Gapię
się w dno szklanki. Dużej, jeszcze zaparowanej od herbaty - takiej prawdziwej,
liściastej, bez żadnych kwiatków, trocin drobno zmielonych, tylko z grubych
liści. O! jeden się wspina po ścianie, jak ślimak, albo glonojad. Zabawne –
może resztki wody wylizuje… niech ma, ja już zaspokoiłem pragnienie. Ciekawe
dokąd zmierza? Gapię się cokolwiek bezmyślnie, ale przecież myśli we mnie krążą
i czuję niepokój, jakbym gapił się na konkwistę wojowniczych mrówek amazonek
ruszających stadem na podbój najbliższego gniazda i po niewolników. Zerkam, a
liście kurczą się pod moim wzrokiem, aż zacząłem sobie pochlebiać, że się mojego
spojrzenia wystraszyły, kiedy rozsądek nie wytrzymał i parsknął śmiechem, że
przecież to wilgoć schnąca obkurcza liście ech…
A
kiedy już parsknął i liście wystraszyły się tego śmiechu, to aż podskoczyły i
do twarzy mi się tulą całując mnie i śliniąc lepko. Nie wszystkie – część
została na dnie kompozycją roztrzęsioną i trójwymiarową. Może zostać wróżką i z
tych fusów ułożyć najbliższą przyszłość? Niby można, ale na taką wróżkę, to
płeć mam trochę nie przystającą i być może jakieś tabu ponaruszam i spowoduję
nieodwracalne. Albo przekłamania wystąpią – zaburzenia z powodu owej
niewłaściwości płciowej sprawią, że zdarzy się nie to, co wróżone, a coś wręcz
przeciwnego i szok mnie powali na ziemię niespodzianie. Lepiej nie żartować z
niepoznanego i się gapić bezrozumnie, skoro płcią nie dysponuję ani w ogóle,
ani w szczególe.
Na
stole tańczą okruszki chleba i flirtują z kryształkami cukru, którym oczka
śmieją się srebrnymi gwiazdami. Parkiet stołowego blatu jest dla nich całym
światem, jedyną dostępną doczesnością i wszystkim co dane im będzie poznać –
niech flirtują, niech mają swoją chwilkę w wieczności. Nie przeszkadzam im
wcale i nawet oddycham ponad tym światem, żeby nie zakłócić tańca, żeby par nie
pomieszać i tanecznym figurom gracji nie odebrać. Patrzę, jak splata się życie
chleba z energią cukru, żeby stworzyć nową wartość. Oczywiście nadal
bezmyślnie, bo chociaż szamanem mógłbym, bo już przeszkód płciowych nie widać,
a jedynie braki w postrzeganiu, czuciu i łączności z innymi światami brak,
umiejętności i wiedzy tajemnej.
Nie
jestem pewien, czy komukolwiek potrzebny jest taki szaman niedouczony, kuchenny
i śniadaniowy, więc siedzę i się gapię, to w szklankę, to na blat stołu i wróżbitą
płci dowolnej nie zostanę zapewne. Gdybym był mniejszy, być może dostrzegłbym,
jak życie wyciąga ramiona po siebie wzajem, żeby przeszczepić się pleśnią,
nerwem grzybów, białkową, niepohamowaną siłą i eksplozją woli życia zamkniętej w
błyskawicach zbyt małych dla mojego wzroku.
Nie
potrafię dostrzec tego, co dzieje się poniżej progu mojej świadomości, dokąd
zmierzają organizmy rozmnażające się bezustannie we wszystkim, czego dotykam,
mikrokosmos mieszczący się w świecie tak małym, że gdyby mi w oko wpadł, to
nawet powieka nie zadrży.
A
tam… taki ja może mieszka, i ma moje dylematy dzisiejsze, i bardzo mu się nie chce
wstać od stołu, ani posprzątać po śniadaniu, albo odepchnąć się od myśli o
porządkach i eksplorować widnokrąg korzystając ze wszystkich zasobów
poznawczych, żeby jutro… no właśnie – żeby było… po prostu – żeby było jutro!
I
teraz już kompletnie uwikłałem się w autokreacje i poczułem więź z okruszkiem
na stole i liściem herbaty mozolnie wspinającym się na szklaną ścianę i wstyd
mi przeszkadzać temu życiu, wstyd zaburzać, ingerować, maltretować życie które
mieszka w tamtym świecie. Próbuję nawet oddychać przez zamknięte usta, żeby nie
pogryźć tych niewidocznych światów, żeby prywatnym tornadem nie doprowadzić ich
do kataklizmów.
Daremny
trud. Oddychać muszę, bo mój organizm nie potrafi działać bez tlenu, więc piętnuję
malutkie światy własną, egoistyczną potrzebą i w górę z lękiem zerkam, kto tam…
nade mną… też musi oddychać, by móc popełnić kolejny dzień w skali do której
przywykł. W której się urodził, by dać własnemu życiu uzasadnienie, alibi,
usprawiedliwić konieczność i imperatywem życia nakazać karmić się światem
mniejszym, poniżej progu pojmowania.
Może
lepiej nie wiedzieć? Mieszam leniwie powietrze stopą, bo zaczepiłem nogę na
drugiej i nawet nie chcę roztrząsać, czy lewa-na-prawą-czy-odwrotnie, bo to nie
stanowi o niczym. Może bezpieczniej dla umysłu ograniczonego żyć w
nieświadomości, jak małe i jak duże światy krążą wokół i w czyim oku dzisiaj
paproszkiem niepozornym wylądowałem właśnie, żeby wraz z nim dać się pogrążyć
kolejnemu oku w kolejnej skali i świecie tak ogromnym, że dla mnie składającym
się już tylko z pustki, bo najdrobniejszy element dzieli od następnego odległość
całego mojego wszechświata utopionego w całym wszechświecie tego nade mną, który
raczył był wpaść w oko temu nad sobą, który… cóż on wyrabia???