piątek, 26 lipca 2024

Brat bratka.

 

    Uroda kobiet w autobusie skupiona była na tym, co działo się (innym) w nocy, budziła na czołach fale zmarszczek, układające się niczym dno morza popychane wiatrem. Pani, zbudowana niczym marvelowski zielony ludzik stopy m8iała po dużo młodszej siostrze, ale radziła sobie doskonale, zarówno stojąc, jak i mierząc krokami Miasto. Długonogie dziewczęta prowadzą pościg za umykającym tramwajem, kolarze w różowych trykotach gubią kalorie, zrzucając je wprost na jezdnię. Coraz więcej opalonych ciał stanowi więcej niż sugestię, że lato dojrzało. Cudny karampuk w niepełnym garniturze płeć zdradził wyłącznie przez pantofle wsunięte na bose stopy – usiłowały naśladować męskie, lecz bez przekonania.


    I wreszcie – ciąg czarnych szyldów reklamowych: zakład pogrzebowy – agencja podatkowa – fryzjer… w nienachalny sposób rozwija myśl „śmierć i podatki” o wątek fryzury, jeśli coś jeszcze zostało na skołatanej głowie. Ale – być może jechałem pod prąd.

czwartek, 25 lipca 2024

Miał tylko miał, więc miałczał.

 

    Pulchne dziewczę na podróż tramwajem wybrało jednoczęściowy strój kąpielowy, szorty z dżinsu i sandałki, czym wyczerpała tekstylne zapotrzebowanie. Rynek pełen jędrnych łydek, bioderek kuszących młodością, piersi osłoniętych gorsetem, albo falujących swobodnie pod czymś zwiewnym. Dzieci z lodami we wszystkich możliwych kolorach, dziewczęta ozdobione różami i chłopcy strojni w dziewczęce towarzystwo. Ci, którym nie dopisało powodzenie topili smutki w ciężkich od westchnień kuflach, aż organizm poczuł zew i siłę pieśni masowego rażenia.


    Pani w towarzystwie nabitego pana szła w sukience pozwalającej udom na słoneczne kąpiele, pozostawiającej plecy całkowicie dostępne owej pieszczocie. Może była zbyt duża na tę kieckę, gdyż prócz pleców zabrakło materiału na boki. Skorzystały na tym piersi, co rusz wyślizgujące się spod ramion i zerkające ciekawie na świat. Młoda pani w jednej ręce niosła więdnącą różę, a drugą podtrzymywała chłopca, który nie był nią jakoś szczególnie zainteresowany, skoro wolną ręką obsługiwał telefon.


    Kloszardom nieczęsto zdarza się porzucać prowiant, a na podłodze autobusu zostawili torbę z chlebem, pomidorami, jakimś wyszukanym sosem i sam nie wiem czym jeszcze. Aż kierowca musiał negocjować z bazą, czy ma zjechać z tymi artykułami na bazę, by go ktoś oczyścił, czy może sam usuwać. Najwyraźniej kloszardom się powodzi lepiej, niż sądziłem. Siwowłosy dżentelmen, w trzyczęściowym garniturze, pod krawatem, z ulicznych kubełków wyławiał niedopałki.

Rajtuzy – największe asiory w raju.


    W przystankowej wiacie przysiadła gniewna kobieta o włosach ułożonych w fale. Minę miała wystarczająco groźną, żeby ozdobić awers rzymskiej monety. Mając taką, człek by się trzy razy zastanowił, czy ją wydać, a sprzedającemu ręka zadrżałaby, gdyby podał towar podłej jakości.


    Dzień rozwijał się powoli i był chyba dniem kobiet o szerokich biodrach. Takich, między które nie wystarczy wepchnąć byle czego. Taki, który w przypadku nawet lekkiego niedoboru natychmiast powoła do życia epitet „zabiedzona”, czy „zagłodzona niemal na śmierć”. Co prawda, natychmiast po przekroczeniu tej ubogiej granicy wpada się w otwarte ramiona epitetu „apetyczna”, choć jeszcze nie złośliwe „tłusta”, czy „gruba”. Ale zawsze. Epitet, to epitet. Piękno najwyraźniej potrafi trwać, nie oglądając się na rozmiarówkę i dogmaty gejowskich projektantów.


