sobota, 28 grudnia 2019

Opiekuńczość

Nie martw się – mówisz do mnie, jakby to zależało tylko i wyłącznie od mojego chcenia, a zaraz potem pytasz się, czy uczucia mieszczą się gdzie indziej niż w sercu. Tak. Są tam, w żołądku i płucach – są wszędzie, mogą wymioty spowodować, albo wysypkę. Śpiączkę, lub bezsenność w zależności od okoliczności. Nie martw się i już. Uśmiechem nerwowym kryjesz własne przerażenie, nieszczerym, wyczuwalnym nawet na odległość – nie twoim – tylko demonami w tobie mieszkającymi napędzony śmiech.

Nie martw się… Oczywiście. Nie martwię się, bo przecież powiedziałaś. Tak wiem, nic nie mówić, nie wspominać, odepchnąć wszystkie myśli na bok i do widzenia. Zapomnimy o tym wszystkim, albo będziemy udawali trzymając się za rękę. Że dobrze jest, że cudowny dzień wstaje, a że zęby zacisnąć trzeba niemal do krwi, żeby nie było bólu widać na twarzy, że oczy zamiast błyszczeć z pasji i radości mgłą łez są zasnute, to udawajmy. I nie martw się, tak jak ja się nie martwię. Może jeszcze kogoś okłamiemy, a ty się zaśmiejesz niewesoło i będziesz patrzyła mu w oczy z takim natężeniem, że być może on też uwierzy. Może nawet nie będzie się martwił.

No tak... Powiedziałaś i niech się stanie. Bo ja chciałbym, żeby tak było można. Powiedzieć i zmienić. Wykarczować te myśli po samo dno i zupełnie się wtedy nie martwić, bo po temacie, po sprawie i po bólu. Tak. Nie martw się. Nie musisz być silna, nie musisz być samodzielna, chociaż jesteś, bo wolisz wierzyć w siebie, bo zbyt długo tak musiało być. Więc dobrze. Udawajmy. Udawajmy łykając łzy, aż nam rozmiękczą żołądki, aż rozboli wątroba i tańczyć będziemy niczym cienie, którym tak świetnie jest, kiedy mogą wywalić precz wszystko, bo przecież – powodu do zmartwień nie ma.

A ja… Jakoś nie potrafię, nie nauczyłem się nie martwić, bo nauczyłem się myśleć. I od bardzo dawna raczej korzystam z tej umiejętności w sposób nadmierny, niż powierzchowny. Czasem wręcz kosztem snu, kiedy dnia brakuje. Być może robisz podobnie do mnie – spacerując. Bo wtedy w głowie się układa, a spokojny, rytmiczny marsz powoduje, że myśli uspokajają się, systematyzują i doprecyzowują. Udaje się nawet je ponazywać. Imieniem obarczyć, a stąd już tylko jeden wysiłek, żeby zdefiniowany problem zacząć jakoś rozwiązywać. Jakoś… Wymyślić schemat działania, kolejność zdarzeń i próbować rozwikłać, nawet, gdy nierozwiązywalne jest do rozwiązania. Może w marszu, kiedy nie trzeba pilnować mimiki twarzy, kiedy nie trzeba przez ramię się oglądać, kiedy wreszcie można być szczerym do końca i samemu sobie powiedzieć nawet brzydką, niechcianą prawdę rodzi się spokój. Rodzi się pomysł i myśli stają się grzeczniejsze, pokorniejsze i ustawiają się w szeregu niczym porządne wojsko na musztrze.

Ale – nie martw się. To brzmi jak poczekaj, a wiesz, jakim uczuciem darzę taką czynność, o ile w przypadku tego czasownika można o czynności mówić – dla mnie powinno się to słowo zdegradować i broń Boże ładną nazwą żadną nie namaszczać – czasownik to zbyt wiele dla słowa czekać.
Ale dobrze. Dla ciebie gotów jestem na poświęcenia. Nie wiem jak duże, ale jestem gotów, więc poczekam i martwić się nie będę. Za to, kiedy już na spacer pójdę i nad rzeką stanę sam, w półmroku zimnego poranka, ciepłym popołudniem, lub w środku mokrej nocy – dowolnie – powiem prawdę.

Martwię się i wcale mnie nie cieszy twój śmiech udawany i beztroska pozorna. Martwię się i wcale mi się nie podoba, że próbujesz utrzymać te zmartwienia głębiej niż musisz – w sobie tylko. Bo ty z sobą chyba nie rozmawiasz za często? Nie na głos. Więc ze mną porozmawiaj, bo nie wiem, czy oprócz mnie z kimkolwiek mogłabyś. Z nią? Może, lecz nie teraz. Nie, bo ona własnych ma więcej, niż ty swoich kłopotów, a do telefonu się nie przytulisz przecież.

