Noc
upłynęła w miarę spokojnie, jeśli nie liczyć hałasów z
sąsiadujących cel. Wolałem nie domyślać się, co w nich się
działo. Może to wpływ emocji, może drzemało we mnie nieodkryte
fatum, domyślające się, że wpadka jest wyłącznie kwestią
czasu, a szczęście nie może trwać wiecznie. Niepokój splątał
się ze spokojem w kłąb nierozerwalny, usypiając mnie w poczuciu
przeświadczenia, że najbliższy ranek rozwikła dylematy i określi
ciąg dalszy.
Klawisz
skreślił poranek otwierając dawno nieoliwione, metalowe drzwi.
Skuł mnie z wprawą i bez złośliwości, na koniec w dłonie
wpychając foliową torbę.
-
Prowiant – mruknął wyjaśniająco – Należy się całodzienne
wyżywienie, a idziesz za mury przed śniadaniem.
Zaskoczył
mnie. W głowie roiły się rozmaite koncepcje, ale nikt nie raczył
mnie uświadamiać. Widać, nieustający stres był jedną ze
standardowych tortur penitencjarnych i każdy podejrzany, zanim sąd
go skaże musiał przejść przez piekła niepewności, żeby
skruszał i zmiękł w dłoniach oficera śledczego.
„Suka”
śmierdziała strachem poprzedników, trochę moczem, tanią wódą,
a atmosfera dzielona na drobne kwadraty drżąc usiłowała
przeciskać się przez gęste kraty. Za oknem świat trwał niemal w
bezruchu, a poranek dopiero rozgrzewał się przed wstaniem z łóżka,
przyglądając się zmęczonej nocy wracającej z trzeciej zmiany.
Dopiero w takim wnętrzu poczułem, jak bardzo nierówne są jezdnie
w mieście. Jechaliśmy wystarczająco długo, że wątroba zaczęła
protestować, ale przecież w końcu zatrzymaliśmy się, a kierowca
wraz z towarzyszącym mu strażnikiem wyprężyli się przed kimś,
wystrzeliwując z siebie komunikaty bardzo, ale to bardzo służbowym
głosem. Później otworzyły się drzwi, a przesłuchujący mnie
wczoraj oficer kazał mnie rozkuć i wrócić po mnie po osiemnastej.
-
Rozgość się – powiedział, gdy tylko odjechali – Mam nadzieję,
że rozsądku ci nie brakuje i nie będziesz podejmował jakichś
desperackich kroków, bo to nigdy się nie opłaca. Poza tym…
Lepiej pogadać, niż usiłować. Usiłowanie ma swój wymiar w
latach odsiadki. Nie będziesz, prawda?
Nim
doszliśmy do jego domu, wyjął mi z ręki reklamówkę z prowiantem
i wrzucił ją do śmietnika, twierdząc, że nie zechcę tego nawet
oglądać i proponując śniadanie na tarasie. Nie okazywał
zniecierpliwienia, nie drążył tematu do czasu, kiedy odsunąłem
talerze, a kawa w kubku opadła całkiem blisko dna.
-
Nie mogłem pozwolić, żebyś wczoraj kontynuował opowieść –
rozsiadł się wygodnie w fotelu i zapalił papierosa – Nie w
tamtym otoczeniu. Podejrzewam, że druga część opowieści jest
zbyt fascynująca, żeby mógł ją usłyszeć każdy. I raczej się
nie mylę, prawda?
Uwielbiał
prawdę, wycierał sobie nią gębę, ale nieprzesadnie. Dla mnie,
kontynuacja wątku w takich okolicznościach wydawała się najlepszą
z możliwych opcji. I jeszcze wspomnienie komendy głoszącej, że
zostanę tu do osiemnastej uspokajało. Mamy czas. Choć mój, jakoś
przestał być czasem zależnym ode mnie.
-
Jasne. Czemu nie. Możemy kontynuować – potwierdziłem, nie
utrudniając i rozpocząłem opowieść.
-
Przypomnę w paru słowach, żeby nie umknęło. Pozyskałem całkiem
sporo urządzeń bez elektroniki śledzącej i stałem się
posiadaczem podobnych baterii. Brakowało wyłącznie nielimitowanego
dostępu do źródła energii pozasystemowej. Odpadały wszelkie
dostępne w sieci gotowe źródła. Musiałem znaleźć coś, czego
nie śledził system. I znalazłem.
