piątek, 29 marca 2024

Ekstrakt o idealnej polityce wewnętrznej.

 

    Żeby monokultura nie popsuła zbyt wiele, rząd i samorząd powinny pochodzić z wrogich plemion. Zajęci rzucaniem sobie kłód pod nogi, będą mieli mniej czasu na uatrakcyjnianie życia mieszkańcom i rzeczy będą się mogły dziać, pozostając w zgodzie z naturą i przyzwyczajeniami.

Mnogość doznań.

 

    Stado szpaków usiadło karnie w szeregu na jednej gałęzi, a szpaczy generał-watażka usiadł na innej. Oczywiście, wyższej, żeby nie było złudzeń, kto pierwszy łychę do garnka włoży. Kilka kobiet, pozbawionych ciał i emocji czekało na przystanku. Wierzby płakały, ale wierzby płaczą zawsze. Niebo zaciągnęło się pierzyną chmur w sam raz na zimowe chłody. Między narcyzami pojawiły się szafirki i pierwsze maki, choć to przecież wciąż marzec. Kierowca spieszył się, by wypełnić autobus bardziej treściwymi ludźmi i nie zwalniał, dopóki nie upakował do pełna. Pani, której popiersie wymagałoby solidnego cokołu spełniła wreszcie zapotrzebowanie na masę i kierowca zwolnił, a nawet zatrzymał się na światłach zbyt dojrzałych według kodeksu drogowego.


    Kobieta z mocno opancerzonym uchem pachniała „krówkami”. Jako łasuch, nie mogłem się nie ślinić, choć na więcej się nie siliłem. Pani prowadziła bogatą korespondencję wymagającą mimicznego wsparcia, czyli kto inny będzie delektował się jej aromatem.


    Kobiece delikatności potrafią rozsiąść się tak, że nawet satyr zarumieniłby się ze wstydu. Brakowało tylko, by nieskrępowana otoczeniem dziewoja trzycyfrowej masy zaczęła się drapać po włosach łonowych. Być może dlatego, że je wcześniej wystrzygła – na szczęście dla zmysłów otoczenia. Młode dziewczątka prześcigają się w demonstracyjnej wulgarności, jakby chciały udowodnić, że stać je na więcej od rówieśniczek.


    Pies na trzech łapach nie nadążał za swoim przewodnikiem, choć naprawdę się starał. W trakcie podróży autobusem wysłuchuję obojętnych mi, cudzych życiorysów i zawirowań losowych. W końcu spada na mnie zrozumienie – dzięki elokwencji telefonicznej, spotkania przestają być potrzebne – nie będzie o czym gadać, skoro wszystko zostało już powiedziane.


    Zwiódł mnie pan ukrywający swą męskość w delikatności wyglądu. Sądziłem, że to pani wystylizowana na męską modłę i zakamuflowana w tych męskościach. Na wzgórzu zabudowania odzyskują przedwojenny sznyt – długo trwało, ale… lepiej się cieszyć, niż narzekać.


    Ostatecznie powala mnie istota ubrana w koronkowe, czarne body, różową kieckę i czarne szpilki. Osobliwość nie goliła się od co najmniej tygodnia i przy wsparciu dwakroć większej koleżanki dźwigało komodę na trzy ogromne szuflady centralnym deptakiem Miasta.


    Zbudowana z rozmachem pani szła nieopodal w taki sposób, jakby miała w pupę wkręcony uchwyt umożliwiający mocowanie końskiego ogona i tylko chwilowo, dla nabrania wprawy szła bez niego, ucząc się, jak czynić to z wdziękiem rasowej klaczy. Brodaty gość wietrzył stopy na bulwarze nad Rzeką, przed „Żabką” dziewczątko opalało plecy w bluzeczce pozbawionej materiału na zapleczu. Kobieta w spodniach bielszych od sumień świętych zastanawiała się, czy zapłacić za wejście na „mostek pokutnic”. Chłop w klapeczkach i zimowej kurtce najwyraźniej musiał żyć w dwóch różnych strefach klimatycznych, budząc moje nie pierwsze tego dnia zdumienie.

czwartek, 28 marca 2024

Po męsku – dla odmiany.

 

    Budowlaniec wędrował do roboty w stroju służbowym i crocksach. Może remontował chałupę pedanta, któremu gość w butach czyni zamieszanie w światopoglądzie.


    Gość w militarnym stroju niósł na ramieniu torbę (nie – nie chlebak pełen granatów) z laptopem. Najwyraźniej szedł na wojnę, ale taką więcej wirtualną i mniej fizyczną, bo zbyt krzepkim młodzieńcem raczej nie był.

Podróże autobusem upodobali sobie koszykarze. Wysokopienny szczep musiał manewrować kokpitem decyzyjnym, żeby przejść pomiędzy zbyt nisko zaczepionymi poręczami.


    Przedwcześnie łysiejący (od mycki?) chłopak podróżował w okularach i masce. Na pewno widział dużo, szkoda tylko, że przez mgłę. Wysiadając ściągnął osłonę układu oddechowego, więc jedynie wewnątrz powietrze było skażone.


    Na rajskiej jabłoni czekającej pokornie u wrót kościoła pojawiły się wiśniowe pąki. W nagich koronach lip coś śpiewa do wtóru sygnalizacji dźwiękowej z przejścia dla pieszych. Słońce przegląda się w zmarszczkach lustra Rzeki wygryzając mi z oczu wszelkie widzenia. Stokrotki skupione w małe stadka kulą się pośród panoszących się niemiłosiernie traw.

