poniedziałek, 3 lutego 2020

Róża

- Uuuuch… - uderzył o ziemię i przekoziołkował, nie obeszło się bez licznych potłuczeń. Z łokci i kolan sączyła się krew, a żebra bolały przy oddechu. Na dodatek, zanim znieruchomiał coś owiniętego w wielkie, gładkie prześcieradło wylądowało na nim z piskiem, jaki wydałoby stado szczeniaków na widok matki. 
Dziewczyna nie była ładna. Wyglądała na zaspaną, z bladymi ustami, szeroko otwartymi oczami i włosami w nieładzie. I jeszcze ta idiotyczna, nocna koszula, spod której ledwo było widać czubki palców u nóg. Klął jeszcze, ale już jej się przyglądał, by szybko przejść do stanu lekceważącej arogancji.

- I co narobiłaś głupia? - zapytał raczej retorycznie.
- Ale ja... - szepnęła drżącymi ustami - ja nie chciałam...
- No tak! Nie chciałaś, a ja krwawię - zaśmiał się ironicznie.
- Urwij - wyciągnęła w jego stronę ręce - no, urwij oba rękawy, to cię opatrzę. Umiem.

Popatrzył na nią z niedowierzaniem, ale podawane rękawy uszarpał, udając, że nie wymaga to żadnego wysiłku. Skórę na ramionach miała równie miękką jak jedwab nocnej koszuli. Opatrzyła go z wprawą i delikatnością, do jakiej nie przywykł. Zaczął rozglądać się dookoła, żeby nie gapić się na nią. Planeta była tak mała, że ledwie się na niej zmieścili. Niewiele brakowało, a minęliby ją i lecieli dalej w nieskończoność kosmosu. Zamierzał teleportować się na sąsiadującą z Ziemią planetę, a tu taka niespodzianka. Wylądował Bóg wie gdzie i to z zasmarkaną, zaspaną księżniczką, brzydką jak noc. To z pewnością jej wina, bo ich ścieżki musiały się spleść, interferować, a przez to zmienić kursy przelotów. 

Burknął coś na temat nieodpowiedzialności dziewczęcia ale ona rozchlipała się żałośnie i tylko przepraszała, że przecież nic nie zrobiła. Leżała w łóżku i czytała przed snem "Małego księcia". Westchnęła kilka razy do postaci, ale nic więcej. I nagle mrok i lądowanie na pupie... na nim. Nie wie, gdzie dom ani jak wracać. Boi się bardzo, więc niech jej nie zostawia samej. Wzruszył ramionami. Chciał pomyśleć albo przynajmniej poudawać, że to robi. 
Wokół teren wyglądał jak łyse klepisko. Ani śladu roślin czy życia. Tylko w jednym miejscu coś się działo - wyglądało jak dawno przekopany prostokąt ziemi. 

- To ty? - pokazał palcem, a kiedy zaprzeczyła ruchem głowy, podszedł i rozkopał butem. Szukał skarbów. Każdy chłopak szukałby pirackich łupów, czy czarnoksięskiego depozytu, gdyby na nieznanej planecie odkrył cień nadziei, że tam kryć się może skarb. Zapomniał o dziewczynie i rył butem podłoże, aż dotarł do kamieni. Nic. Może ktoś się rozmyślił albo już podjął schowany depozyt. Zagarnął butem do dziury wykopaną ziemię i żeby ukryć zawstydzenie wysikał się odwracając plecami do dziewczyny. Gdzieś musiał, a schować się nie było gdzie. Odwróciła się słysząc jak strumień wgryza się w spulchnione podłoże i zasłoniła usta dłonią. Śmiała się, ale bardzo dyskretnie. Ciekawe co zrobi, kiedy i ją pęcherz przyciśnie.

Chłopak otrzepał ręce o spodnie, udając, że je umył i powiedział:
- Spróbuję poszukać drogi powrotnej. Zostań. Wrócę po ciebie - rycerski duch najwyraźniej wziął w nim górę, a niemy zachwyt był mu nagrodą. Podobało mu się. Bardziej niż chciał to przyznać nawet przed sobą. Wszedł w trans i zniknął.

Kiedy wrócił... był pokaleczony od stóp do głów, jakby ktoś go zamknął w jednym worku ze stadem kotów. Padł ciężko i bez przytomności. Dziewczyna nie marnowała czasu na lamenty tylko oddzierała pasy z nocnej koszuli, aż zrobiła z niej sukienkę mini. Bardzo odważną. Obandażowała go, a głowę położyła na kolanach i głaskała jego policzki. Dopiero teraz pozwoliła sobie na łzy. Kiedy otworzył oczy znów zobaczył ją brzydką, spłakaną i nieszczęśliwą. Bandaże przesiąkły i trzeba je było wymienić. Jego ubranie było w strzępach, a zbyt twardy materiał nijak nie nadawał się na otwarte rany. Zsunęła resztki sukienki i z rumieńcem na twarzy darła na pasy wszystko, co jej zostało. Pasy pachniały jej młodym ciałem i nadal były ciepłe. 

