sobota, 15 lutego 2020

Wilk i owca

Bieda. Do niektórych miejsc i ludzi jest przypisana. Każde miasto ma dzielnicę nędzy, gdzie można się jej naoglądać wystarczająco. W tych miejscach tak bardzo się rozpleniła, że niemal jest niewidzialna. Jak grawitacja, której niby się każdy domyśla, ale przecież nie stawia się jej pomników. 

Ona też pochodzi z takiego miasta i z takiej zapomnianej dzielnicy, gdzie wciąż widać na murach ślady dwóch ostatnich wojen. Od dziecka potrafiła obserwować, zadawać pytania i dziwić się. Na szczęście dziwiła się w duchu, a nie głośno - tego dodrośli by nie zdzierżyli. Oni przecież w mozole przedzierali się przez nędzę i starali się tak, jak umieli, by nie spłowały ich marzenia. Bez skutku. Bieda wcześniej czy później dopadała każdego, a kiedy ktoś wyszedł stąd w świat, to i tak miał na twarzy i sumieniu wielkie łaty doskonale widoczne w świecie bogatym. Zewnętrze z pogadą bezbłędnie wykrywało dziurawe buty, pocerowane jesionki i swetry przechodnie, po straszym kuzynie. Nie pomagało wcale, że delikwent wyszedł właśnie z włoskiego sklepu pachnąc francuskimi perfumami. 

Patrzyła. Stała jak wmurowana obserwując okolicę, a w głowie rosły pytania. Sama nie wiedziała, że pobiła rekord świata. Stała się wynikiem nim piersi zaczęły wypychać bluzkę, którą mama przerobiła z własnej. Nie chciała tak. Chłopcy w śmietnikach hotelowych szukali skarbów - puszek po piwie, kapsli, zachodnich gazet z paniami ubranymi jedynie w pietnastocentymetrowe szpilki. Handlowali wszystkim, co mieli. Wymieniali się lub przegrywali w karty. W końcu na brodach wyrastał im pierwszy włosek, a wyprężone na wysokości zamków błyskawicznych spodnie zniekształcały się niemal trwale. 

Dziewczętom wcale nie było do śmiechu. Niby też mogły grzebać w śmietnikach, ale podobno im nie wypadało. Mogły za to cerować rajtuzy i ubierać lalki z gałganków. Mogły sprzedawać niewinność, ale przecież nie w nieskończoność. Te, które zdecydowały się na to miały dłonie, usta i podbrzusza spenetrowane taką ilością członków, jak emerytowane, przydworcowe dziwki. Opinii już nie dało się umyć, choćby człowiek szorował się latami. Można było tylko stłumić alkoholem wyrzuty sumienia i inkasować prezenty z szeroko rozłożonymi kolanami. 

Pośród takich widoków dojrzewa się nad podziw szybko, a kasa staje się jedną z bardzo niewielu wartości wartych dostrzeżenia. Pieniądze stawały się koniecznością, bez której szacunek trzeba było uzyskać pięściami. Jej dłonie nie nadawały się do tej roli. A kolana na samą myśl o tym, że przwinie się między nimi cała populacja, zwierały się i przytulały do piersi z krzykiem - nie pozwól nigdy! Tego jednego była pewna - nie pozwoli ciału pracować bez końca, tłumiąc skargi w niekończącym się toaście. Nie chciała zostać kanapą wyślizganą do cna przez anonimowe tyłki. I nie chciała być biedna. Nikt nie chce. Ale ona znała biedę. Nie chciała liczyć ile razy szła spać głodna, albo podkradała ukradkiem resztki zakąsek ze stołu, przy który dorośli konsumowali kolejny dzień, który nie różnił się niczym od wczorajszego, czy jutrzejszego. Zasypiała ciesząc się, że wulgarne krzyki i chichot pijanych kobiet podszczypywanych jawnie przy stole zagłuszają burczenie pustego brzucha. Potem przyszedł dzień, kiedy jeden z biesiadujących popatrzył na nią wzrokiem, w którym umarła ze strachu. Nie do końca rozumiała, ale zaczęła się bać. Uciekła wtedy na noc do koleżanki z klasy. Ale nie mogła uciekać w nieskończoność...

Myślała długo. Chyba mijały jakieś lekcje, może ktoś coś do niej mówił, ale ona układała właśnie swoją przyszłość i nie miała czasu na drobiazgi. Gdy się ocknęła, rozejrzała się po klasie. Jej wzrok padł na dobrze zbudowanego chłopaka, cieszącego się dużym szacunkiem. Zerknęła na jego ręce i wcale nie interesowały jej brudne, obgryzione paznokcie. Kostki! Kostki miał pełne strupów i drobnych ran. Widać często się bił, a skoro go szanowali, to chyba wygrywał te pojedynki. Niby przypadkiem znalazła się obok niego i kiedy towarzystwo rozpierzchło się, wykorzystała chwilę.
- Będę twoja. Załatw to - powiedziała szybko i uciekła, by nie widział jej oczu. 

Powiedziała: "będę twoja", ale pomyślała: "będziesz mój". I był. Rozbierał się gorączkowo, pazernie, patrzył na jej nagość zachłannie jak głodny wilk na biegnącą łanię. Bolało. Wiedziała, że będzie bolało i była na to gotowa. Nie pozwoliła mu przestać. Zebrała jeden wytrysk i zażyczyła sobie następnych. Brała, aż zaczął błagać o przerwę. Zasnął w końcu i wcale nie przypominał już wilka. Raczej szczeniaka szczęśliwego, że może przytulić się do ciepłej miękkości. Gdy się obudził jej ręka znów poszukała dorastającej męskości. 
- Będę twoja - powtórzyła - ale tylko na wyłączność. Albo ja, albo wszystkie inne. 

Zacisnęła zęby. To była decydująca chwila. Teraz wygra, lub przegra wszystko. Trzymała go za członka, który trzepotał jak ptak pośród gęstych krzewów. I rósł błyskawicznie. Chwyciła mocniej. Jego podniecenie chyba pozbawiało go rozumu, ale jej zrobiło się przyjemnie. Piersi stężały. Czuła coś, czego do tej pory nie znała - władzę! Okiełznała wilka. Dzikiego. Żyjącego pośród innych. Basiora. Był jej. Czuła to zanim odpowiedział, ale zmusiła go, by sam to usłyszał z własnych ust:
- Ty. Żadna inna. Od dziś tylko ty.

Pochyliła się i wzięła w usta pulsujące życiem ciało. Znów chowała oczy. On był głupi. Silny i głupi. I miał to... Niemal z pogardą pomyślała o trzymanym w ustach członku i kołyszącej się mosznie. Nawet nie poczuła wytrysku. Pracowała dalej. Dla niej musi być szczeniakiem. Wilkiem będzie na zewnątrz. Ona go nauczy. Posteruje. Zostanie jego panią, a on będzie jej służył. Wiernie. Dziś niech ma swoje święto. Jutro i pojutrze. Ale za tydzień... Za tydzień zacznie wydawać mu rozkazy. I on je wykona. 
Dopiero za tydzień. Teraz... Teraz usta pełne nasienia. Jeszcze raz...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz