wtorek, 25 lutego 2020

Wklejanie

- Stachu, mam kłopot, bo mi Jolka w starych szpargałach znalazła jakiś list chyba, sama przeczytać nie umie, a ja z tym sobie też nie poradzę, bo to nie po naszemu chyba, a pod spodem podpis pradziadka, znaczy taki wielokrotny pradziadek, wiesz, że tych pra, to trzeba byłoby trochę dołożyć… No i pomyślałem, że ty więcej po miastach bywałeś, jakieś tam języki znasz i masz tego interneta, to może poradzisz coś z tym listem, żeby go potłumaczyć. Widzisz? Na górze ma datę, że niby 1624 rok, to pismo… stare i kruche, a Jolka w zapiskach po prababce znalazła i teraz nic tylko tłumacz i tłumacz… a ja nie wiem, czy to staroczeski, czy staroniemiecki nawet… jakby gotyk, to może niemiecki, poradzisz co?
Wziął Stachu ów list, bo na studiach niemieckiego go uczyli nawet i parę osób zna, to pewnie poradzi na kłopot. A papier taki brązowy już bardzo, aż się kruszy, kiedy go za mocno nagiąć. I pismo takie fikuśne, ozdobne i zawijasów w nim pełno, jakby zamiast pisane, to malowane było. Pewnie piórem jakim gęsim, czy czymś takim. No ciekawe bardzo, bo nie sądziłem, ze pra-wielokrotny-dziadek pisać umiał, bo to sztuka chyba po zakonach znana tylko była. Ale podpis jest. Nazwisko się zgadza, a imię, jakby moje nawet, bo to też rodzinna tradycja, że pierworodnego Józkiem zwą od tak dawna, że nikt nawet nie pamięta już dlaczego. Ale jest tak w rodzinie i ja też Józkiem zostałem, bom pierwszy. Jolka, żeby jakoś ciekawość poskromić, to się w te rodzinne kroniki i drzewka rodowe wgryzała znowu, żeby doszukać, co kto o pra-wielokrotnym napisali i może co znajdzie, a Stachu, jak papier wziął, tak zniknął i tydzień już go nie widać. Pewnie ciężko idzie albo czasu zabrakło. Trudna sprawa. Jolka wygrzebała, ze był taki Józio, co się zapodział rodzinie i nikt nie wie, gdzie pochowali nieboraka, bo wziął i znikł nagle i bezpowrotnie. Słowa nie powiedział, na drogę nic nie pakował, tylko pstryk – rano był, a na obiad już ani śladu. I ponoć wieś cała szukała po lasach, z psami łazili i wołali, a kiedy na odpusty jakie, albo wędrowcy w te okolice szli, to wszystkich pytali i nic. Jak kamień w wodę. Daty się niby zgadzają, więc może to ten, co to tak znienacka poszedł gdzie w świat, albo jaki szatan go za kołnierz ucapił i zabrał jak swego, że nawet się pożegnać z rodzinką nie zdążył. Tylko go zapisali w kościelne kroniki, a potem jak się zaczęły dziewczyny bawić w odkurzanie historyczne, to i która przepisała historyjkę do takiego rodzinnego pamiętniczka, a Jolka, to już całkiem rozpisała wszystko, że tylko Adama i Ewy na drzewie nie widać. Nawet to ładnie wygląda i wszystkich kuzynów się znaleźć tam da, choć to głupio troszeczkę starszych ludzi na drzewie szukać – jak jakiego łapserdaka, czy wsiowego półgłówka małoletniego. I tak przeczekaliśmy jeszcze z tydzień, aż przyczłapał Stachu z Kryśką i z tym listem potłumaczonym, tośmy z Joleczką czym prędzej do stołu podali i butelczynę, a on niech tłumaczy. Po kieliszeczku na dobre czytanie i jazda.
- Wiecie – trochę niepewnie zaczął gadać – bo to jakieś dziwne troszeczkę i trzy razy tłumaczyć musiałem i łaziłem po jakich doktorach i do muzeum nawet zaszedłem, czy mi się literki we łbie nie mieszają, ale – nie poradzę- jak napisał, tak tłumaczyłem. Że dziwny tekst, to chyba u was rodzinne, bo same takie niezwykłości się przytrafiają, że już ja też myślę sobie – ma tak być, bo u Józka, to z podkowy zupę ugotują i smaczna będzie- lepiej nie pytać i nie dziwować się. No i tak. To faktycznie jakiś niemiecki jest, chociaż tu Czesi przecie urzędowali w tamtych czasach. Ale może jakiego zakonnika w podróży przydybał, i ten mu spisał, co chłop chciał. Pewnie słono zapłacił, bo to jak dzieło sztuki jest i nawet w muzeum to kupić chcieli, żeby im na wystawę, albo co, ale się wypiąłem i więcej już tam nie polazłem. Pewnie Jolka będzie rodzinne pamiątki zbierać, to na co wam szum, że takie cudowne pisemko macie, a treść, to już rany boskie. Wolicie sami poczytać, czy mam opowiadać? Wydrukowałem, bo na komputerze pisane i każdemu dać mogę, żeby na jeden raz poczytać.