Owinięty w świeże opatrunki leżał na jej kolanach i drobne wiśniowe pestki na jej piersiach nie pozwalały mu na nic. Rozkojarzony patrzył na nią, ale widział tylko te pestki. Kręciło mu się w głowie i chyba zasnął. Gdy po wielu godzinach obudził się - nic się nie zmieniło. Wciąż leżał z głową na jej kolanach, a ona głaskała go i układała mu włosy, nucąc cicho nieznaną mu kołysankę. Wstał z wysiłkiem. Zrobił kilka kroków - niezgrabnych i zmęczonych, ale udało się. Na kupce, gdzie sikał coś się zieleniło. Bez żadnych myśli podszedł i znów podlał piach.

- Muszę jeszcze raz spróbować. Ale w inną stronę. Tam nie.
Popatrzyła na niego jak na bohatera. Nic nie leczy męskich ran lepiej niż zachwyt kobiety. Widział w jej oczach tyle zachwytu, że przestał dostrzegać brzydotę. Może jej tam wcale nie było? Może tylko mu się zdawało, bo patrzył przez negatywne emocje, a ona płacząca, nieszczęśliwa... Trudno o piękno w takiej chwili. A teraz stała przed nim naga i dumna z niego, jak nikt nigdy przedtem. Urósł i nabrał odwagi. 

- Dasz mi twoje siły? - ni to spytał, ni stwierdził. - Moich zabraknie nawet na krótką podróż. Zanim się zregeneruję trochę czasu upłynie. Dziewczyna kiwnęła głową, aż grzywka przesłoniła jej oczy i wtuliła się w niego cała. Czuł jej ciepło na sobie. Pożerał jej energię jak pijany. Smakowało. Nie umiał się powstrzymać i brał jej młodość w siebie. Trudno było przestać. Mógł ją wyssać do cna. I chyba to zrobił. Jej wielkie wpatrzone weń oczy zdawały się być bardziej przeźroczyste, a ciało stawało się mleczne niczym mgła.
- Wrócę po ciebie - dotknął jej policzka nim wystartował ponownie. 

Drugie podejście było równie nieudane. Może nawet bardziej, bo zwalił się na ziemię jak wór ziemniaków i nawet nie jęknął. Po jego sile nie było już śladu. Dziewczyna sprawdziła dłońmi czy wszystkie kości są całe i znów położyła jego głowę na swoich kolanach. Płakała, śpiewając cicho. Był nieprzytomny. Trudno było pomóc. Ułożyła go wygodnie pod krzewem, który wyrósł podlewany przez niego. Sama nie wiedziała dlaczego ale wydało jej się, że tu będzie najlepiej. To przynajmniej było "jakieś" miejsce. Dające się wyróżnić. Kiedy już leżał poprawiła mu włosy i położyła się na nim oddając mu energię do końca. Zaczął pojękiwać, a ona ważyła coraz mniej. Gdy w końcu przytomnie otworzył oczy, chciał objąć ją ramieniem ale była już tylko bladoróżową smugą nad jego ciałem. Wiatr porwał ją do tańca zanim zdążył krzyknąć. Został z niczym. Ale żył. 

Rozejrzał się wokół. Małą planeta musiała pomieścić już tylko jego, a jedynym punktem orientacyjnym byłą zgarnięta butem kupka ziemi, na której wyrósł drobny rachityczny krzaczek. Z jedną, bladoróżową różą, która wyglądała tak jakby mu się przyglądała. Byłą brzydka? Kolczasta? Pachniała młodością i ciepłem, które zdążył poznać. Musiało mu się zdawać. Takie ciepło nie może być brzydkie. Na pewno była piękna, przecież nie ma brzydkich księżniczek. 
Ostatni pasek zakrwawionego jedwabiu pomachał mu na pożegnanie - wiatr porwał i jego. Został sam na planecie, mając krzak za jedynego towarzysza. Ile czasu musi minąć, żeby nabrał sił i wrócił? Bo będzie próbował ponownie. Tym razem poleci z wiatrem. Może uda mu się ją odnaleźć. Nawet nie wie jak ma na imię...

1 komentarz:

  1. Przeciekawe opowiadanie. Coraz lepsze Ci powiem, a to to już w ogóle mistrzostwo! Świetne nawiązanie do mojego ulubionego Małego Księcia.

    OdpowiedzUsuń