niedziela, 17 listopada 2019

Kobieta

Kiedy miałem piętnaście lat – podeszłaś do mnie. Miał być żart, wakacyjną nudę zabijający, a trwał dziesięć lat. W niebieskich zanurzony oczach pewien byłem, że na świecie istnieje tylko jedna kobieta i nic poza nią nie ma. W cieple dłoni, w śmiechu i zabawie spędziłem czas bez świadomości. I nie żałuję, chociaż do śmiechu nie było, kiedy się skończył, a i w trakcie gdzieś odezwało się parę razy coś, co zaczęło zadawać mi pytania bardzo nieprzyjemne. Tak, bo kiedy kobieta umawia się ze mną pod USC… z dokumentami… to raczej nie powinna później przysyłać przez koleżankę zdjęć ślubnych z brzuszkiem w towarzystwie nieznanego mi pana młodego.
Jednak miałem kiedyś piętnaście lat i wciąż myślę, że jeszcze potrafię. Mieć. I znaleźć oczy niebieskie jak wtedy i odkryć w nich świat cały. Pojawiłaś się znowu. Wreszcie, bo przecież czas niestety nie stanął w miejscu. Pojawiłaś się pokaleczona życiem tak, że aż wilgotnieją oczy, kiedy się słucha. Bardzo pokaleczona, ze stalą w oczach, z zaciśniętymi wargami i żelaznymi zasadami. Z myślą, że samodzielność jest obowiązkowa i przyszyta do ciebie grubymi nićmi. Przyszłaś do mnie z całą gamą strachów i obaw. Z lękami i podejrzliwością. Chowałaś się przede mną w śmiechu nieszczerym, pod grzywką, twarz obracając poza zasięg mojego wzroku. Sam już nie wiem co kazało mi chwycić cię za rękę, żebyś przestała. I nie wiem również skąd odwagę znalazłem, żeby poprosić o zdjęcie drugiej dłoni z ust, żebym widział. Jak bardzo cieszyło mnie, kiedy widziałem, jak twoja dłoń uspokaja się w mojej. Jak rośnie zmieszanie i zawstydzenie, które już nie lękiem było. Taki drobny, niewiele znaczący drobiazg, który jednak pozwolił przez jedną krótką chwilę zobaczyć twoje prawdziwe oczy. To ty. Poznaję. Znowu masz lat piętnaście tylko na wierzchu masz mgłę rozłąki. I doświadczeniem przykrym zgaszone. A ja tak bardzo chcę uwierzyć, że potrafię je odkurzyć. Przywrócić im blask, który wtedy był w nich częstym gościem. Jak ślepiec sunę po twarzy palcami i szukam, gdzie jest ów zamek, który trzyma zasłony, gdzie klucz do środka, żeby wymieść do czysta tę mgłę. Jakim oddechem wydmuchnąć ją stamtąd, żeby już nie wróciła. Szukam wciąż. A kiedy patrzę, że znowu… Są tam – widzę je z każdym spotkaniem. Jak w końcu pozwalasz im cieszyć się chwilą. Są tam.
Spotkałem kiedyś kobietę, której ofiarowałem wszystko, czym byłem. Nie mogłem więcej, bo tylko byłem. Aż byłem. Bez skargi i bez pretensji. Bez chęci modelowania nie swojego przecież życiorysu. I wystarczyła mi twoja obecność taka, jaką ona była – prawdziwa i naturalna. Teraz wróciła do mnie. Pokancerowana przeszłością. I rękami ukrywała strach. Aż chwyciłem tę rękę, żeby pomieszkała w mojej dłoni. I stałaś się naturalna. Znowu. Na chwilę, na krótki spacer ze mną pod rękę, na kilka słów przeczytanych pośród obcych ścian, w samotności twoich nocy jestem wciąż tylko marzeniem, ale jestem tam. Gościem jestem, ale mile widzianym. Zdejmuję wciąż z ciebie lęki, podaję siebie, żebyś widziała mnie takim, jakim jestem – i tez mam piętnaście lat, chciejstwa pełno w sobie i niepewności wszelakiej. Podaję ci siebie, byś była. Przekonaj się, że można żyć bez strachu. Że można żyć pragnieniem, że nie zawsze trzeba wszystko zrobić samotnie.
Spotkałem kobietę, która ma lat piętnaście i wciąż w to uwierzyć nie chce. Zasłania się. Broni przed tym usilnie. Co jeszcze mam zrobić, żeby uwierzyła? Jak ją o to poprosić? Czym skusić mam wreszcie… Kiedy jej mówię, jak piękną jest dla mnie, jak zmienia się i rozkwita – śmieje się ze mnie i uwierzyć nie potrafi. Zaglądam jej wtedy w oczy najgłębiej jak tylko potrafię i widzę, że jednak. Że jest tam na dnie gdzieś iskra, że przyjdzie czas, gdy się obudzi. Wiara. I Oczy.
Spotkałem kobietę, którą zdążyłem napisać z rozpaczy. Bo nie było jej zbyt długo. I ma piętnaście lat wciąż, choć jeszcze w to uwierzyć nie może. Ale uwierzy w końcu. Poczekam, bo przecież niemal bez wiary czekałem tak długo, a teraz każdy dzień niesie coś, czego w poprzednim nie było. Każda rozmowa rozpala wzrok odrobinę dłużej, a ciało zaczyna żyć nastoletnim uczuciem.
Nic nie wiem. Nie potrafię obiecać, ani wymyślić. Nic. Potrafię ofiarować to samo, co wtedy – słów trochę i czasu. Uwagi i cierpliwości. Nie mam nic więcej, czym mogę się podzielić, by trwało. Żeby rosło. Żeby było. Wtedy… wystarczyło… i w słowach wymyślonych też.
A jeśli to żart kolejny? Od losu kuksaniec i płonna nadzieja? Schną usta i w głowie tornado. Nie – proszę. Nie chce się bać kalendarza, czy fotografii cicho na stół położonej…

3 komentarze:

  1. "słów trochę i czasu. Uwagi i cierpliwości. Nie mam nic więcej, czym mogę się podzielić.." - to bardzo dużo, na tym można budować.

    OdpowiedzUsuń
  2. hmm... mam 17, ale ciągle zadaję samej sobie (i Tobie) pytanie, czy myśmy się gdzieś/ kiedyś/ przypadkiem??? tak i nie... spotkali (?)

    OdpowiedzUsuń
  3. Lustro - słowa najwyższego uznania za ten tekst...

    OdpowiedzUsuń