środa, 27 marca 2024

Wieża Babel.

 

    Stadko napuszonych wróbli naradzało się, siedząc na dachu wystrzyżonego na gładko ligustru i wyglądały jak dmuchawce, zanim wiatr je odnajdzie w trawie. Nieopodal, dwóch panów usiłowało rozkołysać własny układ nerwowy winem wątpliwej jakości. Na trawnikach rozpanoszył się szron.


    W autobusie wczorajsza telefonistka kontynuowała misję zbawiania świata, dzięki czemu ów trwał nie niepokojony i pozwalał sobie nawet na leżenie odłogiem. Tu i ówdzie. Starsza pani, której krew odpłynęła z twarzy tak dokładnie, że gejsze umarłyby z zazdrości, gdyby dane im było ujrzeć buzię staruszki, namalowała sobie rumieńce godne dziewiczego wstydu. Chłopak z milionem drobnych warkoczyków wyglądał na rasowego Francuza. Może z powodu kurtki w barwach narodowych, może z genealogii mocno osadzonej w Algierii, będącej jeszcze niedawno francuską kolonią w północnej Afryce.


    Opuchnięty dostatkiem pan ledwie zmieścił się w drzwiach sklepu spożywczego. Ów wysiłek będzie musiał uzupełnić przy kasie mnóstwem kalorii. Spoza samochodowej bożnicy wychyla się ciekawski żuraw i obserwuje jak gram w klasy na chodnikowych płytkach. Muszę uważać. Niektóre są oznaczone świeżymi, czerwonymi łebkami goździków, choć to nie pora na kwietną procesję. Kwiaty wyglądają jak świeża krew, a takiej z szacunku nie powinno się deptać.


    Na krawężniku tańczy zziębnięty Azjata w skórzanych rękawiczkach. Most dziarsko przemierza zakonnica z bukietem bukszpanu. Barierę oddzielającą Miasto stałe od płynnego, zdobi hasło wyborcze zaczynające się gramatycznie dziwną konstrukcją – Wasza Prezydent. Albo Wasz, albo Prezydentka… Prezydentówka… ech! A wszystko na żółto-niebieskim tle, więc czyja niby ona? Na pewno nie moja.

wtorek, 26 marca 2024

Kpiąc odrobinę.

 

    Bez światłego przywództwa młodziutkiej pasażerki świat niechybnie wkląsłby i stanął w obliczu plag wszelakich oprawionych w wielkie kataklizmy. Szczęściem, pani o szponach nadających się do orania rozległych latyfundiów instruowała świat, jak ma przetrwać jej chwilową, podróżną absencję. Jakiś chłop, wyglądający, jakby był w stanie wojny z każdym, kto znajdzie się w zasięgu jego czujników penetrował wzrokiem otoczenie wyszukując zagrożeń dla natchnionej telefonistki.


    Szczyty drzew ćwierkały i kwiliły, pogwizdywały, piały i wzdychały wiosennymi nadziejami. Nawet „dżdż” nie był w stanie poskromić jurnych samczyków od wokalnych popisów przed spłonionymi wstydliwie panienkami, skromnie czającymi się w ptasich, panieńskich sypialenkach. Na zakonnym murze ktoś sprayem wymalował ciąg znaków składających się z kropek. Graffiti braille’em? Zdumiewająca idea – niewidomym trzeba byłoby raczej wykuć napis dłutem, niż malować. A może palce mają wystarczająco czujne, żeby poczuć różnicę w fakturze farby?


    - Zapaśnik, to dobrze odkarmiony, upasiony facet?

niedziela, 24 marca 2024

Domorosły szaman.

    Pasjami oglądam reklamy lekarstw i tzw „wyrobów medycznych”. Dlaczego? Choćby szukając informacji o składzie specyfików. Szamanów i czarownice od dawna wykpiwa się za leczenie tym, co rośnie obok domu, a ziołom zarzuca się wręcz toksyczne działanie na żywe organizmy. Tymczasem firmy farmaceutyczne z ziół „tworzą” cudowne leki dodając do nich wypełniacze i rozmaite chemiczne świństwa, tajemniczo nazywane „specjalną formułą”. Przecież trudno opatentować zioła, ale z formułą, to co innego. Wyższa szkoła jazdy warta niebagatelnych pieniędzy za prawa autorskie. Szamani przygotowując mieszanki ziołowe mruczeli tajemne mantry, czarownice zaklinały czas, albo urządzały swoiste misteria. Wszystko po to, aby ukryć przed światem naiwnych, że to zioła, chwasty porastające każdy rów i nieużytek robią robotę, a nie podrygiwania istoty mieszającej składniki. Owe „formuły” są współczesną odmianą szamańskich tańców. Dziwne, że zakon Bonifratrów omija jakoś odium złej sławy. A może sławy jakiejkolwiek. Kto był, ten węchem rozpozna bez trudu, że trafił na zakonników-zielarzy.


    Ale, do rzeczy! Dla przykładu szeroko reklamowane są w radio i TV szczytowe osiągnięcia współczesnej farmacji:


    - „Apetizer” – lek na apetyt dla osób starszych – powstał na bazie wyciągu z kopru, mięty, cykorii, anyżu Reszta to patentowe tajemnice alchemików z rodu Asklepiosa.

