Pamiętasz? Malowałaś mi ciepłym oddechem śnieg za oknem. Ten śpiący na zboczach gór tak starych, że już się ruszać nie chciały, a drzewa śpiące równie skwapliwie nizały na igły spierzchnięty mrok, który nie potrafił pokonać skrzącej w blasku gwiazd bieli. Malowałaś sad, w którym kosztele robiły miejsce włoskim orzechom i wiśniom szklankom tak soczystym, że już rwąc je z drzewa dłonie krwawiły sokiem po łokcie. Patrzyłem twoimi oczami jak śnieg usiłuje ukryć przed moim wzrokiem dzikie łąki porośnięte motylami maków i chabrów, żółtych biedronek wrotyczy i fioletowych dzwonków pochylających się nad dziewięćsiłami. Liliowe miłki chowające się w trawach kołysanych zadyszką wiatru...
Łaskotałaś gwiazdy nieśpiesznie głaszcząc je po brzuszkach, a one nadstawiały się niczym koty. Zazdrościłem im. Naprawdę zazdrościłem. Choć opierałaś się o parapet, na którym przycupnęło stado doniczek, chciałem wślizgnąć się między wilgotną od ciepła szybę, a twój palec, którym ściągałaś chłód wprost z podwórza.
Wiatr zamiótł śnieg tak, żeby ukryć nasze ślady, dopiero co zostawione, gdy uczyłaś mnie tańczyć po kolana w śniegu - zapewne dlatego, że słabym byłem tancerzem, czy uczniem. Śmiałaś się z moich ruchów niezdarnych i kanciastych, gdy potykałem się nie potrafiąc ominąć stopami ukrytych pod śniegiem nierówności, aż złapałem cię za rękę i pociągnąłem do kuchni, gdzie zmierzch usiadł na zapiecku, a my piliśmy herbatę parującą niemal tak, jak twój oddech na śniegu.
Księżyc wąskim sierpem wycinał nad górami skraj wszechświata, a pod las wiatr zapędził stado spóźnionych saren, które pośród pól szukały czegoś jadalnego zbyt długo i nie zdążyły w świetle dnia wrócić w matecznik. Pośród słoi i warkoczy, pęt suchej jak kość kiełbasy, schnących bukietów ziół pachnących wszystkim zaplątany w miliardy drobiazgów ze szkła, porcelany, kamienia, drewna i metalu strawionego ręką artysty, w uśmiechach kłaniających się płomyczków świec patrzyłem na twoje policzki, by po raz nie wiem który obiecać sobie, że już tej nocy uda się wreszcie policzyć wszystkie piegi, nawet te, które już o lecie zapomniały.
Oświetlałaś noc blaskiem oczu i chyba wycinałaś w śniegu jakieś zaklęcie. Chciałem zgadnąć czy usiłujesz czas zawrócić, czy przyszłości szyki zaplątać, żeby ten wieczór, ta noc trwała po kres wszechświata, a ty trzymałaś mnie za rękę i szeptałaś opowieść o świecie, który przecież oglądaliśmy razem. Zamknęłaś mi usta i nie wiem czy to świat jutra, czy wczoraj. Może dziś?
Patrz... Pierwsze płatki tego wieczoru już się sypią z nieba.
OdpowiedzUsuń....widzisz...i tak to gówno warci są ci netowi przyjaciele. Śmieci, porozrzucane po kątach i noszone wiatrem.Nie jest ważne czy żyjesz czy nie żyjesz. Ważne byś dostarczał orgazmów Z jak nie do spierdalaj. Wszystkiego dobrego,dużo zdrowia na już po świętach.
...jak ten śnieg pada...
OdpowiedzUsuń