Tę niezwykłą ciszę tłumaczyć
można było wyłącznie wczesną porą i faktem, że wstawał drugi
dzień Świąt Bożego Narodzenia. Znany latem na pamięć szlak
zmienił się nie do poznania. Prześcieradło puszystego, miękkiego
śniegu pokryło całą okolicę ponad półmetrową warstwą. Droga
- o ile można tak nazywać wąski pas pomiędzy ostatnimi
zabudowaniami , czy też prześwit między drzewami – spała pod
puchową kołdrą. Nieliczne strumienie odprowadzające wodę z tego
spękanego ze starości skalnego płaskowyżu haftowały cienką
nicią niepowtarzalne monogramy. Wielkie miękkie poduchy spały w
gałęziach drzew, niczym w ramionach troskliwej niańki. Dziewiczy
bezkres śpiącego świata kusił i wabił milionem skrzących się
gwiazd ukrytych pod zaspami. Najdelikatniej nawet stawiane kroki
pozostawiały szerokie, głębokie ślady porównywalne chyba tylko z
efektem pracy lodołamaczy na zamarzniętych wodach. Barbarzyństwo.
Jednak tam, gdzieś wysoko czekały fantasmagorie senne nie dotknięte
jeszcze ludzkim okiem. Być może czekały na mnie...Wielka
niewiadoma śpiąca pod puchem składała się z tysiąca skalnych
stopni. Zbliżając się do szczytu obserwowałem zmieniające się
otoczenie. Tam, gdzie dotarł wiatr, miast miękkiej otuliny, drzewa
wystrojone były w diamentowy kurz. Trójwymiarowy obraz porównać
można było do dzieła mrozu, tworzącego fenomeny na szklanych
taflach.
Głęboki sen schroniska podkreślony
był ciężkimi, zamkniętymi powiekami drewnianych okiennic.
Niespiesznie mijałem skalnych, śpiących rycerzy czekających cudu
odrodzenia. W miejscach, gdzie niepodzielną władzę sprawował
wiatr, niestrudzenie odwiedzający okolicę wciąż z jednego
kierunku powstały śnieżne baldachimy o kształtach tak
fantastycznych, że jedynie wapienne proporce nacieków jaskiniowych
mogły konkurować z ich urodą. Przejrzałem się w lodowym lustrze
powieszonym na ścianie korytarza wiodącego w najgłębszą
rozpadlinę. Nie ryzykując zejścia po schodach pokrytych puchową
pościelą usiadłem, by dziecięcą metodą bezpiecznie zjechać na
dno. Ściany sięgały trzydziestu metrów, a zebrany tu anielski
puch sięgał pasa. Stojąc w środku tego śpiącego, białego
świata, w niezmąconej ciszy i spokoju uświadomiłem sobie, że
jestem tu jedyną istotą zdolną nie spać w zimowym łożu natury.
Piękny obraz, doświadczyłam kiedyś zupełnej ciszy i pustki na wczesno -rannym spacerze w Nowy Rok...
OdpowiedzUsuń