niedziela, 1 grudnia 2019

Proces przetwórczy

Celem zapewnienia świeżości kiełbasom drobiowym produkcja odbywa się na miejscu, czyli tam, gdzie kurczaki stacjonują. Dla wielkich kohort skoszarowanych w popegeerowskich kołchozach ekonomia przedsięwzięcia jest niekwestionowana. Dostępność półproduktu eufemistycznie nazywanego "surowcem" odpowiada prawdzie tak bardzo, że niekiedy zawstydza to gospodarza, który gotów jest przepraszać, albo częstować brudną, pożółkłą wódką, aby tylko przymknąć oko na podobną niedoskonałość materiału genetycznego. 

Technologia nie widzi kłopotu, żeby wzmiankowany surowiec rozdrabniać razem z obudową o zatwierdzonych przez Brukselę wymiarach, jednak konsumenci skarżą się, że metalowe elementy opakowania kwantującego masę drobiową na powtarzalne partie bardzo skwapliwie uzupełniają ubytki w uzębieniu, a pod wpływem wilgoci i flory bakteryjnej błyskawicznie korodują zabarwiając zęby na niezdrowy, brązowy kolor. Skarga zbiorowa, powszechna i narodowa spowodowała wydłużenie cyklu o wydłubywanie masy mięsnej z otoczki, która zdawała się być monolitem - kurczęta rodziły się i zdychały w metalowym pakiecie, sądząc, że to ich kręgosłup moralny determinujący granice wolności jednostek.

W przypadku chowu wiejskiego, zapewniającego kurczętom zdecydowanie większe granice swobody, proces pozyskiwania, choć podobny, napotyka odrobinę odmienne uwarunkowania. Drewniany bądź murowany pojemnik na mięso drobiowe nazywany potocznie kurnikiem mieści znacznie mniej masy, a na dodatek jej dostawca, gwałtownie reaguje na propozycję zmielenia kurcząt wraz z zasobnikiem i ową gwałtowność podpiera argumentem w postaci wideł, kosy lub siekiery jakimi można by rozpłatać wołowinę na ćwierci. Dlatego kiełbasę świeżą produkuje się odławiając okazy poza koszarami. Zdarza się, że pochwycone jednostki tak kurczowo trzymają się kęp trawy lub drewnianych parkanów, że maszyna zasysa je wraz z tą ostatnią deską ratunku, która zawiodła nosicielkę, choć udała się w ostatnią podróż wraz z nią.

Ciąg dalszy jest tak oczywisty, że wstyd opowiadać, jednak ze względu na porządek rzeczy wypada wspomnieć, że mięso (i nie tylko) mielone jest wprost z piórami i bagażem osobistym zabranym w ostatnią drogę. Konsumentów co prawda nie uprzedza się, że kurzy faraon gotów zabrać jest bogate wyposażenie ale przez to kiełbasa stanie się boską, choć będzie zdecydowanie trudniejsza do zjedzenia. Po zmieleniu proces przewiduje uzupełnienie masy przyprawami, które zneutralizują smak wędliny i ujednolicą go zgodnie z normą europejską. Po standaryzacji smakowej masę wprowadza się w jelita sztuczne, a nadal żyjąca kiełbasa zaczyna wić się niczym wąż o niewyobrażalnych rozmiarach.

Oczywistym jest, że koneserów kiełbasy surowej mógłby zestresować widok pełznącej po talerzu potrawy, dlatego należy poczekać wystarczająco długo, by mózgi zmielonych kurcząt (oraz inne przypadkowe mózgi biorące spontaniczny udział w procesie) zdążyły poinformować ciała, że ich żywot dobiegł końca. Mniej wyrafinowanym klientom serwuje się kiełbasę parzoną we wrzątku lub wędzoną, czyli zagazowaną w oparach o dużym stężeniu dymu i innych ciał smolistych. Mordowanie gorącą cieczą lub gazem uwalnia kiełbasę od drobnoustrojów, pasożytów i innych kataklizmów. Jedynie jad kiełbasiany potrafi przetrwać i czasami zaatakuje nieświadome jednostki.

1 komentarz: