piątek, 4 lipca 2025

Wisienka – powieszona niewiasta.

 

    Pani licząca sobie dobrych parę krzyżyków postanowiła zawieźć je do centrum. Hulajnogą. Sprzęt bez protestu przyjął krzyżyki i przynależne im kilogramy, po czym pani pomknęła jak strzała, choć przy jej kształcie bardziej jak snookerowa kula za pięć punktów. W autobusie półkolonijne dzieci pod okiem krągłej opiekunki przebierały się, albo gaworzyły o trudnym losie półkolonisty i innych ważnych sprawach.


    Gdzieś po drodze uśmiecham się do słowa CLUTCHE, niestety wymalowanego zgrabną czcionką na murze. Przede mną siedzi kobieta, która bez większych inwestycji zmienia się z szarej myszki w piękność – wystarczyło się uśmiechnąć. Nawet nie do kogoś konkretnego, tylko do własnych myśli. Gdy wysiadłem i drałowałem parkiem spotykam ekstremalnie ostrzyżonego gościa, który w marszu podnosił śmieci z alejki i pchał je do kubełków. Kolejny napis na kolejnym murze – „Burżuazja czuje się dobrze” plus korona powyżej malunku.


    Lepiej chyba zerkać na kobiety, a tej urody nie brakowało. Stała jakoś tak dziwacznie, że wyglądała, jakby przepchnęła pupę pod pępek. Nogi w iksy, wypchnięte biodra, ściśnięte pośladki… trudna sztuka, ale się udało. Upał rozbiera wszystkich, bez wyjątku. Ci bardziej oporni są również bardziej spoceni i poirytowani. A jak się patrzy, to można spotkać obcokrajowca w czerwonej czapeczce z białymi bokobrodami, względnie dziewczęta w szortach-stringach, bo inaczej tego nie umiem nazwać. Z dżinsów wykraja się krótkie spodenki, po czym wydłubuje się nitki tak długo, aż zostanie pasek, zamek i kieszenie. Reszta to frędzle, które można, ale nie trzeba przystrzyc.


    Do zdumień dokładam kolejne, nawracające jak grypa. Można z odległych stron przyjechać do Miasta i karmić sę w Mc Donaldzie. Ale po co? Szczególnie, że Miasto zebrało właśnie dwadzieścia dwa gastronomiczne wyróżnienia od pana Michelina. Biało-czarna biznesłomenka (brzmi równie idiotycznie jak przedsiębiorczyni, czyli jest ok), piękna i niedostępna, niczym żmijka wysuwając języczek bada teren. Dwadzieścia czerwonych szponów zniechęcało do konwersacji, a krwistoczerwone wargi połyskujące świeżością sugerującą surową wątrobę na lancz sprawiły, że nawet pisałem szeptem, żeby nie rozjuszyć.


    Zadowolona z siebie dziewczyna wyhodowała na głowie pięknego baranka. Czarnego, ale bez różków. Za to dwaj budowlańcy usunęli się w cień trzech sosenek i tam oddawali się kanikule po znojnej robocie. Aż mi się zamruczało: „Siedzieliśmy pod jodłą i dobrze nam się wiodło”.

2 komentarze:

  1. O, tak! Z tym że ja się już przestałem zdumiewać, przyzwyczaiłem się. Jechać przez pół Polski albo i przez pół Europy, aby stołować się w Mc'D. Urocze, doprawdy. Powołać się warto w tym miejscu na inżyniera Mamonia, który zawsze służy swoim prawem, które mówi i tłumaczy nam, że lubimy tylko te melodie (tu: sztuczne gumowe buły), które już znamy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. choroba. mam nadzieję, że nie zakaźna.
      oko

      Usuń