czwartek, 5 września 2024

Gąski, gąski – do domu!

 

    Biała mewa, z tych mniejszych, wydziobała coś ze spienionych fal i musiała uciekać, bo dwie szare, najwyraźniej zmutowane i umięśnione jak karki po sterydowej kuracji w renomowanej siłowni rzuciły się w pościg. Walka trwała, a słońce zachodziło nad szarugą horyzontu, sprawiając zachód mglistym, zadymionym i pełnym kolorów dogorywającego w płomieniach lasu. Taki zachód uwieczniony setkami telefonów na pewno nie umknie jednodniowej pamięci, a może nawet doczeka się komentarzy i wirtualnych westchnień?



    Jednak tak było wczoraj, a dziś, pora na ostatni obchód przed powrotem. Pełen ryb przetoczę się wybrzeżem niczym pulchny Zefirek, choć zasobniejszy w tekstylia, żeby nie uwłaczać czarnopierśnym madonnom i matuzalemom wygrzewającym mocno już zużyte członki. Okolica obfituje w osoby z problemami ortopedycznymi, nie okulistycznymi, więc owa przezorność jest jak najbardziej na miejscu. Nie raz widywałem osoby na wózkach, okopane pośród plaż, jak oddziały WP na Oksywiu pamiętnego września. A może to okolica, gdzie spacery są już prawnie zakazane? Chodniki masowo pozamieniane w ścieżki rowerowe, psy przewożone w wózkach, jak niemowlęta i wieczne zdumienie w oczach, że ktoś robi więcej kroków niż trzeba, by dojść do najbliższego wyszynku, by rybkę popić rękodzielniczym browarem.


    Dzieci bawiące się na styku lądu z wodą udają, że woda wciąż nadaje się do modelowania małymi rączkami, choć ja czuję, że palce u stóp zostały znieczulone przez zamrażanie i przed zejściem z plaży należy policzyć, czy wynoszę je wszystkie. Nic to. I tak, po południu przyjdzie się w tę toń zanurzyć, żeby zapamiętać do kolejnych (a może i dłużej) wakacji. Na plaży stoją bursztyniarze, którzy na temat tego, co mają na stoliczku potrafią powiedzieć więcej, niż jakakolwiek encyklopedia. Czas (i pieniądz) mija niepostrzeżenie, a dno kieszeni zerka chytrze i ciekawie, co dalej będzie. Szczęściem – bilety kupione w przedsprzedaży, więc nie będę dreptał na piechotę do domu.


    PS. Z ostatniej chwili. Gdzieś między portem, a molem fale motłoszyły najwyraźniej używaną podpaskę. Istnieje skończone ryzyko, że pasujący do niej fragment istnienia zawieruszył się w morzu i nie wróci na kolację, o czym poinformuje w mediach zrozpaczona rodzina. Smutny finał wakacji...

środa, 4 września 2024

Darł owo pierze, niczym zwierzę.

 

    Szyper, rozkołysanym krokiem wracał z nocnego połowu w gumiakach sięgających kolan. Niedostatek wzrostu nadrabiał rozpiętością. Zdawało się, że szerokością dorównuje wysokości. A przecież sam widziałem, że zaledwie wczoraj w jego sieci zaplątał się dziko żyjący jesiotr i trafił do portowego sklepu. Wrześniowa zmiana opanowała plaże i wyroiła się chmara wygłodniała słońca (które pojawiło się w nadmiarze) i mokrego (a zimna kałuża nadal miała rozmiar przekraczający ludzkie pojęcie). Coraz trudniej spotkać młodych, a średnia wieku przekroczyła już limit przydatności do służby wojskowej nawet w stanie W. Dopiero wracając natykam się na czeredkę zuchwałą i głośną, dźwigającą plażowe umeblowanie i peryferia – dopiero się obudzili?


    Dwie czarne boje komplementarne dryfowały na pełne morze, wymieniając czułości. Między falochronami taplał się oddział geriatryczny przezornie wyposażony w kamizelkę ochronną z nagromadzonego przez lata tłuszczyku, a przynajmniej ta jego część, która aspirowała do klubu morsów. W jedną noc morze pochłodniało tak, że potrafiło wykryć w stopach kości, których u siebie nie podejrzewałem. Na deptakach słabowzroczny tłum usiłuje stratować przeszkody nie bacząc na ich pochodzenie. Jedynie dojrzała niewiasta w niebieskiej sukience nostalgicznie opiera się łokciami o balustradę i wypatruje czegoś w głębi morza. Natychmiast skojarzyła mi się z obrazem Salvatore Dali – „Dziewczyna w oknie”, choć spóźniłem się o ładnych parę lat z widzeniem, bo kobieta chyba sama o sobie nie myśli już w kategoriach „dziewczyna”.

wtorek, 3 września 2024

Na grzybową do Grzybowa.

