wtorek, 21 kwietnia 2020

Długa zima.


- A to proszę państwa chyba najdziwniejszy obraz w naszej kolekcji - przewodnik zatrzymał się i wskazał ręką na zimowy pejzaż nie oglądając się nawet. Widać, że słowa, które mówił powtarzał tak często, że nawet płuca wiedziały, kiedy przyjdzie czas na oddech – Jeśli przyjrzą się państwo dokładniej, to gdzieś, w tej otchłani śnieżnej, między górami na horyzoncie, a nami, odkryją państwo malutką, męską sylwetkę. Wydaje się być zagubioną, szukającą pomocy i wsparcia.

- Chociaż obraz jest bez wątpienia oryginalny, – po krótkiej przerwie kontynuował – a jego pochodzenie nie budzi najmniejszych nawet wątpliwości, postaci, która znajduje się na obrazie trzydzieści lat temu nie było. Wiemy o tym, ponieważ posiadamy archiwalne zdjęcia; tak zwany paszport dzieła. Zresztą, rodzina malarza również nie przypomina sobie, aby na tle gór występowała jakakolwiek istota, a tej, która jest nie pamiętają ani z obrazu, ani z życia artysty. Niestety, nie możemy zapytać autora, bo nie żyje od wielu lat, a za jgo życia obraz zachowywał się bardziej statycznie.

- Tak, proszę państwa – podniósł głos i słychać w nim było dumę – bo to nie koniec niewytłumaczalnych zdarzeń. Postać, jaka pojawiła się na obrazie… przemieszcza się! Po wielu latach obserwacji okazało się, że postać na obrazie można zaobserwować w różnych miejscach! Zupełnie tak, jakby spacerowała po zaśnieżonych bezdrożach szukając czegoś w białym bezkresie. Są na to dowody w postaci serii zdjęć, z których wynika, że każdego roku w trakcie wiosennej równonocy nasz tajemniczy bohater zmienia lokalizację! Nie ustajemy oczywiście w wysiłkach, żeby uwiecznić ten niesłychany epizod, jednak zawsze coś stanie na przeszkodzie, jakby życie chciało zachować dla siebie tę tajemnicę. Albo sprzęt się na chwilę zawiesi, albo awaria oświetlenia, czy zasilania – istne fatum. A kiedy już sytuacja zostaje opanowana, postać stoi równie żałośnie, co niewzruszenie w nowym miejscu.

***
Dzień był zwyczajny, nic wielkiego. Podobno równonoc wiosenna kiedyś… Dziewczęta tańczyły, chłopcy popisywali się sprawnością, a kiedy noc zaczynała zlizywać pot z młodych ciał, to ciała ukradkiem łączyły się w pary i wymykały poza krąg świateł ognisk, by rozśpiewać noc miłosną ekstazą. Ale to było kiedyś. Nie ukrywam, że istniała dziewczyna, której chciałem podać rękę w taką noc i pobiec z nią w bezkres nocy, aby zawtórować jej pieśni własnym, tryumfalnym krzykiem spełnienia. Istniała, tylko mi brakowało odwagi, by zaprosić ją w krąg  ognia i poprosić, by dla mnie zatańczyła, kiedy ja będę pilnował ognia pośród męskich przechwałek schładzanych grzejącą się wódką.

Umówiłem się z nią właśnie w tym muzeum, bo bardzo lubiła obrazy, a ja gotów byłem na wszystko, byle z nią do towarzystwa. Przyszedłem wcześniej, żeby nie powiedzieć, że dużo przed czasem. Nie mogłem spać, więc wybrałem się jak idiota zakochany po uszy dwie godziny za wcześnie i teraz, gdy właśnie otworzono muzeum tułałem się samotnie po pustych salach z braku innych pomysłów. Postanowiłem obejrzeć ekspozycję, aby, gdy przyjdzie patrzeć już tylko na jej sylwetkę, twarz i oczy wydłubujące z obrazów doskonałość. Leniwym krokiem przeszedłem oglądając obrazy po kolei, aż bezmyślnie zatrzymałem się przy jakimś zimowym pejzażu. Góry, z których niczym z wulkanu wylewał się śnieg – kipiący, skrzący się i nieskończony, zasypujący ziemię ze wszystkim, co na niej wyrosło. Krzewy obciążone ponad miarę stawały się garbami, a sosnowe gałęzie załamywały ręce, bo zachłannie nałapały diamentowych gwiazd ponad swoje siły. W obrazie czuć było ciszę doskonałą i chłód – biało-błękitny, jak oddech wilka wygłodzonego zbyt długą zimą.

Myślałem właśnie o niej. Obraz nie mógł z nią konkurować, bo żaden obraz nie może konkurować z rzeczywistością. Stałem tam i marzłem od widoku, jednak cisza z obrazu pomagała mi skupić się na własnych mrzonkach. Sam nie wiem, jak to się stało, ale stało się – wyciągnąłem nieświadomie dłoń i dotknąłem narożnika obrazu, jakbym sprawdzał czy śnieg jest równie zimny, na jaki wygląda. Był. Ale kiedy odrywałem dłoń, brzeg obrazu uniósł się lekko, jakbym odkleił go od płótna. Dziwne, ale pod spodem też był śnieg. Wiem, bo dotknąłem i on również był zimny.

Później było już kompletnie źle i przeklinam chwile, które nastąpiły. Dotykając drugi, czy trzeci raz obrazu zauważyłem drobny ruch – to moja ręka pojawiła się na obrazie. Czasu miałem aż nadto i eksperymentowałem. Ręka wchodziła w obraz bez trudu. Nabierałem śniegu garściami i chłodziłem usta. Piłem śnieg z obrazu! A potem wniknąłem weń cały. Spacerowałem po chrzęszczącym śniegu. Mróz trzymał, choć słońce rozpalało iskry w bieli.

Głupiec! Głupiec i tyle! Zgubiłem się w tym bezkresie. Nie umiałem się odnaleźć. Krzyczałem, jednak nikt nie przyszedł. Potem zobaczyłem ją. Szła wolno, patrząc więcej na zegarek niż na obrazy. Była wyraźnie zniesmaczona moją niepunktualnością. Z czasem rosła w niej wściekłość, a następnie rezygnacja. Minęła mnie i więcej nie wróciła.

Skończył się czas i przez rok trwałem przyszpilony do obrazu, żeby po roku znów mieć jeden dzień i jedną noc na szukanie wyjścia. Cały rok przypominałem sobie każdy krok i gest, żeby wrócić, jednak nie udało się ani po dwóch, ani po piętnastu latach. Wciąż próbuję. Dziewczyna? Pewnie zapomniała o mnie. Teraz pewnie jest już zgorzkniałą, oszukaną przeze mnie staruszką, której zmarnowałem życie. Może pocieszyła się, albo udało się jej zapomnieć, czy spotkać kogoś, dla kogo warto było żyć.

Dzisiaj też szukam wyjścia. Bez tchu biegam, usiłując poczuć zaduch muzealnej sali pełnej spoconych ciał. Na tle tutejszego chłodu na pewno będzie wyraźny. Słucham głosów, ale głosy docierają z zewnątrz. Jakaś młoda kobieta wyciągnęła rękę w stronę obrazu. Patrzyłem na nią z nadzieją. Odklej, proszę odklej brzeg, a wtedy już na pewno znajdę wyjście. Żebrałem całym sobą, a jej szczupłe palce o pomalowanych na niebiesko paznokciach były tuż-tuż

***
- Proszę nie dotykać eksponatów – karny głos przewodnika został poparty gestem. Chwytając kobietę za rękę odarł mnie ze złudzeń – Pani rączka może być czyściutka, jednak wilgoć gotowa uszkodzić dzieło, a bakterie i grzyby na płótnie rozwijają się bardzo chętnie. Nie wolno dotykać. Proszę pamiętać.

6 komentarzy:

  1. i tak oto jedna niespodziewana rzecz... zachcianka? ciekawość? skok w bok? zmienia całe nasze życie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. problem polega chyba na tym, ze przy narodzinach ktoś zapomina zostawić instrukcję obsługi i takie tam... papierki. więc potem człowiek kombinuje i nie wie nigdy - dobrze, czy źle zrobił. a kiedy się dowie, to zazwyczaj baaaardzo boli. i nie da się wrócić, bo to gra bez powtórzeń.

      Usuń
  2. Przywołałeś wspomnienie z dzieciństwa albo może z wieku nastu lat, wspomnienie o obrazie, na którym pojawiała się postać i zmieniała miejsce - skąd to? Film czy książka? Nie potrafię sobie tego przypomnieć, ale pamiętam, że bardzo mnie to fascynowało, tak jak i postać starzejąca się na obrazie, a w rzeczywistości zachowująca młody wygląd, ale to chyba z Dickensa czy może opowiadania Poe. Dałeś mi do myślenia :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. portret Doriana Greya? pisząc nie myślałem o tym akurat, ale Tobie chyba chodzi o to właśnie.

      Usuń
    2. Nie, to jeszcze było coś innego. Może gdzieś kiedyś jeszcze na to trafię.

      Usuń
    3. to pochwal się, jak sobie przypomnisz.

      Usuń