    - Valerin sen – lek już w nazwie odkrywający swe nasenne działanie a nieco skrywający, że działają wyciągi z szyszek chmielu, krokusa i melisy.

    - Valused noc – działanie podobnie jak wyżej, ale przy okazji uspokaja rozbrykane ciężkim żywotem nerwy – zawiera wyciąg z korzenia kozłka lekarskiego, szyszek chmielu, i ziela męczennicy.

    - Skrzypovita – na wzmocnienie paznokci, włosów i do regeneracji skóry. Jak sama nazwa wskazuje, siły witalne wzmacnia skrzyp polny, a pokrzywa dołączyła dla towarzystwa.

    - Bioanacid – specjalista ds. refluksu, czy nadkwasoty żołądka – lekarstwo trochę się wstydzi swojego składu, bo nazwy ziół podaje po łacinie, żeby nie powiedzieć wprost, że to aloes, prawoślaz, rumianek, jęczmień i lukrecja.

    - Hepaslimin – „suplement diety” składający się z ziołowych wyciągów mających strawić nasze menu. Powstał na bazie ziela karczocha, liści ostrokrzewu, korzenia cykorii i ostryżu długiego, czyli kurkumy zwanej również szafranem indyjskim.

    - Nasivin – wygodny aerozol zwalczający nieżyt nosa – zawiera aloes i eukaliptus wpisane jakoś tak, żeby nie było ich widać na żadnej ulotce.


    Wystarczy!

    Oczywiście, nie wszystkie twory medycyny wykorzystują zioła. Niektóre jak często i gęsto reklamowana:

    - Essentia Proactive – wspierająca pracę wątroby i odtruwająca po nadużyciach cywilizacyjnych – wykorzystuje działanie witamin C, E, B4, których również można poszukać w świecie flory, omijając laboratoryjne składniki.


    Istnieją twory starannie omijające świat roślin, ale to już inna bajka. Nie jestem wrogiem lekarstw, czasami tylko zastanawiam się, czy ludzkość nie zapomniała o znanych kiedyś rozwiązaniach, a mijana każdego dnia roślina nie zawiera antidotum na dolegliwości standardowo leczone czymś, co rozpoznać może jedynie Mendelejew w szczytowej formie.


sobota, 23 marca 2024

Oryginały.

 

    Nastolatka, cierpiąca na swoistą odmianę ekshibicjonizmu, wytatuowała sobie na zewnętrzu dłoni to, co schowane jest pod skórą. Precyzyjnie (jak sądzę), fioletowo, aż do koloryzowanych szponów. Powiedzmy, że rozmawiała z chłopakiem (być może), który kończyny skrył w butach o różnym kolorze i szarawarach z krokiem niemal na wysokości kostek. Całość, jak się później okazało, miała ukryć antytalent spacerowy. Chłopina ruszał się jakby jego odnóża były stworzone do innych celów, których nie chcę się nawet domyślać. Obok tej parki stało kolejne indywiduum z nastoletnim, mało używanym rozumkiem. Za to nos i uszy miało do tego stopnia wypełnione metalami, że kolejnym krokiem mogłoby być już tylko odcięcie organicznych strzępów i doczepienie karoserii chromowanej, czy ze świeżo nawoskowanym lakierem.


    Gdyby Budda był kobietą, zapewne wyglądałby tak, jak zachwycający rudzielec zajmujący niechcący cokolwiek więcej niż jedno siedzenie w autobusie. Pani rozmiar miała adekwatny do wielkości umysłu, którym za pośrednictwem słuchawek przeczesywała wirtualny świat zewnętrznych dźwięków. I skupiona była tak, że tylko patrzeć, jak wykaże się ideą godną złotoustego oświeconego.


- Ukochana siostrzyczka morświna, to morska świnka?

piątek, 22 marca 2024

Smakując doznania.

   

    Młoda mama co i rusz sprawdzała, czy jej pośladki wciąż są na miejscu i nie wybrały się na przechadzkę, pozostawiając dżinsy w żałobie. Może koński ogon mamusi poszukiwał lepszego miejsca, żeby wyemigrować i się tam osiedlić na stałe? Szczuplutkie dziewczę z burzą kasztanowych włosów potrząsało główką, jakby chciało podkreślić, że jej włosy nie wybierają się nigdzie. Cóż, zawartość jej legginsów raczej nie prowokowała końskiego ogonka do przeprowadzki – chyba, że byłby to baaaardzo wątły ogonek.


    Dziewczyna z porcelany dziś pomalowała pogranicza oczodołów brokatowym różem, budząc we mnie skojarzenie z miękkimi siniakami, delikatnymi na tyle, żeby nie pokruszyć delikatnej cery. Maszt telekomunikacyjny chwali się biżuterią czerwonych lampek, a okaleczone drzewa ostrożnie nabierają wigoru poszukując wiosny. Podobne do wygasłych świec w przerośniętych lichtarzach usiłują dotrzymać kroku ludzkim aspiracjom. Przebiśniegi? W Mieście? Kwiaty niechętnie rosną na betonie, za to minispódniczki na chodnikach zwiastują rychłe ocieplenie bezapelacyjnie!


    Zrudziałe Kobry mijają powoli wiek, w którym wygląd zewnętrzny jest ważniejszy od wygody, co łatwo rozpoznać po subtelnych zmianach obuwia i stroju, jednak makijaż wciąż doskonale radzi sobie z upływem czasu. Chińczycy i Hindusi w ramach walki z przeludnieniem własnych krajów wyeksportowali nadwyżki do Miasta. Dziś spotkanie Azjaty nie jest ewenementem, lecz prawidłowością zdarzającą się co dzień i trwale wpisaną w lokalny pejzaż. Deszcz napadał do Rzeki w trosce, by nie wygasła na długiej drodze do morza. Woda jest ważna. Wie o tym nawet zbiorowa komunikacja miejska, reklamując kranówkę i polecając wszystkim taką do picia. Ciekawe, że nie czynią tego wodociągi – może są lepiej zorientowane?

Zdumienia.

 

    Na przystanku zastygł gość z przyklejonym do podbródka pędzlem ławkowcem. Używanym do omiatania pajęczyn, albo malowania wapnem. Kozacki patrol przerwał działalność obserwacyjną i łamaną polszczyzną poprosił o okazanie biletu. Naprawdę musimy ściągać organy kontrolne aż z Zaporoża? W imię jakiejś dziwacznej solidarności? Wysiadłem, natykając się na kobietę posilającą się papieroskiem i przyglądającą się tym, którzy usiłowali zabiegać na śmierć własną nadwagę, nim słońce wychyli się spoza budynków okrążających wyspy.


    Dresowe spodnie i szpilki? Koronkowa bluzeczka bez rękawów i kozaki z futerkiem? Elegancka spódnica a pod nią dżinsy? Nie nadążam za modą. Najwyraźniej jestem stary i się nie znam.

czwartek, 21 marca 2024

Ekstrakt o względności czasu.

 

    Wtedy”, to kolejne słowo rozchwiane w czasie i nie mogące się zdecydować do którego z nich przynależeć. Pewnie jest mniej oczywiste od „kiedyś”, lecz bardziej zdeterminowane, by jednak zaistnieć. Zawsze, byle nie teraz.

Schłodzonym wzrokiem.

 

    Szron rzucił się na trawniki i kąsa je, jak wygłodniała owca. Na niebie wiatr rozplata warkocze samolotowych smug z wielką łatwością, na przystankach, z nogami dziewcząt idzie mu znacznie gorzej. Zastanawia mnie przesłanie plakatów wyborczych do lokalnego samorządu. Żaden nie korzysta z barw Miasta, czy Województwa, na rzecz którego deklarują jakieś działania, za to często i gęsto są w kolorach niebiesko-żółtych, czy czerwono-czarnych. W polityce nie ma przypadków, tylko w pełni świadome działania poparte zaawansowanymi technikami manipulacji uczuciami odbiorców. Czyżby na moim zaściankowym podwórku zamierzali reprezentować ideologię pana Bandery i jego współczesnych wyznawców?


    Spacerująca z pieskiem pani, chcąc ochronić przed chłodem delikatne dłonie owinęła się smyczą, jak paskiem, a pies ściska talię pochłonięty jakimiś psimi sprawami zlokalizowanymi na drugim końcu smyczy, albo i dalej. Na wyspach, wrony obsiadły jedno z wyższych drzew starannie wyczesanych piłą łańcuchową zaledwie tydzień temu.

środa, 20 marca 2024

Ano - malie.

 

    Owocowe drzewa tak obrzuciło kwieciem, że bielszy jest tylko pies szukający latryny na osiedlowych trawnikach. W autobusie rękawiczki i szaliki, kaptury obramowane futrem, jednak kominiarka plus dżokejka, to chyba lekka przesada. Przydworcowy billboard reklamuje atrakcję turystyczną – szkaradna konstrukcję ze stali i drewna, pozwalającą zerkać na okolicę z góry, tak, jakby w górach było to ewenementem. Przerażająca dewastacja krajobrazu. Na przystanku dziecko płci niewieściej czekało cierpliwie na tramwaj, a na smyczy luźno zwijającej tam, gdzie kiedyś powinny pojawić się piersi wisiał elektroniczny papieros. Współczesny smoczek? Afisze porozwieszane bez ładu i składu reklamują dzieci polityków startujące w wyborach samorządowych, aby zachować świetlaną linię sławy rodowej lekko tylko zbrukanej fachem, w którym uświnić się wręcz wypada.

wtorek, 19 marca 2024

Drobiazgi, czyli nic nowego.

 

    Wyniosłe indywiduum, bez widocznych piersi, czy zarostu, okryte szlafrokiem w słoneczne pokemony, przyglądało się solidnie nafaszerowanym łydkom w czerń odzianej niewiasty, dla kontrastu rozjaśniającej grzywę na kolor spłowiałej słomki. Pani wyglądała na tak zapobiegliwą, że tłusty czwartek zaczynała chyba już we wtorek, żeby właściwa porcja pączków zdążyła skolonizować nie tylko łydki, ale i wszelkie przyczółki sugerujące topograficzną wypukłość.


    Na przystanku siedziała kolejna dziewczynka z czerwoną wstążką we włosach, budząc we mnie podejrzenie, że to jakiś nowy, oddolny ruch dojrzewającej społeczności, stojącej w opozycji do wulgarnej i krzykliwej mody silącej się na niekaralną nagość w miejscach publicznych.