 

    Motyle opaliły się na czarno i choć machają skrzydełkami, chcąc wytworzyć wiatr, to efekt motyla czują zapewne dopiero gdzieś na Karaibach, ale nie tu. Piękny, różowiutki Glonojad odprowadził rower do stajni i wyprowadził zabiedzonego mikro-pieska na spacer po cienistej stronie ulicy. Oboje wyglądali raczej żałośnie i chyba czekali na powrót Pana Bankomata, który oddalił się, by wykreować dodatkową gotówkę na wczesnowrześniowe szaleństwa. Deptaki wciąż tętnią życiem, a tropikalne upały napędzają obrót. Nawet malarze sprzedają niekończące się zachody słońca i piach dzielący się z wodą we w miarę równych proporcjach. Mewy na molo, na wpół oswojone wyjadają ludziom z ręki smakołyki, ku radości fotografów amatorów. Starsze panie uwalniają biusty od brzemienia bielizny, żeby sprawniej wydalać pot z organizmu. Woda, zdecydowanie zimniejsza niż wczoraj sugeruje, że ma pochodzenie skandynawskie, albo ktoś ją pracowicie mroził całą noc.

poniedziałek, 2 września 2024

masz Branie Ewo!

 

    Jedni piją za mało, inni niszczą wątroby, żeby utrzymać średnią krajową. Plaże opustoszały, za to deptaki zaroiły się od białych koszul. Pisklęta, wraz z rodzicami i nauczycielami musiały zejść z piasku i dreptać ku wiedzy. Być może dzięki temu na plaży pojawiło się trochę muszelek, których w ubiegłym tygodniu brakowało.


    Starsza pani wytapiała nadmiar uroku leżąc na leżaczku, a jej towarzysz potajemnie penetrował okolice lornetką, karmiąc słaby wzrok wzmocniony szkłami zakazanym owocem. Plaża naturystów… cóż… po prostu leżała, a golasy dość mocno wyeksploatowane dreptały między tekstylnymi chcącymi dostać się do tam, gdzie ciężko na piechotę inaczej. Wiem, bo wracałem inaczej i miałem do wyboru szosę raczej ruchliwą, albo ścieżkę rowerową geriatrycznie obleganą bardziej niż Monte Cassino. Siwy włos na takiej trasie nie zawyżał średniej wieku – trzeba było bardziej się postarać… znaczy postarzeć.

niedziela, 1 września 2024

Unieście mnie wreszcie.

 

    Przemieszczam się po niepewnym lądzie centymetry zaledwie nad poziom morza. Czasami najbliższy ląd jest o centymetry pode mną. Jem ryby, zdecydowanie lepiej sprawione niż jada przeciętny rozbitek, a słone mam paluszki wcale nie od „Lajkonika”. Wytrawne Sanatorianki opowiadają sobie wzajemnie o sukcesach i gorączkach sobotniej nocy, planując już upojny wieczór niedzielny. Dziewczę, krytycznie bliskie preferowanemu ideałowi cielesnemu (90x60x90) nie zwalniając tempa marszu pałaszuje zapiekankę długości ramienia – czyli, po staropolsku grubo ponad łokieć, może trzy stopy). Na plaży pisklęta negocjują z dorosłymi akceptowalną przez obie strony długość i głębokość namakania, albo ilość rozpusty przypadającą na małoletnią głowę - lody się nie liczą, bo lody są obowiązkowym punktem programu, tak jak rybka, czy pamiątka znad morza.

sobota, 31 sierpnia 2024

PŁazy, gŁazy i wodoŁazy.

 

    Na centralnym deptaku ponad milion członków w nieustającej gotowości szturmowej sprawdza czujność dwóch milionów piersi omywanych wiatrem, któremu brakło pazura po zmotłoszeniu akwenu gęstą siecią spienionych zmarszczek i przejściu przez nabrzeżny park. W crocsach noszę najmarniej pół wydmy, więc drepczę, niczym starzec, zastanawiając się, dlaczego stopy, zamiast mieć gładkie po tygodniu bosych wycieczek w niekończącej się piaskownicy, mam tak doskonale zakonserwowane, że zamiast do szewca, powinienem chyba udać się do kowala, żeby mnie podkuł. Na mokrym piasku, ledwie pół kroku poza zasięgiem fal opalają się chełbie modre. Motyle z rodziny rusałek pływają stylem grzbietowym. Starsze panie, osiadają na mieliznach i pozwalają obmywać się ciepłym prądem, niczym atole o stromych klifach.

Niech orze może zmoże morze.

 

    Dziewczęta tak gładkolice (powiedzmy, że o lica chodzi), że nie tylko mucha, ale i woda nie siada, tylko stacza się, by roztrzaskać na piasku, pośród skruszonych muszli i otępiałych kamyków. Morze szumi niewyraźnie i najwyraźniej jest słabo dostrojone do ludzkiego ucha. Gdyby trochę popracować nad częstotliwością nadajnika, może odbiór byłby czytelniejszy. Po co komu takie mruczenie nieustające? Niechby Lato z radiem leciało z nieśmiertelną poleczką, poprawiającą humor od wielu lat. Mewy, niczym latawce startują pod wiatr, by później poddać się prądom powietrznym i spadać w otchłanie by uszczknąć owoców morza.


    Wstępu do muzeum figur woskowych strzeże dwóch plastikowych Oskarów, całych polukrowanych błyszczącą pozłotą i w rozmiarze ludzkim. Trzecia płeć; co można było poznać po wykończeniu podwozi osobników, którym brakowało jakichkolwiek cech płciowych, mimo wyeksponowania tychże.

piątek, 30 sierpnia 2024

Po trewalu w Rewalu.

 

    Na śniadanie węgorz uwędzony i ogrzany termoobiegiem, bo kto jadłby zimny tłuszcz? Kormoran chyba. A te latające patyki, jak je nazywam z lekką nutą złośliwości, fruwają najbrzydziej na świecie, kalecząc niebo własną obecnością. Bóg chyba wzrok odwrócił, kiedy zobaczył je pierwszy raz. Aż dziw, że komuś chciało się o nich snuć pieśni, zamiast przekleństw.

Mielonka z Mielna.

 

    To nie Wypocinek z Ciechocinka. Tu się w zimnej wodzie moczy (i kurczy) niejeden Mieszko Pierwszy Brodaty i całe kolonie cudownie żeńskich muszli, gotowych po wielokroć powić Afrodytę i Parysa. Tors Morsa w czerwonych gatkach kąsają wiatry północne, a niewinne dziewczęta omdlewają wśród spazmów i torsji, zapominając o własnych torsach i wstydzie odwieszonym w zapomnianej szafie ośrodka wczasowego. Pożądanie krąży wzdłuż brzegów, bez nadziei na spełnienie, bo przecież kolegium do spraw wybryków na łonie i na naturze, potrafi wystraszyć śmiałków żądzą ociekających bardziej, niż dziecina słoną wodą. Nieco taniej wychodzi sex on the beach – za jedyne pięć dyszek na deptaku można w miarę bezkarnie raczyć się drinkiem, pośród matron pamiętających gorzałę pędzoną nocami. Pocieszam się, że na plaży przewagę mają niepokancerowani ludzie, choć są i tacy, którzy opalać się nie muszą kompletnie. Zaskakuje ilość niepełnosprawnych, wózkersów i pacjentów ortopedycznych. No i skala dobrobytu rośnie nieskrępowanie. To dlatego w sklepach pojawiają się ciuszki 8XL i więcej.

czwartek, 29 sierpnia 2024

Pełen Kosz Alin.

    Młoda mamusia z pietyzmem zakopuje w piachu szczerbatą córeczkę rechoczącą z radości, mimo iż jej uśmiech przypomina kasownik pełen kłów i braku jedynek. Dziewczęta pillingują pośladki, stópki i inne delikatności w piaseczku o ziarnistości odpowiadającej papierowi ściernemu 120, może nawet 150. Starszy gość (wuj Andrzej niewątpliwie) w odwecie demonstruje postronnym rów mariański zaczynający się tam, gdzie lubi się kończyć kręgosłup. Spodenki (i zaplecze) ma wystarczająco obfite, by demonstrować spory odcinek, nawet po ich machinalnym podciągnięciu. Mamusie z zapałem wypinają pupki w górę, zajęte okopywaniem się, albo dłubaniem dziur, żeby także własnemu dziecięciu sprawić przyjemność. Na plaży powstają nietrwałe budowle w rozmiarze XXL – metrowej wysokości zamki z ogrodami i całym niezbędnym otoczeniem typu fosa, Wezuwiusz, czy inne atrakcje turystyczne, a artyści ludowi na rozłożonym kocyku oczekują na spontaniczne darowizny przechodniów. Kobiety podglądają inne kobiety, oceniając parametry tego i owego, albo jakość stroju kąpielowego, czy wniesionej do piaskownicy biżuterii. Chłop z wykrywaczem metalu usiłuje zgromadzić zguby i zrobić karierę na ludzkiej bezmyślności i braku przezorności. A wystarczyłoby otworzyć szalet, bo cztery złocisze dla gminy, a 5-8 dla prywatnej inicjatywy, przy wszędzie obecnych lodach/napojach/zimnej wodzie skłaniającej organizm do fizjologicznego wysiłku wydaje się być kasową inwestycją.