piątek, 28 lutego 2025

Klasa klaszcze, klej się leje, biorąc kleszcza w kleszcze.

     W Mieście tramwaje mijają się i wiją, jak rosówki w pudełku wędkarza. W odległych od siebie miejscach zauważam napis Sto2. Bardzo stylowy. I przypominam sobie, że w innych punktach widziałem graffiti =032! – nieco mniej szykowne, ale też eleganckie.


    Budowlaniec o grzywce w żółciach i zieleniach odymia czekających na tramwaj, więc ukąszenie komara nam niestraszne. Noszący doświadczenie przynajmniej sześćdziesięciu wiosen chłop oddaj esie bez reszty lekturze Gray’a w wersji papierowej. Wygląda, że pochłonęło go bez reszty, bo zewnętrze nie ma do niego dostępu.


    Czasy się zmieniają. Na przystanku obserwuję kobietę-boję bez skrępowania penetrującą dłonią pośladki swojego faceta, który najwyraźniej uwielbia molestowanko w miejscu publicznym. A na czerwonym świetle przechodzą przez zatłoczone jezdnie siwe łby, nie mające już ikry, by ewentualnie uskoczyć przed zderzakami.


    W parku zakwitły krokusy – chwilowo tylko żółte, jakby te były odważniejsze od fioletowych. Patrzę na nastolatki zmęczone życiem i nieodmiennie jestem zdumiony.

czwartek, 27 lutego 2025

Kilogram metra waży kilometr?

 

    Ze zdumieniem oglądam wnętrze sklepu – calutkie różowe i kudłate. Futerko wypełnia ściany i sufit, a nawet meble. Czym się tam handluje – nie zdążyłem zauważyć z wrażenia. Bezwstydnie podsłuchuję rozmowę nastolatek „nawet nie wiem, od jakiej liczby zaczyna się ‘dużo’…” Ja też…


    Do autobusu wsiada aromatyzowany bezdomnością gość i zajmuje nieproporcjonalnie dużo miejsca do wątłej postury. Dziewczyna z pomalowaną (flamastrami?) buzią, jakieś minispódniczki, glonojad o pupie tak okrągłej, jakby misternie rzeźbionej, miliard rozmów telefonicznych, w których nie chcę brać udziału – tłok, smród i hałas. Plus niekończące się korki.


    Bo nie wiem, czy wspominałem – droga do domu była ongiś jednopasmowa i zakorkowana na amen. Dlatego rajcy postanowili zaradzić. I wybudowali równolegle do starej nową drogę. Też po jednym pasie ruchu. Chyba gorszą, bo brakuje jej zjazdów w osiedle. Ta nowa, to przelotowa, a ta stara, to osiedlowa. Teraz buduje się trzecia droga, też po pasie w obie strony – dla autobusów. Problem polega na tym, że pętla nie ma wyjazdu, a zlokalizowana jest dwa przystanki przed końcem trasy miejskiej i sześć przed końcem trasy podmiejskiej. Mało tego – teraz kładziony jest asfalt, malowane pasy itd. elementy wykończenia. A za chwilę (to jest zanim uruchomią bus pas) zamkną tę drogę, żeby wszystko zerwać i ułożyć tory… Hosanna! Takiej bzdury dawno nie widziałem!

Prasówka cd.

 

    Wiele informacji, które podają rosyjskie media, prawdopodobnie nie jest prawdziwych. Takie doniesienia mogą być elementem wojny informacyjnej ze strony Federacji Rosyjskiej.


    Od takiej (irytującej) informacji zaczyna się każdy artykuł dotyczący Rosji. Inne, dotyczące informacji przekazanych przez Ukrainę, USA, czy Wielką Brytanię nie mają podobnego zastrzeżenia.


    Zdumiewa mnie, bo przecież dziennikarze mogliby sprawdzać informacje, a nie przekazywać je bezrefleksyjnie i naklejać nalepkę, że to wszystko blaga. I skąd wiara, że jedni kłamią, a inni, to samiusieńką prawdę głoszą?


    PS – nie pamiętam już gdzie wyczytałem, że dziennikarze są zwolnieni z rzetelności przekazu, co dyskwalifikuje ich wiarygodność.

Dwóch papieży (na papierze) pierze pierze w dobrej wierze.

 

    Biały pies, niczym zając-albinos pomknął między tuje i zniknął, mimo kontrastowego względem przedświtu umaszczenia.


    Mała Budda, uwikłana w problemy wirtualnego świata żuła gumę cokolwiek nerwowo. Może było to spowodowane skórzanym obuwiem w rozmiarze sugerującym, że pożyczyła je od małoletniej córki. Monitor autobusowy namawia mnie na szczepienie przeciw grypie, co wyzwala we mnie kilka pytań. Tak szybko opracowano szczepionkę? A badania kliniczne, które ciągną się latami, a produkcja i rozprowadzanie także zajmują ładny kawałek czasu. Kiedy uwzględnić te fakty, oraz to, że każdego roku grypa mutuje, łatwo odkryć, że szczepienie może być tylko na wirusa, który dawno już nie fruwa w powietrzu. A osłabiać organizm daremnie, to rodzaj samobójstwa. Więc nie – dziękuję. Nie zaszczepię się na archaiczną grypę.


    Wątłe chłopię o bladziutkiej cerze otuliło twarz zwojami szalika, że tylko czubek nosa wystawał i oczyska, a na to wszystko kurtka zapięta po kres suwaka i dwa kaptury. Temperatura była dodatnia i to dwucyfrowo. Patrzyłem również na dziewczę nastoletnie, które miało tak wydatne kości policzkowe, jakby ktoś tam wszczepił połówki moreli.

środa, 26 lutego 2025

Perwersja w wersji wersu wiersza.

 

    Z rozmachem zbudowany gość siada półgębkiem na krzesełku tramwajowym, bo więcej nie jest w stanie zmieścić na nim i pokrzepia się bułeczką wielkości dużego talerza. Jakiś Kozak realizuje się, oszałamiając zaspaną publikę ukraińską muzyką rockową. Kanarzyce grzeją łapki zanim przystąpią do koszenia. Nad niegdysiejszym dworcem PKS płonie niebo, ujawniając gęstość chmur podróżujących bez pośpiechu.


    Długonogie dziewczątko kłusuje sadząc wielkie susy, by dogonić autobus, a pękaty plecak w niczym mu nie przeszkadza. Na placyku obciążonym pomnikiem Kopernika dostrzegam lipę wystrzyżoną na żydowski lichtarz – wygląda, jakby umarła tej zimy. W tramwaju kobiety o starannie wyczesanych włosach zrezygnowały z czapek, żeby ich nie elektryzować. Na ich tle brodacze wyglądają na buszmenów, którym zbyt długo przyszło omijać cywilizację, a nawet zwykłe lusterko. Emerytowany dżokej rączo mija jadalny kasztan, w którego koronie umościł się bluszcz, więc drzewko wygląda na zimozielone.

wtorek, 25 lutego 2025

Taran z tarantulą zatarasował taras.

 

    Kosom jakoś radośnie, więc bawią się w chowanego i rechocą w ciemnościach. Wróble i mazurki uwijają się w gęstwinach żywopłotów, budując dom dla przyszłej pani. Śpiąca dziewczyna oddechem zaparowała okno tak, że muszę korzystać z sąsiedniego. Na miejskiej fosie chudy lód, wystarcza kaczkom i gołębiom do dreptania tam, gdzie dzieci sypią im okruszki.


    A kiedy wreszcie zaświeciło słońce i zaczęło od niechcenia lizać liszaje na zabytkowych murach – dostrzegam żółtego, rozchybotanego motyla, kołującego do niewidzialnego celu. Po nim nadszedł elegancko ubrany (i czysty) facet i uwolnił z żółtego kontenera na śmieci czerwony balonik-serduszko wypełniony helem. Balon błyskawicznie skorzystał z okazji i dostojnie, bez cienia paniki oddalił się, a pan w tym czasie sięgał na dno kontenera, by pochwycić niewielki łup.

Antybajka o śpioszku.

 

    Spałem sobie spokojnie, śniąc sny o nagich księżniczkach na białym koniu, które dla mnie pokonywały niebotyczne, szklane szczyty i smoki magiczne jak cholera, żeby w końcu obudzić mnie pocałunkiem po stuletnim śnie. Wiadoma ekscytacja sięgnęła oczywiście przyrodzenia, które sterczało spod piernatów jak halabarda, gdy poczułem narastający ból jąder i wilgoć na policzku sugerującą, że sny się ziszczają.


    Otworzyłem ślepia. Nade mną pochylała się istota królewska, doskonale naga (nie licząc korony z kruszcu tak szlachetnego, że wszelkie gnidy wstrzymywały oddech), oraz biały rumak płci żeńskiej, przysiągłby, że kpiący ze mnie i puszczający ku mnie oczko UMALOWANYMI RZĘSAMI.


    - Świntuszek – zadrwiła ze mnie księżniczka, wciąż trzymając mnie za jądra – to tak wita się wybawicielkę?


    - Cóż – napocząłem konwersację niezbyt elokwentnie – sto lat snu potrafi wyzwolić różne takie, a pani trafiła na chwilę, kiedy właśnie


    - Dobra, dobra, oszczędź nam szczegółów, gdyż żadna kobieta biegłością w tej kwestii chwalić się nie chce. A czemuś goły?


    - Pani kładłaby się spać odziana, żeby przez stulecie gniotła ją gumka w strefie bikini? - poczułem się nieco urażony, co obie wyczuły. Klaczka mnie polizała na pocieszenie, a księżniczce rączka drwala osłabła i jądra poczuły ulgę, choć prącie sterczało sztywniej od masztu.


    - Po stu latach, toś praktycznie prawiczek. Któryż z mężczyzn wytrzymałby bez kobiety tak długo?


    - No właśnie – zacząłem nieświadomie użalać się nad własnym losem.


    - Więc chyba nam nie odmówisz? - zarówno księżniczka, jak i kobyła bajdewindem obracały się stając pod wiatr.


    Na pierwszy ogień poszła klacz. Cóż robić – słowo się rzekło, a kobyłka… niczego sobie...


    PS. Księżniczka (z wypiętą pięknie pupką wystrojoną na tę chwilę w koronę) w tym czasie bezwstydnie studiowała stertę listów od moich fanek. Przez sto lat nazbierało się tego trochę, a w każdym liście autorka obiecywała mnie-niewinnie-śpiącemu taką gimnastykę i cuda, jakie nie śniły się panom Boccaccio, de Sade i Rasputinowi razem wziętym.

sobota, 22 lutego 2025

Prasówka cd.

 

1. Jakiś głupi chyba jestem.

    „Anglojęzyczny tytuł polskiego serialu LADY LOVE brzmi X-rated quinn”

Co ze mną jest nie w porządku?


2. Śmierć – nalepka, albo więzienie.

    Zgodnie z nowymi przepisami, wezwanie na wojnę dostarczy urzędnik, albo policjant, a jak nie zastanie delikwenta, to przyklei papier do drzwi, albo czegokolwiek i uzna, że skutecznie dostarczył. A jak znajdziesz nalepkę, to albo się dasz zabić, albo pójdziesz do paki.


3. Stare-nowe.

    Pan, od lat czujący się panią nagle otrzymał paszport, w którym płeć z jaką przyszedł na świat została mu wpisana do dokumentu, zgodnie z wprowadzoną właśnie w USA „obroną kobiet przed ekstremizmem ideologii gender i przywrócenie biologicznej prawdy w rządzie federalnym” – piękne! Bo w rozporządzeniu uznano, że są dwie płcie. I nie podlegają „wyborom”, czy „uznaniowości”.


4. Nietoperze się nie poddają.

    Przynajmniej, te chińskie. Skoro ludzkość z trudem przełknęła zupę z nietoperza i zapadła na covid 19 ciągnący się aż do dwudziestego czwartego roku, badanie owych ssaków stało się modne niczym czytanie horrorów. I cóż. Nietoperze okazały się być nosicielami innego koronawirusa i tylko czekają na głodnego chińczyka, żeby na umęczyć na śmierć, albo przynajmniej na kolejne pięć lat. Niepokoi, bo tuż obok znajduję artykuł dotyczący rosnącej skali zakrzepicy. Szuka się przyczyn i znajduje wszędzie, byle tylko z dala od wciąż nie do końca przebadanych szczepionek.


5. Samoobsługa.

    Na komisariat w Ostrołęce podjechał zawodowy kierowca, chcący przetestować się alkomatem. Zawodowo zaparkował, wkroczył i poprosił. Badanie wykazało dwa promile, więc pana i jego karocę zatrzymano. Grozi mu trzy lata, więc samochodem ktoś musi się zaopiekować. Fachura mógł się sam aresztować, żeby nie nękać służb mundurowych na trzeciej zmianie, ale być może procenty zaburzyły mu jasność widzenia.


6. Prawo własności.

    To już szczyt bezczelności. Pan Musk chce odzyskać szczątki rakiety, która spadła w Polsce. Dlaczego z urzędu nie ściga go prokurator za poważne wykroczenia – narażenie życia i zdrowia Polaków, ich mienia i środowiska? A gdyby tak toto spadło na Wawel, albo klasztor częstochowski i roz… zniszczyło święte dla Polaków symbole? Albo pozabijało przedszkolaków na wycieczce, czy turystów popijających piwko w kawiarnianych ogródkach? Jak staruszka ukradnie z głodu bułkę, to brygada Anty rozpoczyna polowanie z nagonką, a tu?


7. Ciekawość badacza.

    Amerykański badacz, hobbystycznie pisarz SF odkrył, że zderzenie z czarną dziurą byłoby dla człowieka tragiczne, nawet, gdyby ta dziura miała rozmiar atomu. Mogłaby rozszarpać mózg tak szybko, że ten nawet nie zorientowałby się, że brakuje mu większości klepek. Nic tak szybko nie zabija, jak czarna dziura – teraz będzie nowe Złe Mzimu do straszenia niegrzecznych dzieci.


8. Spryciarz!

    Porwał ze sklepu karton wódeczki, a kiedy usiłował zatrzymać go pracownik – złamał mu nogę. Potem było już łatwo uciec. Wartość łupu policja zapisała jako „ponad pół tysiąca złotych”. Lepiej brzmi niż marne pięć setek. Sądząc po kwocie, to chyba nie był koneser koniaczku, whisky, czy brandy. Albo bardzo podłego gatunku.


9. Sport

    W ramach walki z bylejakością i w trosce o własną kulturę poszedłem wczoraj do teatru komedii na sztukę Szalone Nożyczki. W ramach spektaklu pojwiły się subtelne żarty z popularnego parę lat temu skoczka. Aktor dzwonił do związku narciarskiego, czy jakiejś prasy sportowej, żeby na naszego bohatera narodowego nie mówić Orzeł-Z-Wisły, bo on wcale Zwisły nie jest. I gorszące jest publicznie gadać, że „przeleciał mamuta”. A dzisiaj czytam, że grająca w barwach FC Barcelona Polka – Ewa Pajor „zabawiła się z rywalkami” I to w trakcie meczu… Naprawdę?


10 Antyreklama.

    W 2024 roku Główny Inspektorat Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych przeprowadził kontrolę niemal siedemdziesięciu tysięcy partii importowanych do Polski towarów. W przypadku wykrycia niezgodności wydawano decyzje odmowne. Najczęściej bo 195 razy partie towarów wracały na Ukrainę (161 negatywnych decyzji i 195 partii towarów), z powodów, o jakich szumnie było w mediach. Drugie miejsce po cichutku zajęły Chiny – aż szesnaście „zwrotek”! Potem Wielka Brytania – 14 i Serbia 13. Reszta, to już detal. Rok wcześniej decyzji odmownych dla Naszych Nowych Braci było 253. Najwyraźniej traktują nas jak świnie i nic się nie uczą.

Szyba w szybie szybuje szybko.

 

    Starszy pan meandruje wokół przystankowej wiaty usiłując zamrozić butelkę wody mineralnej transportowaną pod pachą. Samoloty wspinają się ponad niknące w mroku chmury. Nad Rudą Kobrą stanął Pinczer Szorstkowłosy regularnie raczący się wydzieliną nosową, a Kobra tylko zaciskała pobladłe palce na torebce. Śpiąca Królewna spała cicho i bezwonnie, Tańczący Z Mięsem krztusił się od kaszlu. Patrzę ja i Gadułka siedząca kilka rzędów bliżej końca autobusu. Kloszard żyjący życiem poza systemem wybiega z autobusu, żeby złapać wcześniejszy, a kiedy się nie udaje – wraca.


