Pełnoletni namiot postawiony
uprzedniej nocy nad brzegiem górskiego potoku rozpływał się w
zachwytach nad szemrzącą baśnią wysłuchaną pierwszomajową
nocą. Choć zziębnięty porannym przymrozkiem próbował ją
przekazać swym lokatorom, gdy tylko pierwsze promienie słońca
wiatr tchnął w ich stronę. Niezakłócony cywilizacją poranek
rozpoczął się leniwym śniadaniem i wędrówką palców po
sfatygowanej mapie. Wkrótce nogi zastąpiły palce, a natura mapę.
Wygodna piaszczysta droga oferowała niezliczone krajobrazy, choć
różne, zawierały się w jednej treści. Skalne olbrzymy, większe
od miejskich, betonowych kuzynów wdarły się w sosnowe lasy i
pozostały tu, chyba na zawsze. Ich niepowtarzalne kształty zdolne
były opisać jedynie dłonie alpinistów, niestrudzenie penetrujące
korony obelisków, oraz oczy poetów. Efekty ich pracy widoczne były
w przewodnikach, pełnych niecodziennych imion przypisanych kolejno
mijanym rzeźbom. Na obrzeżach pamięci szukam istot z podań i
legend, które za dotknięciem słonecznej dłoni kończyły swą
ziemską wędrówkę oblekając się kamiennym lukrem. Trolle!!! Tak,
to najlepsze określenie, jakie byłem w stanie wymyślić. Żyjące
pod ziemią, sterane ciężką pracą olbrzymy, o udręczonych
ciemnością ciałach, zgorzkniałe, spękane i wielkie. Czyżbym
mijał właśnie akt zbiorowego samobójstwa? Łaskawy świt ustawił
postacie w pełnym słońcu, dzięki czemu, ich ciemne ciała
wyblakły z czasem, nabierając piaskowej karnacji. Podobny los
spotkał ośmiornicę siedzącą wprost na drodze. Bryła piaskowca,
rzeźbiona dziecięcymi stópkami nabrała kształtu o jednoznacznym
skojarzeniu, przyciągając wzrok pielgrzymów. Odgałęzienie szlaku
zapowiadało coś specjalnego. Krótkie podejście prowadziło do
naturalnego punktu widokowego. Po drugiej stronie doliny, wśród
sosnowego trawnika, trwała przytulona do siebie para zakochanych.
Nawet wyniosłym sosnom widok rozpalał krew w żyłach, roztaczając
wokół bursztynowy aromat ciepłej, słodkiej żywicy. Kamienne
ręce, niezdolne wykonać najmniejszego ruchu wyręczyło słońce,
pieszcząc kochanków drżącą, lekko zawstydzoną dłonią. Cóż
uczynili nieszczęśni, że zamiast kosztować owoców, nie zaznawszy
rozkoszy trwali tu w kamiennym uścisku? Jakich dopuścili się
grzechów, by ten pierwszy, nie do zapomnienia pocałunek czekać
musiał spełnienia? Ona, wsparta na jego ramieniu słuchała wyznań,
już składając wargi w obietnicę. On w nią wpatrzony, świata
poza nią nie widząc, tulił wybrankę do piersi jak kruchy klejnot.
Niepodobni trollom, kim być mogli? Z jakiej pochodzili baśni? Kiedy
nadejdzie czas dobrej wróżki, która pozwoli im poznać smak
spełnienia?
Byłam, widziałam :)
OdpowiedzUsuń