    Ciamkający przez całą drogę kierowca powoził nerwowo, wytrząsając z pasażerów co bardziej miękkie uczucia. Ostrzyżone trawniki wyliniały, wyłysiały i straszą plamami jałowej ziemi. Dziko rosnące słoneczniki wychyliły kosmate łby ponad hałdy ziemi i obserwują natężenie ruchu. Niebo marszczy się skrzeplinami ciemnych chmur, wiatr okrada ciała z iluzji.

środa, 24 lipca 2024

Rozłożysta – skłonna do rozkładu.

 

    Śliczny karampuk w kaszkiecie skrupulatnie chronił dane wrażliwe, czyli wyznawaną obecnie płeć. Synek Małej Mi, na oko pięcioletni, w ramach buntu międzypokoleniowego zmienił bajkę i zanurzył się w świat pokemonów. Pani dramatycznie wciśnięta w biel spodni usiłowała kołysać tym, co między bioderkami, lecz bioderek jej brakowało i wyszło żałośnie. Na przystanku koleżanki wymieniały uwagi na temat preferencji obuwniczych i unosząc kolanka demonstrowały własne wybory. Lwowskie Różyczki opanowały deptaki w Mieście, zerkając z obrzydzeniem na otaczający je plebs.


    Kobieta, z wyglądu emerytowany ratownik WOPR, w stroju roboczym dziarsko wędrowała ku przeznaczeniu, choć najbliższe kąpielisko musiało być bardzo odległe, a do innej roboty, to chyba nie za bardzo się wystroiła, ale może przebiera się na miejscu. Pani z półchlebkiem w ręku szła najwolniej jak umiała, a przecież jej pies i tak nie nadążał. Imitacji Wróżby Na Dzień Dobry zabrakło tak gracji, jak i radości. Kładka łącząca wyspy mokra od rosy, most oblężony przez robotników czeka na zmartwychwstanie i urodę godną Uniwersytetu, by turyści (i tubylcy) mogli się zachwycać większym kawałkiem architektury.

wtorek, 23 lipca 2024

Szafot – prawdziwie męska szafa.

 

    Zabawne – dziewczęta, choć to nie zima zaplatają na przystankach nogi, ściskając uda. A chłopcy wbijają ręce w kieszenie i to głęboko. Czyżby to podświadomość erotyczna meandrowała ku płci w sposób pozornie niewinny?


    Kierowczyni jechała szczególnie wolno. Może dlatego, że przed autobusem, na rowerze przemieszczała się apetyczna blond-pupka kręcąc rytm i zachwycając co mniej subtelnych podglądaczy. Kierująca autobusem urody nazbierała do pełna, w każdej kategorii wiekowej i wagowej, a jeśli się dobrze rozejrzeć, to i z rasami Afrodyt ubożuchno nie było. Czyli zewnętrze musiało być więcej niż zacne. Hałdy ziemi pozarastały chwastami, pośród których prym wiodły słoneczniki wybujałe, jak to w słonecznikowej naturze. Chłopcy, przytłoczeni zmasowaną urodą siedzieli cichuteńko i łykali ślinę. Śliczna Kluseczka, w niezatapialnej czerni żuła gumę, jakby milczenie wymagało ćwiczeń żuchwy, by się nie zastała w bezczynności. Rudzielec stawiający na seksowną asymetrię stroju odważnie odsłaniał soczysty dekolt, wodząc na pokuszenie nie tylko kawalerów.


    Siwowłosa nie zdążyła przeciągnąć walizy przez skrzyżowanie nim zmieniły się światła i utknęła na mikroskopijnej wysepce, obok potężnego słupa oświetleniowego. Ledwie się zmieściła między walizą i słupem, okrążona warkotem spieszących do pracy. Młoda pani, kunsztownie oprawiona w tkankę miękką mijała slalomem wykwity układu pokarmowego poważnie zmaltretowanego gorzałą. Zwarta eskadra czapli przepłynęła w stronę wysp, a może i dalej? Naradzały się w locie, jednak nie zrozumiałem, na co się namawiały.

niedziela, 21 lipca 2024

Kreator kreatur.