- Najpierw mów – zdecydowałem szybko – poczytamy dokładnie potem, a teraz tak z grubsza, żeby pierwszą ciekawość nakryć czapką.
- No to tak po prawdzie, to ten wasz Józio, to podróżnik był. I to taki nietypowy, bo znikał i się pojawiał, a kiedy co było potrzeba, to Józka po wszystko i wszędzie wysłać się dało. A jak głód jaki był, to on znienacka rybę świeżą do dom potrafił przytaskać, albo w środku zimy zielonej trawy dla krowy. Nie raz go w domu widzieli, jak w środku lata szron na wąsiskach i bryłę lodu do lodowni nosił, ale nikomu nie zdradził, skąd on to ma i jak to robi, że na pół dnia zniknie, a wraca z dobrami, jakby na końcu świata zebranymi. No i tu, w tym liście stoi jak wół. Że atlas miał świata taki cudowny. A gdzie swój obrazek, taki maluśki, jak zdjęcie do dowodu podłożył, tam go zabierało jednym kopem i w oka mgnienie. I jak lodu mu się zachciało, to się na jaki biegun wyrywał, a tam lodu pod pachę i fotkę na chałupę przepiąć i się nawracał nim lód się roztopił. I z tą trawą tak samo. Korzystał chłop z życia, i kiedy na polu nie było roboty, to się na wycieczki wybierał. Pisze, że czasem strach, bo jak jaka wojna gdzie była, to przecie on nic nie wiedział i lądował pośrodku, więc tego obrazka pilnować musiał, żeby uciekać niby który go dziabnie czym ostrym. I tak sobie zwiedzał i zwiedzał, ale go starość dopadła i nie bardzo się chciało mu podróżować, tylko kiedy mus ostateczny miał być i lekarstwa jakie, albo przy dużej bidzie gdzieś się chłopina wybierał. No i tak w skrócie, to chyba wszystko, a więcej to poczytacie już na spokojnie.
- Jolka, a ty gdzie takie malowidło dziadkowe widziała? Może ten atlas, on więcej starożytny i pewnie na desce malowany…
- A co ja szukać będę mapy na desce, chybabym oszalała, bo na cóż mi to.
- Joleczko, poszukaj – Kryśka się odezwała, a przecież do tej pory pary z gęby nie puściła, tylko patrzyła na Stacha, jak dziecko, co bajki słucha na dobranockę – poszukaj, a ja pomogę. I Stachu pomoże, bo wiesz… a taki pomysł mi do łba strzelił, że gdyby była, ta mapa na desce, to my… fotkę machnąć teraz nie kłopot, ale do zdjęcia byśmy wszystkie stanęli… i wiesz… Hawaje… Karaiby… do Grecji na oliwkę świeżutką, albo na pomarańcze… toż to lepsze, niż samolotem się tłuc. I w jeden dzionek nawet. Patrz, wzięlibyśmy kocyk, zdjęcie na deseczkę i proszę - Majorka i poopalać się można i frykasów pojeść, a na obiadek do domu. Teraz jest łatwiej, bo wojny omijać się da. Wystarczy internet odpalić i bezpiecznie można świat zwiedzać. Za darmo. Poszukajmy Joluniu, nawet i dzisiaj…
- Dziewczyny – jak tylko wzrok rozmarzony zobaczyłem, tom musiał od razu gasić te zapędy, bo ze Stachem byśmy ze strychu nie wyszli i ruski rok grzebalibyśmy, żeby jaką deseczkę odnaleźć nieistniejącą – ale przecie stoi napisane, że zniknął, więc jak? Zabrał deseczkę i w świat poszedł i stamtąd nie wrócił chyba. Więc deski nie ma co u nas szukać, bo się po świecie gdzie tuła…
- Co ludzie napisali, to napisali, a sprawdzić nie zawadzi – kobitki już okulary słoneczne na nosach miały od tej nadziei i Jolce piegi rosnąć nawet zaczęły. Tylko westchnąłem, bo nie przekona. Przyjdzie strych oczyścić do końca. Może to jaki pożytek, bo nie sam, a w czwórkę będę sprzątanie robił, zawsze to raźniej i szybciej pójdzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz