojrzała (wcale nie przedwcześnie) kobieta w okularach i żółtej koszulce lidera wyścigu, z piersiami opisanymi w nieznanym mi języku. Trykot informował, że lewa ma na imię Y, a prawa N – może ktoś rozpozna język i pochodzenie koszulki gdzie prawa-lewa to NY?

 

Miejsce patyczaków zdążyło zająć kolejne, swobodnie dorastające stadko nastolatek. Wśród nich dostrzegam wysoką, szczuplutką brunetkę w zielonej sukni, kojarzącą mi się natychmiast z motylem. Z motylicą. Gdyby jednak przyszło mi uzasadnić owo skojarzenie, to miałbym kłopot. Tym bardziej, że dziewczę uśmiechnęło się niewinnie, okazując uzębienie zawierające kły, co przecież jest znakiem rozpoznawczym drapieżników. Są mięsożerne motyle? Na zdegradowanym przez współczesność moście (tuż obok zbudowano nowy, co jest ewenementem na skalę kraju) stała pani w brązowej kiecce zrobionej chyba z przykusej podkolanówki. Chyba ktoś musiał pomagać jej wcisnąć ciało do środka. Pani bardzo wnikliwie przyglądała się krótkim spodenkom w cielistym beżu, jakby zamierzała wsunąć je na siebie pod sukienkę bezlitośnie opinającą każdą wypukłość cielesną, ograniczając młodym samcom pole widzenia do wyższych partii.