wtorek, 31 maja 2022

Takie i owakie.

 

Ulice opanowały piękne kobiety o urodzie w rozmiarach dryfujących ku krańcom „czterdziestek”. Wystarczyła odrobina słońca i uśmiechy wróciły na twarze. Dziewczęta w glanach manifestują własną niepewność seksualną za pomocą kolorowych sznurowadeł. Metalowe smarki, pieszczochy nabite ćwiekami i tylko biustonosz wystający spod złachudrzonej bluzeczki naprowadza na trop wiodący ku odkryciu tożsamości płciowej. Trawniki opanowali kosiarze i swoim bzyczeniem płoszą śpiące po pracowitej nocy komary zatopione w gęstwinach krzewów. Budzą się wściekłe, bo ktoś potrafi bzyczeć donośniej i wytrwalej. Od czasu do czasu chodnikami suną kolarze, odnoszący największe sportowe sukcesy w minionym wieku. Jadą z mozołem, wożąc wiktuały przytroczone do kierownic, bagażników, lub koszy. Podsłuchuję plotkę głoszącą, że na miejskim placu targowym, gdzie kupić można wszystko i nic, coraz łatwiej spotkać naszych nowych braci spieniężających to, co dostali w darze od nazbyt hojnego gospodarza. Nie pójdę, żeby się przekonać, bo ziarnko prawdy stanie mi kością w gardle i nie pozwoli mi na parlamentarne słowa (chociaż obecny parlament potrafi używać bardzo soczystych słów, jakim bliżej do rynsztoka, niż europejskich salonów).

poniedziałek, 30 maja 2022

Ekstrakty cz.64

 

Bez wypominek.

Chciałam cię kochać, ale ty wiecznie patrzyłeś do przodu. Nie byłam w stanie nadążyć za tobą, gdy szukałeś Boga tam, gdzie go nie zgubiłeś. A kiedy wreszcie się odwróciłeś… byłam już stara i brzydka. Jak ty!

 

Z wypominką.

Obiecałaś mi, że będziemy więcej niż rodziną, kiedy oddam nerkę twojemu dziecku. Trwało, nim skalpel wyłuskał ze mnie symetrię organów, a ty płakałaś i zarzekałaś się że nigdy i zawsze. Kiedy po narkotycznym śnie dziecko uśmiechnęło się do ciebie, zapomniałaś o mnie natychmiast.

 

Niedoskonali.

- Miałeś być dla mnie opoką niewzruszoną!

- A ty naczyniem na wszelkie niespełnienia!

- Nie udało się nam, bo każdemu z nas zabrakło tolerancji i determinacji.

 

Konkluzja.

Usiłowałem zlizać piegi z twoich łydek i piersi, a ty się śmiałaś. Wtedy sięgnąłem w intymność konchy, pachnącej tak, że rozum musiałem odrzucić na wieszak - nadal byłaś rozbawiona, jednak głos ci zmatowiał sięgając dzikiej furii. Powinienem zrozumieć, lecz akt zespolenia przerósł wyobrażenia.

 

Szczera rozmowa.

Zapłakałem, widząc ciebie broczącą krwią. Usiłowałem powstrzymać krwotok, choć we łbie rosły mi brutalne scenariusze rodem z filmów akcji.

- Przynieś mi podpaskę mój kochany durniu!

Wspomnienia, czy przepowiednie?

 

- Najbliższa stacja – Kielce główne – zakończył pluszowym głosem przekaz nieobecny narrator podróży pociągiem relacji Przemyśl – Międzyzdroje.

 

Najdłuższe z możliwych w Polsce połączenie kolejowe, wijące się od wschodnich zakamarków, do północno-zachodniej krawędzi, sunąc w bezpiecznej odległości od granic Słowacji i Czech, sugerując przy tym niedwuznacznie, że skrócenie dystansu społecznego może zakończyć się konfliktem, o jakim historia napomyka raczej niechętnie, by nie drapać co gorętszych głów niesprawiedliwością dziejową.

 

Siedziałem w przedziale sam – jak jakiś basza w sześcioosobowej celi i leniwie przewijałem powidoki zza okna – rozmazane plamy zielonych po deszczu oceanów pszenicy czochranej wiatrem, żółte, toksyczne kratery rzepaku i łąki zdziczałe bardziej, niż ludzie. Ignorowałem sosnowe zagajniki upstrzone gęsto brzozową wicią i chmury pędzone od brzasku przez samoloty. Lenistwo, podparte łykiem piwa z dyskretnie ukrytej między udami puszki, wystarczało na obojętność, której do pełni szczęścia brakowało „Sporta” – papierosa skręconego ze zmiotków i cuchnącego tak, że nawet kloszardzi charczeli trwogę po pierwszym hauście. Komuna nie była w stanie przebić tego osiągnięcia, a masy, zachwycone wyjątkowością „narodu wybranego” upajało się dobrem narodowym zakąszając „księżycową wodą życia”, albo prozaicznym „pożarskim”.

 

- „Prosimy zabrać bagaże i zapraszamy następnym razem” – Kielce wyglądały, jakby przeżyły kataklizm. Dworzec ogołocony ze ścian trwał betonowymi filarami utkwiony w niebie i gryziony bez litości po kostkach przez maszyny budowlane. Pracownicy w odblaskowych kamizelkach opalali się na hałdach gruzu sącząc to, co w Kielcach wypada sączyć bez wstydu, nim kuranty wybiją fajrant. Horyzont kalał wieże kościelne ujęte w kaganiec rusztowań i cywilizowane z grzybka., mchu i paproci. Ba! Z samosiejek rosnących na pożywce zgromadzonej wewnątrz gargulców od nastu już lat!

Pociąg trząsł się jak mimoza, jak dziewczę niepewne pierwszego „tak”, gdy młodość członka żądnego penetracji gotowa jest na każde krzywoprzysięstwo, byle uzyskać zaproszenie do stołu. Wigilia trwała zbyt długo i musiała się skończyć. Drzwi przedziału otworzyły się pod wpływem silnego ramienia.

 

- Szczęść Boże! – zagrzechotał schrypniętym głosem gość szerszy w barach od van Damma w szczytowej formie – Wolne?

 

- Mhm… - kiwnąłem głową, jednak raczej niechętnie.

 

Gość nie był sam. Za nim wtoczyła się jeszcze trójka indywiduów, a każdy wart osobnej opowieści. Pierwszy był masywny, jak szczyt Śnieżnika zimą. Zanim usiadł nucił jakąś tajemną mantrę w wymarłym dawno języku, co najwyraźniej miało wpływ na destrukcję szkliwa, bo zębów miał zbyt mało jak na drapieżnika przystało. Kolejny był dla odmiany jakąś nieznaną formą modliszki – chudy niemożebnie, rozrośnięty w kończynach i chrzęścił przy każdym ruchu. A kiedy już usiadł i nie chrzęścił – zaczął wtórować Zwalistemu kastanietami zrobionymi z kości zwierząt zaginionych, zanim Bóg po raz pierwszy zwrócił uwagę na Ziemię. Trzeci? Ten dla odmiany był posępny jak kowadło – to kowalskie i to meteorologiczne. W jego cieniu więdła gama jazzowa, zapominając z jakiego poziomu powinna wystartować ku uniesieniu. Czwarty był człowiekiem czynu. Współczesny Edison, a może Einstein. Zatrzasnął drzwi za sobą i natychmiast przystąpił do sporządzania domowego ogniska. Na podłodze, między nogami towarzyszy z wyraźną wprawą ustawiał sziszę, uzbrajał i odpalał.