-
Tak podejrzewałem! I dlatego rozmawiamy tu – wydawał się być z
siebie niezwykle zadowolony, choć ja nie domyślałem się
praprzyczyny tego zadowolenia.
Obaj
poprawiliśmy się w siodłach, a gospodarz, najwyraźniej oczekujący
niezwykłości, ignorując młodą porę nalał w szklanki rudego
płynu, czającego się, żeby rozpuścić jelita śmiałków. Jego
jedyną zaletą było zmiękczenie także języka, na czym zyskiwały
nawet banalne opowieści niewybrednych gawędziarzy wiszących nad
szynkwasem.
-
Energia odnawialna… Wie pan… Dla wielkich korporacji liczą się
oceaniczne pływy, stały, silny wiatr i słońce. Energia wielkich
rzek. Nad rozproszoną, drobną wielkością nigdy nie zamierzali się
pochylać. Obecnie mając nadmiar zasobów energetycznych w ogóle
nie szukają nowych rozwiązań, a już szczególnie takich, które
wykorzystują energię rozproszoną. Za to ja… Widziałem w niej
jedyną szansę pozyskania prywatnych zapasów.
-
Do brzegu! - zniecierpliwił się w końcu mój jedyny słuchacz,
wreszcie okazując ludzką ciekawość.
-
Ludzie! Przecież to oczywiste – niemal krzyknąłem, bo
rozwiązanie było wręcz banalne – Ludzi na świecie nie brakuje,
a każdy ma w sobie układ nerwowy wykorzystujący bioprądy do
komunikacji głowy z resztą ciała. Do napędzania nóg, rąk, czy
pracy serca. Bez wewnętrznej energii każdy człowiek byłby trupem.
I nie pomogłyby nawet cudowne leki entej generacji.
Postanowiłem
wykorzystać układ nerwowy człowieka, żeby okraść go z energii,
najlepiej tak, żeby się nawet nie zorientował. Najchętniej tak,
żeby wracali do mnie z własnej woli i błagali o powtórkę. Długo
zastanawiałem się w jaki sposób nakłonić człowieka, by oddał
cząstkę siebie, ale w końcu wymyśliłem. Salony masażu! Relaks
potrzebny jest każdemu, a delikatny masaż staje się namiastką
raju. Kto raz spróbował, nigdy nie zrezygnuje. Nałóg wszczepiony
za pierwszym podejściem staje się skutecznym do bólu i niezawodnym
wędzidłem.
-
Masaż? - wydawał się nie rozumieć.
-
Tak. Masaż który był wyłącznie przykrywką. Preludium. Byłeś
kiedyś na profesjonalnym masażu? - zaskoczyłem go, a kiedy
zaprzeczył, kontynuowałem – Człowiek mięknie, roztapia się w
delikatnej mgiełce lenistwa i zaczyna zastanawiać, czy poziom
przyjemności można wznieść o jeszcze jeden poziom w górę. A ja
oferowałem nie jeden gówniany stopień, ale piekło oszalałe w
niebie. Splątane żywioły, świat, w jakim nie ukrywa się nic, bo
nie ma nic poza pulsującym życiem. Oferowałem rzecz bez
precedensu, ale i bez oficjalnego cennika. Cena była ustalana
indywidualnie, każdy klient płacił tyle, ile uznał, że warto
zapłacić za zapomnienie. Oferowałem orgazm. Prawdziwy, nieudawany.
-
Co?
-
Orgazm. Masażyści i masażystki do pakietu masażu relaksacyjnego
dokładały orgazm. Klient był w rękach profesjonalistów i żaden
nie wyszedł zawiedziony. Ale to był dopiero przedsionek doznań. Za
wejście na szczyt trzeba było zapłacić ekstra. O tej części
oferty dowiadywali się później, kiedy rozsmakowywali się w
doznaniach czysto fizycznych. Wtedy, sugerowałem im, że mogą pójść
jeszcze krok dalej. Dwie drobne elektrody i stosunkowo bezbolesny
zabieg wszczepienia ich płytko w mózg przenosił orgazm w świat
metafizyczny. Świat nieznany, czekający dopiero na odkrycie.
Masturbacja ośrodka rozkoszy. Zawładnięcie jestestwem i
niewolnicze oddanie. Kto skosztował tak wysublimowanej przyjemności
był już mój. Nieistotne były jego siły witalne, wygląd, czy
możliwości. Nawet brak erekcji nie przeszkadzał starcom doznać
tego, o czym ślinili się bez nadziei na spełnienie. U mnie mogli
być wiecznie młodzi, dopóki żył mózg i sprawny był układ
limbiczny z fragmentem odpowiedzialnym za ośrodek nagrody.
Gospodarz
niemal połknął szklankę i krztusząc się walczył o oddech, a ja
spokojnie toczyłem kolejne zdania.
-
Kiedy elektrody stymulowały mózg, z ciałem dawcy mogłem zrobić
wszystko. Mało tego! Im więcej pobrałem bioprądu, tym
szczęśliwszym stawał się klient. Sądził, że nogi zmiękły mu
pod wpływem ekstazy i spełnienia. Czuł się Bogiem na nogach z
waty. I był nim. A ja byłem dostawca ambrozji. Przy każdym fotelu
do masażu mózgu lokowałem baterie akumulatorów. Prąd
sprzedawałem na czarnym rynku, a uzyskane środki inwestowałem w
kolejne salony masażu. Na pewno widziałeś ich całą sieć, a jako
policjant zapewne zastanawiałeś się, co dzieje się na
terapeutycznych łóżkach.
-
Hmmm… - chrząknął jakoś tak nieokreślenie, ani na tak, ani
zaprzeczając. Zapewne to policyjna umiejętność, bo w szkołach
cywilnych nie uczą niczego podobnego.
-
Nie wiem, kto i w jakich okolicznościach mnie wsypał –
powiedziałem kończąc opowieść z nadzieją na wykwintny obiad –
Ale się stało. Trudno. Wpadłem, ale warto było marzyć. Pan
marzy?
-
Hmmm – znajome, nieokreślone dźwięki zaczynały mnie irytować.
Wszak inteligentny być musiał, a gada półgębkiem, jak jakiś
półdupek – Marzy? Oczywiście, ale z takim rozmachem. Za to
powiem ci, jak wpadłeś. W ogóle! Nikt w policji nie miał nawet
cienia podejrzeń co do twojej faktycznej działalności. Doniósł
jakiś rolnik, który uznał, że zbyt tanio opchnął ci zepsutą
kosiarkę elektryczną. Paru detektywów pokręciło się tu i tam,
ale nic nie zwęszyli. Uznaliśmy, że spróbujemy cię zastraszyć i
sam wyśpiewasz, co trzeba. Ale…
-
Dałem się podejść jak ostatni idiota – smutna prawda właśnie
do mnie docierała – To dlatego tak chętnie słuchałeś, bo nie
miałeś pojęcia dokąd to zmierza!
-
To prawda – znowu ta jego święta prawda – Ale zauważ, gdzie
rozmawiamy. Nie daje ci to nic do myślenia?
-
A co niby? - w stresie trudno o intelektualne wyczyny.
-
A to niby – był z siebie wyraźnie zadowolony – Że tylko ja
wysłuchałem tej spowiedzi. I nie zamierzam dzielić się tymi
atrakcjami z nikim. Za to nauczę cię ostrożności. Za posiadanie
sprzętu elektrycznego bez czipów i nielegalnego ich użycia (dodam,
że incydentalnego, bo nic więcej nie udowodnimy) dostaniesz wyrok w
zawieszeniu i zakaz nabywania czegokolwiek poza systemem sklepów.
Wyjdziesz za kaucją i nie będzie ona porażająco wysoka. Ale
jeszcze kilka dni spędzisz w areszcie. I będziesz meldował się na
komendzie co rano, żeby zachować pozory dogłębnego śledztwa. W
sądzie nie szarżuj. Zgadzaj się cokolwiek usłyszysz, a ja
powalczę, żebyś poniósł straty minimalne. I nie próbuj wracać
do tematu na komendzie, bo ci gębę obiję.
-
To miło – wykrztusiłem z trudem – Dziękuję.
-
Ach! - dodał, jeszcze, bo na krańcu drogi pojawił się już
szaro-błękitny furgon więzienny – Nie martw się o zakupy
sprzętu. Zostaw to mnie. Baterie również znajdę. Sądzę, że za
jakiś miesiąc zostaniemy wspólnikami. Ja i salony masażu… Kto by
pomyślał…
***