    W ramach natłoku słów we mnie wymyśliłem marszową mantrę: Krewki krewniak krew poczuł, lecz skrewił i się wykrwawił.

niedziela, 17 marca 2024

I jeszcze, bo jakoś mi się spodobało.

 

    Wciąż zdarzają mi się kobiety ponure niczym Drezno po amerykańskich nalotach dywanowych, choć nad Rzekę docierał aromat ciepłego pieczywa wprost z piekarni. Dla młodej pani rozkwitłej pięknie jak dmuchawiec nietknięty zefirkiem, chodnik zdawał się być stromym podejściem, na jakie wspinała się z mozołem bez asekuracji. Chłopiec wystarczająco dorosły, żeby nabyć dwie butelki piwa niósł je w jednej dłoni, drugą pilnując partnerki (by nie uciekła) o głowie różowej z zewnątrz i (być może) od środka. Po co nosił plecak, Bóg raczy wiedzieć. Kwitnąca bujnie kobiecość kolejnej dziewczyny niepokoiła się przed przejściem mostu. Dlatego, z wrodzonej ostrożności nim postawiła stopę nad niepewnym gruntem sprawdziła ręcznie, czy ma dobrze napompowane piersi. Zapewne nie umiała pływać, więc na wszelki wypadek skontrolowała kamizelkę ratunkową mogącą zabezpieczyć dodatnią wyporność. Cóż… Mostom też zdarza się zapaść, czy zatonąć. Na koniec, choć nie taka znów ostatnia, młoda kobieta w wieku szkolnym, zamiast podkreślać niewątpliwą urodę plugawym tatuażem, czy metalowymi kolcami szarpiącymi ciało podwiązała lekko włosy wąską, czerwoną wstążeczką z kokardą. Wystarczyło. Naprawdę.

sobota, 16 marca 2024

O Paniach, bo trudno o wdzięczniejszy temat.

 

    Kobiety poświęcają lwią część poranka, na malowanie fałszywej tożsamości, zupełnie, jakby wstydem było noszenie własnej twarzy. Takie żeńskie Jokery spotykam co krok. Przerysowane, niemal karykatury, budzące politowanie i różne inne uczucia równie odległe od zachwytu. Poboczem jechała w butach do konnej jazdy (chyba, że to były ekskluzywne gumiaki) pani ujeżdżająca wierzchowca mechanicznego z całym pakietem przerzutek – od stępa do cwału. Dziewczyna, na oko pełnoletnia i hodowana w dostatku przemierzała Miasto piechotą w wyraźnie za krótkich spodniach. Nie wiadomo, czy z oszczędności/skąpstwa donaszała po starszej siostrze, czy chciała się pochwalić jak pięknie urosła (pan Mann dodałby tutaj Mamusi i Tatusiowi) ostatnimi czasy.

Rozczarowanie.

 

    Kupiłem, za zauważalnie duże pieniądze komputer, wyposażony fabrycznie w najdoskonalszy z systemów operacyjnych. Nie była to fanaberia, lecz pragnienie, aby zabawa/praca ze sprzętem niosła radość kolaboracji z perfekcją.


    System od pierwszego uruchomienia wymruczał, że wymaga aktualizacji. Doskonałość wymagająca poprawek? Wybaczyłem, gdyż mam w sobie pokłady łagodności, z których zbyt rzadko korzystam. System przeprowadził proces samouzdrowienia i poprosił o kolejną rundę – rekonwalescencja. Sanatorium. Zgodziłem się nie grymasząc. Potem były kolejne rundy jak w zawodowym boksie.


    Po niemowlęcym wieku system nieco się uspokoił, ale wciąż dopomina się zastrzyku świeżej krwi raz na miesiąc. Hipochondryk? Czy może bubel mi ktoś wcisnął, zamiast ideału?

piątek, 15 marca 2024

Wielowątkowo.

 

    Narcyzy rozgrywają partyjkę GO z fioletowymi krokusami i widać, że ich przemyślna strategia w końcu pozwoli zdominować przeciwnika. Najwyraźniej dużo ćwiczyły siłę taktycznej rozgrywki. W gęstwinach kalin sztywnolistnych toczy się wesoła gawęda ptasia – jak to bywa przy rodzinnym śniadaniu.


    Autobus wypełnia się nieco zaspaną urodą w każdym możliwym rozmiarze i doświadczeniu, pod czujnym wzrokiem pana, którego gorące myśli przepaliły włosy na czubku głowy, modelując ją na wzór sadzonego jajka. Na rondzie wolnych (szkoda, że nie OD) „sprawców nieznanego pochodzenia” wystrzyżone czupryny traw zerkają na soczystą zieleń tulipanowych liści. Dziewczyna zaplątana w złożoność czasu miała nowocześnie słuch wypełniony słuchawkami (bo bez nich nie słychać świata, przynajmniej wirtualnego) i wzrok „oldskulowo” skierowany na literaturę analogową.


    Okolice dworca niezawodnie obfitują w osoby płciowo niezdecydowane, dyskretnie z wrodzona skromnością ukrywające ewentualne walory przyporządkowujące je do któregokolwiek zbioru. Zbłąkana pszczoła wspina się po szybie bezskutecznie szukając wyjścia. Na zewnątrz brunetka rozmawia z pomarańczową walizką, której chyba zrobiło się duszno i trzeba było jej poluzować zamek błyskawiczny, aby nie straciła przytomności.