 

W ciasnotę przedziału popłynęła pierwsza, niezwykle aromatyczna mgiełka cumulusa, sącząc się między nutami mantry Zwalistego i brutalnym rytmem kastanietów z kości Boga pchniętych czuciem Perkusisty. Milczący podniósł palec w górę, nim wypuścił na wolność sforę baranów przefiltrowanych pęcherzykami płucnymi i napoczął rytuał oczyszczenia:

 

- Przez uchylone, ciężkie wrota Świątyni – zaczął natchnionym głosem – spoglądał młody Bóg. Gówniarz nagi i w wzwiedzionym członkiem. Spod blond kędziorków na horyzont zerkały ciekawe, aryjskie oczęta, w kolorze spłowiałych dżinsów. Portal wyszczerzał się na barierę tui, pełnej ptasich gniazd i odbierającej złudzenie, że widnokrąg może kończyć się nieco dalej. Błękit, zieleń i złość wypełniały duszną, klaustrofobiczną, wątłą przestrzeń świątobliwego przedpola. Nagi Bóg cofnął się w otchłanie Świątyni, a kiedy wrócił, niósł w rękach łuk i kołczan pełen naostrzonych grzmotów. Cisnął je ponad tujami, licząc, że wybuchną dopiero na zewnątrz. Dlaczego nie w gęstwinie? Najwyraźniej doświadczeniem sięgał dalej, niż zaledwie do krawędzi wzroku.

Ja? Kosmos przerażał mnie i nie byłem w stanie sięgnąć najpodlejszej planety, poza własną. Tymczasem pociski wylądowały za barierą natury i eksplodowały tak donośnie, że grzywki wybujałych krzewów rozkołysały się w histerycznym tańcu. Zanim Bóg zwiądł w niespełnieniu, a tuje wróciły ku niewzruszoności, gdzieś spoza horyzontu dobiegły rozkazy i wytyczne, wytupane bosymi piętami o ziemię dla podkreślenia ich ważkości. Chwile później drżeć zaczęły pod nieprawdopodobnymi ciosami trzy z wielkich tui rosnących na wprost niedomkniętego portalu. Młody Bóg zerkał nieco przestraszony, ale ciekawość wzniosła go ponad lęk.

Wreszcie tuje jęknęły w agonii i pokłoniły się strwożonemu Bogu, własną śmiercią odsłaniając widnokrąg. W wyrwie… objawiła się trójka drwali, Herkulesów zrodzonych na zimnym granicie, o łydkach i bicepsach trudnych do objęcia niewinnością niewieścią. Byli tak wielcy, że mądrzy być już nie mogli. Bóg rozsądnie przydzielał przywileje, znając polską szlachtę i jej niczym nieograniczone apetyty. To, co naprawdę ważne (jak zwykle) skrywało się w cieniu Gigantów. Za zastępem zbrojnym i niewątpliwie zdeterminowanym, stało mikre dziewczę. Nagie i z rudym puchem ukorzenionym u źródła złego-i-dobrego kwitnącego między wrzątkiem wciąż nieświadomych ud. Dziewczę tupnęło raz jeszcze, dłońmi podpierając niedoświadczone biodra, a Drwale – cofnęli się, by pokornie zawiesić styliska siekier na ramionach i odejść do macierzy. Bosonoga przeszła skaleczoną granicę i sięgnęła cienia, w jakim krył się nagi Bóg. Chwyciła go za rękę i powiodła do ołtarza. Cień Świątyni skrył następujące fakty, zwielokratniając krzyk traconej niewinności.

Patrzyłem w zachwycie i uniesieniu nie potrafiąc rozpoznać autora krzyku. Głos, mimo euforii zdawał się być pluszową doskonałością. Jego? Jej?

 

- Mechanik – Perkusista napoczął kolejny monolog bez zwłoki – na początek podniósł parkiet salonu i bez pośpiechu wyjął spod niego rozkładane cęgi. Pokój zniósł obelgę w pokorze trudnej do zdefiniowania, jednak nie rzucił się na Mechanika, żeby go skarcić, albo zbesztać na wieki-wieków-amen. Ten, najwyraźniej nieświadomy dylematów domu, wyszedł na taras i zaczął rozpinać prototypową instalację. Teleskopy stanowiące podstawę krawędzi tnących rozwijały się naśladując niekończącą się taśmę, aż sięgnęły nieokreślonej żadną przyzwoitą definicją granicy kultur. Wodnej i gazowej. W miękkie tkanki nieprzyzwoicie wraził metalowe kły i przystąpił do pojedynku. Mięśnie grzały się i zakwaszały, a krawędź trwała niewzruszenie. Mechanik jedno z ramion nożyc oparł o ziemię, a na drugim powiesił się wątłym ciałem, szarpiąc, jak młode sępy szarpią surową wątrobę zdechłej antylopy. Udało się! Wreszcie!

Pomiędzy niebem, a oceanem, zabłąkało się coś, co nie miało wymiarów, ani nazwy. Kosmos wsączał się zachłannie i niepowstrzymanie. Atakował każdy szew rzeczywistości i wygrywał na wszystkich frontach. Wszystkożerna nicość pochłaniała codzienność i niepewność. Złudzenia, marzenia i twarde fakty. Mechanik z rosnącą satysfakcją patrzył w gębę nicości puchnącej z chwili na chwilę. Narzędzie tkwiło w kłach nieskończoności, pozwalając jej na fanaberie, jakich nie mogła doznać w zimnym i bezdusznym kosmosie. Tu, mogła wszystko, choć jej pragnienie ssania przerastało głód oseska. Atmosfera, niczym płatna dziwka tańczyła w oparach absurdu i czekała na tornado, które porwie ją w otchłań bezczasia.

 

Kręciło mi się w głowie, chociaż Perkusista dopiero się rozgrzewał, rozsnuwając ciągi dalsze, o jakich nie śnili zagorzali morfiniści, czy poeci pod wpływem marihuany, bądź spirytusu pędzonego daleko za wsią, gdy wiatr wiał od posterunku policji. Ale wtedy właśnie do życia powstał trzeci z nich i niezbyt salonowo przerwał wywody Perkusisty, napoczynając kolejny wątek:

 

- Najwyraźniej przysiadłem w niewłaściwej kieszeni – bezpardonowo wtrącił się Ten Trzeci. Inżynier, specjalista od zamknięć nieotwieralnych.

 

Był tłok i kurz bez granic. Jakieś monety przetaczały się po leżących na dnie, a pudełko zapałek trzeszczało parodiując męki tratowanych schnącym, piszczelowym bólem. Kieszonkowy zegarek spocony z wysiłku wskazywał nieprawdziwą godzinę. Niby ciepło było wzdłuż szwu, ale duszno i bezdurno. Smród potu i utleniających się metali grawitował w stronę niedoskonale szczelnej zapalniczki udającej benzynową Zippo. Gorączka zbiorowa. Śpiączka chemiczna. Błękitny trąd.

Mniej odporni, prócz owrzodzeń i złamań mieli już liszaje, rumienie, albo skomplikowane zaszłości genetyczne, rugujące ich z listy sponsorów czegokolwiek. Nawet z datków na Wielką Świąteczną. Obracałem oczami po rybiemu – nie ruszając ciała ani na milimetr. Wokół degrengolada puchła, pleśniała i usiłowała wyrodzić się z tego świata, gdy z panteonu kieszeni zaczął spełzać dwunastonogi bodajże pająk. Wielki, zdeterminowany i niewątpliwie głodny. Zawisł nad dnem kieszeni i uczepiony odnóżami materiału – wypatrywał okazji. Kiedy znalazł, a było to niedostrzegalne dla oka ludzkiego – rzucił się bez wahania i spadł na ofiarę jak tornado, chcąc w okamgnieniu wypreparować jakiemuś nieszczęśnikowi nerkę. Gość wstępnie poszczał się ze strachu – opłotkami kroniki wspominając, ja też.

