Ilekroć
wchodziłem do kuchni, czekając, aż zagotuje się woda, czy
obeschną talerze, gapiłem się bezmyślnie w okno. Między dwu-trzy
kondygnacyjnymi budynkami mieścił się plac zabaw dla najmłodszych
dzieci – piaskownica, zjeżdżalnia, parę koników na sprężynach
i huśtawki. Wystarczyło, że deszcz nie zacinał, żeby był pełen
radości i gwaru.
Uśmiechałem
się patrząc, jak maluszki bawią się w berka, albo przepychając
się zjeżdżają ze zjeżdżalni. Któregoś razu jakiś ruch mignął
mi w oczach i podniosłem wzrok. Naprzeciw, w kuchni piękna kobieta
o długich i gęstych włosach koloru dojrzałych kasztanów
przygotowywała posiłek. Zbudowana odrobinę mocniej niż dostatnio
krzątała się zachwycając mnie od pierwszego wejrzenia, które
zgasło dopiero, kiedy wyszła z kuchni. Od tamtej pory, już
wchodząc do kuchni wiedziałem, że nie powstrzymam oczu i będę
musiał zerknąć w jej okna. W większym, lub mniejszym stopniu
udawało się, ale nigdy na zewnątrz. Nieraz widziałem ja ubraną w
płaszcz, ale choć drzwi jej klatki schodowej miałem na oku – nie
udało mi się jej dostrzec.
Któregoś
razu zaczaiłem się nawet, ale choć spędziłem na ławce pół
dnia, nie osiągnąłem nic. Zostawało tylko to okno, z którego
korzystałem coraz zuchwalej. Fascynacja, czy może już obsesja?
Zdawała się być delikatniejszą od choinkowych bombek. Nie
wytrzymałem i pstryknąłem jej fotkę telefonem. Później, kiedy
nieco ochłonąłem obejrzałem je już na większym ekranie laptopa.
Powiększenie potwierdziło to, o czym i tak byłem przekonany. Była
najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu widziałem. Po pierwszym
przestępstwie przyszły kolejne. Zrezygnowałem ze zdjęć na rzecz
krótkich filmów wideo. Móc obserwować jej ruch, to co innego, jak
wyobrażać go sobie.
Poczułem,
że czas wyjawić swoje uczucia. Zamierzałem czekać do skutku.
Stałem pod klatką schodową cały dzień. I nic. Ale gdy tylko
zerknąłem przez okno – znów ją widziałem. Ubrałem się
porządniej niż zwykle, ogoliłem, kupiłem nawet kwiat. Różę.
Jedną, na niebosiężnej nodze. Skoro nie dało się na zewnątrz,
to ja pójdę do niej. Do domu. Dwa, czy może trzy mieszkania na
jednym poziomie, to nie mógł być problem, skoro wiedziałem, w
którym oknie się pokazuje. Zadzwoniłem, choć kosztowało mnie to
niemal całą odwagę.
Drzwi
otworzyła mi starsza pani… Sympatyczna, uśmiechnięta. Nawet
ubrana była podobnie do podglądanej przeze mnie piękności. Mama?
Babcia?
-
Dzień dobry – powiedziała, uśmiechając się łagodnie – co
pana sprowadza?
-
Dzień dobry – moje jąkanie nijak się miało do elokwencji
starszej pani, ale postanowiłem wyznać wszystko, choćby w drzwiach
– Ja… Jestem sąsiadem. Mieszkam po drugiej stronie placu zabaw.
-
Naprawdę – szczerze się zdumiała – to może wejdzie pan na
kawkę i porozmawiamy chwilę? Dawno nie miałam gości.
-
Jak to? - wyrwało mi się, ale zaraz się speszyłem. Co miałem
powiedzieć? Że bywa u niej śliczna kobieta? Nawet w tej chwili
gdzieś się pewnie kręci, bo trzeba mieć kosmicznego pecha, żeby
wyszła, gdy ja zbiegałem po schodach, a później już bym ją
widział.
Staruszka
zignorowała mój wyskok i już dreptała w stronę kuchni.
-
Proszę zamknąć drzwi – powiedziała – a ja już nastawiam
wodę. Kawa czarna?
A
kiedy kiwnąłem głową, jej twarz pojaśniała.
-
Zawsze poznam, kto jaką pija.
W
kuchni, prócz niej nie było nikogo.
-
Przez okno zdawało mi się, że u pani w kuchni kręci się młoda
rudowłosa kobieta… - zagaiłem ostrożnie.
-
Młoda? I u mnie? – pozwoliła sobie na sarkazm.
-
Raczej nie zdawało mi się… - bąknąłem, choć przekonanie
wietrzało we mnie z każdą chwilą. Omamy mam, czy co?
-
Chyba pora odwiedzić okulistę młody człowieku – zaśmiała się
bez złośliwości – Nie wiem, co pan widział, ale u mnie nie bywa
nikt od dobrych kilku lat. Dla towarzystwa chodzę po lekarzach, czy
sklepach. A jak już nigdzie nie uda się pogadać, to przysiadam na
ławeczce i patrzę na dzieciaczki. Samotność to straszna choroba…
Czyżby i panu doskwierała?
-
Nnnnie – wydukałem – ale wie pani co? Przyznam się od razu.
Jestem zwykła świnia, ale w pani oknie widziałem kobietę i
przyszedłem tu, żeby ją poznać. Zrobiłem jej zdjęcie…
Przepraszam….
-
Pokaż no, to zdjęcie – pani najwyraźniej nie zamierzała kończyć
rozmowy z powodu afrontu, a kiedy je obejrzała, zaczęła kręcić
głową – no, no, no… Coś takiego…. W życiu bym nie
podejrzewała… Proszę wypić kawę, a teraz ja coś pokażę panu!
Była
z siebie najwyraźniej dumna i podreptała do sąsiedniego pokoju,
robiąc straszny rozgardiasz.
-
Gdzie to jest – mruczała, przewracając książki, czy inne
papierzyska – O! Mam!
Wróciła
do mnie niosąc w objęciach stary, zakurzony album. A potem
otworzyła go i wertowała nerwowo, najwyraźniej wiedząc, czego
szuka.
-
Proszę! - Postukała palcem w fotkę. Była czarno-biała, ale… Od
pierwszego spojrzenia poznałem moją śliczna panią. - To ja, zanim
poznałam męża, świeć panie nad jego duszą. Złoty był
człowiek, ale chorowity nad miarę. Dopóki żył, nie znałam
samotności, ni smutku. A teraz?
Rozczuliło
ją kompletnie, a ja powoli kartkowałem album. Ona. Niemal na każdym
zdjęciu. Jak nie sama to z jakimś mężczyzną. Nigdy z dzieckiem.
Kręciłem głową jak ona przed chwilą, a później odszukałem w
telefonie inne jej zdjęcia i filmy. Oglądała i płakała. Wpiła
mi się ręką w ramię i nie puszczała. Bałem się, że padnie na
zawał.
-
Jeśli pani chce – szepnąłem – Jeśli, to pójdę teraz do domu
i nagram kolejny film. A potem wrócę do pani. Dobrze?
-
Dobrze – spazm rozdarł zbełtany spokój – Zrób i przyjdź,
będę czekała.
Pognałem
do domu i wpadłem do kuchni. Stała w oknie i gdy tylko mnie
zobaczyła pomachała ręką. Kiwnąłem głową i wycelowałem
obiektyw w jej okno. Starsza pani pomachała mi raz jeszcze i zaczęła
tańczyć… Gdy się zmęczyła, podeszła do okna i otworzyła je
na oścież, wpuszczając świeże powietrze. Kręciłem dalej.
Gdy
do niej wróciłem była zaróżowiona z wysiłku, ale szczęśliwa i
pełna emocji.
-
No już, pokazuj, co się nagrało – niecierpliwa jak nastolatka
trącała mnie palcami i poprawiała okulary – nie grzeb się tak!
Na
filmie była zachwycająca. Uśmiechnięta, szczęśliwa. A przede
mną siedziała kobieta ze łzami w oczach. Jeszcze raz mi to pokaż.
Zaczęliśmy od początku, lecz tym razem oglądaliśmy już do
końca. W chwili, kiedy otwierała okno, czar prysł. W otwartym
oknie stała staruszka. Zupełnie tak, jakby szkło było pryzmatem,
potrafiącym wyłuskać dawne czasy z teraźniejszości. Postanowiłem
zrobić eksperyment. Wyjąłem okno z zawiasów, postawiłem je na
podłodze. Z jednej strony oparłem o ścianę lustro, a z drugiej
ustawiłem starszą panią. Lustro odbiło staruszkę. A sądziłem,
że w nim będzie młoda. Zawiedliśmy się oboje. Pani objęła mnie
mocno i szepnęła:
-
Dziękuję, że próbowałeś, ale to chyba na nic.
Wstawiłem
okno na miejsce i wróciłem do domu, obiecawszy uprzednio, że znowu
zajrzę. I to wkrótce. W nocy nie mogłem spać. Dlaczego się nie
udało? Gdzie był błąd? Noc minęła niepostrzeżenie, a ja wciąż
zastanawiałem się, kręcąc kółka po mieszkaniu. Kiedy wszedłem
do kuchni i rzuciłem okiem naprzeciw, dostrzegłem moją piękność
tańczącą w kuchni. Obłęd. A może?
- Tak! - wrzasnąłem i żaden Archimedes nie obwieszczał sukcesu
równie emocjonalnie - To jest to!
Zdjąłem
okno kuchenne i wraz z nim pognałem do nadal tańczącej sąsiadki.
Wszedłem jak do siebie, zgarnąłem lustro, zdjąłem jej okno i
dołożyłem własne. A potem wyciągnąłem rękę, żeby podeszła
bliżej i popatrzyła w lustro przez dwa okna. Jeśli w ogóle cuda
się zdarzają, to zdarzył się właśnie wtedy. Z tafli lustra
uśmiechała się najpiękniejsza kobieta na świecie!