    Nastolatka z szerokim uśmiechem profilowanym metalowym aparatem słucha opowieści koleżanek. Przesiadam się na tramwaj, który jedzie, jakby się skradał w nieznanym terenie. Kobiety o dobrze schłodzonej urodzie siedzą na przemian z facetami raczącymi się napojami energetycznymi. Bulwarowi biegacze poprawiają trykoty w oczekiwaniu na przychylność sygnalizacji świetlnej. Zakonnice, nie wiedzieć kiedy odświeżyły mur klasztorny, zbezczeszczony wulgaryzmami i innymi herezjami (w tym jedną morsem). Krukowate obsiadły Miasto gęściej niż pryszcze nastoletnie pyszczki.

piątek, 21 lutego 2025

Sara w todze w Saratodze.

 

    Zerkam na ludzkie kończyny, początkowo bezmyślnie – ot tak, snując się oczami po granicach widzialności i zauważam, że generalnie – kobiety siadają tak, żeby trzymać kolana razem, bez względu, czy wybrały spódnice, czy spodnie. Faceci (również bezwzględnie) siadali tak, żeby kolana się nie spotkały nawet przypadkiem. Przypadkiem spostrzeżenie obala tezę, że jesteśmy tacy sami. I pewnie byłbym wydrążył temat, gdyby ktoś nie zapowietrzył wnętrza gazami pochodzącymi z przemiany materii.


    Na młodym, ledwie czterometrowym dębie czerwonolistnym zimuje porzucone gniazdo. W płytkich zakolach Rzeki czają się pola lodowe, a ja na trawniku znajduję rozbitą i pustą skorupę szczeżui. Kto mógł ją wyżreć? Dwóch strażników miejskich otuliło kocem termicznym kloszarda zamieszkującego zamurowany portal na rogu ulicy. Przydeptując butami rogi starają się utrzymać gościa przy życiu, bez kontaktu z wonią ulotnego żywota i oczekują na transport.

czwartek, 20 lutego 2025

Prasówka cd.

 

    Emocjonalna sprawa, bo trafiła mnie na czczo, a wtedy człowiek mniej statecznie reaguje.


    Na portalu fałszywie polskim podano liczby służb granicznych za ubiegły rok i okazało się, że granicę kozacką Kozacy przekroczyli osiem koma siedem miliona razy w roku 2024, co świadczyć miało o zmniejszonym o 4 % natężeniu względem roku 2023. Jeśli uwzględni się informację, że w roku ubiegłym osiadło w Polsce mniej niż milion Kozaków, a w roku 2023 milion sto tysięcy przedstawicieli zbawicieli Europy.


    Skoro mieszkało ich mniej, to nic dziwnego, że turystyka „siadła”. Ale!


    Nie wnikając w szczegóły, wygląda, że KAŻDY UCIEKINIER WRACAŁ TAM ŚREDNIO 10 RAZY W ROKU! Więc jak to jest? Jest tam ta wojna, czy nie? A może sprytny Kozak mieszka jednak tam, a tu przyjeżdża, żeby zainkasować to, co głupi sąsiad oferuje mu w gratisie. No, chyba, że Kozacy przyjeżdżają tu „na zmiany”, żeby każdy zaznał miesiąca świętego spokoju.

Prze Ra-żona – Trwa poród naturalny żony boga Ra.

 

    W tramwaju cuchnęło. Smród zniszczonego nieumiejętnym używaniem psującego się ciała opanował wnętrze niepodzielnie. I niewiele pomaga konstatacja, że podczas mrozów bezdomni szukają ciepła właśnie w pojazdach komunikacji zbiorowej. Za darmo można się przespać w cieple. A jak złapią, to wystarczy przesiąść się do innego pojazdu. Przecie nie zamkną, bo wtedy będą musieli jeszcze nakarmić, a kto wie, czy nie odziać, umyć i wyleczyć.


    Chodniki pobielone solą i piaskiem spłowiały i wyglądają nienaturalnie. Udają skostniałe? Psy po nich biegają i nawet nie usiłują robić tego na paluszkach, więc aż tak źle chyba nie jest.

środa, 19 lutego 2025

Narzeczeni na życzenie życzliwych rzeczników.

    Śmieciarki drżącymi światłami sygnalizują swoją obecność. Niewidomy bard wraca skądś po nocy, która (oby) nie minęła nadaremnie. Starsza pani bombarduje skupisko kolorowych kul na ekranie telefonu i pochłonięta jest grą bez reszty. Wysiadam i spotykam kobietę o mięsistych powiekach! Nie dostrzega dyszącego z wysiłku komina elektrociepłowni.


    Dzień kobiet masywnych. Takich, które gdy już siądą, to ich byle zefirek nie zdmuchnie, a do opisu nóg, nie wystarczy słowo „udko”, a „udziec” zabrzmi solidną pewnością, że użyte zostało jak najbardziej zasadnie.

wtorek, 18 lutego 2025

Szlachcic, staropolski rzeźnik, specjalista od uboju.

 

    Osiedlowe latarnie, jak pomarańczowe księżyce ogrzewają skostniałe parkingi. Pani o buzi wyglądającej jak krucha filiżanka niewzruszenie patrzy w ciemność, oczami płynąc po perspektywie szyn. Kiedy jednak nadjeżdża tramwaj – nie wsiada. Wewnątrz siedzi dziewczę z naręczem orchidei, ochraniając bukiet ramionami, żeby nie zmarzły. Kobiety w pikowanych płaszczach wyglądają, jakby pływały na materacach, albo stanowią maskotkę Michellina. Czapla znajduje płyciznę dwa kroki od brzegu. Kostnieje w kosmicznym bezruchu i przypomina brudną górę lodową chłodno czekającą na Titanica. Młoda pani wsiadając uśmiecha się do psa, ten jednak ją ignoruje, zajęty chwilowym tumiwisizmem. Dopiero parę przystanków dalej poprowadzi niewidomego w im wiadome miejsce.

poniedziałek, 17 lutego 2025

Optyka praktyczna.