Cuchnęło naszą zbiorową słabością, a pająk żarł indywidualnie i bez pośpiechu, żeby nie nabawić się wrzodów. Przezornie, przed ucztą, cofnął się poza zasięg narzędzi, jakimi próbowaliśmy go obrzezać. Wreszcie poszedł, ciągnąc pełne brzuszysko na górę. A my zostaliśmy przy dnie, wąchając smród gnijących, niedojedzonych trzewi. Mijały godziny, albo dni, nim smród mięsa zaczął kusić. Co bardziej zdesperowani ukradkiem odkrawali fragmenty mniej zielone od pozostałych. I właśnie wtedy, wierzchem kieszeni, zawładnął insekt. Nikt mnie nie uczył, czy pająk ma oczy – teraz, byłem tego pewien. A wzrok miął przesiąknięty niezaspokojonym apetytem.

 

Czwarty z gości zaczął kiwać głową na boki, z regularnością metronomu. Dopiero wtedy Zwalisty chrząknął i pociągnął z sziszy po kres kłębełków płucnych ciepły dym wodnej fajki. Nawet nie zaklął, gdy nozdrza wypełniły się ulatującą ekstazą.

 

- Ech – zaczął niewybrednie, co sugerowało wstęp do różowej landrynki, disco-polo, albo zgoła przeciwnie.

Nadeszli innowiercy. Nocą, kiedy nikt ich się nie spodziewał, bo graniczna rzeka właśnie puściła i kra pędziła ku morzom północy z prędkością wykluczającą swobodny dryf. A jednak. Innowiercy przeprawili się wpław i osiedli na brzegu jak szlam. Jak gnijące łodygi kosaćców. Kiedy chwycili przyczółek – poszły  za nimi całe stada zdeterminowanych i pragnących. Omamionych wizjami i jawnie oszukanych. Byli tacy, którzy uwierzyli, że ich obecność na wrażej ziemi jest dobrodziejstwem dla świata i ich powołaniem. Nawet, kiedy ofiary krzyczały trwogę, ledwie szarpnięte zębem głodu przybysza, na długo przed dekapitacją.

Kochałem i byłem kochany. Miałem przychówku tyle, ile kotów przychodziło na wieczerzę pod gołym niebem trzy kwadranse po zmierzchu. Połowa do dziś zna jedno słowo – „mama”, które określa ich patriotyzm, wiarę i przeznaczenie. Nie umiałem dostrzec winy własnej, że powiłem pisklęta na ojcowiźnie, a obcy nie szanowali nic i nikogo. Naprawdę musieli?

Na początku dopadli matkę z najmłodszym. Nie udało się ich odratować. Zasuszeni, do cna. Bez kropli życia wewnątrz. Potem pierworodny, bo chciał potajemnie wieczór spędzić z Kasią, żeby poznać niewieście ciało na chwałę Pana. Rankiem schnące w stogu siano zdawało się ociekać wilgocią w obliczu splecionych ciał pozbawionych najdrobniejszej życiodajnej kropli. Może miałem szczęście, jeśli tak gotów byłby ktokolwiek nazwać stratę tuzina narybku i Połowicy, ku której wzdycham każdej nocy. Chce mi się kląć, ilekroć na widnokręgu pojawiają się Obcy i ślinią się, widząc za pancernymi szybami sybarytów żrących to, czego biedota nie tyka, póki ma wybór.

Zostałem sam. Ale, choć poświęciłem wszystko, czym lędźwie zakwitły – żyję nienawiścią do Obcych. Kładę się, gdy idą spać i budzę wraz z nimi. Śledzę i unicestwiam. Piję ich krew, żeby zrozumieć, choć zbiera mnie na wymioty. Jestem silny. Silniejszy niż onegdaj… Onegdaj? Przecież ostatnie dziecko pożarli mi przedwczoraj – płakało z tęsknoty za matczyną piersią, a ja nie zdołałem uratować. Dzisiaj? Dałbym już radę! Poza prawem i zrozumieniem. Naprawdę – dałbym.

 

Opowieści słuchałem bez tchu niemalże, a jednak płuca radziły sobie z moim egoizmem i wciąż działały. Kłęby dymu kotłowały się pod sufitem, a niezwyczajni pasażerowie pogrążali się w zadumie. Najwyraźniej trawili przesłania i żadnemu w głowie nie postało, żeby coś wyjaśnić mi – chłopkowi, będącemu świadkiem takiej ekspresji. Ustnik sziszy nadal krążył wokół kwadratu szamanów, pejzaż przewijał się monotonnie, aż poczułem zew wolności, gdy ktoś szarpnął drzwi i wpuścił do wnętrza coś innego niż otumaniający opar sziszy.

 

- Bilecik poproszę – młody konduktor najwyraźniej kierował ku mnie ów rozkaz, kompletnie ignorując całe stado szamanów o brodach osiwiałych z wielowiekowego użytkowania. Bezmyślnie podałem kartonik, a młodziak w granatowym garniturze przeciął go kolejarskim sekatorem, podziękował i puścił do mnie oko, nim zamknął za sobą drzwi, ani sekundy nie poświęcając Świętej Czwórcy:

 

- Jak było? - zapytał szeptem, oczami wskazując na towarzystwo – nasi mówią o nich „szamani”, ale oni wracają z nieistniejących kopalni w Bieszczadach. Pracują tam ponoć pięć dni i na weekend wracają do Krosna Odrzańskiego. Do dzieci i żon, do M-3 i tych tam różnych dupereli. Żeby nie nudzić się w drodze, opowiadają niestworzone historie. A może stworzone? Dotąd nie trafił się taki, który nie uciekłby przed Wrocławiem. Jakby co, mam przedział wolny w pierwszej klasie – za dopłatą ma się rozumieć, ale niewielką, widząc pana peregrynacje.

Paluchem w prozę.

 

Róża zaróżowiona z wysiłku wspinała się wytrwale na młodą sosnę, tuż obok dyskretnie wypełniającej klomb smagliczki, snującej się gremialnie przy samej ziemi. Pod przykryciem wiaty przystanku, dorodna kobieta dźwigała na ramieniu okazały krzak trzmieliny w szmacianej torbie. Inne - spochmurniały, razem z firmamentem. Nie było słychać radości w porannych gawędach wplecionych w rozkoszny gwar otulonych łaską innowierców. Tramwaj czmychnął z podkulonym ogonem na widok dziewczęcia z odbezpieczonym smartfonem i mordem w oczach. Wolę nie wiedzieć, dokąd doprowadzi ją GPS. Krawężniki ukurzone opadłym kwieciem grochodrzewu. Tylko deszczu patrzeć, by schnący bezpańsko aromat przeistoczył się w żółtą pianę szumu spowijającego wirem kipiącą naturę. Jakieś psy przekomarzają się ze sobą, albo udowadniają przewagi nie bacząc na wysiłki posiadaczy naprężających bicepsy, by uniemożliwić zwarcie. Chińskie dzwonki klekocą na balkonie bambusowym basem, kanarek w okowach kagańca milczy zniesmaczony niskim ciśnieniem, w gęstwinie łóz wierzbowych kotłuje się zamotane, pierzaste życie. Uśmiecham się do wspomnień nieodległych, kiedy spacerujący oceanem traw tłuściutki jeż układał się na boku i czochrał futrzasty brzuszek z satysfakcją niemal namacalną. Niechybnie obżarł się do nieprzytomności frykasami, jakie tylko wiosna potrafi wyczarować spod ziemi.

poniedziałek, 23 maja 2022

Ciepło.