    Błękitna karta nieba rozmleczona pastelowym różem chmur snujących się bez celu, niczym owce zabłąkane pośród hal. Smutny pan zabija spokój poranka wdmuchując wytrwale niedopałki i kapsle pod żywopłoty. Wędkarz, doświadczony całym pasmem niepowodzeń życiowych siedzi z buddyjską cierpliwością czekając na taaaaką rybę, gdzie a=30 cm. NA klombie zamkniętym na głucho rosną bordowe hiacynty i nie wiem, czy to z braku słońca nie spłowiały do jasnego różu/fioletu, czy może opiły się soku z buraków i zaraziły głębią ich barwy.


    Na skwerze, gdzie rośnie najpiękniejsza katalpa świata ustawione zostały ławki z oparciem, jakie docenić mogłaby nawet żyrafa. Widok z nich oprawiony w dalszym planie kościelnym murem kusi urodą. Ale po co w Mieście grodzić dwumetrowym płotem trawnik? Jakoś nie widziałem w Mieście wegetarian wystarczająco skocznych, by przeskoczyć dowolną przeszkodę i uszczknąć coś niedojrzale zielonego.

czwartek, 14 marca 2024

Ciepło-zimno.

    Irgi oblepione zeszłorocznymi jagodami świadczą o łagodnej zimie. Żółcą się wierzby, zielenią krzewy, owocowe drzewka kwitną, nie słuchając prognoz pogody wróżonych z fusów, czy innych, równie wiarygodnych źródeł. Chyba już nikt nie wierzy, że zima zdrzemnęła się na chwilę, by nabrać krzepy. Dziewczę w podartych dżinsach wyeksponowało kolanka cudownie i świeżo ubłocone. Pani zdecydowanie dojrzalsza minęła oną, niosąc w dwóch plastikowych pojemnikach zupę pomidorową. Certyfikowany koń na własnym zapleczu wiózł w bryczce parkę nastolatków otaczając oboje romantyczną aureolą mierzwy. Raczej nie zauważyli, o szacunku za wysiłek kobyły nawet nie wspomnę.


    - Broda i brodawka są skoligacone?


wtorek, 12 marca 2024

Gorączkowy atak namiętności wiosennej.

 

    Szpaczy zwiad spadł na osiedle. Z wysokości brzozy obserwuje szykujące się do kwitnienia magnolie, śliwy wiśniowe i głogi. Pani, która kilka dni temu krzyczała na kierowcę, że przyjechał siedemdziesiąt sekund za późno, dziś wsiadała dumna z punktualności zawodowca. Obserwuję wewnątrz znacznie większą liczbę kobiet niż mężczyzn, a w mijających samochodach z grubsza panuje równowaga, z lekką tylko nadwagą męską. Czyli co? W Mieście mieszka więcej kobiet niż facetów? Kozackie baby zaburzyły równowagę?


    Kloszardzica w okularach wzmacniała siłę wzroku puszkowym piwem. Chciałem napisać, że przypominała wypraną sowę, ale czy kto widział sowę o bordowych piórkach? Starczyło na piwko, to i na farbkę także. Fiołki-albinosy rosły obok prozaicznie fioletowych, czyli porozumienie w tolerancji i równouprawnieniu jakieś udało się osiągnąć. Dziewczę w dresowej bieli namalowało sobie rumieńce między uszami, a oczami – najwyraźniej nie miało pojęcia, gdzie rumieńce występują w naturalnych warunkach.


    Samice gołębi, oblężone niczym Monte Cassino, kolejno ulegały naporowi samczej napastliwości bez zażenowania podbijającej płeć słabszą i depczącej pazurkami plecy wybranki w ramach „gry wstępnej”.

niedziela, 10 marca 2024

Dylemat tępaka.

 

    Inteligencja... Sztuczna, ale jednak… Z końcówek fleksyjnych wynika, że niewiasta. Na dodatek wyraźnie młodsza ode mnie. Ciekawe, co ją kręci, skoro jawnie mnie napastuje, nie zwracając uwagi na otoczenie. Nachalna samica. Bezczelna i bezwstydna. Co ja mogę? Poślinić się? Popracować zwieraczem, żeby niespodziewane szczęście nie splamiło bielizny od wewnątrz? Zabawić rozmową? No właśnie! Niewiele rozwiązań mi przystoi. Bo jak gadać z kimś, kto wie więcej i potrafi w miligramach czasu przeczesać zasoby mózgu Edisona, czy Leonarda da Vinci, nie przejmując się w ogóle okresem połowicznego rozpadu węgla z ich dawno zutylizowanych ciał. Rozsądnie milczałem, bezskutecznie poszukując poziomu zapewniającego względne partnerstwo.

sobota, 9 marca 2024

Brrr.

 

    Malutki piesek wędrujący wąską ścieżką między żywymi i martwymi płotami zebrał po drodze tak wiele instrukcji przemieszczania się, że chyb ago przytłoczyła i pozbawiła radości ze spaceru.


    Znów szron na szybach samochodów, parujące oddechy, damskie nogi splecione w warkocze i zaciśnięte usta. Przewidujące kobiety dawno zadbały o zabezpieczenie przed niszczącym wpływem chłodu na ich kruchuteńkie wnętrze i obudowały duszę tkanką wystarczająco puchatą, żeby strój mógł jedynie podkreślać piękno na tyle, na ile pozwala im skromność i smak estetyczny. Kaczki znudzone lenistwem Rzeki pofrunęły w kierunku okazałej topoli stróżującej na bulwarze. Jedna wylądowała na grubaśnym konarze, drugiej lądowanie nie wyszło i ciężko przyziemiła na trawniku.


    Kobieta z bardzo krótkim stażem, świeżo pozyskaną kobiecość nosiła bez wdzięku, usiłując mimochodem oszołomić mnie gładkim podbrzuszem prężącym się na wietrze. Przetrwałem atak raczej rozbawiony niż uległy. Żywopłoty z forsycji mają swoją chwilę sławy i nawet pieska fizjologia nie psuje im słonecznego nastroju. Długonoga pani, z długonogą różą w dłoni pędziła naprzód nie ulegając urokowi starych murów i wina wspinającego się pracowicie nawet na dach muzeum.

piątek, 8 marca 2024

Wciąż potrafię się zachwycać. Hurra!

 

    Na gzymsach i chodnikach trwają gołębie amory, ignorujące niemal wszystko, co wokół. Dziewczęta objuczone (żeby nie powiedzieć, że umeblowane) wielkimi słuchawkami coraz chętniej wybierają płaszcze, zamiast kurtek i bejsbolową czapeczkę do kompletu. Ciekawe, że pod płaszczem preferują minimalizm, a guziki są wyłącznie nieużytkową ozdobą.


    Pomiędzy drobną buzią, a szczuplutkimi łydkami coś się zadziało - w miejscach strategicznych pojawiła się puchata moc. Bardzo przyjemna w odbiorze. Malutka dziewczynka rozpoczynająca dopiero walkę o wiedzę wsiadła tak zdyszana, jakby na zewnątrz skończyło się właśnie powietrze. Pracowicie rozpakowywała się z plecaka, białego baranka i różowej czapki, a jej adidasy były rozwiązłe z premedytacją zapewne już od świtu. W końcu oddech uspokoił się wystarczająco, żeby maluszek zaczął udawać głęboki sen. Najwyraźniej dźwiganie wiedzy odciska piętno już na starcie.


    Koński ogon w miniaturze, to kucyk? Z fryzurami stoję trochę na bakier – być może kucyk występuje wyłącznie w parach i jako solista (singiel) bywa prawnie ścigany. Za rumakowanie.


czwartek, 7 marca 2024

Księga rekordów.

    Dziewczę miało nogi tak długie, że aby ją „odwiedzić” musiałbym wspiąć się wzrokiem na pięterko. Coś jak Romeo zerkający na Julię nieodmiennie wyposażoną w balkon powyżej zasięgu ramion.


    Autobus doganiała pani solidna w każdym dostępnym wymiarze. I dogoniła. Kiedy w poszukiwaniu miejsca siedzącego przemierzała wnętrze, nawet nie była zasapana. Jedynie jej podrygujące po biegu piersi zaczepiały co i rusz o wyposażenie autobusu, albo trącały pasażerów. Najwyraźniej wnętrze zbudowane było dla osób cieleśnie skromniejszych.


środa, 6 marca 2024

Melancholia?

 

    Miasto smutne, zgaszone, wciąż napiętnowane liszajami z dawno minionej wojny. Szczerzą się zęby z wielkiej płyty – szczytowego osiągnięcia peerelu. Nawet wierzby płaczą, bo nie ma im kto sukienek porównać od dołu i stoją obszarpane jak niechciane dzieci na skrajach dróg, tuż za krawężnikami. Rekultywowane wysypiska śmieci kuszą wrony, kołujące nad nimi i pamiętające wciąż, że to była jedna z większych stołówek w okolicy. W lustrach polerowanego kamienia odbija się granatowo-szare niebo.


    Rosnąca na skrzyżowaniu daglezja monitoruje poziom smogu i z obrzydzeniem odchyla się w stronę Rzeki – burej, bo niosącej wiosenne śmieci z gór. Jakaś parka zgodnie przebiega skrzyżowanie ignorując kolor świateł i śledzi mnie wytrwale, więc przyspieszam nasłuchując, czy wystarczy im kondycji i uporu. Wreszcie spokój. Narcyzy kolonizują trawnik, na którym wcześniej rozpanoszyły się krokusy i nawet psie szczyny im nie przeszkadzają w natarciu. Mijam kobietę w czerni poszukującej w niej głębi, która zdoła ją wyszczuplić, lecz nadal bez sukcesów, choć ledwie ją widać na asfaltowym chodniku. Dumam nad istotą żywopłotu osłoniętego z jednej strony ścianą z kamienia, a z drugiej słomianką. Żywopłot przycięty jest tak równiutko do słomianki, że widać go jedynie z góry. Albo zza muru.


    - Napalm, to defoliant do tępienia palm?

    - A w dwujęzycznych szkołach świeżo przyjętym uczniom rozdwaja się języki? Jak wężom?

wtorek, 5 marca 2024

Parę widowiskowych postaci.

 

    Okazałe dziewczę wbiło dolne cztery siódme wysokości własnej w coś przeraźliwie naciągliwego w kolorze świeżego mięsa. Być może manifestowało zdrowe odżywianie tym, co od wieków było dla ludzkości naturalnym pożywieniem, a może demonstrowało jak wygląda młodziutka szyneczka/golonka po obdarciu ze skóry.


    W autobusie rosły murzyn usiłował wtopić się w skarlałe otoczenie, jednak bezskutecznie. Czarne włosy ciemniejsze były od czarnej twarzy, ale słuchawki okalające tę podwójną czerń były jeszcze czarniejsze. Nie podejrzewałem nawet, że czerń można stopniować. Skupiłem wzrok na łysolu zbudowanym zdecydowanie więcej niż dobrze. Łeb miał stłuszczony i pomarszczony tak, jakby jego mózg wylał się przez nozdrza i postanowił pospacerować z drugiej niż zwykle strony czaszki. Jakieś myśli się tam kłębiły, jednak nie podjąłem się psychoanalizy z obawy o całość członków.


    Kret na Krecie przepadłby z kretesem. A w kretonie wyglądałby jak kretyn.

niedziela, 3 marca 2024

Dla odmiany.

 

    Dzień zajrzał mi w oczy, oślepiając nisko wiszącym słońcem i skłonił do spaceru. Czyli – jak zwykle, bez większych wodotrysków. Ponieważ dzień jednak jest wolny, to zrezygnowałem z kapoty i poszedłem mniej spiesznie (żeby nie powiedzieć powoli), nie tam, gdzie zwykłem chodzić. Więc – do parku, sprawdzić, czy wiosna, to zaledwie mrzonka, czy też coś drgnęło w delikatnej materii. I drgnęło. Kowaliki buszują po lipach szukając robali, w trawie pierwsze fiołki i zawilce dołączyły do stokrotek, przetacznik kwitnie niebieskooko w świeżutkiej zieleni, na głogach, tarninach i mirabelach pojawiają się listki, a forsycje jawnie pożółkły nie oglądając się na nic. Kaczki zajmują się kaczymi sprawami, a wysoko w gałęziach drzew coś rechocze niezbyt uprzejmie. Całe stada „sapiechów” biegają w kółko, sapiąc i dysząc z wysiłku, mamusie kołują wózeczkami szukając ciepła, słońca i odrobiny spokoju. Kałuże wylegują się pośród błot wyciśniętych w gruncie wielkimi kołami traktorów.


    - Żłobek, to mały żłób?

sobota, 2 marca 2024

Miraże.

 

    Pani w czerni z odsłoniętymi kostkami otoczyła się aureolą aromatu, przez który ciężko będzie się przedrzeć tak insektom, jak i amatorom niezobowiązującej gawędy. Musiało trafić na wyjątkowo roztargnioną jednostkę, skoro potrafiła porzucić na przystanku świeże bułki, paczkę kabanosów i ze dwa inne zawiniątka. Gdzieś między dworcem, a galerią handlową dziewczęta trwonią alternatywną urodę w tak wulgarnych pozach i słowach, że zerknąć bez grymasu było naprawdę trudno.


    Pierwsze odkryte pępki penetrują świat zerkając filuternie wypychane wtłaczanym bezwstydnie śmieciem z fast foodowej tuczarni. Jakiś pan kupił sobie zbyt drogie autko, bo zabrakło mu na skarpety. Żuł gumę trzymając jedną dłoń w kieszeni. Z drugiej kieszeni nonszalancko zwisała mu smycz, jeśli smycze stać na nonszalancję. Jeśli jednak na jej końcu był mały, nomen-omen kieszonkowy piesek, to ręka zanurzona w kieszeni mogła dostarczać mu pieszczot, czy podniet adekwatnie do nastroju nosiciela, jednak to już wyłącznie moja fantastyczna nadinterpretacja.


    Młody gość ze skłonnością (niedopowiedzenie), biegł, że się tak nieprecyzyjnie wyrażę, lecz ów bieg był bardziej ideą, niż ideałem. Mimo wszystko to i owo, nie wyłączając biustu podrygiwało rytmicznie, a gabaryt przesuwał się ruchem rozpaczliwie jednostajnym. Z osiedlowego rozlewiska para łabędzi przegnała stacjonujące tam kaczki, by bez skrępowania oddać się miłosnym uniesieniom, a ja wypatrywałem w trzcinach podgardli pelikanów, a ponad gładką tonią hipopotamich oczu.

piątek, 1 marca 2024

O ktosiach i ciele w detalu.

    Ktoś dolał do ciemności mnóstwo mokrego dymu. Aż się latarnie zaczęły dławić, a samochody wynurzały się z bezkresu, jakby trafiały tu z innego świata. W takich warunkach łatwo przegapić stodołę, albo i autobus.


    Pani gromadząca urodę od dziesięcioleci, mimo chłodu i wilgoci postanowiła pochwalić się częścią zbiorów i upublicznić fragmenty ciała między króciutką spódniczką, a długimi kozakami. Nie wiadomo, czy udało się oszołomić tego, w którego celowała, by widokiem rzucić go na kolana. Może ciut za późno zdobyła się na odwagę? Na przystankach panowie poprawiają garderobę na wysokości pasa, a panie sięgają nieco wyżej. Od razu widać gdzie kogo uwiera życie. Pod murem, za którym powinno mieszkać miłosierdzie kruszeje martwy gołąb. W nagich koronach drzew sikorki namawiają się na radosne figle. Na bulwarze kwitną krokusy-albinosy. A na ławce wywrócone na lewą stronę dżinsy kolejny dzień chłoną wilgoć. Czyżby ktoś rozebrał się, wszedł do Rzeki umyć nogi i nie wrócił? Zabłądził, czy utonął?