niedziela, 15 grudnia 2019

Zmierzch

Mówią, że kiedy słońce zachodzi na czerwono na ziemi mogą dziać się rzeczy złe. A dziś nie tylko słońce krwawiło ale rozlewało się fioletową rzeką na chmury tak intensywnie, że nawet cegły zapłonęły purpurą. Patrzyłem i czekałem na ciąg dalszy widowiska. Ranne słońce zwiędło gdzieś na zachodzie, a jego tropem zmierzał już zmierzch jak wytrawny myśliwy podążający za ranną zwierzyną. Trwałem bez jednego słowa i ruchu wpatrzony w pościg i w agonię. Niby to takie dla natury typowe, że śmierć jednego staje się życiem dla drugiego. Można obserwować przez całe życie obserwować cyklicznie powtarzające się zjawisko - nie znudzi fascynując bezwzględnością. 

Dwa kroki przed cieniem umykał bezdomny kundel z ogonem podwiniętym pod siebie i zerkający trwożliwie na boki, aby przyśpieszyć gdyby pościg wzmógł tempo. Jakaś parka schowała się w cień portalu strupieszałej kamiennicy i chyba tam chcieli przeczekać obławę. Chłopak przytulał dziewczynę, która zamknąwszy oczy szukała ustami jego ciepła i spijała wyznania grzejąc się nimi. Ktoś podbiegał do tramwaju podjeżdżającego na opustoszały przystanek. Kilka martwych twarzy w środku przeżywało miniony dzień, choć nie wyglądały na takie, którym ciąg dalszy został już napisany, więc trawiły w myślach warianty jakie miały dopiero nastąpić. 

Drzewa rzucały coraz bardziej pazerne cienie, a sodowe światło latarni rozlewało się żółtymi plamami po asfalcie. Wiatr z nudów gonił suche liście we wszystkie strony aż się znudził i odszedł tarmosić rosnącą na maleńkiej wysepce pośród fosy zmęczoną życiem wierzbę. Okna mrugały perłowym blaskiem telewizorów czekając aż tę poświatę uwiężą w środku rolety lub grube zasłony, Elewacje szarzały szybciej niż należałoby się spodziewać. 

Niebo spochmurniało i ani myślało uśmiechem bladego księżyca rozproszyć czerń. W taką noc tylko karaluchy nieskończoną tyralierą penetrowały pozostałości po ludzkiej uczcie, a szczurom nikt nie przeszkadzał w zwiedzaniu hałd śmieci. Kloszardzi układali się do snu usiłując ukryć oczy i ciała pod czymkolwiek, choć oni akurat do mroku byli przyzwyczajeni i nawet go oczekiwali, by zniknąć światu z pola widzenia. Mrok dusił nadzieje i kolory. Mordował nawet najruchliwsze cienie i tylko ulicznym lampom odpuszczał, chyba tylko po to, by zwiększyć grozę. W milczeniu zaglądał w zapyziałe zakamarki, cuchnące moczem zaułki i do piwnic szczerzących się szczerbami okien o szybach podziurawionych od tak dawna, że szkło już zapomniało być przeźroczystym. 

Patrzyłem na zamierający świat bez pośpiechu. Nie oczekiwałem nic i nie spodziewałem się zbyt wiele. Patrzyłem wzrokiem kogoś kto nic lepszego nie ma do roboty. Zmierzch okrył mnie całunem i unieruchomił. Może miałem być świadkiem jego tryumfu? Czemu nie - mogłem patrzeć i podziwiać jak pożera kształty, gasi kolory, jak płoszy gołębie nawykłe do szukania pokarmu między ludzkimi sylwetkami, które pochłonięte architekturą gubiły okruchy dopiero co kupionych potraw.

Intrygujące, że w takim mroku trudno mówić o odległości, bo można w nim wydzielić jedynie TU - czyli wszystko co daje się ogarnąć wzrokiem i dotykiem - oraz TAM - czyli wszystko inne bez względu na nieistniejącą skalę odległości. Tymczasem TAM słyszałem kroki, które zdawały się zbliżać, czyli można skalować odległość w ciemności. Wytężałem wzrok i słuch. Ciekawość przeważała nad niepokojem. Kroki były zdecydowane, konkretne i kobiece. Podejrzewałem to bo obcasy wydają inne dźwięki - nawet od podkutych oficerek. Złapałem się na tym, że do rytmu tych kroków dorobiłem melodię i nuciłem ją korzystając z akompaniamentu. Rytm był coraz głośniejszy i bliższy, więc i ja śpiewałem odrobinę głośniej, Nie spodziewałem się po sobie takiej odwagi, lecz zapewne zaraziłem się od mroku i stąd moja ekspresja. Cisza sprawiła, że pojawiające się w niej kroki znaczyły świat perforując noc niczym overlock dżinsy. W końcu dotarły do mnie. Czarno odziana kobieta wyciągnęła do mnie dłoń i poszliśmy. Do TAM. 

1 komentarz:

  1. Na niebie to czasem dzieją się takie rzeczy, że żal patrzeć niżej :)

    OdpowiedzUsuń