 

    Ilekroć wchodziłem do kuchni, czekając, aż zagotuje się woda, czy obeschną talerze, gapiłem się bezmyślnie w okno. Między dwu-trzy kondygnacyjnymi budynkami mieścił się plac zabaw dla najmłodszych dzieci – piaskownica, zjeżdżalnia, parę koników na sprężynach i huśtawki. Wystarczyło, że deszcz nie zacinał, żeby był pełen radości i gwaru.



    Uśmiechałem się patrząc, jak maluszki bawią się w berka, albo przepychając się zjeżdżają ze zjeżdżalni. Któregoś razu jakiś ruch mignął mi w oczach i podniosłem wzrok. Naprzeciw, w kuchni piękna kobieta o długich i gęstych włosach koloru dojrzałych kasztanów przygotowywała posiłek. Zbudowana odrobinę mocniej niż dostatnio krzątała się zachwycając mnie od pierwszego wejrzenia, które zgasło dopiero, kiedy wyszła z kuchni. Od tamtej pory, już wchodząc do kuchni wiedziałem, że nie powstrzymam oczu i będę musiał zerknąć w jej okna. W większym, lub mniejszym stopniu udawało się, ale nigdy na zewnątrz. Nieraz widziałem ja ubraną w płaszcz, ale choć drzwi jej klatki schodowej miałem na oku – nie udało mi się jej dostrzec.



    Któregoś razu zaczaiłem się nawet, ale choć spędziłem na ławce pół dnia, nie osiągnąłem nic. Zostawało tylko to okno, z którego korzystałem coraz zuchwalej. Fascynacja, czy może już obsesja? Zdawała się być delikatniejszą od choinkowych bombek. Nie wytrzymałem i pstryknąłem jej fotkę telefonem. Później, kiedy nieco ochłonąłem obejrzałem je już na większym ekranie laptopa. Powiększenie potwierdziło to, o czym i tak byłem przekonany. Była najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu widziałem. Po pierwszym przestępstwie przyszły kolejne. Zrezygnowałem ze zdjęć na rzecz krótkich filmów wideo. Móc obserwować jej ruch, to co innego, jak wyobrażać go sobie.



    Poczułem, że czas wyjawić swoje uczucia. Zamierzałem czekać do skutku. Stałem pod klatką schodową cały dzień. I nic. Ale gdy tylko zerknąłem przez okno – znów ją widziałem. Ubrałem się porządniej niż zwykle, ogoliłem, kupiłem nawet kwiat. Różę. Jedną, na niebosiężnej nodze. Skoro nie dało się na zewnątrz, to ja pójdę do niej. Do domu. Dwa, czy może trzy mieszkania na jednym poziomie, to nie mógł być problem, skoro wiedziałem, w którym oknie się pokazuje. Zadzwoniłem, choć kosztowało mnie to niemal całą odwagę.



    Drzwi otworzyła mi starsza pani… Sympatyczna, uśmiechnięta. Nawet ubrana była podobnie do podglądanej przeze mnie piękności. Mama? Babcia?



    - Dzień dobry – powiedziała, uśmiechając się łagodnie – co pana sprowadza?



    - Dzień dobry – moje jąkanie nijak się miało do elokwencji starszej pani, ale postanowiłem wyznać wszystko, choćby w drzwiach – Ja… Jestem sąsiadem. Mieszkam po drugiej stronie placu zabaw.



    - Naprawdę – szczerze się zdumiała – to może wejdzie pan na kawkę i porozmawiamy chwilę? Dawno nie miałam gości.



    - Jak to? - wyrwało mi się, ale zaraz się speszyłem. Co miałem powiedzieć? Że bywa u niej śliczna kobieta? Nawet w tej chwili gdzieś się pewnie kręci, bo trzeba mieć kosmicznego pecha, żeby wyszła, gdy ja zbiegałem po schodach, a później już bym ją widział.



    Staruszka zignorowała mój wyskok i już dreptała w stronę kuchni.



    - Proszę zamknąć drzwi – powiedziała – a ja już nastawiam wodę. Kawa czarna?



    A kiedy kiwnąłem głową, jej twarz pojaśniała.



    - Zawsze poznam, kto jaką pija.



    W kuchni, prócz niej nie było nikogo.



    - Przez okno zdawało mi się, że u pani w kuchni kręci się młoda rudowłosa kobieta… - zagaiłem ostrożnie.



    - Młoda? I u mnie? – pozwoliła sobie na sarkazm.



    - Raczej nie zdawało mi się… - bąknąłem, choć przekonanie wietrzało we mnie z każdą chwilą. Omamy mam, czy co?



    - Chyba pora odwiedzić okulistę młody człowieku – zaśmiała się bez złośliwości – Nie wiem, co pan widział, ale u mnie nie bywa nikt od dobrych kilku lat. Dla towarzystwa chodzę po lekarzach, czy sklepach. A jak już nigdzie nie uda się pogadać, to przysiadam na ławeczce i patrzę na dzieciaczki. Samotność to straszna choroba… Czyżby i panu doskwierała?



    - Nnnnie – wydukałem – ale wie pani co? Przyznam się od razu. Jestem zwykła świnia, ale w pani oknie widziałem kobietę i przyszedłem tu, żeby ją poznać. Zrobiłem jej zdjęcie… Przepraszam….



    - Pokaż no, to zdjęcie – pani najwyraźniej nie zamierzała kończyć rozmowy z powodu afrontu, a kiedy je obejrzała, zaczęła kręcić głową – no, no, no… Coś takiego…. W życiu bym nie podejrzewała… Proszę wypić kawę, a teraz ja coś pokażę panu!



    Była z siebie najwyraźniej dumna i podreptała do sąsiedniego pokoju, robiąc straszny rozgardiasz.



- Gdzie to jest – mruczała, przewracając książki, czy inne papierzyska – O! Mam!



    Wróciła do mnie niosąc w objęciach stary, zakurzony album. A potem otworzyła go i wertowała nerwowo, najwyraźniej wiedząc, czego szuka.



    - Proszę! - Postukała palcem w fotkę. Była czarno-biała, ale… Od pierwszego spojrzenia poznałem moją śliczna panią. - To ja, zanim poznałam męża, świeć panie nad jego duszą. Złoty był człowiek, ale chorowity nad miarę. Dopóki żył, nie znałam samotności, ni smutku. A teraz?



    Rozczuliło ją kompletnie, a ja powoli kartkowałem album. Ona. Niemal na każdym zdjęciu. Jak nie sama to z jakimś mężczyzną. Nigdy z dzieckiem. Kręciłem głową jak ona przed chwilą, a później odszukałem w telefonie inne jej zdjęcia i filmy. Oglądała i płakała. Wpiła mi się ręką w ramię i nie puszczała. Bałem się, że padnie na zawał.



    - Jeśli pani chce – szepnąłem – Jeśli, to pójdę teraz do domu i nagram kolejny film. A potem wrócę do pani. Dobrze?



    - Dobrze – spazm rozdarł zbełtany spokój – Zrób i przyjdź, będę czekała.



    Pognałem do domu i wpadłem do kuchni. Stała w oknie i gdy tylko mnie zobaczyła pomachała ręką. Kiwnąłem głową i wycelowałem obiektyw w jej okno. Starsza pani pomachała mi raz jeszcze i zaczęła tańczyć… Gdy się zmęczyła, podeszła do okna i otworzyła je na oścież, wpuszczając świeże powietrze. Kręciłem dalej.



    Gdy do niej wróciłem była zaróżowiona z wysiłku, ale szczęśliwa i pełna emocji.



    - No już, pokazuj, co się nagrało – niecierpliwa jak nastolatka trącała mnie palcami i poprawiała okulary – nie grzeb się tak!



    Na filmie była zachwycająca. Uśmiechnięta, szczęśliwa. A przede mną siedziała kobieta ze łzami w oczach. Jeszcze raz mi to pokaż. Zaczęliśmy od początku, lecz tym razem oglądaliśmy już do końca. W chwili, kiedy otwierała okno, czar prysł. W otwartym oknie stała staruszka. Zupełnie tak, jakby szkło było pryzmatem, potrafiącym wyłuskać dawne czasy z teraźniejszości. Postanowiłem zrobić eksperyment. Wyjąłem okno z zawiasów, postawiłem je na podłodze. Z jednej strony oparłem o ścianę lustro, a z drugiej ustawiłem starszą panią. Lustro odbiło staruszkę. A sądziłem, że w nim będzie młoda. Zawiedliśmy się oboje. Pani objęła mnie mocno i szepnęła:



    - Dziękuję, że próbowałeś, ale to chyba na nic.



    Wstawiłem okno na miejsce i wróciłem do domu, obiecawszy uprzednio, że znowu zajrzę. I to wkrótce. W nocy nie mogłem spać. Dlaczego się nie udało? Gdzie był błąd? Noc minęła niepostrzeżenie, a ja wciąż zastanawiałem się, kręcąc kółka po mieszkaniu. Kiedy wszedłem do kuchni i rzuciłem okiem naprzeciw, dostrzegłem moją piękność tańczącą w kuchni. Obłęd. A może?



    - Tak! - wrzasnąłem i żaden Archimedes nie obwieszczał sukcesu równie emocjonalnie - To jest to!



    Zdjąłem okno kuchenne i wraz z nim pognałem do nadal tańczącej sąsiadki. Wszedłem jak do siebie, zgarnąłem lustro, zdjąłem jej okno i dołożyłem własne. A potem wyciągnąłem rękę, żeby podeszła bliżej i popatrzyła w lustro przez dwa okna. Jeśli w ogóle cuda się zdarzają, to zdarzył się właśnie wtedy. Z tafli lustra uśmiechała się najpiękniejsza kobieta na świecie!

niedziela, 16 lutego 2025

Prasówka cd

 

    Dziś wyjątkowo perfidnie - o tym, czego w niej nie ma.



    Jako koneser świeżych nowinek (świeżynek) zerkam niecierpliwie na jeden z portali (wystarcza na jeden, gdyż wszystkie piszą z grubsza to samo), oczekując nadejścia rewolucji. Bo, jak wszyscy doskonale wiedzą, od tygodnia, dla naszego dobra, do żywności oficjalnie można dodawać sproszkowane robale.



    Wreszcie! Mąka, jogurty, sery, słodycze… nie doczytałem czy do mięsa także, ale to już byłaby chyba perwersja, więc może powinienem powściągnąć oczekiwania. Światłe przywództwo narodu umożliwia nam wszystkim konsumpcję bez ograniczeń. Tak wielki zachwyt ogarnął kraj, że nikt słowa nie piśnie. A ja wypatruję reklam od producentów żywności:



    - JUŻ DZISIAJ I TYLKO U NAS! WYPRZEDZILIŚMY KONKURENCJĘ! SPRAWDŹ W NAJBLIŻSZYM, MARKOWYM SKLEPIE! PĄCZKI Z MĄCZNIKIEM MŁYNARKIEM! JOGURT Z MIELONYMI ŚWIERSZCZAMI, MĄKA – RARYTAS Z PLEŚNIAKOWCEM LŚNIĄCYM! PRZYJDŹ I SKOSZTUJ. NIEZAPOMNIANE WRAŻENIA, PROMOCJE CO KROK, NIE KAŻDY MOŻE POCHWALIĆ SIĘ DEGUSTACJĄ SERA Z DODATKIEM WĘDROWNEJ SZARAŃCZY! MOŻESZ ZASKOCZYĆ SĄSIADA I PRZYGOTOWAĆ MENU NA WIOSENNEGO GRILLA, ALBO ROMANTYCZNĄ KOLACJĘ Z SĄSIADKĄ!



    Zrównoważona, Bóg wie czym gospodarka żywieniowa przechodzi ze skali makro w mikro, bo tak łatwiej, bo odnawialne źródło pokarmu w ekologicznej produkcji wolnej od gazów cieplarnianych z tyłków insektów zbyt zajętych znalezieniem drogi na szczyt łańcucha pokarmowego, by pozwalać sobie przy tym na nieobyczajne pierdy dziurawiące atmosferę.



    A tymczasem – cisza. Nikt się nie chwali! Nie wierzę, że przedsiębiorczy naród już rok temu nie zaczął inwazji na ową niszę rynkową. Ale dlaczego nikt się tym nie chwali? Paradoks jakiś. Produkcją, a następnie zwalczaniem toksyn chwalą się wszyscy i są dumni z własnych osiągnięć, choćby były dopiero w powijakach, lecz tu? Kampanie wyborcze trwają i też nikt nie korzysta z możliwości wyprzedzenia konkurencji TAKĄ NOWINĄ.



    Może trzeba pójść do jakiegoś dyskontu i poszukać na opakowaniach żywności dumnej z dodatków tak wielkim wysiłkiem politycznym osiągniętej? Dlaczego zamiast napisać wołami na etykiecie: Tutaj, tutaj, tylko w tej paczce znajdziesz zmielone czerwce, Drobniutką czcionką, gdzieś na dnie instrukcji użytkowania produktu znajdziemy napis E-124, albo pąs R4, czy też pięknie brzmiącą KOSZENILĘ lub KARMIN, względnie (dla wytrawnych smakoszy) łacińską nazwę czegoś, co (jak się mi wydawało) nie po tym świecie pełza? Znów paradoks?



    Żeby teraz znaleźć wzbogacone tak udanie produkty spożywcze, ja słabowzroczny, muszę studiować etykiety nadwyrężając wzrok i cierpliwość. Dla mojego dobra panie, to trzeba było czcionką szesnaście, albo i lepiej! I nie, nie jestem szaradzistą, krzyżówek nie rozwiązuję, wolałbym w Polsce po polsku, otwarcie, a nie w jakimś martwym języku, którego w szkołach powszechnych nie nauczają.



    Głupie? No pewnie. Ja to sobie ponarzekam i jakoś znajdę wyczekiwane od dawna modyfikacje. Ale co mają zrobić alergicy? Uczuleni na chitynę, mogą doznać szoku, po zjedzeniu eklerki z bitą śmietaną… (ubitą razem z jakimiś skrzydlatymi stworami). A weganie? Ci dopiero mają dylemat. Narazić się religii i żreć te robale, udając, że nic się nie stało, bo toto zmielone na pył drobniejszy od kurzu? Czy może zwymiotować, kiedy organizm rozpozna pokarm odzwierzęcy?



    PS. Gdyby się okazało, że przegapiłem entuzjastyczne reklamy promujące takie żarcie – proszę o oświecenie. Dobra linka, to nawet z piekła może pochodzić!

sobota, 15 lutego 2025

W puszczę się wypuszczam.

 

    Młode słońce baraszkowało na skraju widnokręgu, a chmury, z ostrożności nieco się odsunęły i skupiły bliżej centrum. Niskopienny chłop przypominający wyglądem gipsowego skrzata wracał skądś wyraźnie zadowolony, że może rozprostować kości. Pochmurna kobieta wyprowadzała kiść sympatycznie wyglądających psów na poranną przebieżkę. Dziewczynka, gdy zorientowała się, że zamiast pod szlabanem może przemknąć obok mnie furtką – poderwała się do biegu z siatką zakupów na sobotnie śniadanie. Przy piekarni wróble prześcigały się w zlizywaniu dzióbkami lukru po pączkach z opróżnionych skrzynek.

piątek, 14 lutego 2025

Sklepał klepki w sklepie.

 

    Brunetka w czerniach i fioletach, napastowana wiatrem i chłodem minę miała taką, jakby podejmowała decyzję – śmiać się, czy płakać. I kubek termiczny nijak nie umiał jej pomóc. Na przystanku siedział chłop, czytający analogową książkę. Atmosferą nie przejmował się absolutnie, ale jak przewracał kartki dłońmi w rękawiczkach, tego nie wiem, bo autobus nie czekał na wyjaśnienie zagadki.


    Dostawczak wiozący „ekspertów w vendingu” mija mnie, po raz kolejny rozśmieszając. Przede mną siedzi pani z mizerniutkim końskim ogonem, który ledwie starczyłby na skromny pędzel do golenia. Pani podczytuje książkę z czytnika siedzącej obok niej okularnicy. Na zewnątrz ktoś niesie gazetę, inny katar. Bagaże pełne nadziei, czy rutyny – nieistotne. Luty otula ich wszystkich tym, co ma.


    Śpiąca Królewna w minispódniczce z grubej wełny zabezpieczyła przed chłodem głowę. Kaptur przewiązany mocno szalem, żeby nie spadł i nie schłodził snów. W cieple tak obszernego kaptura gotowe wylęgnąć się nieprzeliczalne mioty myśli niepokornych, a ja patrzyłem na to popadając w lekką niepewność termiczną. Obrączkowane mężatki karnie wędrują do swoich mozołów w trosce o rodzinny dobrobyt. Pani w czarnych rajtuzach siedzi na paluszkach, ściskając kolanami ulatniające się spomiędzy nóg ciepełko.