Czyli ja. Zostałem jedynym, z którym można, bo w końcu twoi bliscy, już od dawna wiedzą, że z tobą krucho i każdy dodatkowy wybryk, każde następne nieszczęście, może skutkować już dożywotnio, lub śmiertelnie. Więc nie chcesz i trzymasz ich w nieświadomości. Mnie też wolisz trzymać z daleka od nich, żebyśmy kiedyś tam, przy jakiejś kawie, czy lodach nie padli sobie w ramiona z płaczem, że znowu jest źle, że tym razem, to już nie wiadomo co i rany boskie, niech nie będzie najgorsze, niech przyjdzie cokolwiek mniej niż w głowie już nam się wspólnie wykluło, ale niech przyjdzie, bo nie-wiadomo-co jest gorsze jeszcze niż słabiutka nawet wiedza. Niech się rozstrzygnie we łzach z emocji gorzkich, niech łatka zostanie uszyta i przyklejona werdyktem jakimś, ale niech będzie wiadomo.

Nie martw się. Dobrze. Pójdę nad rzekę i jej to powiem, niech zaniesie słowa do ciebie sama, jeśli zechcesz słuchać. Powiem jej nawet to, czego tobie odwagi nie mam powiedzieć. Jej powiem i niech płyną słowa tam, gdzie odbiorcę znajdą – nie słowami, lecz tymi zmysłami które tam głęboko i w sercu, żołądku i płucach mieszkają. W człowieku mieszkają całym. Niech płyną do tego człowieka moje słowa, a ty mój człowieku słuchaj ich płucami i nosem słuchaj, kiedy wreszcie dotrą. Sprawdź na języku, czy smaczne są i zrozumiałe. Posłuchaj mnie więc wtedy, kiedy będę mówił do ciebie słowami, które mężczyznom trudno z gardła wydrzeć.

Boję się. O ciebie się boję i wyobraźnią już namalowanych obrazów. A wyobraźnię mam dość rozpasaną i te parę słów mimochodem rzuconych w przelocie nazwą choroby… nie poradzę, że kierunek myślom narzucają i są jak te klamry spinające myślenie mottem narzucającym się nachalnie. Boję się i czuję te uczucia we wszystkich podrobach i wcale nie podoba mi się to czucie i nie chcę go takim w sobie. Bo chcę, żeby było tam miejsce na inne, inaczej działające i takie, które z wdzięcznością się odwzajemnia, te pożądane i wytęsknione.

Dlaczego? Dlaczego teraz, kiedy się stało niemożliwe ma stać się coś, co mogłoby zaprzeczyć, zrównoważyć i w niwecz obrócić? Nie chcę, nie zgadzam się i protestuję w bardzo niecenzuralnych słowach. Nie mam w sobie zgody na takie słowa. Na czekanie i na myśli zbyt czarne, żeby je powtarzać. Więc nie mów mi, żebym martwić się przestał, żebym zapomniał i udawał, bo nie mam w sobie takiej zgody. Proszę – nie każ mi być spokojnym, bo tego mam za dużo na zewnątrz. A w środku, w tych płucach i żołądkach wcale spokój nie mieszka i żółcią jakąś mnie oblać potrafi znienacka myślą trzepnąć w potylicę aż zahuczy i obraz w oczach zemglić.

Gdybyś jednak rację miała chcę powiedzieć ci tylko jedno. Tam, nie wiem gdzie ono jest i jak trafić można za życia, więc tam zaczekaj na mnie, tak, jak ja czekał będę na ciebie, gdy pierwszy dotrę. Będę szukał dziewczyny spacerującej, co ze śmiechem kwitnącym łąki przemierza, a ty szukaj chłopca, który za często zamyśla się nad niepozornym detalem natury. Poczekaj na mnie i weź mnie za rękę, żebym się nie pomylił, nie zabłądził i zbyt długo nie szukał – jak teraz. Bo ja, tam, gdy przyjdzie czas będę i podam ci dłoń, żebyś się zagrzała i drżeć przestała, a ty położysz mi głowę na ramieniu, żebym się zapachem twoim zdążył nacieszyć do pełna. I pójdziemy razem – ty i ja do nowego życia, do kolejnego wcielenia, do tutaj, ale już nie teraz, tylko kiedyś, gdy przyjdzie czas na kolejny obrót klepsydry i może wtedy ty i ja będziemy już my? Może wtedy zanim ktoś zdąży ci oczy zgasić podłym czynem i wspomnieniem niecnym zdławi zaufanie. Może wtedy będziemy umieli powiedzieć wszystko. Zupełnie wszystko i płakać sobie w dłonie wzajemnie, żeby oczyścić się, żeby wykrzyczeć niemoc i chwilę złą.

Nie martw się…

Dobrze – nie będę. Nie będę mówił, będę udawał i wesoły będę jak młody szczygieł i beztroski jak motyl w słoneczny dzień. Dobrze. Będę udawał. Sam będę udawał, jak ty udajesz teraz. Kiedy dotrzesz do rzeki, a wiem, że będziesz tam na pewno – posłuchaj, jak dzielnie udawałem. A gdybyś miała kiedyś zapomnieć, gdybyś mnie znaleźć nie mogła w kolejnej karmy odsłonie – spotkajmy się tu – nad brzegiem. Będę się uczył wciąż, jak szukać ciebie skutecznie, jak z wodą rozmawiać, żeby czytelne słowa płynęły tylko do ciebie…

Nie martwię się… Płaczę…

1 komentarz:

  1. ...wie Pan...zabawniej jest tworzyć publiczność niż nią być. Niedługo Sylwester....nieprzystosowane zwierzęta będą trochę zdezorientowane ale te, przysposobione do bycia na scenie, będą w swoim żywiole.

    OdpowiedzUsuń