czwartek, 30 kwietnia 2020

Przemijanie.


Nad brzegiem Nicości stanął Wielki Kreator i plunął w nią z obrzydzeniem. Dość bezmyślnie plunął i niezbyt grzecznie, jednak najwyraźniej w chwili słabości czuł potrzebę uzewnętrznienia tego, co w nim kipiało. Popołudnie zachowywało się raczej przeciętnie, więc gdyby nie owo splunięcie nie wyróżniłoby się niczym spośród niezliczonej ilości minionych i nadciągających dopiero popołudni. Planety do spółki z gwiazdami rozpierzchały się po niebieskich pastwiskach dostojnie i w wielkim skupieniu powiększały rozmiar chaosu i tak już nie znającego umiaru. Słońca gasły i wybuchały supernowe w kinetycznej euforii, gwiazdozbiory odchodziły do lamusa, albo rodziły się w bólach, czarne dziury dyszały wielki głód, galaktyki odchudzały się, bądź tuczyły na przemian. Zodiak aż sapał z niecierpliwości, żeby przepowiadać ludziom przyszłość, której sam nie był pewien, jednak czuł aspiracje i wrodzony talent krasomówczy.

Wielki Kreator przechadzał się niespiesznie po nieboskłonie, ze świadomością, że jest panem czasu, więc stać go na to, by ręce spiąć klamrą na własnym, boskim zapleczu i z lubością oglądał swoją trzódkę hasającą swobodnie, aż po krawędzie poznania. Nie chciał się przyznać nawet przed sobą, że zaintrygowały go ciągoty ciał niebieskich choć ich barwa od niebieskich była równie odległa, jak pojęcie ciała wobec kupy kamieni i metalu, albo wręcz gazowych karłów. Brr.. Tylko wytrawny umysł mógł sobie pozwolić na takie zniekształcenie rzeczywistości, żeby złagodzić obraz. Podobnie czynią okupanci po kolonizacji nowych terenów.

Podreptał do krawędzi usiłując zrozumieć, pokochać, bądź zmienić upodobanie własnych tworów i znienacka zasępił się nad Nicością. Krawędzie tak już mają, że zmuszają do zastanowienia, albo powodują niepokoje podświadomości ciągnące się latami i prowadzące do nostalgii, depresji, albo czynów zbyt śmiałych. Wielki Kreator raczył plunąć, co w wyżej zdefiniowanych możliwościach otwierających się przed stojącym na krawędzi wypada potraktować w kategoriach czynu. Czy zbyt śmiałego – jeszcze nie wiadomo, Kreator zdawał się być wystarczająco Wielki, żeby udźwignąć śmiałość własnej plwociny pchniętej w niepojęte. W sumie łatwiej było plunąć, niż pokochać Nicość, bo jak pokochać coś, co umiaru nie zna, czego być nie powinno, a jeśli już, to mogłoby zachowywać się przyjaźniej i bardziej ulegle.

Nicość przyjęła plwocinę udając, że jej nie dostrzega – całkiem jak pochlebca, którego opluje bóg jego uwielbienia. Wielki Kreator plunął po raz wtóry, a potem, by pozostać w zgodzie z powiedzeniem, że dopiero trójca jest doskonałością, plunął po raz trzeci. Był wręcz stworzony do rzeczy boskich, choćby czynność niegodną popełniał, to chciał ją uczynić doskonałą. Nicość przyjęła prezenty i wyglądała, jakby czekała na ciąg dalszy. Wielki Kreator wiedział, że nikt nie śmie zwrócić mu uwagi i mógłby pluć tak aż po dzień sądny, gdyby miał kaprys ogłosić takowy w boskim rozporządzeniu, jednak uznał, że trzykrotnie zaszczycił Nicość własną uwagą, a to zbyt wiele dla kogoś o tak słabej reputacji.

Wielki Kreator popadł w zadumę już nie nad własną plwociną lecz nad sposobem zagospodarowania bezkresu Nicości. Może spacyfikować i osiedlić tam alternatywny wszechświat, w którym ustawi na głowie wszystko to, co na nogach stoi tu? Zbudować Negatyw Wszystkiego? Oswoić i zaadoptować ową przestrzeń niezmierzoną dotąd i nienazwaną? Dzieła wielkie były w zasięgu jego możliwości i post factum mile łechtały jego próżność. Pomysł kluł się już gdzieś między uszami, więc przykucnął niegodnie nad skrajem Nicości i oddał się procesom myślowym, jak rasowy Kreator do spraw Wielkich. Szukał wad, choć ich chwilowo nie widział. Każdy rodzic wie, że dziecko, choćby niedoskonałe kocha się bezgranicznie, lecz nie chciał zmuszać siebie do miłowania czegoś niedoskonałego. Chciał być dumny z nowego osiągnięcia do wypęku.

Nicość w tym czasie nie próżnowała. Dzika i niecierpliwa, nawykła radzić sobie bez wsparcia z góry pracowała wytrwale nad prezentem. Obracała w olbrzymich paluszkach, oglądała i sprawdzała, do czego można go użyć. Aby nie zabrakło materiału rozmnożyła go, a następnie poddała tak wielu mutacjom, żeby w niczym już nie przypominał swojego stwórcy – Wielkiego Kreatora. Twór był raczej nieprzychylny swojemu protoplaście. Bakterie i cząsteczki łączyły się w łańcuchy zwijane z nienawiści i zazdrości, z zajadłości i żądz wszelakich. W fantastycznym tańcu splatały się i krzepły. Wypalały się w ogniach piekielnych i marzły w kosmicznych ciemnościach do szpiku. Wreszcie utkały się w jedno, kipiące nienasyceniem ciało, absolutnie pozbawione błękitu.

Kiedy tylko zyskało świadomość – odgryzło Kreatorowi głowę. Cóż… Dziecię było głodne, a po pastwisku nie powinien biegać więcej niż jeden owczarek.

2 komentarze:

  1. Z dużym zainteresowaniem przeczytałam coś innego, nietypowego, wciągającego. Serdeczne pozdrowienia znad sztalug malarskich przesyła Krysia

    OdpowiedzUsuń