W stężałym przedświcie podwórzem wędrował kot szary jak wylegująca się, wszędobylska noc. Szedł powoli. Cicho i ostrożnie jak potrafią koty. Nie musiał się wysilać - miał tę ciszę zakodowaną w genach i choćby chciał pewnie nie udałoby mu się trąć strun rwetesu. Zmierzał w stronę pękatych stalowo-szarych śmietników. Najwyraźniej zwęszył w nich śniadanie. Tłuste szczury musiały walczyć z wronami o lepsze kąski - kot nie pogardziłby żadnym.
Dachowiec zatrzymywał się co chwilę, pantografem ogona czepiając się niesłyszalnego niepokoju. Cierpliwość kocia jest wręcz legendarna - potrafią rozłożyć każdy krok na elementy składowe i wetknąć pomiędzy nie pokaźną chwilę bezruchu. Ten obserwował ciemne prostokąty okien, gdyż ludzie są nieobliczalni i potrafią wstawać bez powodu w środku nocy, palić światło gapiąc się w mrok. Potrafią wsiąść w śmierdzące spalinami auto i kręcić się w nim po mieście bez celu i bez sensu, jakby utylizowali czas nocy.
Nim odszedł do śmietnika marszcząc pyszczek, z którego wystawały ostre szpilki kłów, o kominy i anteny oparło się zapuchnięte, pryszczate słońce i ziewając wściekle usiłowało wspiąć się na jeden z dachów. Blade, pożółkłe szczypnęło w ogon gołębia, który zagruchał trochę po pensjonarsku i odfrunął na gałąź miłorzębu pozbawionego liści. Tam czekał na kolejną zaczepkę.
Słońce dostrzegło kota i objęło go swoim zaspanym wzrokiem. Po podwórku wiatr zaszeleścił liśćmi wierzby schnącymi na skrajach kałuż, a po klepisku zaczął przechadzać się drugi drapieżnik - cień kota. Ten szedł jeszcze ciszej przystając, by tej ciszy posłuchać. Przestałem oddychać, a puls zdał mi się wojskowym werblem na defiladzie. Cień kota popatrzył na mnie z wyrzutem i wrócił do swoich spraw. Patrzyłem jak odrywa się od kota, który z chwilą utraty kontaktu z cieniem padł martwy i stanowił już tylko szarą plamę, wypukłość na rozwłóczonych nocą śmieciach, posiłek dla padlinożerców, jacy czaili się w ukryciu.
Cień rozglądał się nieustannie. Szukał. Wyglądało jakby kocie futro miało być przynętą. Zaintrygowane słońce wspięło się na palce, by popatrzeć, ale cień kota umknął za pień wierzby, minął śmietniki i wskoczył pomiędzy kratami w piwniczne okno. Wewnątrz... Na dawno nie bielonej ścianie nieobecny węgiel wymalował pasmo górskie z siodłami przełęczy i łagodnymi szczytami bardzo starych wzniesień. Cień szedł w stronę ściany jakby tam zamierzał odpocząć. Po drodze niczym krople rtęci dołączały do niego cienie martwych szczurów, bezdomnego psa, paru ptaków. Plama zatraciła już kształt kota i gęstym, ciemnym kisielem rozlała się po podłodze. Niechybnie czekała by pożreć następny cień na tyle nieroztropny by zawitać do piwnicy. Położyła się i czekała. Cierpliwie. Jak kot.
I jak poetycko, ile tu się dzieje, ile ciekawych określeń. Kot to tajemnica. Czy cierpliwość? Może też...
OdpowiedzUsuń