 

    Staruszek, korzystający z balkonika turystycznego, dotarł w kulisty cień klonu, gdzie korzystając z wątłego chłodu usiadł i rozkoszował się widokiem żywopłotu z twardej irgi. Jak się okazało – czekał. Z otchłani osiedlowych ścieżek wyłoniła się staruszka, także z balkonikiem, jednak był to balkonik turystyczno-towarowy. Z dwiema półkami na towary, z których jedna stawał a się siedziskiem po zdjęciu kosza. Zdołali zmieścić się w cieniu we dwoje i spędzili tam gorące chwile. W końcu uznali, że stać ich na ciąg dalszy, więc wykonali rundę honorową i popłynęli do bezpiecznej przystani, turkocząc cicho kołami trzymanych kurczowo w dłoniach balkoników.


    Dzieci dopiero miały nadejść, wraz z mamusiami i tatusiami nieodmiennie zdumionymi, skąd pociechy biorą energię do szaleństw w upale. W żwawym gronie (jak zwykle) dominują dziewczynki, a mi wraca do łba pomysł na świat, w którym facet jest wartością reglamentowaną, rzadką, wartą ochrony. Czymś, o co toczą się waśnie plemienne, a czarnorynkowy handel nasieniem zagrożony jest karą śmierci.

sobota, 20 lipca 2024

Stół – mebel w sam raz dla stoików.

 

    Śmieciarka, hałaśliwa jak wygłodniały facet przy stole, pożerała dowody wielu istnień, budząc przy okazji połowę osiedla. Mała Budda, dziś w wersji turystycznej, trampki, dżinsy i plecaczek, do tego niezbędny zestaw telekomunikacyjny i spore okulary, bynajmniej nie przeciwsłoneczne. Śliczna kluseczka w czerni (nawet pazurki miała oczernione) przysiadła się do Małej Buddy, by wspólnie, osobno, kartkować internet. Ścieżką rowerową maszeruje dziewczyna tak energiczna, że głowa nie nadążała za nogami, czym była mocno zniesmaczona.


    W autobusie Porcelanka, w letniej odsłonie. Zrezygnowała z warstw kaolinu i ognistej czerwieni ust, jakby wyrosła z agresywnego makijażu, albo nie zamierzała nikogo dziś oszałamiać, czy pacyfikować. Pani, której zdarza się czytać podczas jazdy, uśmiecha się do synka Małej Mi śpiewającego „mama, mama” na nieznaną mi melodię. Kobieta była tak niewielkiego wzrostu, że siedząc, sięgała podłogi jedynie czubkami sandałków. Niedobory wzrostu nadrabiała urodą, której nie trzeba było upiększać u szewca, kowala, czy rymarza. Azjatki z popsutym wzrokiem, ciężkimi walizami i wyładowanymi plecakami wracały chyba, bo pejzaż zaokienny absolutnie nie robił na nich wrażenia, podobnie jak bliski kontakt z kasownikiem. Przydałby im się ktoś, kto by je ODBARCZYŁ – zakochałem się w tym słowie od pierwszego usłyszenia. Prawda, że piękne?


    Niebo poszatkowane niegasnącymi smugami w sposób wykluczający start, czy lądowanie samolotów – bazgrzą, jak nieudolni graficiarze, na czym się tylko da. Na widok ludzi Boga nachodzą mnie kolejne wątpliwości. Dlaczego rolę kapłanów wyznaczył tylko tym zwolennikom sukienek, którzy bezzasadnie ozdobieni są jądrami? Czyżby dlatego, że kobiety są lepszymi gawędziarzami i kazanie w ich wykonaniu trwałoby trzy godziny, a pokuta przez wieczność? Na ławce dziewczyna wymierzała klapsy leżącemu w papierowej torebce pieczywu, lecz nie wiem, za jakie grzechy.

piątek, 19 lipca 2024

Stawka za ustawienie zastawy dla stawonogów w stawie.

