Usiadłem,
gdzieś w dworcowej restauracji, jak to zwykle bywa, kiedy zbyt wiele
czasu zostało i nie wiadomo, co z takim począć. Usiadłem,
zamówiłem jakieś piwo i siedziałem taki sam jak porzucony w lesie
pies. Czasu miałem z pół nocy chyba i wiedziałem, że na jednym
piwie nie skończy się to na pewno, lecz ileż tej kawy z sieciówek
można wlać w siebie, ileż można cudze miasto zwiedzać, gdy
wszystko pozamykane na głucho i tylko rynek życiem tętni, a ja z
bagażem, zmęczony i wyzbyty już ciekawości miejsc obcych i
nieoswojonych. Dom mnie wzywał głosem wielkim i codzienności mi
się zachciało, takiej w kapciach, z książką w ręku i wróblami
przekomarzającymi się za oknem.
Siedziałem i leniwie sączyłem
piwo nienajlepsze, a jednak przesuwające wskazówki zegara wiszącego
na ścianie. Miałem nawet książkę wyciągnąć, żeby chwilę w
cudzych światach pobłąkać się myślami, lecz wtedy dosiadł się
ktoś i kufel stawiając zapytał zmęczonym głosem, czy można.
Wzruszyłem ramionami, jakby ta moja zgoda/niezgoda miała stanowić
o czymś. Niech siada, niech pije, jak ja. Ani pomoże, ani
zaszkodzi. Obcy facet w obcym mieście, gdy noc i piwo między nami
stanowi barierę, szlaban, a może nić porozumienia? Siedzieliśmy
tak milcząc i we własne naczynia zaglądając, kiedy podniósł
wzrok i zagaił.
- Wie pan? Muszę z kimś pogadać. Ileż można z księżycem nocy na
balkonie spędzić. Sam jestem na świecie, a tych znajomych, co mam
nie chcę swoją osobą zamęczyć. Widzę, że do gadania pan nie
skory, ale posłuchać może?
- Czasu dość – uśmiechnąłem się do własnych myśli, pamiętając
jak śmiałem się, że każdy drobny pijaczek w połączeniu z
koleją potrafi mnie wyłuskać i choćby pociąg napchany był po
krańce wytrzymałości, to znajdzie mnie i we mnie słuchacza. Od
kiedy pamiętam tak było, więc nawet się nie zdziwiłem – noc
długa, mów pan śmiało.
Nie
był jakoś namolny, ani mocno wstawiony nawet. Ubrany wręcz
schludnie, choć biednie. Na piwo też stać go było, co już
stanowiło miłą odmianę i pozwalało życzliwiej popatrzeć na
gościa. Siwiejąca głowa, zarost srebrem utkany. Nie wysoki,
szczupły o ciemnych żywych oczach i dłoniach wskazujących, że
robotą fizyczna raczej nie parał się za często. W obliczu rzeszy
pijaczków stanowił jakieś apogeum porządku. Zawsze to lepsze od
książki, bo tę zdążę jeszcze przeczytać – do domu daleko, a
książka jedyna. Zaczął mówić głosem niskim, znużonym i
niepewnym, jakby się wstydził treści przekazywanych, jednak mnie
wbiło w fotel i trzymało mocno od pierwszych zdań.
- Z obcym gadać łatwiej. Bo plotek nie poniesie do znajomych, do
pracy, czy gdzie tam jeszcze. I pojedzie sobie daleko w świat, co
najwyżej pomyśli, ze trafił mu się pijany gawędziarz, który
wymyśla niestworzone, w nieznanym celu. Może artysta na bani, może
pisarz, co trawy za dużo wypalił, albo schizofrenik z pobliskiego
zakładu uciekł i na pielęgniarzy z pogoni czeka przy piwie. Takim
się nie przeszkadza mówić i na wszystko pozwala, głową kiwając,
bo krzywdę w ataku szału jakiegoś zrobić gotowi. Lecz niech się
pan nie obawia. Ja tylko pogadać muszę, bo kiedy mówię, to jakoś
we mnie się układają myśli i łatwiej mi świat własny
uporządkować, żeby dzień jeszcze jeden przeżyć w miarę
taktownie. Czy czuł się pan kiedyś nadmiarowy? Zbędny? Powtórzony
życiem? Bo mi się zdarzyło i trwa. Trwa we mnie uczucie, jakbym
był własnym sobowtórem. Nie takim, co to w lustrze wygląda jak
ja. Mam sobowtóra w głowie. W myślach, słowach i czynach nawet. W
lustrze go nie rozpoznam, bo to kobieta jest. Ładna bardzo i wcale
do mnie podobna. Tutejsza, aż dziw, że wcześniej jej nie
spotkałem, bo w głowie ma kalkę ze mnie zdjętą doskonale. Czy ją
znam? Zabawne pytanie. I tak, i nie. Znam, bo myśli jak ja i nie
znam, bo ledwie wiem, gdzie mieszka. Spotykam ja czasem na kawie, czy
w drodze do domu, kiedy na ławce usiądzie, żeby ochłonąć po
ciężkim dniu. I tak już się stało, że niby znać, to nie znam,
ale parę miesięcy temu usiadłem na ławce obok. Co mnie tam
zagoniło, jakim zrządzeniem właśnie tam pójść się zachciało
do dzisiaj nie wiem, lecz kiedy spojrzałem w tę twarz obok na ławce
siedzącą, to pomyślałem, że znam. Że widziałem, pamiętam i
cały umysł mam przekonany, że spotkałem już wcześniej i bliższa
jest mi, niż siostra bliźniaczka. Różnie się ludziom zdarza,
jednych się nienawidzi na pierwsze spojrzenie, innym sympatie się
oddaje dożywotnio na pierwsze słowo wymówione. Trudno to jakoś
przypisać logice, jednak może coś w nas ze zwierząt zostało i
instynkty pchają, lub ostrzegają. Mnie popchnęło. Ją też, więc
pewnie coś jednak w tym jest. Chwila na ławce zmieniła się w noc.
Z nikim nie milczało się tak dobrze. Z nikim, nawet z rodziną, z
matką, czy żoną. Siedziało się milcząc, a czas jakby obok
płynął i nie trącał nas nawet. Tylko horyzont troszeczkę popadł
w nostalgię i schował popołudniowy uśmiech słońca pod pierzynę
nocy w gwiazdy strojnej. Odprowadziłem ją do autobusu. Tylko tyle.
Niedaleko było i w zasadzie po drodze, żeby wrócić do świata
żywych, więc czemu nie. Odprowadziłem, a słów wymieniliśmy
banalnych niewiele. I pewnie nic by się nie wydarzyło, gdyby nie
następne spotkanie. Już takie więcej rozmowne. Na podryw, to lat
trochę sporo, lecz na gawędę akurat, więc zaprosiłem panią na
kawy kieliszek i w bardziej godziwych warunkach. Zgodziła się jakoś
tak naturalnie, bez przymusu, czy podtekstów wszelakich i
zapowiadało się przyjemne, choć banalne popołudnie. Knajpa pusta
prawie, znudzona kelnerka zaglądała do nas co chwilę z braku
zajęcia i kawka, wina kieliszek, jakaś przegryzka, żeby usta czymś
zająć na chwilkę, kiedy skrępowanie wymagało chwili dla siebie.
Może to wtedy tknęło mnie pierwszy raz. Że moje słowa w jej
ustach, że wypłynęło z niej to, co we mnie tkwiło tajemnie. Tak
wstydliwie, że nie chciałem nazywać słowami, żeby się nie
rumienić na darmo. Lecz siedziało. Potem kolejny i znów. Jakbym
sam ze sobą gadał, chociaż dialog przy stole był faktem. Był
dialog do chwili, gdy ona powiedział, że jej myślami zdania
układam, że nią się wyrażam i mówię jej najskrytsze tęsknoty.
Dłonie pod stół schowałem, żeby się uszczypnąć, zbyt mocno,
do łez w oczach, lecz ona tam siedziała. A ja? Przed lustrem, które
mi płeć zmieniło i lat kilka odjęło. Taki ładniejszy i młodszy
ja. Gadam do siebie i dopowiadam sobie. Słowami, które wstyd
publicznie z ust wyjąć. A przecież wyjmowałem wciąż i na
dodatek one wracały z tamtych ust do mnie. Nie echem, ale prawdą o
mnie nie przeze mnie opowiedzianą. No nie wiem sam, jak to nazwać –
sumienie posadziłem własne przy tym stoliku i nikt poza mną nic
nie zobaczył? Nikt nie widział, że gadam do siebie? Ze sobą? Sam?
Czyli nie zdawało mi się. Ona tam była i była mną sobą na raz.
Jednocześnie. Albo to ja w dwóch osobach byłem. Patrzyłem, jak
usta chowa pod dłońmi, gdy mówi moimi zdaniami. Do mnie mówi mną.
Niesamowite wrażenie.
Wie
pan? Gdyby to wtedy skończyło się, pomyślałbym, że może pijany
byłem, albo się śniło, lecz nie. Spotkałem ponownie. Pod rękę
mnie wzięła i poszliśmy bez słowa. A ona z każdym krokiem
ładniejsza. Jakby karmiła się moim zdziwieniem, zachwytem i
milczeniem, które rozciągnęło się nad nami, bo cóż po słowach,
skoro tą samą myślą szliśmy. Weszliśmy gdzieś na herbatę-
skąd wiedziałem jaką chce wypić? Pojęcia nie mam bladego nawet,
lecz wiedziałem. Tak samo, jak wiedziałem, że czasu ma niewiele,
że ukradkiem na zegarek zerka, lecz wyjść nie potrafi. Została
zbyt długo jak sądzę, lecz słowem się nie odezwała. Nie było
potrzeby.
Od
tamtej pory widzieliśmy się jeszcze kilka razy. W milczeniu
szliśmy, lub siadaliśmy w parku na ławce, żeby porozmawiać.
Wszystko jedno, czy wzrokiem, czy dłonią, czy ust potokiem
płynących słów, bo niewiele to zmieniało. Tylko moje
przekonanie, że spotkałem siebie okrzepło, nabrało mocy i
pewności. Różni nas przeszłość i wygląd, doświadczenia
życiowe nas różnią, lecz głowy wcale. Wystarczy, że popatrzę,
że w dłoń ujmę jej rękę i mogę za nią wypisać myśli
wszelakie.
Widzę,
że podejrzewa pan mistyfikację, że ćwiczę na panu fabułę do
opowieści, jakbym przed napisaniem chciał poznać reakcję na
treść. Piszę, owszem, lecz nie teraz. Teraz proszę pana, to ja
przy tym piwie myślę co dalej. Co zrobić mam ze sobą. Po co komu
taki nadmiarowy egzemplarz, skoro… a co tam. Sam pan zobaczysz,
jeśli chcesz. Usiadł pan tu, gdzie zwykle siada ona. Ja siedzę,
gdzie zwykłem tu siadać. Jeśli pan mi nie wierzy, to proszę się
przesiąść na moje miejsce i poczekać. Sam pan zobaczy, bo ona tu
przyjdzie. I drugi raz pan usłyszy opowieść być może.
Dopił
piwo, przeprosił za słowotok i poszedł. Ja wziąłem kolejne piwo,
a opowieść? Machnąłem ręką, miła odmiana po bełkocie lepiej
wstawionych. Zapaliłem, żeby umysł od słów oczyścić, wziąłem
większy łyk piwa i znowu myśl mi do książki skoczyła, że może
jednak poczytać, bo czasu wciąż sporo. Patrzyłem na torbę
wypchana i jakoś nie miałem ochoty jej otwierać. Siedziałem znów
sam przy piwku i oczy przymknąłem. Gdzieś pod skórą resztki tej
historii we mnie krążyły i sam się zdziwiłem, że echem jakimś
we mnie została. Chyba śmiechem parsknąłem nawet niegrzecznie,
lecz potem… Przesiadłem się. Nie mam żadnego uzasadnienia dla
tego kroku. Przesiadłem się tylko po to, żeby pognębić tę
opowiastkę, żeby jej kłam zadać i zepchnąć w niepamięć, ale
się przesiadłem na miejsce, które zajmował. Przesiadłem się i
zapomniałem natychmiast. Nawet te książkę nieszczęsną wyjąłem
i czytać zacząłem, leniwie pociągając piwo, a noc dojrzewała.
- Można? – kobiecy głos wyrwał mnie z odmętów fabuły.
Wzruszyłem ramionami, gdy siadała na tym miejsc, które wcześniej
moim było, zanim w tę mrzonkę się nie wybrałem i nie usiadłem
tu, złośliwością jakąś pchany nielogiczną zupełnie.
- Wie pan? Muszę z kimś pogadać. Ileż można z księżycem nocy na
balkonie spędzić. Sama jestem na świecie, a tych znajomych, co mam
nie chcę swoją osobą zamęczyć. Widzę, że do gadania pan nie
skory, ale posłuchać może?
Ciało
mi zesztywniało, głos w gardle uwiązł, deja vu? Prawdę mówił
ten zmęczony głos? Nadmiarowy człowiek? W dwóch osobach?
Spotkałem niemożliwe? Co tu jest grane? W końcu drugie piwo
jeszcze w połowie kołysze się w szklance, więc to nie alkoholowe
omamy. Żart jakiś moim kosztem zaplanowany? Czy fakt niespodziany?
Jedno życie w dwóch ciałach? To tak można? Rozsiadłem się
wygodnie, żeby posłuchać znanej mi już opowieści.
- Noc długa…