czwartek, 19 grudnia 2019

Sen

Tę niezwykłą ciszę tłumaczyć można było wyłącznie wczesną porą i faktem, że wstawał drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia. Znany latem na pamięć szlak zmienił się nie do poznania. Prześcieradło puszystego, miękkiego śniegu pokryło całą okolicę ponad półmetrową warstwą. Droga - o ile można tak nazywać wąski pas pomiędzy ostatnimi zabudowaniami , czy też prześwit między drzewami – spała pod puchową kołdrą. Nieliczne strumienie odprowadzające wodę z tego spękanego ze starości skalnego płaskowyżu haftowały cienką nicią niepowtarzalne monogramy. Wielkie miękkie poduchy spały w gałęziach drzew, niczym w ramionach troskliwej niańki. Dziewiczy bezkres śpiącego świata kusił i wabił milionem skrzących się gwiazd ukrytych pod zaspami. Najdelikatniej nawet stawiane kroki pozostawiały szerokie, głębokie ślady porównywalne chyba tylko z efektem pracy lodołamaczy na zamarzniętych wodach. Barbarzyństwo. Jednak tam, gdzieś wysoko czekały fantasmagorie senne nie dotknięte jeszcze ludzkim okiem. Być może czekały na mnie...Wielka niewiadoma śpiąca pod puchem składała się z tysiąca skalnych stopni. Zbliżając się do szczytu obserwowałem zmieniające się otoczenie. Tam, gdzie dotarł wiatr, miast miękkiej otuliny, drzewa wystrojone były w diamentowy kurz. Trójwymiarowy obraz porównać można było do dzieła mrozu, tworzącego fenomeny na szklanych taflach.
Głęboki sen schroniska podkreślony był ciężkimi, zamkniętymi powiekami drewnianych okiennic. Niespiesznie mijałem skalnych, śpiących rycerzy czekających cudu odrodzenia. W miejscach, gdzie niepodzielną władzę sprawował wiatr, niestrudzenie odwiedzający okolicę wciąż z jednego kierunku powstały śnieżne baldachimy o kształtach tak fantastycznych, że jedynie wapienne proporce nacieków jaskiniowych mogły konkurować z ich urodą. Przejrzałem się w lodowym lustrze powieszonym na ścianie korytarza wiodącego w najgłębszą rozpadlinę. Nie ryzykując zejścia po schodach pokrytych puchową pościelą usiadłem, by dziecięcą metodą bezpiecznie zjechać na dno. Ściany sięgały trzydziestu metrów, a zebrany tu anielski puch sięgał pasa. Stojąc w środku tego śpiącego, białego świata, w niezmąconej ciszy i spokoju uświadomiłem sobie, że jestem tu jedyną istotą zdolną nie spać w zimowym łożu natury.

1 komentarz:

  1. Piękny obraz, doświadczyłam kiedyś zupełnej ciszy i pustki na wczesno -rannym spacerze w Nowy Rok...

    OdpowiedzUsuń