 

    Sierpówka usiłowała zadomowić się w skrzynce balkonowych kwiatów, albo choć pogruchać tęskne westchnienia, jednak wystraszyła się własnej śmiałości i odfrunęła. Jakieś dziewczę fotografowało elewacje umazane spray’em. Wróżba Na Dzień Dobry szła dziś pozbawiona radości, innym chodnikiem. W dzielnicy Boga z nieba spadło na mnie piórko, więc pewnie anioły kokoszą się w gnieździe, albo trwała bitwa na poduszki. Brzeg Rzeki pożółkł wiechciami nawłoci, garść wróbli na piorunochronie ustawiła się w przyzwoitą gamę do wspólnego śpiewu, wiatr wycierał ze mnie ledwie tlący się żal do świata, że jest, jaki jest. I przypomina, że to ja jestem zakłóceniem, jakie pojawiło się na okamgnienie zaledwie. Futerał pilnujący kostek młodej pani wykonany był z surowej sklejki i kształt miał nieoczywisty. Cóż mógł skrywać za instrument? Nie wymyśliłem.

czwartek, 18 lipca 2024

Kopista – gladiator, mistrz walki stopami.

 

    Choć to nie jesień, z formowanych absurdalnie klonów liście sypią się jak łupież. Co dziwniejsze – zieloniutkie. Może drzewa walczą z nadmiernym tłokiem i usiłują przewietrzyć korony? W autobusie kobiety o skłonnościach do rozmnażania podbródków. Miękkie, ciepłe, nieco zamyślone, choć to wszystko pewnie jest tylko moją impertynencją i nadinterpretacją. Na wysepce pomiędzy pasami ruchu żylasta kobieta kręci kółka na rowerze, żeby nie przerwać treningu ani na moment i nie wypaść z rytmu, nim światła się zazielenią. Psy spijają ostatki chłodu z poranka, cykorie, wiesiołki i wrotycze wyciągają ku niebu długie szyje i chłoną słońce metr nad ziemią. Budleje wabią motyle, czerwone sukienki wabią męski wzrok. Krzepkie dziewczę umazało ramię zwierzyńcem godnym ogrodu zoologicznego, jeśli ktoś gustuje w świecie dwóch wymiarów (chodzi o obrazki nie o dziewczę) i monochromatycznej stylizacji (jak wyżej) Można pobłądzić pośród motyli, jaszczurek, ptasząt i sam nie wiem czego jeszcze.


    Urzędniczka o włosach wyglądających na mokre oddała się analogowej lekturze w drodze do pracy. Domy na wodzie porosły nie całkiem dzikim winem i bluszczem, lokalny Manhattan nieodmiennie kusi bywalców politechnicznego kampusu, choć lokal oferujący niedawno czeskie piwko dziś oferuje analizę składu krwi. Graficiarz „ozdabiający” elewacje w innych częściach Miasta dotarł i tu, żeby zostawić ślad w postaci napisu „LUSTRO” – wciąż nie wiem po co.


    Obok statecznej glediczii przycupnął młody kasztanowiec w kagańcu z prośbą o szacunek dla młodego życia. Cóż. Szrotowce nie potrafią czytać, albo nie korzystają z prawa łaski, żrąc go na potęgę. Tylko grzybom dobrze u stóp drzew. Starszy gość, górą mocno opalony, łydki ma biało-żółte, chorobliwie nienaturalne. Kobieta wyglądała jak puchaty, różowy cumulus i już myślałem, że dostanie kwiat czosnku od popielatego Jezusa, ale nie. Jezus minął ją bezmyślnie. Najwyraźniej inną zamierzał ozdobić kwieciem. Przed budką z kebabem ktoś zamiatał trawnik i musiała minąć chwila, nim zorientowałem się, że był sztuczny. Krzaki czarnego bzu obwieszone kiśćmi owoców, powoje wspinające się na samosiejki jesionów, na wyspie lęgowej łabędzica wysiaduje gniazdo pełne jaj.

środa, 17 lipca 2024

Prasówka cd.

 

1. Obłok zanieczyszczeń znad Atlantyku trafił do Polski.

    Do Polski trafiają odpady z całego świata (łącznie z szumowinami), więc, czemu nie znaleźć miejsca na obłok czadu? Skąd wziął się nad Atlantykiem, to już rozwiązana zagadka. Ocean go wyprodukował? Nie – kanadyjskie pożary.


2. Skoczność celebrycka.

    Ze zdumieniem przeczytałem o jakiejś pani, której udało się „wskoczyć w bikini”. I nie chodziło o atol, tylko o te mikroskopijne szmatki. Ja mam kłopot, żeby wskoczyć do autobusu, albo wyskoczyć za Miasto. Jej udało się wyskoczyć na Mazury i wskoczyć w szmatki. Zdolna. Do wszystkiego. Nie to co ja.


3. Pasikonik – Barbie.

    Leśnikom fotografowanie idzie znakomicie. Tym razem udało się schwytać w obiektyw (pewnie telefonu) konika polnego cierpiącego na erytryzm. Owad był różowy, jak tylko się da. Czyli raczej samiczka, chociaż po współczesnych samcach można spodziewać się więcej niż wszystkiego.


4. Indyjski patent.

    Gdyby ktoś poczuł się zbyt skromnie wypocony, trzeba pożreć ostrą papryczkę, co poprawi potność delikwenta. W taki upał wydalanie porami wody schładza organizm, więc do dzieła. Smacznego.


5. Skoczkowie.

    „Nielegalnych” nieopodal granicy jest wielu. Ale są wśród nich pechowcy, którzy wspiąć się na graniczny płotek dali radę, ale w dół udali się metodą przyspieszoną i połamali nóżki. Panowie byli na tyle bezczelni, że poszli do sądu, skarżąc się na Straż Graniczną. I dostali zwrot kosztów postępowania, zamiast deportacji z wilczym biletem na całą UE. Dla przykładu z milionem euro kary.


6. Kwestia skali.

    U Chińczyków wszystko musi być wielkie, bo i naród niemały. Teraz mają baterie. A dokładniej akumulatory, które podobno wytrzymają 20 lat pracy. Maleństwa są wielkości kontenerów morskich. Rols-Royce też lubi taplać się w wyjątkowości, więc nawiązali współpracę. To po to wyłazili z Unii? Żeby poknuć z Chińczykami i wepchnąć Europie towar, robiąc za pośrednika, który (zazwyczaj) zarabia najwięcej ponosząc najmniejsze ryzyko?


7. Buty rządzą.

    Dramat! Rząd sobie nie radzi, więc pani miliarderka wyprowadziła na miasto buty i one rządzą? Okazuje się, że to kowbojki. Wielka Ameryka na ulicach… Nic to, że upał doskwiera – podobno idealne do szortów i sukienek. I to ja mam nie po kolei w głowie. A redaktor zachwyca się, że modą można się bawić nie tylko jesienią!


8. Wyróżnienie.

    Od NASA. Języki teściowej, jak złośliwi nazywają sansewierię, otrzymała wyróżnienie i znalazła się na liście osiemnastu najlepszych oczyszczaczy powietrza. Może by tak posadzić ją wszędzie? Na trawnikach, klombach, dachach, pionowych ogrodach i nieużytkach? Raz dwa zawalczylibyśmy ze smogiem.


9. Sport ekstremalny.

    Szkot przyleciał sobie obejrzeć sparingowe spotkanie z wielkopolskim gigantem piłki nożnej. I spocił się oglądając, więc po meczu skoczył z mostu do wody i połamał się nieco, przy okazji nabawiając sepsy. W śpiączce farmakologicznej usiłuje przetrwać kryzys, ale stan jest krytyczny.


10. Reklama

    Wyprzedziliśmy Europę! Po raz kolejny. Euforia. Polak potrafi i różne inne inwektywy aż się cisną. Wszędzie mieszkania tanieją, a u nas wręcz przeciwnie. Drożeją i to zauważalnie. Jest się czym chwalić. A może… złotówka traci resztki mocy w tempie, o jakim politycy wolą nam nie mówić? Stówka w Biedronce nie pozwala już na szaleństwa. W Lidlu zresztą też nie.