    Gotycka gejsza? A czemu nie? Dziś wszystko jest dozwolone, a mieszanie, nie tylko w głowach, to podstawa towarzyskich sukcesów. Pulchne dziewczę wspinało się na palce, żeby dosięgnąć ustami ust pyzatego chłopaka. Wyglądali jak dwie boje na wspólnej kotwicy. Na fosie leży zapomniany skrawek kry przypominającej kształtem wielką stopę. Stadko istot alternatywnie pięknych penetruje wnętrze studia tatuażu o wiele mówiącej nazwie – MAMA W SZOKU!


    Kobiety wystylizowane na mokre sny pedofila okupują okolice dworca i pobliskiej galerii handlowej. A mama gawędzi z córeczką w rozpiętej kurtce, pod którą skromnie objawia się coś na kształt skromnej haleczki mającej ukryć jedynie piersi, ale te… cóż… pojawią się za czas jakiś dopiero.

Kolejny pomysł z malarzem.

   

    Samotnie żyjący malarz, na trzy dni przed nowiem robi się nerwowy. Żre bez umiaru i śpi na zapas. A kiedy nadchodzi zmierzch – zaczyna malować. Impulsywnie, bez udziału świadomości. Nad ranem, kiedy na wpół żywy ze zmęczenia malarz ocieka wysiłkiem, pasją i wciąż mokrymi farbami – jego dzieła ożywają na kolejne trzy dni i schodzą z obrazu na podłogę pracowni. Maluje wciąż inną kobietę swojego życia i przez trzy dni jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. A potem, wymarzona dziewczyna wraca między ramy, przepełniona szczęściem, choć wie, że już nigdy nie wróci. Obrazy zawsze znajdują kupca, pozwalając załamanemu malarzowi dotrwać do kolejnego nowiu.

Komponowanie kompotu.

 

    Śnieg uwypuklił urodę suchych traw, rokitników i jałowców. Dziś, sądząc po śladach byłem czwarty na osiedlowej alejce. Drobna kobietka w crocsach prowokuje myśl, że nie było ją stać na buty adekwatne do pogody. Widziałem już taki przypadek, więc to nie mrzonka.


    Gadułka z czapką zaciągniętą do połowy oczu patroluje wnętrze autobusu, szukając pożywki dla słów, które dopiero mają powstać. Wokół obcy. Bardzo obcy i to w dużym stężeniu. W wątłym pasie zieleni umarł znak drogowy, choć miał po dwakroć ostrzegać przed nieznanym. Gawrony i zakonnice na śniegu wyglądają raczej złowieszczo. Może nawet nieczysto.

czwartek, 13 lutego 2025

Golarka goli goliznę nim go liznę.

 

    Jak poprawiać wiązanie butów, to koniecznie na jezdni. Niechby osiedlowej, ale jednak. W ciemnościach pokrzykiwały pociągi donikąd, w autobusie pachniały kobiety. Pani wyrośnięta ponad miarę miota się, plecakiem wycierając mi widok sprzed nosa, a kiedy siada, to niemal na kolanach Czarnuszki O Chudych Nóżkach.


    Po przystankach walają się porzucone hulajnogi, puszki po piwie (w czerni, więc mocne), niedojedzone resztki czekają na gawrony i kawki, które za chwilę nadlecą całą chmarą. Starsza pani drepce, kręcąc ósemki i popijając coś z dużego termosu w kolorze khaki. Znienacka dostrzegam moją Wróżbę Na Dobry Dzień – idzie nie tam, gdzie chciałbym, więc chyba teraz komu innemu uśmiecha poranki… Szkoda. A wszystko to, zanim dzwony ogłoszą Bogu pobudkę.

środa, 12 lutego 2025

Ma żonka ma żonkila.

 

    Księżyc przez nocy wygryzał z nieba gwiazdy i w przedświcie był już tak tłusty, że ciężko wisiał nad osiedlem. Nie powiem, że szukał miejsca, by wydalić, bo jeszcze komuś popsuję smak, więc powiem tylko, że czółko miał rozgrzane i świecące z wysiłku.


    Pani w czerwonym płaszczu miała bardzo małe stopy, a w łydkach rozbudowana była tak bardzo, że jedno i drugie miało podobny rozmiar. Co dziwniejsze, nie wydawała się otyłą, jak ta niziutka obok, dla której lepszym określeniem niż „masa” była „wyporność”.


    Wymyślam streszczenie bajki w odcieniu noir – modnym obecnie nie tylko w garderobie, ale i literaturze. Bajka jest wątpliwa moralnie, więc komu w duszy gra niewinność, niech ominie bieżący akapit dla spokoju sumienia. Smok, gustujący (niestety platonicznie) w dziewicach saute cierpi wielki głód, prowadzący ku niechybnej śmierci, gdyż dziewczęta zrzucają cnotę szybciej, niż utracjusz majątek w Monte Carlo i zanim bydlę oślini się i ruszy do biesiady, jest już „po ptokach”.


    Mijam młodą mamę tak piękną, że na jej widok nawet wrona dyszkantem zawodzi psalmy pochwalne. Potem dostrzegam polarną pannę młodą. Spod białego płaszcza wystają tiule gęste i niewinne, biała czapka z gęstym futrem udaje czepek, a botki równie białe i kosmate nijak nie wyglądają na pantofelki Kopciuszka uciekającego z balu. Panią eskortuje drużba, głównie męska, stanowiąca być może wsparcie, w przypadku łowów na niedźwiedzie, czy morsy.