 

Ptaki darły się w niebogłosy, kiedy sroka zainteresowała się tujami, pośród których dyskretnie schowane zostało gniazdo kosów. Rodzice wrzaskiem i ruchliwością usiłowały ogłupić głodomora i odciągały go od gniazda na tyle skutecznie, że w końcu się poddał. Samoloty kroją niebo w szachownicę i produkują geometryczne, wstęgowe chmury, które zwiastują Bóg jeden wie co. No. Może jeszcze architekt podejrzewa efekty. Kwiczoły pośród parkowych drzew czynią to, co kwiczołom robić przystoi i nie przejmują się moim niepojęciem tematu. Dzieci cieszą się beztroską, dorośli cieszą się z radości dzieci. Na rabatach kwitnie czosnek, który tam, zamiast być warzywem - stał się kwiatem. Samosiejki wykwitłe z niezjedzonych przez wiewiórki nasion wygrzewają młode liście w wiosennym słońcu. Blade nastolatki trzymają się środka alejki, być może w obawie przed ukąszeniem kleszcza, czy komara, nie pozwalając psom oddalić się między gruchające gołębie.

Postrzeganie poranne.

 

Piękna przedstawicielka wagi ciężkiej o blond włosiu zdominowała pozostałe pasażerki urodą, choć pokonane taktycznie występowały w „wyszczuplającej” czerni. Nic dziwnego, że musiały jej ustąpić pola. A jak się okazało już wkrótce – kobiety wyższych kategorii opanowały lokalny pejzaż tak, że zawodniczki wagi muszej, czy piórkowej nieśmiało skrywały się po kątach. Obserwuję krótkie spodenki stające w szranki z pluszem futerka, jakim podbita była kurteczka bardziej zachowawczego tubylca. Tłok sprawia, że gdziekolwiek obrócę oczy natykam się na bliskie spotkanie z cudzym wyświetlaczem marki „wyłącznie-do-użytku-intymnego”. Nastolatek ukrył twarz pod stogiem włosów spadających nie tylko na oczy, ale i na brodę, patrząc spod owego wiechcia na świat bez jakichkolwiek uczuć. Może to wpływ osób dobrowolnie rezygnujących ze świeżego powietrza na rzecz kamuflażu pryszczy? Siwowłosa w przewlekle naturalny sposób pani studiowała program telewizyjny na najbliższy tydzień. Usiłuję bezskutecznie dostrzec godziwego siniaczka, jednak kobiety wiedzione szóstym zmysłem zorientowały się w moich perwersjach i gremialnie zaczęły dbać o całość łydek, ud, czy co tam łaskawie są gotowe obnażyć latem. Zrezygnowany kieruję wzrok na geografię, podziwiając ja w skali 1:1. Zrozumiałe, że zbyt daleko dosięgnąć nie mogę, szczególnie, gdy słońce wypija wilgoć wprost z moich oczu. Dostrzegam (uchem) sygnał dobiegający z dachu samochodu. Żadne służby nie korzystają tak często z przywilejów, jak policja – ciekawe, dlaczego tak jest?

niedziela, 22 maja 2022

Ekstrakty cz.63

 

Komunikat.

Opóźniony pociąg z Zakopanego do Międzyzdrojów utonął pod Wrocławiem podczas przeprawy promowej. Poszukiwania w związku z zapadającym zmierzchem odłożono do jutra. Zwłoki i bagaże podróżnych można próbować przechwycić indywidualnie tej nocy na wysokości Głogowa.

 

Wyznanie gwiazdy – wywiad na żywo.

Pokora? Uwielbiam. Szczególnie u innych.

 

Reklama zespolona.

Według zgodnej opinii ekspertów, już bieżącej jesieni Ziemię opanuje toksyczny wirus - kosmiczną kiłę sprowokowaną aktywnością czarnej dziury rozprzestrzeniać będą OBCY drogą płciową, ignorując preferencje Ziemian. Polecamy TANIE, obowiązkowe szczepienia ochronne i ubezpieczenia od gwałtu przez UFO.

 

Ogłoszenie drobne.

W związku ze zbliżającym się Wielkim Potopem, brakiem środków na budowę Arki i niefortunną serią rodzinnych niesnasek zamienię płuca na skrzela. W rozliczeniu kawalerka na Woli, wycieczka all inclusive na Ararat, obrączka ślubna po jednym rozwodzie i komplet nieużywanych narzędzi stolarskich. Noe.

 

Alert RCB.

Nad miastami południowej Polski rozpylone zostaną tej nocy aktywne jony suszy. Mieszkańców i zwierzęta domowe we wskazanych lokalizacjach obowiązuje przymusowa kwarantanna. Uprasza się o ukrycie cennych okazów roślin i niewywieszanie prania na balkonach/ogródkach, co mogłoby zakłócić proces.

Pomyłka.

 

Chudy facet zaatakował moje ciało we śnie. Nogi mu cuchnęły, jakby nie mył się od tygodnia. Ręce miał spracowane jak zawodowy drwal. Błyskawicznie przedarł się przez barierę kołdry i okorował mnie z piżamki. Dłuższą chwilę ogniskował wzrok, szukając słabego punktu, by zatknąć flagę zdobywcy. Kiedy znalazł – wrzasnął, wtykając mi drzewce w trzewia. Aby podkreślić dominację wypełnił mnie jeszcze mleczem nim stoczył się, wzorem himalaisty po udanym szturmie na Annapurnę. Chrapliwym ze szczęścia głosem zapytał:

 

- Baśka? Powiedz no! Podobało się?

 

Chwilę potem już chrapał. Zakwiliła we mnie myśl o zemście, jednak trochę się bałem. Nawet pośladki miał owłosione – jak dzik.

Z tajnego kapowniczka oka.

 

W Rynku rozsiadł się jarmark, a na krawędziach zasięgu miejskich kamer – kloszardzi raczący się niespiesznym piwkiem w ciepłym gwarze popołudnia. Zerkali przy tym na dziewczęce piersi usiłujące uwolnić się z okowów letnich sukienek i bluzek wykrojonych więcej niż grubo. Starsza pani cierpiała niedosyt optymizmu i uzupełniała braki różową fryzurą, oraz takimiż pazurkami na wszystkich posiadanych kończynach, wspierając inwazję różu detalami na odzieży. Czerwonowłosa mama pchała pusty wózek, dziecko mając przypięte chustą do piersi. Co i rusz natykam się na osobę poruszająca się wózkiem inwalidzkim. Poza nimi reszta idzie we wszelkich możliwych kierunkach, w marszu jedząc, albo popijając coś z papierowych kubków. Aż dziw, że ogródki pełne mimo zmasowanej pieszej konsumpcji. Mahoniowy gość przytula bladą niewiastę wydająca się mieć barwę kości słoniowej, pozwalając sobie na dotyk daleko wykraczający poza przyjacielski. Pięknie wyglądali ubrani w soczyste odcienie zieleni na tle licznych kwiaciarni. Ciepło skłoniło do niefrasobliwości nawet śliczne dziewczę idące z adekwatną mamą – chyba, że czerń sukienki grzała uda tak mocno, że zabiła skrupuły, bo nosicielka unosiła rąbek aż po granice intymności nie zważając na tłum wokół. Wytatuowani brodacze, kolarze z koszulkami zawiniętymi w turban, oseski przesypiające zapachy unoszące się spomiędzy stoisk, albo drące się na jawną niesprawiedliwość omijających ich frykasów, okulary przeciwsłoneczne i lody na milion sposobów. Zaskakuje ogromna liczba osób cieleśnie bogatych, jakby przygotowanych na nadchodzący niedostatek. Wreszcie nastolatek sterujący losem swojej wybranki za pomocą dłoni położonej na kości ogonowej jak na dżojstiku. O dziwo – szli płynnie, bezkolizyjnie i nie wpadali na pojawiające się z nagła przeszkody. Turyści o ciemnej karnacji cicho mijali azjatów pokrzykujących te swoje nieczytelne piktogramy do telefonów zakotwiczonych gdzieś pod Hongkongiem. Jako koneser samotności wygrzałem się w cieple ludzkości i skryłem w cichej, bezpiecznej norce prywatności.

sobota, 21 maja 2022

Ciekawski.

 

Spaliło mi się tyle widzeń, że wreszcie naszczekała na mnie jakaś starsza pani swoim równie wiekowym psem. A może on tylko kaszlał tym żółtym świństwem, które oblepia świat bez litości? Dworzec okazał się równie wdzięczną lokalizacją, jak Rynek. Gwar zestresowanych uciekinierów umawiających się na darmową przekąskę najwyraźniej spłoszył jamnika do tego stopnia, że uwolnił organizm od nadmiaru pokarmu nim dociągnął do paśnika. Mądre zwierzę – z pełnym brzuchem siadać do stołu może tylko głupiec! Pani zestresowana widokiem przemiany materii wzruszyła ramionami i usiłowała czmychnąć, na co nie pozwolił dzielny polski stróż prawa. Dogonił, zawrócił i wymusił, żeby dary bratniego narodu bratni naród zabrał ze sobą. Dziwoląg z walizką kursował w te i na zad, jakby na akord robił kilometry. Starsza niewiasta w połowie dżinsów (resztę stanowiły dziury) pod spodem miała kabaretki – żeby nagością nie gorszyć tłumu, jak te nastolatki, którym udaje się krok w krótkich spodenkach sprowadzić do domniemania. Jakaś w czerń odziana niewiasta machała zaciekle na kogoś, kto najwyraźniej był odporny na gwałtowność ruchów i dopiero radosny krzyk pozwolił wzajemnie zlokalizować się znajdom. Długi płaszcz i ciężkie buciory, a do tego zwiewna sukienka w kwiaty – dziewczę młode, a już potrafi ubrać się na wszystkie cztery pory roku naraz. Podziwiam osoby w grubych kurtkach i sandałach wsuniętych na gołe nogi. Wymyślam historie nieprawdopodobne – bo prawdopodobne do głowy mi nie przychodzą.

piątek, 20 maja 2022

Ekstrakty cz.62

 

Puszka Pandory.

Była przyjemnie uległa. Jako psychopata szanujący swoją misję z całą powagą, musiałem docenić to niewymuszone oddanie. Z pietyzmem wyostrzyłem nóż na kamieniu, nim rozciąłem brzemienny brzuch, patrząc na wypływający ze środka ocean zgnilizny.

 

Urodziny wampira.

Nie potrafiła ani chwili usiedzieć na miejscu, a sił witalnych miała za pięciu. Młoda, zdrowa i tak pełna życia… Nie mogłem wymyślić bardziej soczystego deseru dla zaproszonej na uroczysty obiad rodziny.

 

Krawcowa.

Palce miała miękkie jak aksamit, gdy przebiegała nimi po mojej skórze delikatniej od tchnienia wiatru. Poddałem się niewysłowionej pieszczocie, bez reszty zatracając się pośród nadziejach na spełnienie. Skąd miałem wiedzieć, że liczyła powierzchnię skóry, wybierając materiał na torebkę?

 

Retoryczne pytanie.

Wymogłaś na mnie świętą przysięgę, nim pochwaliłaś się, że pojutrze zniszczysz świat. A gdybym zamierzał niecnie zdradzić twoje zamiary, realizację planu przesuniesz na jutro. Mogłem nie zabić cię dzisiaj?

 

Współpraca

W olbrzymim garze od świtu gotowaliśmy zupę z grzybów, dzikich warzyw i leśnych ziół. Narzekałem, że potrawa wyjdzie jałowa z braku choćby jednej kostki. Nim skończyłem wygłaszać opinię zdzieliłaś mnie obuszkiem siekiery, poćwiartowałaś i spełniając kaprys - dopełniłaś gar świeżym mięskiem.

Manewry.

 

Szpacze eskadry osaczyły wiewiórkę, więc ta umknęła na drzewo, od niechcenia strącając szyszki. Po czarnym bzie wspina się wisteria kwitnąca białymi gronami. Dzieci pośród parkowych chwastów szukają czegoś i podlewają punktowo las. Słońce wreszcie grzeje, a nie tylko świeci. Gość o strzaskanej wiatrem i słońcem twarzy włos miał wypłowiały i ściągnięty w warkocz. Całość wyglądała na sztuczną. Pani w czerni usiłowała dogonić psa, który najwyraźniej dawał jej fory – a i to nadaremnie. Pani kondycji nie miała absolutnie. Wrony wydziobują skarby porzucone przez ludzi w śmietnikach i włóczą kartony, czy worki po całej okolicy. Szczaw przeciska się przez zagony koniczyny, a wyka ptasia kwitnie fioletowo pomiędzy żywopłotowymi ścianami. W takim parku, gdy nadejdzie czas, można pozwolić sobie na niewielki relaks. Wystarczy zaparkować. Przodkiem, czy zadkiem - nieważne. I przodka również można zaparkować. 

czwartek, 19 maja 2022

Objawienia.

 

I stało się wszystko, co stać się miało. A ja patrzeć jedynie mogłem, jakie się dzieją cudowne zdarzenia, w obliczu nad wyraz ciepłej wiosny. Niecierpliwie rozkwitały na biało czarne(?) bzy i grochodrzewy, których mimo lepkiej słodyczy do dziś nie lubię - nie tylko za oszukańcze imię "akacja".

 

Chciałem patrzeć, i widzieć, i wciąż mi było mało, choć podobno widzę ciut więcej, niż sięga czubek nosa. Pani o twarzy doskonale białej z niedopowiedzianym żalem patrzyła na wskroś ludzi, konsumując pejzaż znajdujący się za ich obcą, namolną cielesnością. Patrzyłem, jak zakorkowany autobus wyprzedza kolarz o pełnym biuście i pustym bidonie. Wysiadając podziwiałem męstwo ochroniarza zbrojnego w złe myśli i broń automatyczną. Na rewersie (taką nazwą jeden z dziennikarzy określił zaplecze skąpo odzianej gwiazdki. niedomyślnym dopowiem – tyłek osłonięty aż trzema sznureczkami), pomiędzy łopatkami, kevlar dysponował taktyczną zawieszką. Czyżby po zakończeniu służby delikwent suszony był z emocji?

 

Czaple popielate bardziej niż niebo, kołują parami lub pojedynczo. Niektóre kłusują, zanurzone po kolanka w zimnej wodzie rzeczki, która sto metrów dalej zasili Rzekę. Stoi w skąpym cieniu młodego tataraku i kwitnących na żółto kosaćców wodnych. Nawet nie udaje, że przykłada się do polowania – komisariat zlokalizowany jest zdecydowanie za blisko, a uczynnych nie brakuje. Tylko ukradkiem zerka, co dzieje się poniżej tafli. A tam – wygłodniałe po zimie szczupaki ganiają drobnicę w te i na zad. Aż buty zdjąłem i zanurzyłem się po kolana. Zazdrość najwyraźniej odjęła mi rozum i skrupuły. Było pysznie. Czapla grasująca na wprost mojego lenistwa – skamieniała lepiej niż rynkowy pomnik, choć nurzała się w wodzie, a nie w uschniętym, betonowym postumencie. I przypominała wychudłego do obłędu pingwina.

 

Samoloty od świtu sieją wstęgowe chmury, które deszczu nie dadzą, aż do zaprzestania procederu, deklarującego w wiadomościach, że deszcz jest przeżytkiem. Teraz, to tylko cyklon i oberwanie chmury z obowiązkowym gradobiciem, względnie powodzią. Bo niebo przestało lubić ziemię i jej wiosenne płody.

 

Siedziałem pośród dzikiego spokoju, rozświetlanego drobnicą tokującą w głębinach zieleni. Za mną – kolejka chętnych do bliskiego spotkania trzeciego stopnia z wodą zbiegającą z górskich tajemnic. A przecież siedziałem na gołych dechach umorusanych piachem, wodorostami i ludzką bezmyślnością.


Okryte resztką złudzeń, naiwne jeszcze piersi, zawładnęły moją teraźniejszością wątłą – filozoficznie raczej, niż zaangażowaniem emocjonalnym. Starzeję się? Jak kredens babci? Mogły zaczekać chwilę, żebym uziemił bezecne myśli. Po cóż te pośpiech rytmiczny, taktowany pedałami koła zębatego? Nie można ciut wolniej?

środa, 18 maja 2022

Współczesny(?) Kopciuszek.

Kosmetyk posiadał magiczną moc. Potrafił cofnąć czas, oszukując niedoskonałość zmysłów. Poświęciła przedpołudnie dopieszczając efekt. Nie ograniczyła się do twarzy. Dziś zamierzała pozwolić sobie na frywolność, może zgoła na perwersję? Aż w niej soki wezbrały, gdy nagle odmłodniałą nagością epatowała lustro czekając wiadomości od Księcia. Internetowa randka uzgadniana była od tygodnia. Bielizna i ciuszki, którym pozwoli upaść dowolnie nisko czekały od dwóch dni na swoją chwilę. I pościel pachnąca nagietkami.

 

Jeszcze raz przeczytała ulotkę dołączoną do tubki. Producent obiecywał, że cud potrwa 12 godzin. Zaledwie. Trzeba będzie księcia wygonić, kiedy ostygnie, żeby nie zasnął - budząc się obok postarzałej nagle kochanki.


Vintage.

 

Nieco skillu i odpaliłem patefon. To taki pierwotny YouTube z okresu Młodej Polski. Zamiast klikać trzeba kręcić oldskulową korbą, a głośnik kształtem przypomina opuszczony dom jednego z bardziej toksycznych owoców morza. I na blat trzeba wrzucić winyl. Starożytny pendrive – czarny plastik zaorany gęściej niż pole pod szparagi.

Muza była adekwatna dla lamusów. Bit nietęgi, a słowa zbyt wyszukane. Chyba trącały epoką romantyzmu. Szczęściem na dzielnię nie polazłem, boby mi gębę obili. Obłęd w ciapki. Spociłem się intelektualnie. Chwalić boże dziecię - playlista była krótka. Nie kontynuowałem indoktrynacji. Szlag mi trafił irokeza - wypłaszczył się i posiwiał. Szczęściem deseń wyszedł cool.

No i nie poradziłem sobie.

 

Usiłowałem zrozumieć ideę, stawiającą w jednym szeregu: przemoc, wulgarność, dostęp do narkotyków, alkoholu czy papierosów i nagość.

 

Pośród wszystkich wymienionych, tylko ta ostatnia jest czymś naturalnym i przypisanym do człowieka trwale i nieodwołalnie. To się po prostu ma. W sobie, na sobie, ze sobą – zawsze i wszędzie. Reszta, to historie nabyte i kwestia mniej, bądź bardziej głupich wyborów ludzkich, jakich każdy może się wyrzec, czy wyleczyć (gdyby tylko chciał).

 

Dlaczego nagość budzi tyle kontrowersji? A może ktoś mi wmawia bzdurę? Celebryci wciąż szturmują granice odwagi ukazując każdego dnia centymetr ciała więcej, działając w atmosferze skandalu.

 

Dlaczego piękno nagości jest złem?

Ekstrakty cz.61

 

Ogłoszenie drobne.

        Zgubiono niezbyt mocno wyeksploatowaną pamięć. Bardzo do niej przywykłem i pięknie proszę znalazcę o zwrot. Przewidziałem nagrodę i jak nie zapomnę, to ją wypłacę.

 

Apetyt.

        Wymodliłam sobie, choć z modlitwami nie bardzo mi po drodze, ale naprawdę chciałam mieć dobre dziecko. Mój mąż, to cudotwórca! Właśnie kończy pieczenie i z kuchni dochodzi nieziemski aromat.

 

Zaskoczenie.

        Jak każdej wiosny w powietrzu fruwa tak wiele drobnicy, że ciężko oddychać. Dlatego od tygodnia każdego wieczora dokładnie czyszczę nos szczoteczką do zębów. Dziwne, że w żadnym sklepie nie było szczoteczek do nosa, a tym bardziej pasty…

 

Metka.

        Po serii nieszczęśliwych pomyłek związanych z rozpoznawaniem moich pań zadeptujących do imentu mediolańskie wybiegi modowe – postanowiłem je wszystkie oznakować. Trwale i bez silenia się na skromność. Wzrok już nietęgi, a konkurencja jak krople wody, dlatego tatuaże musiały być duże i jednoznaczne.

 

Wyczynowiec.

        Przyszedł wyraźnie zaaferowany, pokazując imienne zaproszenie na doroczny maraton i roztaczał wizję rychłego zwycięstwa. Z jednym płucem nie miał żadnych szans – pożyczyłem mu własne, odbierając solenne przyrzeczenie, że odda zaraz po biegu. Dotrzymał słowa i teraz to ja ledwie zipię ze zmęczenia.

wtorek, 17 maja 2022

Ekstaza.

 

        Oczywiście, że musiało trafić na mnie. Ilekroć zdarzyć się miało coś spoza zakresu „rzeczywistość” – każde uniwersum potrafiło znaleźć drogę do mojej naiwności i opanować moją głowę, sprawiając, że znajomi tubylcy wraz z rodzinami pukali się po głowach nie bacząc, że echo z wewnątrz mówiło raczej o ich ograniczonych możliwościach, niż o mojej nadwrażliwości.

        Nim świt nastał nad naszą jedyną Ziemią, byłem już stracony. Porwany przez siły obce, bezwzględne i zbyt zaawansowane psychotronicznie, abym zdołał stawić opór. Zrobiłem co w mojej mocy – zemdlałem i pogrążyłem się w mimikrze, udając zwłok niegodny uwagi.

 

        Obcy świat śmiał się ze mnie jakoś tak sympatycznie, niezłośliwe i absolutnie bez wrogich podtekstów. A może tylko mi się zdawało, bo bardzo chciałem żyć?

 

        - Te! Kanciasty! – głos wydawał się być nieomal macierzyńskim – Rusz się wreszcie. Cały dzień chcesz przeleżeć na twardym wyrku?

 

        Nie szło dłużej udawać, więc otworzyłem oczy. Tutejsza rzeczywistość była niezbyt oczywista. Pośród geometrii, do jakiej przyzwyczaiły mnie miasta mojego świata toczyły się kule. Każda w innym rozmiarze i kolorze. A głos, który skłonił mnie do otwarcia oczu… wydobywał się z kuli o popielatym, raczej stonowanym kolorze. Usta mieściły się tuz przede mną, jednak czasami zastępowały je uszy, nos, albo jakieś inne, nieznane mi zakończenia.

 

        Wszystko w tej istocie było dziwne. A najbardziej – wymienność zmysłów i sposób poruszania się. Kula wchłaniała gdzieś do wewnątrz zakończenia zmysłowe i po prostu przetaczała się na inne miejsce, odtwarzając cień twarzy tam, gdzie popadło. Ależ mnie kusiło, żeby namalować takiej kuli piegi markerem, żeby sprawdzić, czy naprawdę potrafi mieć wszędzie twarz i czy inne kończyny, albo organy potrafią wynurzyć się z tego samego miejsca na powłoce.

 

        Szara kula rechotała i jawnie trzymała się za brzuch, jeśli kule mogą taki brzuch posiadać. Zanim zadałem pytanie – zdołała się zatoczyć i wielokrotnie obić o jakieś sprzęty, które zakwalifikowałem jako meble.

 

        - Naprawdę nie wiesz? Czy tylko udajesz? – rozbawiona kula ocierała się z potu o pionowa odmianę ręcznika albo firany – przestań być taki sztywny. Pokulaj się ze mną, to ci pokażę nasz świat. Przecież widzę, że jesteś obcy. Kanciaści rzadko się tu trafiają. Musiałeś mieć baaaardzo obły sen. U was nazywa się to chyba oceanem, ale ciężko uwierzyć, że cokolwiek może się tak nazywać O-Ce-An! Ohyda!

 

        Kula najwyraźniej cierpiała, jednak szturchała mnie boczkiem, zadem, czy może trącała nosem perkatym?

 

        - Dawaj, pokulamy się ku przyszłości. Pokażę cię znajomym. Będzie niezła zabawa!

 

        Wybór był raczej ograniczony, a moja ciekawość aż kwiczała, żeby zwiedzić miasto kulistych istot. Po drodze dowiedziałem się, że kula z kulą… hmmm nieco się zarumieniłem, ale one, gdy znajdą pasującą do siebi istotę – trącają się niby przypadkowo, nieco chroboczą wewnętrznie, a kiedy nikt nie patrzy chwalą się organami. Tymi intymnymi też, ale to tylko te najbardziej niecierpliwe. Te dobrze wychowane pokazują raczej czubek nosa, względnie językiem sprawdzają powłokę napotkanego okazu.

 

        - Tam! – Szara kula pokazała palcem co może nie jest zbyt grzeczne, za to jednoznacznie wskazuje kierunek. Zrozumiałem od ręki, że w przypadku kuli pojęcie „po prawej” jest kompletna abstrakcją. „Tam”, zrozumiałem bezbłędnie. I nawet nie potknąłem się o jakąś ławicę malutkich kulek we wszystkich możliwych odcieniach zieleni.

 

        - Nie dziw się! – Szary kulisty towarzysz wyprowadził mnie z transu – Dzieci wszędzie są takie same chyba. Pałętają się i nie boją niczego. I śmieją się bez końca, albo zadają dramatycznie trudne pytania. W twoim świecie jest inaczej?

 

        - N,nie – leciutko się zająknąłem – u nas też dzieci dokazują, ale my mamy ich zdecydowanie mniej.

 

        - Nie szkodzi – z filozoficznym spokojem odparł Szaraczek – Widać natura nie potrzebuj Was więcej. My dopiero się rozwijamy. I szpaki (cholery jedne) nie pozwalają przetrwać populacji we właściwym jej rozmiarze. Potrafią z gniazda wyjąć nawet dziewięćdziesiąt procent narybku.

 

        - Nasze szpaki żrą czeremchę i czereśnie. Dzieci raczej nie tykają…

 

        - Macie szczęście – westchnęła kula – nasze są niezwykle łapczywe i owoce mają w pogardzie.

 

        Okazało się w trakcie rozmowy, że kula napotykając inną ociera się, obija, sprężynuje, a nawet podskakuje – wyrażając emocje, jakich sam już dawno nie pamiętam. Ciężko jest kłamać skacząc, czy trącając brzuszyskiem tego naprzeciw. Samo słowo „kłamać” kulom zdawało się prześmieszne, a jego znaczenie pozbawiało je kompletnie tchu. Co bardziej żywiołowe potrafiły się przebarwiać, albo okazywać kilka organów jednocześnie. Szary wspomniał, że kopulacja jest zjawiskiem powszechnym, gdyż gdzieś muszą zakumulować nadmiar energii zyskanej w trakcie tych rubasznych potrąceń. A było ich naprawdę bez liku – ja czułem się obity aż do kości  i tylko patrzeć, kiedy sińce zmienią moja skórę w tęczę bólu. Szaremu chyba nic nie dolegało poza czkawką ze śmiechu narodzoną.

 

        Zatrzymaliśmy się u rodziny kulistego przyjaciela na jakiś kompot z nie wiadomo czego. Smaczny, nieco kwaskowaty, jednak gaszący pragnienie. Jego rodzice mieli barwę popiołu – ojciec jaśniejszy, a matka nieco ciemniejsza. Bracia i siostry różniły się od siebie średnicami i odcieniami. Nie wiedziałem, że szarość jest tak zróżnicowana. A jednak. Żadna ziemska kobiet Anie byłaby w stanie wymyślić nazwy tych niuansów. A potem poszliśmy na miejscowego grilla, albo dyskotekę – nie rozpoznałem zachwycony barwnym korowodem kul – wszystkie cieszyły się i tańczyły w rytm niezbyt zawiłej melodii – ot, lokalne discopolo.

 

        Zjadłem coś płaskiego i przyprawionego pikantnie, popiłem ambrozją o wysokim stężeniu wszystkiego, czego zabrania świat medycyny i poczułem się hippisem w za ciasnych spodniach. Kulista niewiasta (dotychczas mam nadzieję że to była niewiasta), wybarwiona na dojrzałą wiśnię trącała mnie niedwuznacznie, więc poszliśmy w tany. Do pierwszego potu. Do pieszczoty angażującej nawet podświadomość. A potem Szary znikł z pola widzenia, zastąpiony żądzą wiśniowej namiętności, szukającej egzotycznych uniesień.

 

        Obudziłem się wykończony emocjonalnie i fizycznie. Oklapły, jak po spełnieniu. Ostrożnie sprawdziłem męskość - była na miejscu. Obolała, zużyta, rozmemłana do cna. Pod pachami odkryłem wiśniowe malinki. Na pośladki bałem się w ogóle zerknąć. Na wszelki wypadek trzy dni nie wstawałem z łóżka. A kiedy wreszcie uniosłem się ponad prześcieradło – przywitał mnie… Szary.

 

        - Nawet nie zapytam jak było – sapnął wyraźnie ukontentowany własnym dowcipem – przecież mam oczy!

Prasówka cd.

 

1. Wspinaczka na Olimp

        Szerpowie nie są już analfabetami o silnie rozwiniętym zmyśle przetrwania i trwających w epoce handlu wymiennego. Dzisiaj bywają agresywnymi biznesmenami, potrafiącymi wykorzystać technologię, choćby po to, żeby obnażyć słabostki bogaczy, których stać na myto, żeby móc się pochwalić selfie ze szczytu świata. W oknie pogodowym musi się zmieścić onych milionerów cały tabun, więc idą niczym niewolnicy – spięci na krótko jedną liną trzymaną przez poganiacza stada. Bydło. Po prostu. Jest cudnie!

 

2. Incydent kałowy.

        Zachwycił mnie ów konstrukt i nie byłem w stanie powstrzymać się przed zapoznaniem się ze źródłową wiedzą, odkrywającą tajniki zdarzenia. Tymczasem pani zeznająca przed sądem nie była w stanie odpowiedzieć na pytanie, czy prześcieradło małżeńskiego łoża osobiście ozdobiła efektem przemiany materii własnej, czy może wymagała wsparcia jednego z przyjaciół domu. Ba! Sugerowała nawet, że za prapoczątkiem ohydnej insynuacji może stać jeden z dwóch psów, uwielbiających kalać przemianą materii steraną nocnym bojem małżeńską pościel.

 

3. Euforia

        W Indiach gorączka (uspokajam - nie krwotoczna) opanowała robaczki świętojańskie. Eskalują w erotycznej ekspresji, osiągając stadnie skalę makro – każdego roku potrafią oświetlić leśny rezerwat tygrysów ciemną (podobno) nocą! Ciekawostką jest, że pigment pozwalający beztrosko świecić się zadkom owadów nazwany został LUCYFERYNĄ! Czyżby Bóg zaprojektował świat tak, aby w nocy panowała kosmiczna ciemność, a szatan kontratakuje zastany mrok światłem?

 

4. Status quo.

        Ciężko o prasówkę odległą od pieniądza. W Meksyku lokalne władze sugerują walkę z kroczącą rześko drożyzną poprzez uprawę przydomowego ogródka pełnego warzyw i owoców. Każdy może pokusić się nawet o ekologicznie czyste źródło błonników, witamin, czy co tam z ziemi może wyrastać. Dla odmiany Australia równolegle wprowadza ustawowy zakaz hodowli warzyw na użytek własny, widząc w tym źródło patogenów szkodliwych dla ludzkości i roznoszących zarazki/wirusy/bakterie.

        Gdyby sytuacja zmusiła Cię do ewakuacji z Ojczyzny – rozsądnie wybieraj kierunek emigracji. Nie będzie łatwo! Nigdzie! Lubisz jarzynkę?

 

5. Ojcowskie poświęcenie.

        Okazuje się, że matka, to nie całe dobro świata, jakie trafia się potomstwu. Zdarzają się OJCOWIE! I to niebagatelni! Jest taki, co na własnym grzbiecie ewakuuje SETKĘ dzieciarni na bezpieczniejszy brzeg. Autor nieśmiało wspomina niewierność ojca owładniętego koniecznością reprodukcji, który rozsiewał nasienie hojniej, niż czynił to siewca Wyczółkowskiego. Siedem-osiem partnerek w sezonie? Koran pogromcom innowierców obiecuje siedemdziesiąt dwie żony i osiemdziesiąt tysięcy służących płci pięknej. Z każdą ejakulacją chwaląc Pana na wysokościach – żyć można (trzeba?) wiecznie na chwałę stwórcy.

        - Widzisz to zuchwały gawialu?! A może zdążyłeś już pożreć chrześcijanina, czy żyda gdy uśmiechasz się kpiąco? Wiem, wiem! O sekretach alkowej syte koguty nie rozmawiają nigdy.

 

6. Wstyd, że to gaz ogrzewać musi europejską zimę?

 

        Polityk z polskimi korzeniami, europejską teraźniejszością i dyplomatyczną premedytacją, by nie dać się wyślizgać z siodła, oficjalnie zadaje trudne pytanie, wiedząc, że do zimy wciąż brakuje kilku miesięcy. Ale przecież w głosowaniu sejmu/senatu/połączonych izb/referendum – nie można zimy odwołać, skreślić z artykułów ustaw albo obłożyć embargiem. Kalendarz przyrody dyktuje własną nadrzędność unijnym urzędnikom nad lokalnymi aspiracjami kacyków, nim dowolna rzecz się uda. Czyżby Wielkie, Światowe Gremium – strach budząca Ósemka/Dwudziestka pozwolić miałaby na cierpienia własnych wyborców, omijając ogrzewaniem dalsze numerki zaścianka? Trzeba być romantykiem, żeby pokładać aż tyle wiary w niezależność i sprawiedliwość społeczną sztucznych tworów, które od początków skorumpowanego istnienia usilnie domagają się indywidualnych przywilejów z tytułu wkładu własnego, unikalności lokalnej kultury, historii, smaku, położenia, czy budżetowego zaangażowania w podział wspólnej kasy.

        - Zaiste – czas najwyższy zająć się wreszcie własną gospodarką i mieć w dupie cudze pragnienia. Gruba kreska odetnie nas od zewnętrznej zuchwałości. Mogło być zdecydowanie taniej, jednak rurociąg źródla ma nie po tej stronie Ziemi. Amerykański gaz? Norweski? Arabski? Żaden nie zdoła osiąść na mieliźnie cenowej rodem z Syberii. Ale! Czas wzmocnić kurs amerykańskiej waluty – płaćmy książętom pustynnym, potomkom błękitnokrwistych Beduinów, którym busola najwyraźniej sprzyja i im właśnie teraz wieją wiatry przychylne.

 

7. Potyczki globalne.

        Wydawać by się mogło, że konkurs na głosy pozostanie rozstrzygnięty za sprawą smaku wyrafinowanych melomanów. Jak grom z jasnego nieba zaczynają eskalować polityczni popaprańcy, niesłusznie skazani, a nawet zwycięzcy. Nieprawdopodobne, jak bardzo może się różnić odbiór talentów w oczach wysublimowanych ekspertów i jak dalece odbiegają od Vox Populi – czyżby (jedni, albo drudzy) wyrośli z disco-polo? A może urodzili się wysoko ponad kiczem? Oby szermierka słowna za pośrednictwem sieci nie przerodziła się w konflikt nuklearny.

 

8. Dywagacje.

        Jeśli ktoś/coś „prawie” pokonuje system, ideologię, przepisy lokalne – kto jest wygranym, a kto zbierze piętnaście pasów na gołą pupę? „Nie dokazuj miły, nie dokazuj” – śpiewał nieżyjący już Mareczek z rodu Grechutów.

 

9. Tsunami piłkarskie?

        Gibki siedemnastolatek (z wyglądu młody Bóg we własnej skórze) był łaskaw publicznie proklamować własne preferencje seksualne. Świat zadrżał i przeżył prawdziwy szok! Niczym zdawały się przy tym bieżące wojny, „złote piłki względnie złote buty”, galopujące inflacje i przepisy zniewalające ludzką zaradność – ważne, że nikomu nieznany, anonimowy gówniarz zdecydował się uchylić przed kamerami rąbek kołdry (i pośladków) spacyfikowanych przez bliżej nieokreślonego ONEGO! Drżyj świecie! Nadciąga Apokalipsa! Jednak nie wcześniej, niż młodociany wypełni obiecujący kontrakt przyszłego piłkarza, bo każdy wie, czym grozi zerwanie umowy sponsorskiej. Niech tęczowy anus przetrwa nawałnicę umownych zapisów i dożyje emerytury bez nadwyrężeń, AIDS, czy posługi prawnej.

 

10. Reklama.

 

        Z kategorii bajek nieomal – dawno temu ściągnąłem ku sobie Ad-blocka, żeby uwolnić się od terroru niechcianych i nigdy niezamawianych ofert z wielkiego świata. Cóż – operator, chwalący się misją, pasją i koniecznością – regularnie popełnia nadużycia i „prosi” mnie o rezygnację z darmowej usługi na rzecz własnego zysku Prośbę podpiera szantażem związanym z ograniczeniem dostępu do profesjonalnych (ponoć) treści stworzonych z miłości do nieznanego czytelnika – Ja? Bez ograniczeń, ankiet i abonamentu - zapraszam do czytania płodów własnych każdego, komu czas i ochota pozwolą na podobne marnotrawstwo życiowej niepowtarzalności i reakcję na małe życie niewielkiego człowieka. Gdybym znienacka dorósł? Ad-=blockowi sprzyjam już od dawna - szkoda, że nie eskaluje i nie uwalnia mnie od natłoku pomysłowości reklamodawców. A oferta zarobków zaciemniających reklamami zawartość prywatnego bloga? Nie dla mnie. I mam nadzieję – nie dla Ciebie.

Wybacz mi Panie dzikość dzieci moich (Twoich?).

 

         Pośród nocy spowiadam się przed okiem księżyca, gotów na niewymuszoną pokutę:

 

         - Pisklęta lekceważą mnie. A jednak wyrosły, pomimo mnie, pracowicie nieobecnego.

 

         Całe, niedojrzałe życie, dawały sobie radę. Bez instrukcji i złośliwych uwag. Bez korygowania kursu i popychania w nadmierną aktywność, by sprawić przyjemność otoczeniu rozkwitającym talentem. Robiły swoje, jak umiały, z rzadka ograniczane uwagami, bo tylko kretyn potrafi zakazać tego, czego nie jest w stanie kontrolować.

 

         - Pochlebiam sobie bezczynność? Być może –historia osądzi.

 

         Pomagałem, ilekroć potrzebowały wsparcia. Znikałem, kiedy go nie chciały. Cieszę się cyklicznymi sukcesami docierającymi co jakiś czas.

 

         Są naprawdę mądre -  nie nadużywają mojej energii!