Wciąż zdarzają mi się kobiety ponure niczym Drezno po amerykańskich nalotach dywanowych, choć nad Rzekę docierał aromat ciepłego pieczywa wprost z piekarni. Dla młodej pani rozkwitłej pięknie jak dmuchawiec nietknięty zefirkiem, chodnik zdawał się być stromym podejściem, na jakie wspinała się z mozołem bez asekuracji. Chłopiec wystarczająco dorosły, żeby nabyć dwie butelki piwa niósł je w jednej dłoni, drugą pilnując partnerki (by nie uciekła) o głowie różowej z zewnątrz i (być może) od środka. Po co nosił plecak, Bóg raczy wiedzieć. Kwitnąca bujnie kobiecość kolejnej dziewczyny niepokoiła się przed przejściem mostu. Dlatego, z wrodzonej ostrożności nim postawiła stopę nad niepewnym gruntem sprawdziła ręcznie, czy ma dobrze napompowane piersi. Zapewne nie umiała pływać, więc na wszelki wypadek skontrolowała kamizelkę ratunkową mogącą zabezpieczyć dodatnią wyporność. Cóż… Mostom też zdarza się zapaść, czy zatonąć. Na koniec, choć nie taka znów ostatnia, młoda kobieta w wieku szkolnym, zamiast podkreślać niewątpliwą urodę plugawym tatuażem, czy metalowymi kolcami szarpiącymi ciało podwiązała lekko włosy wąską, czerwoną wstążeczką z kokardą. Wystarczyło. Naprawdę.