poniedziałek, 16 grudnia 2019

Żywy kamień

Pełnoletni namiot postawiony uprzedniej nocy nad brzegiem górskiego potoku rozpływał się w zachwytach nad szemrzącą baśnią wysłuchaną pierwszomajową nocą. Choć zziębnięty porannym przymrozkiem próbował ją przekazać swym lokatorom, gdy tylko pierwsze promienie słońca wiatr tchnął w ich stronę. Niezakłócony cywilizacją poranek rozpoczął się leniwym śniadaniem i wędrówką palców po sfatygowanej mapie. Wkrótce nogi zastąpiły palce, a natura mapę. Wygodna piaszczysta droga oferowała niezliczone krajobrazy, choć różne, zawierały się w jednej treści. Skalne olbrzymy, większe od miejskich, betonowych kuzynów wdarły się w sosnowe lasy i pozostały tu, chyba na zawsze. Ich niepowtarzalne kształty zdolne były opisać jedynie dłonie alpinistów, niestrudzenie penetrujące korony obelisków, oraz oczy poetów. Efekty ich pracy widoczne były w przewodnikach, pełnych niecodziennych imion przypisanych kolejno mijanym rzeźbom. Na obrzeżach pamięci szukam istot z podań i legend, które za dotknięciem słonecznej dłoni kończyły swą ziemską wędrówkę oblekając się kamiennym lukrem. Trolle!!! Tak, to najlepsze określenie, jakie byłem w stanie wymyślić. Żyjące pod ziemią, sterane ciężką pracą olbrzymy, o udręczonych ciemnością ciałach, zgorzkniałe, spękane i wielkie. Czyżbym mijał właśnie akt zbiorowego samobójstwa? Łaskawy świt ustawił postacie w pełnym słońcu, dzięki czemu, ich ciemne ciała wyblakły z czasem, nabierając piaskowej karnacji. Podobny los spotkał ośmiornicę siedzącą wprost na drodze. Bryła piaskowca, rzeźbiona dziecięcymi stópkami nabrała kształtu o jednoznacznym skojarzeniu, przyciągając wzrok pielgrzymów. Odgałęzienie szlaku zapowiadało coś specjalnego. Krótkie podejście prowadziło do naturalnego punktu widokowego. Po drugiej stronie doliny, wśród sosnowego trawnika, trwała przytulona do siebie para zakochanych. Nawet wyniosłym sosnom widok rozpalał krew w żyłach, roztaczając wokół bursztynowy aromat ciepłej, słodkiej żywicy. Kamienne ręce, niezdolne wykonać najmniejszego ruchu wyręczyło słońce, pieszcząc kochanków drżącą, lekko zawstydzoną dłonią. Cóż uczynili nieszczęśni, że zamiast kosztować owoców, nie zaznawszy rozkoszy trwali tu w kamiennym uścisku? Jakich dopuścili się grzechów, by ten pierwszy, nie do zapomnienia pocałunek czekać musiał spełnienia? Ona, wsparta na jego ramieniu słuchała wyznań, już składając wargi w obietnicę. On w nią wpatrzony, świata poza nią nie widząc, tulił wybrankę do piersi jak kruchy klejnot. Niepodobni trollom, kim być mogli? Z jakiej pochodzili baśni? Kiedy nadejdzie czas dobrej wróżki, która pozwoli im poznać smak spełnienia?

1 komentarz: