poniedziałek, 17 lutego 2020

Zachłanność

Byłem wirusem. Z dumą muszę przyznać, że dość jadowitym i odpornym. Jedyną moją słabością, którą każdy przecież posiada, była odległość. W warunkach kosmicznych droga pomiędzy gwiazdami okazywała się ponad moje siły. A co dopiero mówić o odległościach międzygalaktycznych. To ta słabość sprawiła, że nie byłem w stanie spenetrować całego wszechświata. Do czasu...

Miałem szczęście - jeśli wirus może mówić o trafie. Trafiła mi się flota. Pięć dalekobieżnych okrętów pełnych ludzi. Żywe konserwy. Żaden wirus nie przepuściłby takiej okazji. Oblizywałem się na zapas. Wreszcie będę mógł zaspokoić głód. Rosła we mnie perfidia. Nie zjem tych konserw. Powstrzymam się z apetytem. Wymyśliłem sobie, że jedno wielkie obżarstwo to odrobinę mniej niż życie pełne dostatku. Zamarzyło mi się opanować kosmos, aż po brzegi. Konserwy miały stać się moim środkiem transportu. Katalizatorem, dzięki któremu pokonam odległość niedostępną dla mnie. 

Rzuciłem się na flotę zachłannie, ale ostrożnie, żeby nie wzbudzić podejrzeń. Przeniknięcie metalowych pokryw okrętów nie było kłopotem. Ludzka skóra stawiała jeszcze mniejszy opór. Zalągłem się niepostrzeżenie w każdym pokładowym życiu. Łącznie ze szczurami, insektami i roślinami. Wszystko co wegetatywne zostało zarażone i było mnie pełne. 

Cierpiałem. Trudno opowiadać jak cierpiałem biedząc przy pełnym stole. Ciepła krew, impulsy elektryczne, białka... Pokusa tak silna, że gdybym miał usta śliniłbym się niepomiernie. Zapomniałem już jak smakuje sytość, ale udało mi się poskromić apetyt. Oczami wyobraźni widziałem nagrodę - flota albo wracała do domu, albo eksplorowała kosmos. Kosmos pełen żarcia. Czekałem cierpliwie i zerkałem w przestrzeń, szukając śladów życia, na którym mógłbym pasożytować i zaspokajać łaknienie. Czas płynął zbyt wolno jak dla mnie albo głód był zbyt silny. Nie wytrzymałem. Uszczknąłem jakiś okruch z tego bogatego stołu. Jedno dość mocno wyeksploatowane życie. Przecież i tak by nie pociągnęło już długo. Było skazane na śmierć, a ja tylko odrobinę ją przyspieszyłem. 

Pochopnie niestety. Lekarz pokładowy był zawzięty i pedantyczny. Znalazł mnie. Znalazł i podzielił się wiedzą z admirałem floty zanim zdążyłem go powstrzymać. Dowódca był również wiekowy, a co za tym idzie, cyniczny. Domyślił się jakiej przyszłości szukam i o czym marzę. Rzuciłem mu się do szyi - chciałem zabrać oddech i rozum. On też mnie wyprzedził. Nie sądziłem, że naciśnie guzik... autodestrukcji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz